Yuthirii’a miasto jak miasto, pełne ludzi wielki
przepych i pościskanie ze sobą budynki. Różniło się rzecz jasna
nieznacznie od Yrs, które przecież było stolicą krain Quaarian.
Dziwnym
aż było, że tak trudno było przecisnąć się przez te tłumy prowadząc przy
tym konia, który jakby nie patrzeć ograniczał moje i tak już nie tak zgrabne ruchy, jak Tanith’a, który wręcz balansował jak rybka w
wodzie czy na jakiejś fali pośród ludzi. Aż ciekaw byłem komu dokładnie
gwizdnął sakiewkę na te wydatki, które planował poczynić i jak bardzo
pełna brzęczących żetonów.
Złapałem się nawet na tym, że nie raz brakowało mi oparcie przednich
kończyn. Czy to aby na pewno dobry znak? Dla sprawność przemian na
pewno, ale czy nie za bardzo wczułem się “ćwicząc te swoje psie mięśnie”? Chyba jednak coś było na rzeczy kiedy to nie raz mało co nie schylałem
się ku ziemi z chęcią szybszego biegu między nogami innych. Nie myśl
chłopcze jak pies!
W końcu wkroczyliśmy w boczne ulice gdzie gwar nie był tak
odczuwalny jak tam gdzie pełno było straganów i sklepów z zupełnie
odległymi towarami do których chyba każdego ciągło.
Nigdy
jakoś specjalnie nie rozumiałem tego co siedzi w głowach tych handlarzy,
oczywiście świecidełka i inne takie rzeczy były od nich ładne, aż za
ładne i to było podejrzane.
Przyciągało to między innymi dlatego, a tak przynajmniej mi się
zdaje, że sami wstanie nie byliśmy wyhodować nic lepszego. A
przynajmniej nie tak przyciągającego estetycznym wyglądem bez skazy i
bajecznymi kolorami.
Mijaliśmy naprawdę przeróżne jeszcze ostające się na uboczu
stragany, a ja przyłapałem się nawet na tym, że mój język mimowolnie
uwalniał się z ust niby to ciągnąc się za mną na widok mięsa.
Ale ja przecież do cholery jadłem! Nawet zapach był wyraźniejszy! Kurde oszaleje!
Tanith widząc mój problem, jakże z jego punktu widzenia zabawny, zaczął chichotać. O tak jasne znowu!
Jestem mega zabawnym pieskiem! Tak pieskiem, bo coraz bardziej uwłaczam swej godność człowieka.
-
Stój tu bestyjko. - Parskał w końcu między falami rozbawienia Tanith.
Stanęliśmy przy jakiejś karczmie na uboczu, było tu zaczynać widać nawet
niejakie ślady roślinności i władzy jaką w tej części miasta otrzymała
natura. Auuu?
Widząc że stoję w miejscu jak kołek i wpatruje się dziwnie w krzaki
między domami rudzielec gwizdnął na mnie klepiąc się o kolana z
uśmiechem. Po czym mrugnął porozumiewawczo bym nie brał tej przenośni do
siebie.
- No idę, idę… już. - Burknąłem stawiając niechętnie pierwszy krok
do przodu. Zerkając jeszcze w przelocie na krzaki, ale niby czemu mnie to
tak interesuje? To tylko zielone, liściaste coś!
Pokręciłem
głową by obudzić się z transu i szybko weszłam do budynku. Nim jednak
zamknąłem drzwi spojrzałem na niebo, słońce już się obniżało… Jak ten
czas mija, gdy tak przemierzasz świat z bolącym tyłkiem i podejrzanym
rudzielcem, który patrzy ci się na dupę… Tak wdziałem to! Jestem
uczulony na takie zagrywki, ale to… to nieważne akurat teraz. Zmrużyłem
oczy gdy słońce zaczęło niebezpiecznie operować na mojej twarzy po czym
obróciłem się do wnętrza baru.
Nie było to nic szczególnie zachęcającego wystrojem i trochę się
zawahałem w pół kroku, zaraz potem jednak zobaczyłem Tanith’a, który już
siedział przy jednym ze stolików prawie wymachując nogami i przelewając
sobie jakiś płyn z pokaźnej wielkość dzbanka bo kubka. Kubków, dopiero
teraz zauważyłem że były ich dwie sztuki, a to co nalewał było zapewne
trunkiem.
Westchnąłem, przypominając sobie jaki efekt przyniosły moje pierwsze eksperymenty z tym napojem.
Skrzywiłem się, bo na samo wspomnienie głowa aż huczała.
-
No śmiało, śmiało ja nie gryzę, ani to tu nie jest trujące złociutki
zapewniam. - Uśmiechną się zaczepnie Tanith. A ja patrząc w swoją
porcje zamlaskałem z niesmakiem.
- Nie mów, że nie próbowałeś?! - Wrzasnął prawie mężczyzna
przechylając się na ławce, by widzieć moją pochyloną twarz z niesmakiem,
wyraźnym niesmakiem.
- Próbowałem…- Zamyśliłem się analizując
dokładniej jego wyskok, tak po prawdzie to chyba nie jest świadom ile ja
mam dokładnie lat.
-… Mam już skończone dziewiętnaście lat, właściwie za niecałe trzy
miesiące będzie to już dwudziestka. - Przygryzłem wargę jeszcze bardziej
na myśl o moich poprzednich “urodzinach”.
Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem nie wiem czemu, przecież to tylko liczby.
- Ładnie, bardzo ładnie, miejscami wyglądasz nawet na strasznego…
Ale nie wiele widzę myliłem się w domysłach - Zamruczał zadowolony
dobierając się do kubka z napojem o niezidentyfikowanej barwie i póki
co dla mnie też smaku.
No pacz go o czym jeszcze gdybał na mój temat w tym swoim owitym tajemnicami łbie.
Prześwietlał mnie? Czy może obecna sytuacja prowadziła do zeznań z mojej strony.
-
No to skoro już tak zaczynamy… Zagrajmy w prawdę lub wyzwanie - Posłał porozumiewawcze spojrzenie w
przelocie na mój napój po czym wrócił do patrzenia mi się w oczy.
Uniosłem brwi. Ocho, zaczyna się…
No trudno niech się dławi! Do czego to dochodzi na podejrzanych i
spontanicznie planowanych wyprawach z bogowie wiedzą jakimi pokrętami.
Sięgnąłem więc po trunek w niespotykanej uciesze mojego rozmówcy i pociągnąłem do dna.
To mi się przyda gdy będę wysłuchiwać jego nieprawdopodobnych
pytań, moje odpowiedzi też powinny go satysfakcjonować… może aż za
bardzo niekiedy przyprawiając o dreszczyk emocji.
Zacząłem kasłać, zaczyna się, zaczyna się, a jak się zmiesza do kupy to będzie jeszcze gorzej.
Tak dobrze znałem już swoje możliwości w tej kategorii. Westchnąłem przecierając usta.
-
No to zacznijmy te gównianą grę. - Prychnąłem podpierając się łokciem o
blat i z rozmarzonymi oczyma dolewając sobie dziwacznej w smaku, ale
kuszącej substancji.
Ku wyraźnej uciesze jak widać Tanith’a, który już otwierał usta by
dobrać odpowiednie z pytań, które ustawiły mu się w kolejce, nie
zapominajmy jednak, że ja równiej miałem do nich prawo, tak mówiły reguły
tej błahej ale jakże upokarzającej niekiedy gry.
- Quiss, miasto do którego zmierzamy jest miejscem gdzie się
urodziłeś no nie? - Zaczął uważnie dobierając słowa jakbym już
potrzebował literowania, ale może robił słusznie.
- Nioo…-
Mruknąłem już przystawiając sobie kubek do ust by zaczerpnąć kolejnego
łyku i obmyślając moje własne pytanie, ale on mnie zatrzymał. Miał do
powiedzenia skubany coś jeszcze.
- Jak ma się sprawa więc z twoją rodziną? - Szepnął nachylając się
do mnie z tym swoim blaskiem zaciekawienia w oku. Łochocho ? Rozważył to
dokładnie chce tu siedzieć do późna ?
Zmrużyłem oczy przypatrując mu się uważnie, był pewny swych słów jak cholera jasna.
Ze smutkiem wlałem w siebie kolejny łyk, duży łyk, jeśli w ogóle można to nazwać łykiem.
Geronimo…
-
Ojciec sadysta, matka to przypadkowa sierota, która nie uważała gdzie
wsadza dupę, a całe moje rodzeństwo prócz siostry, o której już
słyszałeś mój panie… Nie żyje. - Ostatnie słowa przeciągnąłem w rozkoszy
słysząc jak po każdym moim słowie wszczyna się cichy, ale jednak bulgot.
Tylko czemu się tak tym przejmować? Mniejsza teraz moja kolej!
- A u ciebie jak z takimi rzeczami? - Rzuciłem po chwili już
troszkę przyćmiony niewiele myśląc na odbiorem słów, ani nawet nie przemyśliwając pytania.
Tanith’a natomiast nagle zupełnie jakby piorun trafił, spoważniał i to ostro nawet jak na niego.
Pożałowałem teraz swojej wylewność i to prosto w twarz.
-
Nie, nie dorobiłem się nic. Eh… To boli, ale nawet gdzieś tam w starych
dziejach miałem nawet szanse na wspaniałą żonkę…- Urwał nie miałem
zamiaru go również męczyć. Trzeźwość wróciła na swoje miejsce serwując
mi zimny prysznic na raz. Podrapałem się po głowie z lekkim rumieńcem
zawstydzania, po czym wyprostowałem się na ławce rozkładając ręce.
- Teraz twoja kolej pytaj o co chcesz! - Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nie omieszkam, chłopcze, nie omieszkam - Wycedził ze skrzyżowanymi na piersi rękami, mierząc mnie wzrokiem.
-
Rodzeństwo. - Uznał twardo dziurkując mnie spojrzeniem. Zupełnie jakby
zaświadczał mnie o tym że się nie wywinę kłamstwem i tak też było.
Kłamać nie potrafiłem. Szczególnie podpity…
Sięgnąłem znów do dzbanka robiło się gorąco, bo facet nieświadomie
zbaczał na tematy dla mnie wrażliwe, co więcej był coraz bliżej,
najgorszego!
- Tak, była nas dokładnie czwórka, niezłej
gromadki się mój starszy dorobił. Uściślając byłem trzeci w kolejce,
moja siostra Morwen jest najmłodsza, choć na to nie wygląda… Oj nie. -
Urwałem na chwile by nabrać trunku do ust, naprawdę nie wierzyłem, że mu o
tym mówię, ale już, już pomału traciłem kontrole nad językiem, zaraz
będę mówił bez namysłu.
Ten jednak zniecierpliwiony zaczął mnie poganiać do kontynuacji dłonią, to naprawdę aż tak ciekawe?
-
Wyglądało to tak, Eoin najstarszy i najbardziej podobny ze wszystkich
do ojca, chyba największy owoc przypadkowego gwałtu w dziejach historii!
- Zaśmiałem się, w jakimś stopniu jeszcze karcąc się w myślach za takie
słowa wobec nieboszczyka. Tanith zareagował podobnie, ale on jeszcze
nie znał moich pobudek, miejmy nadzieje że to, choć to nie wycieknie.
- Echem, no i oczywiście Manus, jego podziwiać było można za sposób
w jaki stawiał się ojcu w obronie młodszych. - Tak jego szanowałem, po
śmierci braci, chciałem być taki jak on.
By móc chronić siostrę, ale niestety było na odwrót.
- A siostra? - Nie dawał za wygraną.
- Jest chora na
samolubne i sadystyczne postępki ojca, a no i oczywiście serce. Raz, raz
jedyny miałem nieprzyjemny zaszczyt być jako jedyny świadkiem jej
następstwa choroby. - Burknąłem ledwo podtrzymując głowę i składając
słowa.
- To znaczy? - Człowieku daj żyć.
- Zawał…- Jęknąłem ze szklistymi oczami wpatrzony w sufit.
-
Moja kolej! Czemu latasz między dwoma postaciami? - Wybełkotałem
opierając się oboma łokciami o stół i bawiąc się swoimi policzkami od
niechcenia, wpatrzony w zupełnie jeszcze ogacającego rzeczywistość
rudzielca. Gdybym był psem to bym teraz merdał ogonem jak wiatrakiem.
- Życie na dwa fronty jest ciekawsze nie sądzisz? Tym bardziej dla
takiego Dziadygi, który nic tylko w papierach przesiaduje. Różnorodność
jest fajna… w różnym tego słowa znaczeniu. - Rzucił między łykami
mrugając do mnie nieznacznie. A ja już po prostu leżałem tylko plackiem
na stole bawiąc się pustym kubkiem. Czyżby zbliżał się punkt krytyczny?
Zacząłem się szarpać w skórę na której pojawiała się gęsia skórka.
Wyczucie?
- Orientacja piesku! - Zakrzyknął ucieszony, wyglądało to tak jakby
czaił się z tym pytaniem do odpowiedniego momentu. I chyba trafił
idealnie, dobry jest.
- Mój brat Eoin, ruchał mnie w śniegu. -
Oznajmiłem krótko zanim jeszcze dobrze skończył pytanie, wymachując
kubkiem. Zamartwiłem się widząc jak powoli, ale nieubłaganie blednie.
Coś powiedziałem nie tak?
Przełknął głośno krztusząc się
tym, co miał w ustach i zrobił wielkie oczy próbując zebrać się w sobie i
nabrać trochę powietrza w płuca. Poderwałam się zaraz czerwony na
twarzy i chwyciłem Tanith’a za ramiona trzęsąc mim by wytracić z
osłupienia. Niewiele pomogło.
Przeszedłem więc do rygorystycznych środków. Przez dłuższą chwile
zresztą rudzielec przypominał mi jedną z ryb, które nie raz łapałem w
górskich potokach.
Poruszał niemo ustami w okrzyku o
powietrze. A ja? Pocałowałem go. To zapewniało chyba natychmiastowy
efekt otrzeźwiania. Choć chyba nie w pełni. Co stało się potem? Nie
wiem, ale chyba się ktoś na mnie rzucił i był głodny… Czegoś tam
cokolwiek.
Obudziłem się z bolącą głową i dziwnym uczuciem
luźności w biodrach, na których zazwyczaj zaciskał się skórzany pasek.
Zazwyczaj bo zamarzło się już kiedyś, że… Spojrzałem trzęsąc się w duł.
O w mordę. Paska zdecydowanie brak, a ja mam wywietrznik.
Obróciłem
się niepewnie rozglądając, byłem na łonie natury… No prawie, bo w jednym
z tych krzaków za domem, który wcześniej przyciągnął mą uwagę niejako.
Nagle usłyszałem za sobą jęk, podobny do mojego z przed chwili.
Spojrzałem za siebie.
- Ja pierdole! - Wrzasnąłem tak wysokim tonem jak nigdy dotąd i
rzucając się z nie pohamowaną siłą odskoczyłem pod ścianę, odplątując
się spod ciała Tanith'a, który dyszał mi w kark.
Teraz natomiast leżał, a właściwie wisiał na jednej z gałęzi nieopodal rosnącego drzewa.
Wdając się w większe szczegóły bez koszulki i z równie rozbrojonymi portami. Skuliłem się w cieniu, popiskując jak zbity pies.
<Tanith? Żyjesz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz