wtorek, 25 listopada 2014

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Z niezbyt sporym zapałem dźwignąłem się na nogi. Prawdę powiedziawszy nie tyle co zmęczony, a odrętwiały i oderwany od rzeczywistość. Tak właśnie funkcjonowało moje ciało za każdym razem nadając mi nowe, zupełnie nowe wyzwania. Owszem wracałem do tego co już znałem po prawdzie, co przeżyłem dawno temu, ale czy dla ludzi w moim wieku nie była by normalną koleją rzeczy śmierć. Nie nie wyczekiwałem jej, choć miewałem chwile takie jak te gdy usilnie próbowałem się chwycić czegoś co stałe.. Moje życie ulatywało chodź w inny sposób, każdy chyba by się cieszył, a mimo to ja sam cierpię. 
Co to spowodowało nie mam pojęcia, ale nie było tak od zawsze. Kiedyś nawet dorobiłem się brody, dość pokaźnej, śnieżnobiałej o co nie było trudno bo przecież moje włosy od zawsze były białe. Wyglądałem jak miałem wyglądać, a nie tak.
Wyciągnąłem przed siebie mimowolnie ramie przyglądając mu się uważnie... Może faktycznie nie powinienem narzekać w końcu taki przypadek chyba tylko raz na milion. Staruszku czy nie tęskniłeś może za czymś co ponoć zostawiłeś za sobą daleko w przeszłości, a z biegiem lat nawet o tym nie myślałeś? Tak była taka rzecz, jednak nie mnie przystoi o niej wspominać czy myśleć.
Uniosłem głowę spoglądając ukradkiem na dziewczynę która pomagała mi się utrzymać na nogach. Była silna, stanowcza w swych działaniach, a swoje własne decyzje brała za priorytet i nikt nie miał prawa jej rozkazywać. Byłem jej wdzięczny to chyba oczywiste, nie sposób mi było wciąż pojąć jaki to zaszczyt na mnie spadł iż ta młoda dama martwiła się o mnie. Owszem jesteśmy jednym ludem, mieszkamy na jednej planecie, wciąż jednak się różnimy detalami bo tak chciała natura, bogowie... W gruncie rzeczy nie znała mnie, zaledwie imię, a ja nie znałem jej.
- Słuchaj jesteś pewna, że nie masz nic lepszego do roboty niż eskorta takiego... Nieudacznika jak ja? - Mało bym nazwał się staruszkiem, a to przecież nie prawda, znów czułem, jak z mojego kręgosłupa, całego szkieletu spływa ciężar lat. Niczym brud gromadzący się tu z różnych przyczyn, miejsc i czasów. Stałem pod bieżącą wodą i powoli ściekały ze mnie grudki nieczystości.
- Proszę? - Spytała nagle przystając, a ja mogłem wreszcie zawładnąć nad plączącymi się nogami. Uśmiechnąłem się do niej słabo, ale szczerze i położyłem lekko dłoń na ramieniu choć przecież przez cały czas na nim się wspierałem zapewne pesząc dziewczynę.
- Nie zrozum mnie źle. To co robisz jest szlachetne i prawdę powiedziawszy po naszym pierwszym spotkaniu nie spodziewał bym się takiego gestu z twej strony. Myliłem się.
Ale czy nie uważasz, że tracisz... Tracisz czas, tu ze mną? - próbowałem układać w głowie sensowne zdania, a jeszcze wyraźniej je wypowiadać na głos. Sprawiało mi to problem dlatego, że mój umysł wciąż jeszcze nie wybudził się ze snu. Głębokiego i harmonijnego.
Skrzywiła się dokładnie rozumując każde moje słowo. Niestety, ale wiedziałem, że przeginałem tak narzekając na samego siebie. Bo ona nie lubiła słuchać wymówek.
Chwyciła mnie za koszule, mocno, przyciągając do siebie równie blisko tak że czułem jej oddech na swojej twarzy. Przyjemna ziołowy woń.
- Żartujesz sobie ze mnie Sor? - Spytała podminowana ściskając bardziej mój kołnierz.
- Jesteś ranny... I ... I... - Nie potrafiła wydusić tego z siebie pod napływem emocji, a jedynie niepotrzebnie mną trząsała.
-... Umarłem? - dokończyłem spokojnym tonem bo taka była moja codzienność. Widząc jej skrzące się spojrzenie pełne zmieszania przytaknąłem stanowczo, rozwiewając wszelkie wątpliwości.
- Nie... Żyjesz! - Warknęła zdenerwowana i przyciskając mnie do siebie a tym samym tłamsząc materiał mojej koszuli mocno objęła. Usłyszałem szloch... Nie wiedziałem co robić nigdy nie spotkałem się z taką reakcją. Dziwne, ale.. Urocze?
Odwzajemniłem subtelnie uścisk, nie chciałem by okazało się, że liczy na więcej czy na przykład zwali mnie z nóg gdy tylko się ruszę. Nie stało się jednak nic pozostaliśmy więc w tej pozie, a ja po dłuższym zastanowieniu począłem gładzić ją po ciemnych gęstych włosach.
Uniosłem wzrok ku górze potem przed siebie, z daleka już widać było dachy dobytku miasta Yrs. Mojego celu od wielu lat, a nawet wieków, więc czemu dopiero dziś tu docieram? Nie miałem pojęcia. Jedyne na co miałem nadzieje to to czy mój stary przyjaciel pomoże mi odnaleźć to czego szukam.
- Dziękuje. - Szepnąłem cicho do uszka dziewczyny nie przestając gładzić.

Mury miasta przekroczyliśmy wspólnie późnym popołudniem. Udało mi się ubłagać Giselle by wreszcie odpoczęła, nie była przecież poza domem już od jakiegoś czasu, choć uparcie wpajała mi iż to nie jest jej dom, ona nie ma stałego miejsca, swojego jedynego na ziemi.
Nie słuchałem jednak i na siłę którą w sobie cudem znalazłem wprowadziłem ją do najbliższej karczmy i wysypując przed właścicielem zawartość mojej sakiewki mimo jej licznych protestów, a wręcz nawet próby ząbków zakupiłem jej przytulny pokoik na piętrze.
Podziękowałem jej raz jeszcze gdy znikała za drzwiami które z trzaskiem za sobą zamknęła, co trochę mnie ugodziło nie powiem. Mimo to wymusiłem na karczmarzu opiekę nad nią, cokolwiek przez to rozumiał. Lecz chyba język pieniędzy przemówił doń skutecznie.
Sam zaś udałem się mimo jeszcze ciągłego braku sił pod jak przypuszczałem dobytek Mędrca, mojego dawnego znajomego jeśli za takiego mogłem go uważać. No bo co to za imię "Wielki Mędrzec", dobrze wiedziałem, że mało komu coś w ogóle na te tematy mówił, a ja? 
Cóż nigdy nie wplątywałem się w sprawy innych chyba, że mojej rodziny.
Znałem go jednak na tyle by mieć nadziej, że będzie mi w stanie pomóc. Nie była ona wielka a jednak. Może też chęć odnowienia dawno zapomnianych stosunków, nawiązania zamierzchłych już rozmów. O czym my właściwie po raz ostatni rozmawiali? 
Przez chwile zamroczyło mnie, przed oczami zawirowało. Chyba jednak lepiej zająć się tym co teraz... Tak. Warto by było coś poczynić w stronę opatrzenia mojej rany, to też gdy dotarłem pod budynek nim nawet sprawdziłem czy jest tu ów jego właściciel przysiadłem przy jednej ze ścian domu i rozłożyłem swój asortyment.
Bandaż powoli owijał się wzdłuż klatki piersiowej po ramie i znów i jeszcze raz.. To zajęcie mnie nużyło do tego stopnia iż nie zauważyłem gdy usnąłem na siedząco z na wpół gotowym opatrunkiem.

- Sor! - Usłyszałem jakiś głos. Damski, ciepły i znajomy. Choć obecnie poirytowany.
- Powiedz mi proszę kochanie kiedy ty ostatnio rozmawiałeś z naszą... Przypomnę ci po raz kolejny już dorosłą córką?! - Wrusill była wyjątkowo podminowana... Zaraz skąd pamiętam to imię? No cóż. W każdym razie stan rzeczy przedstawiał się tak.
Stałem w sporawej wielkości pokoju, rozświetlonym sporą ilością dużych okien, a wokół mnie twarze. Twarze ludzi. Byłem otoczony przez rodzinę, liczną i szczęśliwą.
Podeszła do mnie złotoskóra dama, młoda i piękna. Miała białe włosy spięte w kok i prostą suknie z pośród której fałd wyłaniał się zarysowany sporawą brzuszek.
- To twój wnuk tatusiu. - Uśmiechnęła się biorąc mnie za dłoń i kładąc ją sobie na brzuchu.
Poczułem jak maleństwo wierci się dosłownie na moich oczach do których właśnie w tej chwili napłynęły mi łzy. 
- Ależ Wrusill rozmawiam właśnie teraz i to nie tylko z moją córką, ale i obecnie najszczęśliwszą kobietą w rodzinie. - Zachichotałem gładząc dalej z uwielbieniem brzuszek.
Dopiero gdy odwróciłem się do żony, zobaczyłem jej smutek w oczach i zmarszczki powoli uwydatniające się na twarzy.
- Wrus? No co ty przecież wciąż... - Nie dokończyłem bo gdy wciągnąłem ku niej dłoń rozsypała się w drobny pył, to samo stało się z moją córką, a cień jej syna nikł mi w oczach odsalając się coraz bardziej.

Lekko się rozbudziłem czując lekki chłód na skórze, ale nie tylko.
Spojrzałem zdezorientowany dookoła siebie. Jaki był mój szok gdy odkryłem, że trzymam za rękę jakiegoś siedzącego obok mnie mężczyzny wpatrującego się we mnie z nieukrywanym rozbawieniem. Zabrałem szybko dłoń.
- Przepraszam bardzo, ale czemu...
- Miał pan koszmary. - Przerwał mi, a jego ton brzmiał bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. - Chciałem wesprzeć w dodatku... Rannego. 
Spojrzałem po sobie natychmiast. Faktycznie opatrunek był brawurowo dokończony bez wątpliwość, to też moje spojrzenie znów powędrowało na twarz nieznajomego.

<Fen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz