wtorek, 6 stycznia 2015

Od Manusa (do Carricka/Tanith'a)

Wpatrywałem się przez dłuższą chwile w Jashe, niewątpliwie była piękna i nic tego nie zmieni. Nie doszło do mnie w pierwszej chwili, że się mnie o coś zapytała i tylko przytaknąłem lekko głową w zamyśleniu.
- Wiesz, mógł byś się wysilić na coś więcej dla takiej kobiety. - Skwitował Merektus wciąż przypatrując się z uwielbieniem swojemu złotu. 
- Co proszę? - Byłem trochę zdezorientowany, ale gdy przypatrzyłem się Jaszczureczce uważniej, spostrzegłem na jej szyi te śmiesznie połyskującą ozdóbkę.
- Sądzę, że nie jest ci potrzebna kolia, wyglądasz cudnie i bez tak zbędnego dodatku. - Wydukałem szybko nim zdążyła powtórzyć pytanie na które miałem nadzieje właśnie odpowiedzieć. Uśmiechnęła się i zarumieniała, to dobrze. Odetchnąłem z ulgą i pogładziłem ją po dłoni.
- A mówisz tak tylko dlatego, że tobie samemu taki naszyjnik też by się podobał ? - Posłałem mu pytające spojrzenie, a zarazem poczułem jak zupełnie przypadkiem z obcasa wysuwa mi się drobne ostrze. Po pomieszczeniu przetoczył się zgrzyt, na co ten rozejrzał się zdziwiony.
- Proszę? - Wolałem się upewnić nim przypadkiem coś  ostrego mi się obsunie i to dość nazbyt celnie.
- No nie udawaj, ze nie masz ciągoty do błyskotek jeszcze większej niż do kobiet. - Zażartował staruszek omotując spojrzeniem mój ubiór. W tym właśnie parę pokradzionych pierścionków i łańcuchów, ale w życiu nie wpadł bym na kradzież drogocennych kamieni jak ten tu geniusz.
-  Och… No tak… Po tatusiu jak rozumiem. - Podniosłem się powoli z kanapy i łapiąc ojca za fraki przy czym jęknął z rozpaczy bo jego monety się troszkę rozsypały, wyniosłem go na zewnątrz. Nie zapomniałem oczywiście posłać ukochanej słabego uśmiechu, który wcale w niczym nie mógł mi wiele pomóc, a już tym bardziej jej nic nie wynagrodzić. 
- No ej ! Ostrożniej może i trochę szacunku do ojca? - Postawiłem go wiec przed sobą i otrzepałem staranie z kurzu. Poprawiłem też futerko na jego kamizelce i trochę brodę. Znów wyglądał jak człowiek.
- A teraz prowadź. - Oznajmiłem tupiąc pośpiesznie w ziemie by schować póki co jeszcze nie wykryte przez niego niebezpieczne żelastwo. Miałem jednak przynajmniej pewność, że nie zawiedzie mnie i wysunie się bez problemu, nie tak jak ostatnim razem, albo nawet i zwykle albo to ja już wychodziłem z wprawy.
- Prowadź? - Spytał zdezorientowany, gdy ja tym czasem poprawiając upięcie moich włosów ukryłem się pod barwienie wyszywanym kapturem.  Sprawdziłem jeszcze czy wszystkie moje noże były na swoim miejscu i gdy byłem już spokojny ruszyłem przed siebie.
- A no tak, zapomniałem przecież, że ty nigdy po sobie nie sprzątasz i nie bierzesz odpowiedzialność. - A nie chodziło tu tylko o wisiorek, ale i tego który przed nim właśnie stoi. Odwraca się i z zupełnie kamienną twarzą zamachuje dłonią, mącą powietrze tuż przed jego twarzą. Merektus upadł wpatrując się w znikające w mojej dłoni ostrze, dość już stępione, ale wciąż mogące zadać ból.
- Albo idziesz, albo poznajesz konsekwencje. - Szepnąłem stawiając krok po kroku i widząc jak staruszek powoli się odsuwa, aż w końcu napotkał opór w postaci pierwszego drzewa na swej drodze.
- No widzisz jak cię aż tam ciągnie? A teraz hops i idziemy! - Poklepałem go po ramieniu i znów próbowałem unieść, tym razem jednak zaprotestował stawiając jasno sprawę. Poszedł więc sam a ja za nim.
- Więc ukradłeś to ze świątyni tej całej bogini, więc co teraz? Gdzie według ciebie mogą wyczekiwać się te typy  z pod ciemnej gwiazdy, których ubiegłeś? -  Były to raczej dość ważne szczegóły których nie raczył mi zdradzić.
- No, raczej nie znają mojego adresu. - Spojrzałem na niego z kpiącym uśmiechem… Gdyby tylko chcieli ruszyć tyłki to by poznali. 
- Więc? - Popędziłem go bo takie smętne kroczenie w stronę miasta wcale mnie nie nastrajało, dostał zapłatę za wisior, a jego problem częściowo z głowy. Tylko teraz, wciąż mnie jeszcze tam gdzieś ciągnął.
- Pewnie będą sprawdzać każdego rudzielca ? Nie mam pojęcia. - W tej właśnie chwili miałem ochotę nprawdę porządnie nim potrząsnąć. Kretyn to mało zdaje się!
- Przyjrzeli Ci się może dokładnie? - Zatrzymałem go przed braną zachodząc mu drogę. Ale w moim sercu nie odmiennie kiełkował już lekki niepokój. Przejaw durnej słabości jak cholera, a może i nawet miał odmiana.
- Nie jestem tego pewny, chyba jeszcze potrafię w miarę bezszelestnie opuścić miejsce zbrodni… 
- Myślisz, że mnie obchodzą twoje zdolności? Rusz ty choć trochę łbem. - Warknąłem przerywając mu. 
Nagle i on przytanił na co przyklasnąłem w dłonie. Czyżby olśniło ?
- Tanith. - Wyszeptał. Bingo! Mamy zwycięzcę! Przynajmniej tyle porządku z waszego tajemniczego podobieństwa, że wiem gdzie delikwentów szukać. Merektus postanowił przyśpieszyć kroku, ale ja chwyciłem go za koszule i z westchnieniem pokręciłem przecząco głową.
- Na razie lepiej byś nie mącił wody jeszcze bardziej, poza tym braciszek raczej by sobie poradził… Oczywiście że idę pomóc… O dziwo. A ty później będziesz się tłumaczyć. - To mówiąc skoczyłem w stronę najbliższego dachu, ale nim pognałem przed siebie coś mnie tknęło i raz jeszcze spojrzałem w stronę staruszka.
Nie słucha, ja też nie słucham, Tanith… podejrzewam że też nie. Posłałem w jego stronę skromny sztylecik ze zdobionym złotym uchwytem i rubinem połyskującym przy samym uwieńczeniu rączki.
Ojczulek przeklął dość głośno, uśmiechnąłem się więc odkrzykując na wezwanie o wdzięcznej treści “sukinsyn ten”.
- Możesz go sobie zabrać jeśli to cię uszczęśliwi i choć na chwile powstrzyma od pakowania się w kłopoty.
W końcu przeskoczyłem zgrabnie na następny dach rozglądając się przy tym po okolicy, przy okazji dostrzegając różne ciekawe zjawiska w tym, a szczególnie jedno.
- Oj. - Skwitowałem widząc Tanth’a, Carricka i jakąś rudą pannę na środku ulicy otoczonych przez pokrytych w przeróżny ambitny sposób oprychów. 
- Widzę, że jednak tatulek nie w domu, nie pilnuje swojego dzieciątka… Przepraszam dwoje tatulków. Przecudna parka. - Z ciężkim westchnieniem, bo ostatnio dość się rozleniwiłem, zeskoczyłem w ich stronę ślicznie się turlając i co najwyżej zarabiając tylko parę siniaków. Oczywiście pierwszym który mnie dostrzegł był bystrooki Tancio. Nie mogę uwierzyć, że to z mojego powodu tak się czerwieni. 
- Ciii… Wszelkie komplementy później bo teraz ratuje ci tyłek. - Szepnąłem mu słodko kładąc na jego ustach palec okryty białą rękawiczką, a drugą dłonią wręczyłem mu sztylecik z tej samej kolekcji co ten Merektusa, z tym że ze specjalnym jedynym w swym rodzaju onyksem… a właściwie jedynym jaki mi pozostał bo zdaje się mam skłonność do gubienia, a może bardziej rozsiewania takich drobiażdżków.
- No więc tak, posłuchaj mnie choć raz. Dwoje sterczy za tym straganem, jeden  przedarł się do tego domu i pewnie zaraz wyskoczy, a pozostała szóstka kryje się po zakrętach z każdej ze stron… Jedyne co mają to piąstki, jedne miał siekierę, ale to nie mój problem akurat. No, a większość zapewne idziesz tam kryje scyzoryki, ale na stule gorsze od tego.  A właśnie podoba się prezent? - Spojrzałem jeszcze w przelocie na te damusię, która zresztą też mnie obserwowała. Aż ciary mam. 
- Dla pani też coś znajdę. - Uznałem szybko i podałem jej mały mieczyk. Kobietą należy się coś więcej od życia.
- A ja ? - Wtrącił się nagle Carri. Zbankrutuje przez nich… i czemu on ma tak nisko portki.
- A ty to byś się w pieska nie mógł zmienić ? Przechowam… twoje ubranie.

<Tia to do Carrcia>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz