Nie potrafiłem opisać jaką ulgę przyniósł mi widok Morwen. Całej, zdrowej, bezpiecznej teraz w moich objęciach. Gładziłem jej ramiona i włosy, przyciskając ją do swojej piersi. Jej bliskość wreszcie mnie uspokoiła, odegnała ten strach, który tlił się we mnie. Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Na bogów Mor... nigdy więcej mi tego nie rób. Wiesz jak się bałem? - spytałem, trzymając ją wciąż blisko, za ramiona i patrząc jej w oczy.
- Wiem i przepraszam, nie chciałam nikogo wystraszyć - powiedziała skruszona.
Westchnąłem i poprowadziłem ją w stronę fotela.
- Gdzieś ty by... - spytałem, ale zatrzymałem się w pół słowa.
Spojrzałem na siadającą dziewczynę dopiero teraz dostrzegając, że jej suknia jest brudna i... zakrwawiona, mój umysł też przy okazji zidentyfikował ciężki zapach mocnego alkoholu.
- Coś ty robiła? Krew? Skąd ta krew? - panikowałem, a mój głos niemal przypominał jęk.
- To nic takiego... Po prostu znalazłam rannego mężczyznę pomogłam mu - wyjaśniła.
- Jakiego mężczyznę? Gdzie? I skąd ta krew? - pytałem dalej.
- Tanith uspokój się proszę - rzucił Carrick i podszedł do mnie.
Chłopak położył mi rękę na ramieniu, ale ja podszedłem bliżej Mor i kucnąłem obok fotela.
- Mor... - ponagliłem.
- Nic się nie stało przecież - zaczęła znów, ale po chwili zaczęła wyjaśnienia: - Poszłam szukać mamy, bo nie wróciła na noc, przechodząc ulicą wpadłam na mężczyznę... Broczył krwią, pomogłam mu dojść do domu, opatrzyłam go, to wszystko...
- Czy ja dobrze rozumiem? Chodziłaś nocą po mieście, zbierając z ulicy jakichś drabów, na dodatek... pijanych? Dlaczego wyszłaś całkiem sama? Powinnaś mnie obudzić...
- Byłeś taki osłabiony i źle się czułeś...
- Tanith! - upomniała mnie tym razem Kerenza, gdy chciałem znów się odezwać. - Morwen potrzebuje odpoczynku, ty z resztą też, jesteś blady jak ściana.
Zanim zdążyłem zareagować kobieta pociągnęła swoją córkę za rękę, kierując się do sypialni.
Ja natomiast wstałem, by po chwili ciężko opaść na fotel, na którym siedziała wcześniej Mor.
- Faktycznie powinieneś odpocząć... - rzucił Carri.
- Nawet nie wiesz jak się bałem... - wyszeptałem, kryjąc twarz w dłoniach i ciężko wzdychając.
Myśl o tym, że mógłbym stracić kogoś bliskiego... zawsze mnie to przerażało. To chyba był jeden z powodów, dla których nie lubiłem się przywiązywać. A teraz miałem aż za dużo do stracenia.
- Wiem... To znaczy, jestem w stanie sobie wyobrazić... W końcu ją... kochasz... - powiedział Carrick, siadając na opieraniu i przytulając się do mnie.
Uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
- Tak... Kocham ją... - powiedziałem cicho... - I ciebie też kocham... Nie umiem sobie wyobrazić, że któregoś z was mogłoby mi zabraknąć.
Przytuliłem do siebie chłopaka.
Nie łatwo było mi powiedzieć to wszystko na głos, ale to było chyba oczywiste. To, że oni byli teraz moją rodziną. Carrick, Morewn, Kerenza, maluchy, wszystkie trzy i to maleństwo, które miało niedługo przyjść na świat. Wszystkich ich darzyłem miłością, każdego może odrobinę inaczej, ale za każdego byłem w stanie tak samo oddać życie.
<Carri?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz