- Na tyłek Amere, nie wrzeszcz tak, bo mi łeb pęknie - jęknąłem i jakimś cudem wygramoliłem się tak, że zdołałem usiąść, choć świat wokół mnie wirował nieprzyjemnie w ferii zbyt jaskrawych barw, które teraz wwiercały się w mój zbolały mózg. Światło było dla mnie istną katorgą, nie wspomnę już o odgłosach na około. Od kiedy to ludzie tak głośno dyszeli?! Na dodatek było mi jakoś dziwnie zimno...
Pomacałem się po klatce piersiowej, moją koszulę gdzieś wsiąkło. Gacie spadały mi z tyłka... Na dodatek na około widziałem jakieś chaszcze. Dobra, to było dziwne, ale zdarzało mi się budzić w gorszych miejscach, jak lochy chociażby, albo to dziwne laboratorium alchemiczne... dach wierzy obserwacyjnej... Tak i była jeszcze fontanna. Nie mam pojęcia jak zdołałem się przekimać w fontannie i się nie utopić, ale to był szczegół. A no i sypialnia baronówny, tej cycatej, jak jej tam było... mniejsza.
Spojrzałem na Carricka, który skulił się i spoglądał na mnie ze strachem, wtedy w moim zblazowanym umyśle coś zaskoczyło. Ja tu spałem z Carrickiem... Ale... A no tak, piliśmy, rozmawialiśmy, od tych wyznań prawie się nie udusiłem. Chłopak mnie... pocałował? No, tak, pocałował, ja się zrewanżowałem. Pamiętam jak mi siedział na kolanach, później... chyba mieliśmy iść do pokoju... Tylko jak do jasnej cholery znaleźliśmy się tutaj? I dlaczego jestem pół goły. Nie tylko ja z resztą. O rzesz kurwa!! Czy my...?
- Carrick... ja... czy ty pamiętasz co się wczoraj stało? Tak... dokładniej? - spytałem szeptem, bo w gardle miałem szczerą pustynię z papierem ściernym zamiast piachu.
- N-nie... - wymamrotał i miałem dziwne wrażenie, ze chętnie dodałby "i cholernie się z tego cieszę". Muszę przyznać, że trochę mnie to... ukłuło., nie dałem tego jednak po sobie poznać.
- Spokojnie zaraz się dowiemy co też się wydarzyło, tylko najpierw pasuje się ogarnąć i poszukać naszych rzeczy - stwierdziłem, wstałem i doprowadziłem swoje spodnie do względnego porządku. O dziwo kawałek dalej, przy sporym krzaku znalazłem swoją koszulę. Była w nieciekawym stanie, więc tylko przewiesiłem ją przez biodra, zamiast założyć.
Wszedłem pewnie do karczmy, choć musiałem dość sporo mrugać, żeby nie tracić ostrości widzenia. Podszedłem do karczmarki, która zerkała na mnie z rozbawieniem w oczach. Zapytana o nasze rzeczy przyniosła mi zawiniątko z tym co nam "wypadło". Co prawda sakiewka wydawała mi się odrobinę lżejsza niż powinna, ale nie miałem pewności co do tego czy to nie przez ilość gorzały, jaką w siebie wlaliśmy. Mniejsza o to. Zapytałem też o to co wyprawialiśmy, choć przyznanie się do zaników pamięci było swego rodzaju ujmą na mym dość wrażliwym ego. Dziewczyna zaśmiała się, ale raczej szczerym śmiechem, nie z przekąsem i wrednością.
- Cóż, bardzo żarliwie okazywaliście sobie czułość - wyjaśniła, a ja przekląłem w duchu. - Twój przyjaciel źle się poczuł. Wyszliście niby się przewietrzyć. Poszłam za wami, bo nie chciałam, żebyście się wplątali w kłopoty, ale nie uszliście za daleko, za to daliście piękny koncert. Śpiewałeś cudnie, nawet jeśli łamanym głosem i szczerze to nigdy nie słyszałam takich pieśni. Wygoniłeś jednak nas wszystkich, bo twój znajomy zasnął. Jesteście tacy słodcy. Cały czas go głaskałeś po głowie - zaszczebiotała z uśmiechem.
- Dzięki za wszystko i przepraszam za kłopot - powiedziałem z westchnieniem ulgi i wręczyłem dziewczynie jeszcze kilka monet. Odwróciłem się. Carrick czaił się w wejściu, ale byłem pewien, że słyszał co powiedziała dziewczyna. Na jej uśmiech, uciekł wzrokiem i burcząc coś pod nosem wyszedł.
Pożegnałem się i także wyszedłem. W milczeniu skierowaliśmy się do stajni, dosiedliśmy koni i ruszyliśmy w dalszą drogę. To milczenie było dla mnie nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziałem.
- Za co? - spytał, chyba dość szczerze zaskoczony.
- Cóż... za te moje pytania. Zapewne poruszyłem mało przyjemne tematy... - westchnąłem ciężko.
- Nie musisz przepraszać, ale.. Oszukiwałeś! - wyciągnął palec, celując we mnie oskarżycielsko.
- Tak... troszkę... - powiedziałem, kryjąc uśmiech. - Dobra, to co chcesz wiedzieć? Pytanie karne i obiecuję, że odpowiem.
Przemknęło mi przez myśl, że mogę pożałować tej decyzji. Nie lubiłem mówić o sobie. Bardzo nie lubiłem, ale cóż... Jakiś rewanż za te wszystkie ekscesy mu się należy, choćby to miała być tylko szczerość.
- Nie wiem o co konkretnie cię zapytać, więc... Może o sobie opowiesz? Ty w końcu wiesz skąd jestem i tak dalej...
- No dobra... - westchnąłem. Moja przeszłość i "pierwsze życie" nie były czymś o czym chętnie mówiłem. - Więc pochodzę z Janrii.
- Gdzie to jest? - spytał.
- Cóż... obecnie byłoby gdzieś na południowy-wschód od Teluvii, czyli stosunkowo niedaleko stąd... Ale tego miasteczka już dość dawno nie ma na mapach. No cóż... Pochodzę z dość zamożnej i dobrej rodziny. Byłem najmłodszym dzieckiem, a moi rodzice nie spodziewali się, że doczekają się kolejnego potomka. Tym bardziej, że moja matka miała sporo problemów zdrowotnych. A ja dostarczyłem im jeszcze więcej zmartwień...
- Jak to? - spytał, gdy zamilkłem.
- Byłem bardzo chorowitym dzieckiem. Miałem nie dożyć następnego dnia. Później nie dawali mi roku, ale jakoś się udało. I udawało się do około siedemnastki. Później zaczęło być ze mną bardzo źle... nie żeby kiedykolwiek było dobrze, ale wtedy... Wszystko siadało mi po kolei, serce, neki i tak dalej... dużo nudnych szczegółów... Sporo wtedy czytałem, przesiadywałem w bibliotece, czytałem stare księgi, chciałem... żyć, znaleźć coś co mi pomoże. Jednak kiedy zacząłem tracić wzrok, zacząłem tracić i nadzieję. Wtedy poznałem... bardzo niezwykłą osóbkę. Dziewczynę. Weszła sobie do mnie przez balkon, a ja wtedy nie widziałem w tym już nic nadzwyczajnego. Wiesz... miewałem w tamtym czasie różne omamy, czarnulka, która spadła znikąd nie była niczym niezwykłym.
Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień... Ale po chwili dobre wspomnienia zastąpiły te, o których chciałem zapomnieć.
- Ona była, prawdziwa? - dopytywał Carrick.
- Jak najbardziej prawdziwa. Zaczęliśmy rozmawiać, raz, drugi i kolejne i tak jakoś wyszło... Zaczęło mi na niej zależeć, ale już wtedy byłem pogodzony z tym, że długo nie pożyję... Mimo to nie potrafiłem odpuścić. Oświadczyłem jej się... - zamilkłem na dłuższą chwilę, Carrick nie poganiał mnie, za co byłem mu wdzięczny. - Wtedy ona zrobiła coś... Poświęciła się dla mnie. Zacząłem zdrowieć, przybierać na sile, ale jej.. jej już nie ma. A ja... okazało się, że nie tylko jestem zdrowy, ale dość trudno mnie zabić... O ile to możliwe konwencjonalnymi metodami. Gdy wszyscy z mojej rodziny zmarli, zacząłem podróżować. Zbierać wiedzę... Czasami się czegoś nauczyłem, a szło mi to dziwnie sprawnie... W końcu jedno życie zrobiło się nudne i nie do zniesienia. Dlatego powstał Roran, Yoseth i tak dalej, aż jestem ja, Tanith. No to tak w sporym skrócie... Więcej póki co wiedzieć nie musisz, a i tak jesteś chyba najlepiej doinformowaną istotą w tym świecie jeśli chodzi o moją skromną osobę. Teraz proponuję zrobić postój, a później ruszamy dalej. Jutro będziemy musieli mieć się na baczności, bo wątpię, żeby twoi pobratymcy tak zwyczajnie przepuścili mnie przez granicę.
Zatrzymałem Rut'Rę i zsunąłem się z siodła. Carrick poszedł w moje ślady.
<Carrick?>
- N-nie... - wymamrotał i miałem dziwne wrażenie, ze chętnie dodałby "i cholernie się z tego cieszę". Muszę przyznać, że trochę mnie to... ukłuło., nie dałem tego jednak po sobie poznać.
- Spokojnie zaraz się dowiemy co też się wydarzyło, tylko najpierw pasuje się ogarnąć i poszukać naszych rzeczy - stwierdziłem, wstałem i doprowadziłem swoje spodnie do względnego porządku. O dziwo kawałek dalej, przy sporym krzaku znalazłem swoją koszulę. Była w nieciekawym stanie, więc tylko przewiesiłem ją przez biodra, zamiast założyć.
Wszedłem pewnie do karczmy, choć musiałem dość sporo mrugać, żeby nie tracić ostrości widzenia. Podszedłem do karczmarki, która zerkała na mnie z rozbawieniem w oczach. Zapytana o nasze rzeczy przyniosła mi zawiniątko z tym co nam "wypadło". Co prawda sakiewka wydawała mi się odrobinę lżejsza niż powinna, ale nie miałem pewności co do tego czy to nie przez ilość gorzały, jaką w siebie wlaliśmy. Mniejsza o to. Zapytałem też o to co wyprawialiśmy, choć przyznanie się do zaników pamięci było swego rodzaju ujmą na mym dość wrażliwym ego. Dziewczyna zaśmiała się, ale raczej szczerym śmiechem, nie z przekąsem i wrednością.
- Cóż, bardzo żarliwie okazywaliście sobie czułość - wyjaśniła, a ja przekląłem w duchu. - Twój przyjaciel źle się poczuł. Wyszliście niby się przewietrzyć. Poszłam za wami, bo nie chciałam, żebyście się wplątali w kłopoty, ale nie uszliście za daleko, za to daliście piękny koncert. Śpiewałeś cudnie, nawet jeśli łamanym głosem i szczerze to nigdy nie słyszałam takich pieśni. Wygoniłeś jednak nas wszystkich, bo twój znajomy zasnął. Jesteście tacy słodcy. Cały czas go głaskałeś po głowie - zaszczebiotała z uśmiechem.
- Dzięki za wszystko i przepraszam za kłopot - powiedziałem z westchnieniem ulgi i wręczyłem dziewczynie jeszcze kilka monet. Odwróciłem się. Carrick czaił się w wejściu, ale byłem pewien, że słyszał co powiedziała dziewczyna. Na jej uśmiech, uciekł wzrokiem i burcząc coś pod nosem wyszedł.
Pożegnałem się i także wyszedłem. W milczeniu skierowaliśmy się do stajni, dosiedliśmy koni i ruszyliśmy w dalszą drogę. To milczenie było dla mnie nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziałem.
- Za co? - spytał, chyba dość szczerze zaskoczony.
- Cóż... za te moje pytania. Zapewne poruszyłem mało przyjemne tematy... - westchnąłem ciężko.
- Nie musisz przepraszać, ale.. Oszukiwałeś! - wyciągnął palec, celując we mnie oskarżycielsko.
- Tak... troszkę... - powiedziałem, kryjąc uśmiech. - Dobra, to co chcesz wiedzieć? Pytanie karne i obiecuję, że odpowiem.
Przemknęło mi przez myśl, że mogę pożałować tej decyzji. Nie lubiłem mówić o sobie. Bardzo nie lubiłem, ale cóż... Jakiś rewanż za te wszystkie ekscesy mu się należy, choćby to miała być tylko szczerość.
- Nie wiem o co konkretnie cię zapytać, więc... Może o sobie opowiesz? Ty w końcu wiesz skąd jestem i tak dalej...
- No dobra... - westchnąłem. Moja przeszłość i "pierwsze życie" nie były czymś o czym chętnie mówiłem. - Więc pochodzę z Janrii.
- Gdzie to jest? - spytał.
- Cóż... obecnie byłoby gdzieś na południowy-wschód od Teluvii, czyli stosunkowo niedaleko stąd... Ale tego miasteczka już dość dawno nie ma na mapach. No cóż... Pochodzę z dość zamożnej i dobrej rodziny. Byłem najmłodszym dzieckiem, a moi rodzice nie spodziewali się, że doczekają się kolejnego potomka. Tym bardziej, że moja matka miała sporo problemów zdrowotnych. A ja dostarczyłem im jeszcze więcej zmartwień...
- Jak to? - spytał, gdy zamilkłem.
- Byłem bardzo chorowitym dzieckiem. Miałem nie dożyć następnego dnia. Później nie dawali mi roku, ale jakoś się udało. I udawało się do około siedemnastki. Później zaczęło być ze mną bardzo źle... nie żeby kiedykolwiek było dobrze, ale wtedy... Wszystko siadało mi po kolei, serce, neki i tak dalej... dużo nudnych szczegółów... Sporo wtedy czytałem, przesiadywałem w bibliotece, czytałem stare księgi, chciałem... żyć, znaleźć coś co mi pomoże. Jednak kiedy zacząłem tracić wzrok, zacząłem tracić i nadzieję. Wtedy poznałem... bardzo niezwykłą osóbkę. Dziewczynę. Weszła sobie do mnie przez balkon, a ja wtedy nie widziałem w tym już nic nadzwyczajnego. Wiesz... miewałem w tamtym czasie różne omamy, czarnulka, która spadła znikąd nie była niczym niezwykłym.
Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień... Ale po chwili dobre wspomnienia zastąpiły te, o których chciałem zapomnieć.
- Ona była, prawdziwa? - dopytywał Carrick.
- Jak najbardziej prawdziwa. Zaczęliśmy rozmawiać, raz, drugi i kolejne i tak jakoś wyszło... Zaczęło mi na niej zależeć, ale już wtedy byłem pogodzony z tym, że długo nie pożyję... Mimo to nie potrafiłem odpuścić. Oświadczyłem jej się... - zamilkłem na dłuższą chwilę, Carrick nie poganiał mnie, za co byłem mu wdzięczny. - Wtedy ona zrobiła coś... Poświęciła się dla mnie. Zacząłem zdrowieć, przybierać na sile, ale jej.. jej już nie ma. A ja... okazało się, że nie tylko jestem zdrowy, ale dość trudno mnie zabić... O ile to możliwe konwencjonalnymi metodami. Gdy wszyscy z mojej rodziny zmarli, zacząłem podróżować. Zbierać wiedzę... Czasami się czegoś nauczyłem, a szło mi to dziwnie sprawnie... W końcu jedno życie zrobiło się nudne i nie do zniesienia. Dlatego powstał Roran, Yoseth i tak dalej, aż jestem ja, Tanith. No to tak w sporym skrócie... Więcej póki co wiedzieć nie musisz, a i tak jesteś chyba najlepiej doinformowaną istotą w tym świecie jeśli chodzi o moją skromną osobę. Teraz proponuję zrobić postój, a później ruszamy dalej. Jutro będziemy musieli mieć się na baczności, bo wątpię, żeby twoi pobratymcy tak zwyczajnie przepuścili mnie przez granicę.
Zatrzymałem Rut'Rę i zsunąłem się z siodła. Carrick poszedł w moje ślady.
<Carrick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz