Wpatrywałem się przez dłuższą chwile w Jashe,
niewątpliwie była piękna i nic tego nie zmieni. Nie doszło do mnie w
pierwszej chwili, że się mnie o coś zapytała i tylko przytaknąłem lekko
głową w zamyśleniu.
- Wiesz, mógł byś się wysilić na coś
więcej dla takiej kobiety. - Skwitował Merektus wciąż przypatrując się z
uwielbieniem swojemu złotu.
- Co proszę? - Byłem trochę
zdezorientowany, ale gdy przypatrzyłem się Jaszczureczce uważniej,
spostrzegłem na jej szyi te śmiesznie połyskującą ozdóbkę.
-
Sądzę, że nie jest ci potrzebna kolia, wyglądasz cudnie i bez tak
zbędnego dodatku. - Wydukałem szybko nim zdążyła powtórzyć pytanie na
które miałem nadzieje właśnie odpowiedzieć. Uśmiechnęła się i
zarumieniała, to dobrze. Odetchnąłem z ulgą i pogładziłem ją po dłoni.
-
A mówisz tak tylko dlatego, że tobie samemu taki naszyjnik też by się
podobał ? - Posłałem mu pytające spojrzenie, a zarazem poczułem jak
zupełnie przypadkiem z obcasa wysuwa mi się drobne ostrze. Po
pomieszczeniu przetoczył się zgrzyt, na co ten rozejrzał się zdziwiony.
- Proszę? - Wolałem się upewnić nim przypadkiem coś ostrego mi się obsunie i to dość nazbyt celnie.
-
No nie udawaj, ze nie masz ciągoty do błyskotek jeszcze większej niż do
kobiet. - Zażartował staruszek omotując spojrzeniem mój ubiór. W tym
właśnie parę pokradzionych pierścionków i łańcuchów, ale w życiu nie
wpadł bym na kradzież drogocennych kamieni jak ten tu geniusz.
-
Och… No tak… Po tatusiu jak rozumiem. - Podniosłem się powoli z kanapy
i łapiąc ojca za fraki przy czym jęknął z rozpaczy bo jego monety się
troszkę rozsypały, wyniosłem go na zewnątrz. Nie zapomniałem oczywiście
posłać ukochanej słabego uśmiechu, który wcale w niczym nie mógł mi
wiele pomóc, a już tym bardziej jej nic nie wynagrodzić.
- No
ej ! Ostrożniej może i trochę szacunku do ojca? - Postawiłem go wiec
przed sobą i otrzepałem staranie z kurzu. Poprawiłem też futerko na jego
kamizelce i trochę brodę. Znów wyglądał jak człowiek.
- A
teraz prowadź. - Oznajmiłem tupiąc pośpiesznie w ziemie by schować póki
co jeszcze nie wykryte przez niego niebezpieczne żelastwo. Miałem jednak
przynajmniej pewność, że nie zawiedzie mnie i wysunie się bez problemu,
nie tak jak ostatnim razem, albo nawet i zwykle albo to ja już
wychodziłem z wprawy.
- Prowadź? - Spytał zdezorientowany, gdy
ja tym czasem poprawiając upięcie moich włosów ukryłem się pod
barwienie wyszywanym kapturem. Sprawdziłem jeszcze czy wszystkie moje
noże były na swoim miejscu i gdy byłem już spokojny ruszyłem przed
siebie.
- A no tak, zapomniałem przecież, że ty nigdy po sobie
nie sprzątasz i nie bierzesz odpowiedzialność. - A nie chodziło tu
tylko o wisiorek, ale i tego który przed nim właśnie stoi. Odwraca się i
z zupełnie kamienną twarzą zamachuje dłonią, mącą powietrze tuż przed
jego twarzą. Merektus upadł wpatrując się w znikające w mojej dłoni
ostrze, dość już stępione, ale wciąż mogące zadać ból.
- Albo
idziesz, albo poznajesz konsekwencje. - Szepnąłem stawiając krok po
kroku i widząc jak staruszek powoli się odsuwa, aż w końcu napotkał opór
w postaci pierwszego drzewa na swej drodze.
- No widzisz jak
cię aż tam ciągnie? A teraz hops i idziemy! - Poklepałem go po ramieniu i
znów próbowałem unieść, tym razem jednak zaprotestował stawiając jasno
sprawę. Poszedł więc sam a ja za nim.
- Więc ukradłeś to ze
świątyni tej całej bogini, więc co teraz? Gdzie według ciebie mogą
wyczekiwać się te typy z pod ciemnej gwiazdy, których ubiegłeś? - Były
to raczej dość ważne szczegóły których nie raczył mi zdradzić.
-
No, raczej nie znają mojego adresu. - Spojrzałem na niego z kpiącym
uśmiechem… Gdyby tylko chcieli ruszyć tyłki to by poznali.
-
Więc? - Popędziłem go bo takie smętne kroczenie w stronę miasta wcale
mnie nie nastrajało, dostał zapłatę za wisior, a jego problem częściowo z
głowy. Tylko teraz, wciąż mnie jeszcze tam gdzieś ciągnął.
-
Pewnie będą sprawdzać każdego rudzielca ? Nie mam pojęcia. - W tej
właśnie chwili miałem ochotę nprawdę porządnie nim potrząsnąć. Kretyn to
mało zdaje się!
- Przyjrzeli Ci się może dokładnie? -
Zatrzymałem go przed braną zachodząc mu drogę. Ale w moim sercu nie
odmiennie kiełkował już lekki niepokój. Przejaw durnej słabości jak
cholera, a może i nawet miał odmiana.
- Nie jestem tego pewny, chyba jeszcze potrafię w miarę bezszelestnie opuścić miejsce zbrodni…
- Myślisz, że mnie obchodzą twoje zdolności? Rusz ty choć trochę łbem. - Warknąłem przerywając mu.
Nagle i on przytanił na co przyklasnąłem w dłonie. Czyżby olśniło ?
-
Tanith. - Wyszeptał. Bingo! Mamy zwycięzcę! Przynajmniej tyle porządku z
waszego tajemniczego podobieństwa, że wiem gdzie delikwentów szukać.
Merektus postanowił przyśpieszyć kroku, ale ja chwyciłem go za koszule i
z westchnieniem pokręciłem przecząco głową.
- Na razie lepiej
byś nie mącił wody jeszcze bardziej, poza tym braciszek raczej by sobie
poradził… Oczywiście że idę pomóc… O dziwo. A ty później będziesz się
tłumaczyć. - To mówiąc skoczyłem w stronę najbliższego dachu, ale nim
pognałem przed siebie coś mnie tknęło i raz jeszcze spojrzałem w stronę
staruszka.
Nie słucha, ja też nie słucham, Tanith… podejrzewam
że też nie. Posłałem w jego stronę skromny sztylecik ze zdobionym
złotym uchwytem i rubinem połyskującym przy samym uwieńczeniu rączki.
Ojczulek przeklął dość głośno, uśmiechnąłem się więc odkrzykując na wezwanie o wdzięcznej treści “sukinsyn ten”.
- Możesz go sobie zabrać jeśli to cię uszczęśliwi i choć na chwile powstrzyma od pakowania się w kłopoty.
W
końcu przeskoczyłem zgrabnie na następny dach rozglądając się przy tym
po okolicy, przy okazji dostrzegając różne ciekawe zjawiska w tym, a
szczególnie jedno.
- Oj. - Skwitowałem widząc Tanth’a,
Carricka i jakąś rudą pannę na środku ulicy otoczonych przez pokrytych w
przeróżny ambitny sposób oprychów.
- Widzę, że jednak
tatulek nie w domu, nie pilnuje swojego dzieciątka… Przepraszam dwoje
tatulków. Przecudna parka. - Z ciężkim westchnieniem, bo ostatnio dość
się rozleniwiłem, zeskoczyłem w ich stronę ślicznie się turlając i co
najwyżej zarabiając tylko parę siniaków. Oczywiście pierwszym który mnie
dostrzegł był bystrooki Tancio. Nie mogę uwierzyć, że to z mojego
powodu tak się czerwieni.
- Ciii… Wszelkie komplementy
później bo teraz ratuje ci tyłek. - Szepnąłem mu słodko kładąc na jego
ustach palec okryty białą rękawiczką, a drugą dłonią wręczyłem mu
sztylecik z tej samej kolekcji co ten Merektusa, z tym że ze specjalnym
jedynym w swym rodzaju onyksem… a właściwie jedynym jaki mi pozostał bo
zdaje się mam skłonność do gubienia, a może bardziej rozsiewania takich
drobiażdżków.
- No więc tak, posłuchaj mnie choć raz. Dwoje
sterczy za tym straganem, jeden przedarł się do tego domu i pewnie
zaraz wyskoczy, a pozostała szóstka kryje się po zakrętach z każdej ze
stron… Jedyne co mają to piąstki, jedne miał siekierę, ale to nie mój
problem akurat. No, a większość zapewne idziesz tam kryje scyzoryki, ale
na stule gorsze od tego. A właśnie podoba się prezent? - Spojrzałem
jeszcze w przelocie na te damusię, która zresztą też mnie obserwowała.
Aż ciary mam.
- Dla pani też coś znajdę. - Uznałem szybko i podałem jej mały mieczyk. Kobietą należy się coś więcej od życia.
- A ja ? - Wtrącił się nagle Carri. Zbankrutuje przez nich… i czemu on ma tak nisko portki.
- A ty to byś się w pieska nie mógł zmienić ? Przechowam… twoje ubranie.
<Tia to do Carrcia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz