Uśmiechnąłem się do leżącego pode mną chłopaka.
Nie potrafiłem nawet opisać ile radości dawało mi patrzenie na tę jego słodką, zarumienioną buźkę. Byłem w nim całkowicie i na zabój zakochany. Tak, jak jeszcze w nikim wcześniej.
Szczerze nie sądziłem, że kiedyś spotkam kogoś, z kim faktycznie będę mógł spędzić swoje życie. Miałem wspomnienie wielu, którzy byli przede mną... Znałem życie. Wiedziałem, że większość z moich poprzedników nie miała zbyt wielu miłych wspomnień. Nie zakładali rodzin, choć wszyscy przecież tego pragnęliśmy. Te pragnienia były czymś nam wspólnym. Czymś co siedziało w naszym twórcy tak głęboko, że nie potrafił tego odłączyć od swego istnienia, a w rezultacie także i od nas.
Nachyliłem się całując Carricka z pasją. Uwielbiałem smak jego ust. Jego języczek, zawsze lekko niepewny, a przecież już tyle razy wpijaliśmy się w swoje usta, łącząc w pocałunkach. Gorące policzki, rumiane i cudne. A zdawało by się, że to słodkie zażenowanie powinno już chłopakowi przejść. Przecież miałem go pod sobą nagiego tyle razy... i zawsze z tą samą lubością.
Odsunąłem się od ust mojego słodkiego kochanka i pocałowałem go w policzek, szczękę, by dojść do szyi, przy której zatrzymałem się na dłużej. Później ruszyłem dalej, przez klatkę piersiową.
Carrick zadrżał i jęknął głucho, gdy zatrzymałem się przy jego sutku, krążąc językiem i ściskając go ustami.
- T-tanith... - wyszeptał, gdy ruszyłem dalej, by po chwili lekko przygryźć wewnętrzną stronę jego uda.
- Mmm...? - wymruczałem, spoglądając na niego pytająco, a moja dłoń zjechała na jego pośladek, by po chwili moje palce mogły błądzić u wejścia do jego wnętrza.
- Czyżbyś się niecierpliwił? - spytałem znów układając się na nim i pieszcząc go dłonią.
- Tak... - wyszeptał, obejmując mnie lekko drżącymi ramionami.
- Mój mały, wygłodniały słodziak... - wymruczałem i wreszcie w niego wszedłem.
Wsłuchiwałem się z czystą rozkoszą w każdy najmniejszy jęk Carricka. Ile bym ich nie słuchał, to zawsze sprawiały mi dziką wręcz radość. Gdy natomiast moich uszu dobiegł jego przeciągły krzyk krew zawrzała mi w żyłach.
Znów kochaliśmy się długo, bo wciąż nie potrafiłem się Carrickiem nacieszyć. Byłem też pewien, że nigdy nie będę miał dość.
Kolejny tydzień minął spokojnie. Kilka razy spotkałem mamę, miała zostać w Yrs nieco dłużej. Okazało się, że sporo rozmawiała z moim ojcem i choć póki co nosiła jeszcze w sercu spory żal, to widać było, że miłość zwycięża. Cieszyło mnie to mimo wszystko. Najciekawsze było jednak to, że mama bardzo dobrze dogadywała się z Kerenzą i często siedziały razem. Moja matka szczególnie upodobała sobie Nepetę. Śmiała się nawet, że to "prawie jej wnusio", a kiedy matka Carricka przyznała się, że przebrała syna w sukienkę obie zaczęły się śmiać, co Carri przyjął ogromnymi wypiekami na twarzy.
- Aż za dobrze pamiętam tę kieckę... - wyszeptałem mu do ucha, sycząc przy okazji i robiąc na pokaz zbolałą minkę.
- Do końca życia mi to będziesz wypomniał? - jęknął.
- Oj będziesz pokutował jeszcze długo - zaśmiałem się i pacnąłem go w pośladek.
- Gołąbeczki! Wciąż tu jesteśmy - zaszczebiotała moja mama, trzymająca Nepetę na kolanach.
- Słodko razem wyglądają - stwierdziła Kerenza podając Irulanie butelkę, bo mała jadła za siebie i chętnie wcięłaby i za siostrę. Mały żarłok.
- A gdzie Morwen? - spytałem, bo zdałem sobie sprawę z tego, że nie widziałem jej już jakiś czas.
- Wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Pospaceruje i wróci - rzuciła Kerenza.
- Tak sama? - spytałem.
- Musi czasem odpocząć od zgiełku. I od nas wszystkich też. Teraz szczególnie, póki jeszcze może, bo jak urodzi się maleństwo, to będzie zamknięta w czterech ścianach.
- Kerenza ma rację. Wiem, że się martwisz i świetnie syku, że troszczysz się o Mor, ale faktycznie potrzeba jej chwili prywatności.
- Może i racja... - wydukałem. - Idziemy po coś do jedzenia?
- C-co? - Carrick uniósł głowę i zamrugał nieprzytomnie.
- Pytam czy idziemy po coś do jedzenia... - powtórzyłem. - Dobrze się czujesz?
- T-tak... Tak. Wszystko w porządku, chodźmy.
Spojrzałem na chłopaka uważnie, ale on tylko uśmiechnął się i ruszyliśmy do kuchni. Może tylko się zamyślił... mniejsza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz