poniedziałek, 22 grudnia 2014

Od Manusa (do Jashy)

Z westchnieniem rozejrzałem się po swojej komnacie. Wszędzie, dosłownie wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. To nie był miły widok, ale cóż to za różnica jeśli ja nie kwapiłem się, by to wszystko posprzątać.
Może w takim razie, aż zbyt mało mi to zawadzało… Może w takiej kolei rzeczy czułem się dobrze…
Ale co jeśli moje życie wyglądało tak jak to pomieszczenie?
Przejechałem długimi i chudymi palcami po kamiennej ścianie, po której w niezdecydowaniu błądziły promienie słoneczne przedzierające się tu przez uchylone okiennice. Wirujące wraz z kurzem i zapachem staroci, którym od początku swego istnienie przesiąkało to miejsce.
Moja dłoń scaliła się w pięść i uderzając lekko lodowatą podłogę, na którą opadłem właśnie w tej chwili z cichym jękiem. Z moim oczu w końcu uwolniły się łzy wraz z emocjami, które dusiłem w sobie przez cały czas, ukrywając niepotrzebne emocje przed Jashą i całym światem.
Zawsze trudno było mi okazać to, co naprane wydarzyło się tu w moim sercu i co szargało moją duszę. Bałem się uczuć, bałem się, że są niewłaściwe… zbyt przesadne, albo złe. Nie chciałem nimi innych ranić, choć zamiast tego po prostu zadawałem ciosy bez rozmysłu. 
Zasłoniłem twarz rękoma słysząc jak z moich ust dobywa się cichuteńki szloch, przeradzający się w zduszony krzyk. Wywołałem ich imiona, te, które nigdy nie miały posłużyć więcej niż chwile, a nawet te, które nigdy nie zostały wydane. Wciąż trudno mi było uwierzyć w to, co moja Jaszczureczka próbuje osiągnąć ze mną.
Zawsze tak się zarzekała, iż nikt inny nie ma prawa jej tknąć, cóż nim się na mnie natknęła trochę przesadziła z tą nietykalnością i brzydzeniem się innym istnieniem.
Prawda zawsze była taka, że po tym wszystkim, jak ją owinąłem sobie nieświadomie wokół palca, wiedziony sam nie wiem czym, dziwnym zjawiskiem, którego tak naprawdę nigdy nie rozumiałem i nie potrafiłem zrozumieć prawdy. Gdy poznałem tę dziewczynę zaczęło mnie męczyć pewne pytanie… Czy ja kiedykolwiek naprawdę i szczerze się zakochałem, czy była to jedynie wdzięczność, a reszta jedynie pustką.
Rozłożyłem się na posadzce spoglądając w ciemny sufit, obraz rozmazywał mi się przez łzy, które łykałem. Piekło za każdym razem równie cholernie… Nigdy nie przywyknę. Ale ze mnie dzieciak…
I chyba nigdy nie dojrzeje. 
Zawsze się czegoś boje, a gdy lęk się pogłębia… W tej właśnie chwili zaszumiało mi w głowie, a ja syknąłem zwijając się z niemiłosiernego bólu tyłu głowy. Jakbym spadł z dość sporawej wysokości dodając jeszcze nabicie się na bardzo ostry i mało przypadkowo wyrastający z ziemi skalny szpikulec.
- Bogowie…- Próbowałem wydusić ze ściśniętego gardła. Powoli traciłem świadomość, widząc przed oczyma twarz mojego przerażonego syna, obraz zdarzenia, którego sobie nie przypominałem i wolałbym, by tak pozostało.
Coś nagle wzniosło moje bezwładne ciało w górę, ale nie byłem tez tego pewny po prostu poczułem nagłe szarpnięcie i ból w karku. Moja głowa bezwładnie opadła na moje ramie, a ja patrzyłem zupełnie sparaliżowany jak moje ciało targane jakimiś impulsami sięga po ostrze noża spiętego przy moim sinym biodrze i celuje…
Nie przymknąłem nawet oczu, zresztą i tak nie byłem w stanie, ale co ważniejsze nie przeląkłem się tylko wołałem do siebie, a może raczej czegoś…
- No dalej! Zrób to tchórzu! - Moja dłoń zadrżała, gdy powoli przejechała po własnej skórę na gardle i upuściła broń nim jeszcze zdołała mnie porządnie drasnąć, w tej też chwili poczułem gniew... Ale ten gniew był ostatnim co poczułem przed spowijającą mnie pustką.
Mroczną, ciemną, a zimną to już na pewno.

Obudziłem się wychwytując pojedyncze obrazy, aż w końcu zrozumiałem gdzie się znajduje.
Siedziałem w fotelu, w ciemność, więc nic dziwnego, że ogarnęła mnie pustka, ale też w końcu uczucie ciepła. Dotarło do mnie, że dygotałem, a moje ciało było bardziej oziębłe niż normalnie miało to w zwyczaju.
Przejechałem wciąż niespokojną i trzęsącą się dłonią po włosach odgarniając je z twarzy, mokre i ulizane. Byłem spocony o dziwo, ale był to zimny pot... A z tym coś jeszcze.
Nagle ukłuł mnie ból, z zupełnie też jeszcze niezrozumiałych dla mnie przyczyn poczułem mdlący smak krwi w ustach, a zaraz za sprawą ataku kaszlu wylądowała ona na podłodze.
Szkarłatna, ciemna i ciepła w dotyku.
Zaraz obok mnie z głuchym brzdękiem niczym w tańcu obił się mały niepozorny sztylet... Oh... Więc jednak się odważyłem... 
Podniosłem dłoń, w której powoli niewytłumaczeni traciłem czucie do gardła i zacharczałem w dziwny sposób. Cóż za dźwięczny śmiech, ale jednak. Czułem pod skórą palców przecięcie i pulsującą ciepłem ranę, która jak na złość nie chciała przestać krwawić.
Ale to... Tak dziwnie dobrze... Nie miałem nic przeciwko.
Nie próbowałem nawet tego zatamować, choć to i tak nie miałoby sensu. Po prostu opuściłem dłonie trzymając je uparcie wzdłuż ciała, czekając. Cisza była przerywana tylko co jakiś czas cichym gulgotem dobywających się z moich wypełnionych wylewającą się krwią ust.

Charkocząc nabrałem po raz kolejny rozpaczliwie powietrza w usta, kasłając przy tym, ale tym razem nie szkarłatnym płynem, a najzwyklej w świecie ze zwykłego zachłyśnięcia.
Pomijając jednak fakt, że piekielnie bolało, a wręcz paliło mnie gardło.
No i taka właśnie była prawda, rzeczywistość.
Wszystko to do tej że pory było jedynie snem, ale czy odważyłbym się nazwać, choć poprawnie koszmarem? Nie, raczej nie, co właściwie przerażająco zabawne był to dla mnie najzwyklejszy sen i nawet potrafiłem sobie wytłumaczyć jego znaczenie i powód, dla którego mój umysł wytworzył taki a nie inny obraz.
- Dziecko… One wszystkie nie żyją. - Jęknąłem, a właściwie chciałem, by przypominało to choć jęk, ale wypowiedziałem to tak beznamiętnie. 
Z westchnieniem schowałem twarz w dłoniach i biorą wdech opadłem na oparcie fotela, tego samego z przed bardziej rzeczywistej wersji snu. Gdy jednak powędrowałem dłonią do biodra natknąłem się na zabezpieczony i bezpiecznie przykuty do mojej skóry sztylet. Później, bo wszystko co robiłem była jak wyliczanka dla małego dziecka… Później rozejrzałem się, a moje spojrzenie spoczęło na ciele Jashy, spokojnym i uśpionym w świetle ognia. Wyciągając w jej stronę dłoń przez chwile nie mogłem się zdecydować i zatrzymałem się chwile przed dotknięciem jej ramienia. Ciekawe czy tak właśnie skończymy na starość…. Jeśli jej dożyjemy, ale to już inna para kaloszy… Czy będziemy przykuci właśnie do tych foteli? Sędziwe staruchy, które coś mamrocą o tym, jak to wspaniały jest szkarłat krwi i swąd palonego ciała gapiąc się w tańczące w kominku płomienie.
Ale czy była to złudna wizja i jedynie nieuchwytne wręcz marzenie? Cóż czas pokaże, póki co dzieciaku wydoroślałbyś choć trochę. 
Uśmiechnąłem się w końcu gładząc skórę Jashy, z tą różnicą, że nie ramienia, a policzka i po chwili sam nie wiem jak długiej, czy też krótkiej złożyłem na jej czule pocałunek.
Dorośleć… no cóż zobaczymy co da się z tym robić, ale póki co… Jeszce młody jestem! Nie to co ten pryk Tanith, swoją drogą ciekawe co też teraz porabia. Aaa z resztą.
Wstałem z jękiem, nogi mi zdrętwiały, ale bynajmniej nie z braku leku, który zażywałem jak zawsze… To raczej dobry omen jego skuteczności, a po prostu ja pasę tyłek tu już stanowczo za długo.
Szybkim krokiem wdrapałem się na górę i wleciałem do swego pokoju jak oparzony, tym bardziej nie zwracając uwagi na przedmioty, głównie broń, o którą wręcz się potykałem.
W końcu jednak dotarłem do interesującej mnie od dłuższego czasu skrzyni i otwierając ją z trzaskiem i jękiem zawiasów wzniosłem opary kurzu. Choć sam kufer był chyba najmniej zakurzoną rzeczą w tym pomieszczeniu.
- No zobaczmy… Wydaje mi się, ze moje łachy wyszły już z mody… co więcej..- Z krytyczną miną spojrzałem na dziurę mniej więcej na wysokości pępka… Właściwie jak to tu się pojawiło? Żebym to ja jeszcze wiedział.
Zrzuciłem wiec z siebie koszule i parę innych ozdobnych i szykownych fatałaszków, no i w końcu stanąłem przed lustrem prawie nagi. Prawie! Spodnie wciąż mam na dupie co by se czytelnik nie myślał!
Jakież było moje zdziwienie gdy jeżdżąc spojrzeniem po wspaniałych niemal wyrzeźbionych mięśniach… Nie tak serio ja sam nie wiem jak to robię, a przecież nawet nie ćwiczę. Widocznie niektórzy mają to w genach.
- Ha! Chudy szczęściarz…. Tylko powiedz mi przystojniaku, kiedy ty się niby wieszałeś? - Właśnie, na mojej szyi zastałem przepiękny siny pręg… Naprawdę nie przypominam sobie bym robił za ozdobę na suficie… 
Spojrzałem na swoje dłonie parokrotnie ściskając je w pięści… No proszę, wiec i w was kryje się moc.
Kto by pomyślał! Czy to po braciszku?! Z dumą zamachałem parokrotnie łapką. 
- Manus? - Momentalnie się najeżyłem nieruchomiejąc jak kamień. 
Czemu moja Jaszczureczka zawsze musiała zachodzić mnie od tyłu i działać niczym Meduza!? Cholera! 
Jak ja wytłumaczę to coś?! 
Zmów przejechałem dłonią po szyi i przełknąłem razem z jękiem bólu ślinę odwracając do niej lekko głowę.
- T-Tak? Kochanie? - A daj se spokój śmierdzisz na kilometr krętactwem, nigdy tak do niej prawie nie mówisz!
- Znów coś tam chowasz? - Prawie zasyczała na co ja pochwyciłem szybko pierwszą lepszą tęczowo złocistą apaszkę i koszule z kołnierzem. 
- Ja? - Odwróciłem się do niej z głupim uśmiechem i nierówno zapiętą koszulą nie wspominając o tym komiczny słupku materiału, pod którym skrywałem obrzęk.
- A no ty. - Szepnęła przejeżdżając mi po klatce piersiowej, aż po materiał szmatki i tam zacisnęła swoje palce starałem się nie skrzywić, więc… moja mina była zapewne genialna.
By ją rozproszyć i odwrócić uwagę od fragmentów mojej garderoby porwałem ją w ramiona i pocałowałem.
Trwało by to dłużej gdyby Jasha była tak dobra i nie zrywała z mojego karku apaszki….
Nie krzycz proszę, moja mina teraz przypominała zbitego psa, a jej… nawet wolę nie główkować.

<Jasha?  D:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz