wtorek, 2 września 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Yuthirii’a  miasto jak miasto, pełne ludzi wielki przepych i pościskanie ze sobą budynki. Różniło się rzecz jasna nieznacznie od Yrs, które przecież było stolicą krain Quaarian.
Dziwnym aż było, że tak trudno było przecisnąć się przez te tłumy prowadząc przy tym konia, który jakby nie patrzeć ograniczał moje i tak już nie tak zgrabne ruchy, jak Tanith’a, który wręcz balansował jak rybka w wodzie czy na jakiejś fali pośród ludzi. Aż ciekaw byłem komu dokładnie gwizdnął sakiewkę na te wydatki, które planował poczynić i jak bardzo pełna brzęczących żetonów.
Złapałem się nawet na tym, że nie raz brakowało mi oparcie przednich kończyn. Czy to aby na pewno dobry znak? Dla sprawność przemian na pewno, ale czy nie za bardzo wczułem się “ćwicząc te swoje psie mięśnie”? Chyba jednak coś było na rzeczy kiedy to nie raz mało co nie schylałem się ku ziemi z chęcią szybszego biegu między nogami innych. Nie myśl chłopcze jak pies!
W końcu wkroczyliśmy w boczne ulice gdzie gwar nie był tak odczuwalny jak tam gdzie pełno było straganów i sklepów z zupełnie odległymi towarami do których chyba każdego ciągło.
Nigdy jakoś specjalnie nie rozumiałem tego co siedzi w głowach tych handlarzy, oczywiście świecidełka i inne takie rzeczy były od nich ładne, aż za ładne i to było podejrzane. 
Przyciągało to między innymi dlatego, a tak przynajmniej mi się zdaje, że sami wstanie nie byliśmy wyhodować nic lepszego. A przynajmniej nie tak przyciągającego estetycznym wyglądem bez skazy i bajecznymi kolorami.
Mijaliśmy naprawdę przeróżne jeszcze ostające się na uboczu stragany, a ja przyłapałem się nawet na tym, że mój język mimowolnie uwalniał się z ust niby to ciągnąc się za mną na widok mięsa.
Ale ja przecież do cholery jadłem! Nawet zapach był wyraźniejszy! Kurde oszaleje!
Tanith widząc mój problem, jakże z jego punktu widzenia zabawny, zaczął chichotać. O tak jasne znowu!
Jestem mega zabawnym pieskiem! Tak pieskiem, bo coraz bardziej uwłaczam swej godność człowieka.
- Stój tu bestyjko. - Parskał w końcu między falami rozbawienia Tanith. Stanęliśmy przy jakiejś karczmie na uboczu, było tu zaczynać widać nawet niejakie ślady roślinności i władzy jaką w tej części miasta otrzymała natura. Auuu? 
Widząc że stoję w miejscu jak kołek i wpatruje się dziwnie w krzaki między domami rudzielec gwizdnął na mnie klepiąc się o kolana z uśmiechem. Po czym mrugnął porozumiewawczo bym nie brał tej przenośni do siebie.
- No idę, idę… już. - Burknąłem stawiając niechętnie pierwszy krok do przodu. Zerkając jeszcze w przelocie na krzaki, ale niby czemu mnie to tak interesuje? To tylko zielone, liściaste coś!
Pokręciłem głową by obudzić się z transu i szybko weszłam do budynku. Nim jednak zamknąłem drzwi spojrzałem na niebo, słońce już się obniżało… Jak ten czas mija, gdy tak przemierzasz świat z bolącym tyłkiem i podejrzanym rudzielcem, który patrzy ci się na dupę… Tak wdziałem to! Jestem uczulony na takie zagrywki, ale to… to nieważne akurat teraz. Zmrużyłem oczy gdy słońce zaczęło niebezpiecznie operować na mojej twarzy po czym obróciłem się do wnętrza baru. 
Nie było to nic szczególnie zachęcającego wystrojem i trochę się zawahałem w pół kroku, zaraz potem jednak zobaczyłem Tanith’a, który już siedział przy jednym ze stolików prawie wymachując nogami i przelewając sobie jakiś płyn z pokaźnej wielkość dzbanka bo kubka. Kubków, dopiero teraz zauważyłem że były ich dwie sztuki, a to co nalewał było zapewne trunkiem.
Westchnąłem, przypominając sobie jaki efekt przyniosły moje pierwsze eksperymenty z tym napojem.
Skrzywiłem się, bo na samo wspomnienie głowa aż huczała.
- No śmiało, śmiało ja nie gryzę, ani to tu nie jest trujące złociutki zapewniam. - Uśmiechną się zaczepnie Tanith. A ja patrząc w swoją porcje zamlaskałem z niesmakiem.
- Nie mów, że nie próbowałeś?! - Wrzasnął prawie mężczyzna przechylając się na ławce, by widzieć moją pochyloną twarz z niesmakiem, wyraźnym niesmakiem.
- Próbowałem…- Zamyśliłem się analizując dokładniej jego wyskok, tak po prawdzie to chyba nie jest świadom ile ja mam dokładnie lat. 
-… Mam już skończone dziewiętnaście lat, właściwie za niecałe trzy miesiące będzie to już dwudziestka. - Przygryzłem wargę jeszcze bardziej na myśl o moich poprzednich “urodzinach”.
Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem nie wiem czemu, przecież to tylko liczby.
- Ładnie, bardzo ładnie, miejscami wyglądasz nawet na strasznego… Ale nie wiele widzę myliłem się w domysłach - Zamruczał zadowolony dobierając się do  kubka z napojem o niezidentyfikowanej barwie i póki co dla mnie też smaku. 
No pacz go o czym jeszcze gdybał na mój temat w tym swoim owitym tajemnicami łbie. 
Prześwietlał mnie? Czy może obecna sytuacja prowadziła do zeznań z mojej strony.
- No to skoro już tak zaczynamy… Zagrajmy w prawdę lub wyzwanie - Posłał porozumiewawcze spojrzenie w przelocie na mój napój po czym wrócił do patrzenia mi się w oczy. Uniosłem brwi. Ocho, zaczyna się…
No trudno niech się dławi! Do czego to dochodzi na podejrzanych i spontanicznie planowanych wyprawach z bogowie wiedzą jakimi pokrętami.
Sięgnąłem więc po trunek w niespotykanej uciesze mojego rozmówcy i pociągnąłem do dna. 
To mi się przyda gdy będę wysłuchiwać jego nieprawdopodobnych pytań, moje odpowiedzi też powinny go satysfakcjonować… może aż za bardzo niekiedy przyprawiając o dreszczyk emocji.
Zacząłem kasłać, zaczyna się, zaczyna się, a jak się zmiesza do kupy to będzie jeszcze gorzej.
Tak dobrze znałem już swoje możliwości w tej kategorii. Westchnąłem przecierając usta.
- No to zacznijmy te gównianą grę. - Prychnąłem podpierając się łokciem o blat i z rozmarzonymi oczyma dolewając sobie dziwacznej w smaku, ale kuszącej substancji.
Ku wyraźnej uciesze jak widać Tanith’a, który już otwierał usta by dobrać odpowiednie z pytań, które ustawiły mu się w kolejce, nie zapominajmy jednak, że ja równiej miałem do nich prawo, tak mówiły reguły tej błahej ale jakże upokarzającej niekiedy gry.
- Quiss, miasto do którego zmierzamy jest miejscem gdzie się urodziłeś no nie? - Zaczął uważnie dobierając słowa jakbym już potrzebował literowania, ale może robił słusznie.
- Nioo…- Mruknąłem już przystawiając sobie kubek do ust by zaczerpnąć kolejnego łyku i obmyślając moje własne pytanie, ale on mnie zatrzymał. Miał do powiedzenia skubany coś jeszcze.
- Jak ma się sprawa więc z twoją rodziną? - Szepnął nachylając się do mnie z tym swoim blaskiem zaciekawienia w oku. Łochocho ? Rozważył to dokładnie chce tu siedzieć do późna ? 
Zmrużyłem oczy przypatrując mu się uważnie, był pewny swych słów jak cholera jasna.
Ze smutkiem wlałem w siebie kolejny łyk, duży łyk, jeśli w ogóle można to nazwać łykiem.
Geronimo…
- Ojciec sadysta, matka to przypadkowa sierota, która nie uważała gdzie wsadza dupę, a całe moje rodzeństwo prócz siostry, o której już słyszałeś mój panie… Nie żyje. - Ostatnie słowa przeciągnąłem w rozkoszy słysząc jak po każdym moim słowie wszczyna się cichy, ale jednak bulgot. Tylko czemu się tak tym przejmować? Mniejsza teraz moja kolej!
- A u ciebie jak z takimi rzeczami? - Rzuciłem po chwili już troszkę przyćmiony niewiele myśląc na  odbiorem słów, ani nawet nie przemyśliwając pytania.
Tanith’a natomiast nagle zupełnie jakby piorun trafił, spoważniał i to ostro nawet jak na niego.
Pożałowałem teraz swojej wylewność i to prosto w twarz.
- Nie, nie dorobiłem się nic. Eh… To boli, ale nawet gdzieś tam w starych dziejach miałem nawet szanse na wspaniałą żonkę…- Urwał nie miałem zamiaru go również męczyć. Trzeźwość wróciła na swoje miejsce serwując mi zimny prysznic na raz. Podrapałem się po głowie z lekkim rumieńcem zawstydzania, po czym wyprostowałem się na ławce rozkładając ręce.
- Teraz twoja kolej pytaj o co chcesz! - Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nie omieszkam, chłopcze, nie omieszkam - Wycedził ze skrzyżowanymi na piersi rękami, mierząc mnie wzrokiem.
- Rodzeństwo. - Uznał twardo dziurkując mnie spojrzeniem. Zupełnie jakby zaświadczał mnie o tym że się nie wywinę kłamstwem i tak też było. Kłamać nie potrafiłem. Szczególnie podpity…
Sięgnąłem znów do dzbanka robiło się gorąco, bo facet nieświadomie zbaczał na tematy dla mnie wrażliwe, co więcej był coraz bliżej, najgorszego!
- Tak, była nas dokładnie czwórka, niezłej gromadki się mój starszy dorobił. Uściślając byłem trzeci w kolejce, moja siostra Morwen jest najmłodsza, choć na to nie wygląda… Oj nie. - Urwałem na chwile by nabrać trunku do ust, naprawdę nie wierzyłem, że mu o tym mówię, ale już, już pomału traciłem kontrole nad językiem, zaraz będę mówił bez namysłu. 
Ten jednak zniecierpliwiony zaczął mnie poganiać do kontynuacji dłonią, to naprawdę aż tak ciekawe?
- Wyglądało to tak, Eoin najstarszy i najbardziej podobny ze wszystkich do ojca, chyba największy owoc przypadkowego gwałtu w dziejach historii! - Zaśmiałem się, w jakimś stopniu jeszcze karcąc się w myślach za takie słowa wobec nieboszczyka. Tanith zareagował podobnie, ale on jeszcze nie znał moich pobudek, miejmy nadzieje że to, choć to nie wycieknie.
- Echem, no i oczywiście Manus, jego podziwiać było można za sposób w jaki stawiał się ojcu w obronie młodszych. - Tak jego szanowałem, po śmierci braci, chciałem być taki jak on.
By móc chronić siostrę, ale niestety było na odwrót.
- A siostra? - Nie dawał za wygraną.
- Jest chora na samolubne i sadystyczne postępki ojca, a no i oczywiście serce. Raz, raz jedyny miałem nieprzyjemny zaszczyt być jako jedyny świadkiem jej następstwa choroby. - Burknąłem ledwo podtrzymując głowę i składając słowa. 
- To znaczy? - Człowieku daj żyć.
- Zawał…- Jęknąłem ze szklistymi oczami wpatrzony w sufit.
- Moja kolej! Czemu latasz między dwoma postaciami? - Wybełkotałem opierając się oboma łokciami o stół i bawiąc się swoimi policzkami od niechcenia, wpatrzony w zupełnie jeszcze ogacającego rzeczywistość rudzielca. Gdybym był psem to bym teraz merdał ogonem jak wiatrakiem.
- Życie na dwa fronty jest ciekawsze nie sądzisz? Tym bardziej dla takiego Dziadygi, który nic tylko w papierach przesiaduje. Różnorodność jest fajna… w różnym tego słowa znaczeniu. - Rzucił między łykami mrugając do mnie nieznacznie. A ja już po prostu leżałem tylko plackiem na stole bawiąc się pustym kubkiem. Czyżby zbliżał się punkt krytyczny? Zacząłem się szarpać w skórę na której pojawiała się gęsia skórka. Wyczucie?
- Orientacja piesku! - Zakrzyknął ucieszony, wyglądało to tak jakby czaił się z tym pytaniem do odpowiedniego momentu. I chyba trafił idealnie, dobry jest.
- Mój brat Eoin, ruchał mnie w śniegu. - Oznajmiłem krótko zanim jeszcze dobrze skończył pytanie, wymachując kubkiem. Zamartwiłem się widząc jak powoli, ale nieubłaganie blednie.
Coś powiedziałem nie tak? 
Przełknął głośno krztusząc się tym, co miał w ustach i zrobił wielkie oczy próbując zebrać się w sobie i nabrać trochę powietrza w płuca. Poderwałam się zaraz czerwony na twarzy i chwyciłem Tanith’a za ramiona trzęsąc mim by wytracić z osłupienia. Niewiele pomogło.
Przeszedłem więc do rygorystycznych środków. Przez dłuższą chwile zresztą rudzielec przypominał mi jedną z ryb, które nie raz łapałem w górskich potokach. 
Poruszał niemo ustami w okrzyku o powietrze. A ja? Pocałowałem go. To zapewniało chyba natychmiastowy efekt otrzeźwiania. Choć chyba nie w pełni. Co stało się potem? Nie wiem, ale chyba się ktoś na mnie rzucił i był głodny… Czegoś tam cokolwiek.

Obudziłem się z bolącą głową i dziwnym uczuciem luźności w biodrach, na których zazwyczaj zaciskał się skórzany pasek. Zazwyczaj bo zamarzło się już kiedyś, że… Spojrzałem trzęsąc się w duł.
O w mordę. Paska zdecydowanie brak, a ja mam wywietrznik. 
Obróciłem się niepewnie rozglądając, byłem na łonie natury… No prawie, bo w jednym z tych krzaków za domem, który wcześniej przyciągnął mą uwagę niejako. Nagle usłyszałem za sobą jęk, podobny do mojego z przed chwili. Spojrzałem za siebie. 
- Ja pierdole! - Wrzasnąłem tak wysokim tonem jak nigdy dotąd i rzucając się z nie pohamowaną siłą odskoczyłem pod ścianę, odplątując się spod ciała Tanith'a, który dyszał mi w kark.
Teraz natomiast leżał, a właściwie wisiał na jednej z gałęzi nieopodal rosnącego drzewa.
Wdając się w większe szczegóły bez koszulki i z równie rozbrojonymi portami. Skuliłem się w cieniu, popiskując jak zbity pies.

<Tanith? Żyjesz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz