Dzień był zwyczajny i wręcz nudny do bólu. Dziadyga, a raczej już nie do końca, zniknął gdzieś i za cholerę nie potrafiłem go znaleźć, a szkoda, bo chciałem się z nim podroczyć, no i być może popatrzeć na jego nowe, całkiem przyznaję apetyczne, ciało.
Zakląłem siarczyście idąc w stronę chałupy Mędrca. Trzeba było gdzieś się wymknąć, zrobić coś przyjemnego. Czegoś się napić, z kimś milusim najlepiej. Do tego jednak potrzebowałem kasy.
Właśnie miałem wejść do chaty i poszukać mojej sakiewki, gdy prawie potknąłem się o jakiegoś mężczyznę. Kucnąłem przy nieznajomym. Przyjrzałem mu się dość dokładnie i musiałem przyznać, że był interesujący. Wyglądał na co najwyżej trzydzieści lat, a to głównie przez bladą, wręcz teraz ziemistą, cerę i białe włosy. Gdyby nie to zapewne dałbym mu zapewne o wiele mniej. A mimo to miał w sobie to samo dziwne coś, jakie miał Mędrzec. Coś co sprawiało, że czuło się po protu, że jest starszy niż na to wygląda.
- No ciekawe, ciekawe... - mruknąłem do siebie i spojrzałem na jego klatkę piersiową, na której widniała plama krwi.
Dziura w miejscy serca... Podobna jak ta, którą miał Dziadyga. Przypadek? Być może, a być może nie do końca...
Wziąłem rzeczy mężczyzny i uniosłem go w miarę ostrożnie. Wolno i ostrożnie ruszyłem do swojego lokum. Tam położyłem nieznajomego. Niby nie powinienem go tu brać. Nie wpuszczałem tu przecież byle kogo, ale miałem ochotę na zabawę, a ten tu mógł mi dostarczyć nieco rozrywki. Był też zagadką, taką ciekawą, którą chce się rozwiązać. Nawet jeśli miałoby mi się nie udać to przynajmniej zabiję nieco nudę.
Powoli dokończyłem opatrunek, który białowłosy zaczął. Rana wyglądała na świeżą, ale zasklepiała się zadziwiająco szybko. Zdolność do regeneracji, jeszcze bardziej ciekawe. Niewielu ją miało, a jeśli już to zdarzało się takim istotom długo żyć.
Ledwie skończyłem, a mężczyzna zaczął coś mamrotać pod nosem. Miał przy tym niezbyt miłą minę. Jego twarz wykrzywiała się w dziwnym grymasie, jakby coś go bolało.
Nachyliłem się nad nim, opierając o bok łóżka. Wtedy on chwycił mnie za rękę. Znów mamrotał. Jakieś imiona, coś o jakimś bachorze. Nie zwracałem na to uwagi i pozwalałem się ściskać, wpatrzony w niego z fascynacją kogoś , kto odkrył dziwne stworzenie. Nagle białowłosy się ocknął. Zobaczył, że trzymam go za dłoń i oderwał się jak poparzony. To było niezwykle zabawne.
- Przepraszam bardzo, ale czemu... - zapytał słabym jeszcze głosem.
- Miał pan koszmary. - przerwałem mu zwyczajnie ukazując jaka była sytuacja. - Chciałem wesprzeć w dodatku... Rannego.
Rannego, interesującego i niczego sobie... Ale tego jakoś nie miałem zamiaru dodać głośno. Jeszcze nie.
Mężczyzna obrzucił się wzrokiem, jakby zastanawiając się, czy mu czegoś nie zrobiłem, lub czy mówię prawdę i znów spojrzał na mnie.
- Jestem Fenrai - powiedziałem z uśmiechem.
- Sorley... - przedstawił się. - Dziękuję za pomoc... Powinienem już iść - wybełkotał z lekkim niepokojem rozglądając się po obszernym pomieszczeniu ze sporymi drzwiami wychodzącymi na taras. To one przyciągnęły jego uwagę.
- Zbyt mądre to to nie jest - skwitowałem. - Radzę ci odpocząć, bo znów zemdlejesz i możesz nie mieć po raz kolejny tyle szczęścia.
- Zbyt mądre to to nie jest - skwitowałem. - Radzę ci odpocząć, bo znów zemdlejesz i możesz nie mieć po raz kolejny tyle szczęścia.
- Jak chcesz to możemy usiąść na dworze - zaproponowałem, widząc, że jego wzrok wciąż ładzi po ogrodzie.
- Dziękuję... - powiedział jeszcze raz i wstał. Ruszyłem mu oczywiście nader uprzejmie z pomocą, przy okazji dotykając jego ciała i oceniając, że nie tylko ładnie wygląda, ale i w dotyku jest przyjemne.
Posadziłem Sorley'a w ogrodzie na szerokiej ławce, a sam ruszyłem po puchary wino. Gdy wróciłem, napełniłem oba naczynia, jedno podałem swemu gościowi.
- Nie powinienem chyba pić - rzucił.
- Daj spokój. Nic ci się nie stanie, a alkohol nie jest mocny - machnąłem dłonią dla potwierdzenia swoich słów.
Kłamałem. Alkohol był istną siekierą, do tego słodziutką jak miód i nie czuć było ile w nim mocy.
Siedzieliśmy tak więc rozmawiając i pijąc. Zwłaszcza pijąc, bo Sor zdradził mi dość niewiele, raczej zbaczał z tematów i opowiadał rzeczy mało mnie interesujące. Za to jego pliczki, które nabrały rumieńców już bardzie mnie ciekawiły. Zanim mężczyzna zdążył zareagować nachyliłem się w jego stronę i pałowałem go. Odepchnął mnie początkowo i spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. Był zaskoczony moją postawą i tym co zrobiłem.
- Co ty.. w-wyrabiasz...? - wymamrotał, bo język mu się plątał.
- Podobasz mi się - wymruczałem, wstając. On też wstał, ale zrobił ledwie krok, a ja musiałem go złapać, bo zakręciło mu się w głowie.
Sorley opierał się jeszcze gdy prowadziłem go do sypialni (wychodziło mu to dość niezdarnie), ale gdy położyłem go na łóżku i zacząłem całować jego opór malał, by wreszcie zniknąć z chwilą, gdy pozbawiłem go ubrań. Miał takie ciało jakie sądziłem, że ma. Mocne, silne i piękne.
Gdy w końcu jego ciało zareagowało na mnie tak jak chciałem, żeby zareagowało, uniosłem jego biodra i wszedłem w niego, co wyrwało długi krzyk z jego gardła. Czyżby zabolało? Być może, ale nie zmieniło to faktu, że mój kochanek przy okazji doszedł. Zaśmiałem się słodko, widząc, jak resztkami świadomości czuje zażenowanie. Gdy jednak zacząłem go brać wciąż mocniej i pieścić by znów dla mnie stwardniał, myśli ustąpiły miejsca odczuciom. A mnie było tak cholernie dobrze z tym interesującym, białowłosym...
<Sor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz