czwartek, 4 września 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Leżałam w bezruchu, przyszpilona do łóżka przerażeniem i wspomnieniem tej chwili, tej bardzo przerażającej chwili, w której moje dwa światy miały utracić swoje fundamenty. Nie rozumiałam, do czego właściwie doszło. Czy zrobiłam coś źle? Czy postąpiłam niewłaściwie, narażając się na niebezpieczeństwo. A stawka była bardzo wysoka.
Wbiłam wzrok w Asheroth'a, poszukując w nim oznak furii, jakiej jeszcze nigdy nie skierowano względem mnie, a którą przecież doskonale znałam, służąc jako zabaweczka wysoko cenionych wojowników, katów, czy nawet urzędników z bardziej wyrafinowanymi metodami działania. 
"Dlaczego?". To pytanie błądziło w mojej głowie, tłukąc się w nieznośnym jazgocie, a za sobą pozostawiało echo czarnych myśli... echo śmierci. W każdej prowincji, w każdym kręgu, w każdym otoczeniu panowały sztywne zasady, jakim przewodziła jedna osoba. Rzadko jednak ta osoba działała sama. Za nią stało wielu ważniejszych ludzi, którzy niejednokrotnie wbrew przyjętym normom posiedli większą władzę wykonawczą niż ich własny pan. Działo się tak, gdyż sama próba zabezpieczenia własnego życia od zawsze prowadziła do pozostawania o krok dalej, niż najsilniejsza względem ciebie jednostka; a raz złamany obyczaj nigdy nie powraca do swej dawnej świetności.
Asheroth był idealnym przykładem "nadwładzy".
Kiedy po raz pierwszy szłam z nim do łóżka, planowałam sobie świetlaną przyszłość. Zamierzałam go omamić na wszelkie mieszczące się w moich możliwościach sposoby, by zdobyć gwarancję bezpieczeństwa - i, być może, wpływy. Okazało się to proste. O wiele prostsze, niż myślałam. Uwierzył mi, uwierzył w każde moje współczujące słowo. Problemy, z jakimi od zawsze się borykałam, zaczęły stopniowo znikać. Zrozumiałam, że powoli, małymi kroczkami jestem w stanie osiągnąć swój cel.
Więc dlaczego, do kurwy nędzy, powierzyłam mu całe moje życie?
Popełniłam śmiertelny błąd i ta chwila pomogła mi to zrozumieć. Nawet żarty, które paręnaście minut temu tak lekko wychodziły z moich ust, teraz przybrały na powadze, zmieniając się w głuche groźby. Ash był jedynym, kto mógł mnie zabić. Zniewolić, zniszczyć, złamać. Wymagał najbardziej strategicznego podejścia. Co tymczasem zrobiłam? Stwierdzić, że to wszystko olałam, to zdecydowanie zbyt mało. Wiele rzeczy obchodziło mnie mniej niż powinno, ale w takich sytuacjach umiałam się chociażby obronić. A teraz?
Wyobraziłam sobie, że jestem w sytuacji patowej. Mój kochanek nie zamierza mnie puścić, jestem bezbronna. Powinnam sięgnąć po truciznę.
Napięłam mięśnie, by zmusić ramię do zmiany położenia. Nic z tego. Moje ręce były bezwładne. Nie przez uścisk, który już dawno zniknął. Po prostu. Dałam się oślepić, kładąc sobie krzyżyk na cholerną, krętą drogę.
Pytanie Ash'a ledwo do mnie dotarło. Ciągle wlepiałam w niego zszokowane spojrzenie, krzyczące żalem do niego i do samej siebie, jaki szukał ujścia z mojej duszy. Dopiero po kolejnej minucie niezręcznej, pełnej napięcia ciszy zdołałam nieznacznie drgnąć, odruchowo podkurczając nogi. Naga i słaba, taka właśnie wobec niego byłam. Leżałam przed nim bez zrozumienia, jak wtedy przed moim ojcem. I podobnie jak wtedy, bałam się mrugać, by Ash nie ujrzał szklistych oczu.
"Płaczesz? Jeszcze śmiesz mi tu wylewać te jadowite łzy? Nic prócz problemów mi nie przysporzyłaś, ty mała żmijo!"
Następnym, co do mnie dotarło, był ból. 
Zerknęłam w popłochu na zaczerwienione nadgarstki. Nieznośnie przeszkadzały. Schowałam je między uda.
Ash zrozumiał. Omiótł mnie wzrokiem, otwierając usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, jednak nie zrobił tego. Tylko westchnął nerwowo.
- Naith, nie chciałem... - powiedział, a ja tym razem usłyszałam. 
Zmusiłam się do powrotu na ziemię, a było to nieprzyjemne.
-  Ash... nie wyobrażam sobie tego w ten sposób - wykrztusiłam, choć sama nie wiedziałam, o czym dokładnie mówię. 
Z niepokojem wyczekiwałam jego reakcji na to niesprecyzowane oświadczenie, ale ta nie nadchodziła. Sięgnęłam po rzuconą na podłogę sukienkę i pospiesznie ją wciągnęłam, męcząc się z wiązaniem. Chciałam wyjść. Opuścić jego rezydencję jak najszybciej. 
I nigdy do niej nie wracać. Nie, dopóki nie uporam się z własnymi wspomnieniami.
- Mogę ci pomóc? - zapytał Ash słabo, jakby spodziewał się odpowiedzi.
- Nie sądzę, by była taka potrzeba - orzekłam sztywno, zawieszając źrenice na jakimś niewidocznym punkcie w oddali.
Moje serce zabiło szybciej, gdy pomimo wyraźnej odmowy mężczyzna wstał, by uporać się z problematycznymi sznureczkami. Drgnęłam niespokojnie, czując jego dłonie w okolicach mojej talii, a następnie szyi. Ponownie odniosłam wrażenie, że jest taki ... delikatny. Wręcz subtelny. Taki, jakiego chciałam go mieć dla siebie. Może zbyt wiele oczekiwałam?
- Dlaczego to zrobiłeś? - jęknęłam, mimowolnie muskając jego nadgarstek, by zaraz potem skierować dotyk ku ramionom. - Jestem zła?
- Nie, na litość Taghiosa! - zaprotestował od razu. - Nigdy bym... Ja po prostu... - zaczął dwukrotnie, ale nie potrafił czegoś wykrztusić. Wciąż unikał mojego spojrzenia. Powoli docierało do mnie, co takiego się dzieje.
- Nie ufasz mi...? - wyszeptałam, bardziej stwierdzając fakt niż pytając, choć ciągle miałam nadzieję usłyszeć odmienną prawdę. Tę, w którą i tak nie mogłabym uwierzyć.
- A czy ty mi ufasz? - odparował.
Tak banalna odpowiedź, a tak bardzo zraniła. Wypuściłam głośno powietrze, kiwając z niedowierzaniem głową.
- Nie powinnam - wydukałam przez ściśnięte emocjami gardło. - Ale tak, ufam. Wybacz, mój błąd. Myślałam, że mnie ... - Urwałam, nie dowierzając własnej szczerości. I naiwności. - Że spotykasz się ze mną dla czegoś więcej niż seksu. 
Spróbowałam wyrwać się z jego objęć, ale nie pozwolił mi na to.
- Nie. Nie pozwolę ci tego zakończyć, nie w ten sposób - warknął, kryjąc za zdecydowanym tonem nutę błagania. Jakże mogłabym tego nie usłyszeć? Być może sama ją sobie wymyśliłam.
- Ale ja nie chcę niczego kończyć, Ash! - niemal krzyknęłam, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie rozumiesz tego? Nie rozumiesz, że chcę ci pomóc?
- Wiem o tym.
- Mówisz to bez przekonania. "Wiem, ale muszę uważać, żeby nie wbiła mi sztyletu w plecy".
- Wcale tak nie jest i za dobrze zdajesz sobie z tego sprawę, Ptaszyno! - burknął gardłowym tonem, a jego tęczówki zdawały się lśnić krwistym szkarłatem jak nigdy wcześniej. 
- Nie, nie jest. Ty już nie popełniasz błędów, prawda? - prychnęłam, ponawiając próbę ucieczki, oczywiście nieudaną.
- Naith, proszę, zostań...
Westchnęłam cicho. 
- Wiesz, że nie potrafię ci odmawiać, hm? - Pociągnęłam go za sobą, żebyśmy usiedli, po czym wtuliłam się w jego ramię. - Chciałabym, żebyś kiedyś zaufał mi tak, jak ja tobie. Chociaż raz... chociażby ten jeden raz. Ale ja wiem, że ten jeden raz mógłby się okazać największym błędem, a na pewno w twoich oczach tak jest... - snułam luźne myśli, czując pilną potrzebę poukładania naszych relacji kosztem całego zdobytego doświadczenia i przyjętych zasad. - Nie wymagam tego od ciebie. Wiem, co przeżyłeś. I ja też sporo przeżyłam. Chyba dlatego zbliżyliśmy się do siebie, czyż nie? - Kurczowo zacisnęłam palce na jego przedramieniu, pragnąc bliskości, jakiej mi brakowało, zanim go poznałam. - Nie wiem, czym to było od samego początku, ale... Chcę wiedzieć, czym jest teraz.
Uniosłam wzrok, wyczekując wyroku i przygotowując się na psychiczny cios.

<Ash? I co odpowiesz Ptaszynie? *szantaż emocjonalny mode on?* xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz