niedziela, 23 listopada 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Patrzyłem przez chwile na Tanith’a wpatrzony w jego usta które przed chwilą lekko uchylone układały się w przeróżne części zdania, a właściwie pytania które postanowił mi wspaniałomyślnie zadać.
Oko za oko ? Naprawdę aż tak bardzo uraziłem go, a właściwie zapędziłem w kozi róg zadając takie a nie inne pytanie? Czy to nie normalne, że pies który wyczuł trop pragnie za nim podążać aż do źródła?
Z trudem przełknąłem łyk wina którego przed chwilą nabrałem do ust. A było to na tyle głośne by rudzielec siedzący przede mną mógł dosłyszeć rosnące we mnie napięcie i posłać mi uśmiech który jasno mówił iż jeśli nie wyduszę tego teraz… trudno, zaatakuje później. 
Ale nie da sobie z tym spokoju.
Brawo futrzaku! Potknąłeś się idąc własnym świeżo wytyczonym szlakiem! 
- No dobra, co chcesz dokładnie wiedzieć ? Hm? - Burknąłem krzyżując ręce na piersi. Tak byłem zły, ale bardziej na siebie, mogłem przewidzieć to wszystko, nie ma nic bez porządnego wynagrodzenia lub przynajmniej równo wartość. Ja miałem nigdy więcej o tym nie wspominać, a nawet nie myśleć, co dopiero opowiadać ze szczegółami których właśnie domagał ów jegomość który ogłupiał mnie pod każdym względem.
- Manus. - Oświadczyłem po dłuższej chwili ciszy odwracając niby to od niechcenia spojrzenie od mojego “napastnika”, choć sam przecież nie byłem lepszy. A że on nawet nie był łaska mi odpowiedzieć dalej torturując, postanowiłem ulec jego zachcianką i sam znaleźć stosowny początek, uznać też jaki ma być tego definitywny koniec. 
Nie usłyszałem odpowiedzi, nawet odchrząknięcia, nie miał zamiaru mi przerwać. 
Zdziwiony zerknąłem w stronę Tanith’a. Ten siedział dalej jak był z tym, że jego wyraz twarzy świadczył o głębokiej zadumie. 
Krótka pamięć? Pomóc? Czy uznać, że to moje szczęście?  Mimo wszystko jednak rozluźniając się z uśmiechem ułożyłem się na stole przeciągając na wzór rozleniwionego kota i nabrałem lekko powietrza w usta.
- Mój starszy brat, Manus. Wspominałem już o nim… Jak widać mam słabość do rudzielców. - Schowałem się po tych  słowach nieznacznie w splocie własnych ramion bo poczułem jak na moich policzkach pojawia się wkurzając ciepły i mrowiący rumieniec. Jęknąłem nie przekonany wciąż o rozwinięciu, a właściwie drążeniu tego dość specyficznego dla mnie tematu.
- On nie był Makh'Araj? - Tanith zdawał się niesamowicie zdziwiony. Nie wiem czemu ale jakoś nie specjalnie widziałem ku temu podstawy. Czyżby doprawdy uważał, że moja matka była na tyle potulna by uparcie sterczeć jak kolek w gównie jakie jej zmalował ojciec. Co by dało jej kręcenie z innym przedstawicielem jej rasy skoro właśnie w tych kręgach była najbardziej pogrążona, próbowało uciec. To chyba dość zrozumiałe.
- Nie... Był rdzawy, matka ponownie nie miała na tyle szczęścia by uciec, niestety.
 Manus... Chyba nie musze wspominać o tym, że jest mieszanką z Zarkiem. Nigdy nie dociekałem jednak kim był ten mężczyzna, jakoś też i teraz nie podłodze mi o tym myśleć… cóż. - Obdarzyłem Tanith’a iście oskarżycielskim spojrzeniem na co ten w końcu się zaśmiał.
- I tak bym o to spytał tak jak i ty mnie. Oj przed takimi sprawami nie da się uciec, prawda Kerenzo? - Na jego słowa od razu obróciłem się leniwie na krześle. Rzeczywiście w drzwiach stała mama, jej spojrzenie błądziło po pokoju z politowaniem.
- Może i tak… Ale doprawdy chłopcy, czy wy zawsze musicie tak narobić wokół siebie chaosu ? - Westchnęła wkraczając śmiało do pokoju i podnosząc z podłogi najwidoczniej zgarniętą przeze mnie zeszłej nocy koszule Tancia.
- Ależ ja zastałem to pomieszczenie właśnie w takim stanie gdy wróciłem. Oj Carrcio, Carrcio co z ciebie wyrosło? - Uznał melodyjnie opierając buciory o stół. Spoglądałem przez chwile jak błoto skrusza się na blat, po czym napierając silnie powietrza w usta, chuchnąłem posyłając sproszkowany brud na rudzielca.
- No ej! - Jęknął strzepując rozpaczliwie drobinki które już zdążyły ubrudzić materiał. 
- O moim rozwoju pogadamy później… Mam dokończyć ? Nie ? Och jaka ulga ! - Uśmiechnąłem się szeroko do niego, nie ukrywając złośliwość w tym zawartej.
Poczułem jednak dłoń matki na swoim ramieniu, a właściwie dwie dłonie prostujące mnie na krześle.
- Nie garb się słońce moje. A o czym to rozmawiacie? - Spytała wzmacniając nacisk swoich dłoni tak że niemal mogłem się poczuć jak przygwożdżony do oparcia. 
Świat jest przeciwko mnie !
- Ach takie sobie skromne zwierzenia miłosne co nie słodziaku? - Tanich sięgnął po kolejny łyk z niesamowitą radością, czy to od trunku czy od sytuacji… Nieważne kipiał niesamowicie mnie irytującą radochom.
- Och! Chętnie też się przyłącze, przyda się chwila relaksu prawda ? - Przez chwile miałem wrażenie jakby wszystkie kości u dłoni miały popękać pod nagłym napływem nieznanej mi siły. Zdecydowanie czułem się osaczony, nawet jeśli napastnicy tego nie są świadomi… W co wątpię, bardzo, ale to bardzo.
Nie odezwałem się jednak słowem tylko patrzyłem jak Krenza usadawia się wygodnie na skraju łóżka. 
Nastała cisza, choć to pewnie ode mnie oczekiwano kontynuacji tematu. Spojrzałem na obydwoje spode łba dając co zrozumienia iż nie mam najmniejszego zamiaru zaczynać tej farsy od nowa.
- Carrcio wspominał mi parę razy o Manusie. - Zaczął niby niepewnie, choć to zupełnie do niego nie pasowało. 
Jednak zaczął się teraz interesować  bardziej obecnością mojej mamy, ja za to mogłem odetchnąć z ulgą.
Kobieta posłała mu zdziwione spojrzenie, a potem zaraz posłała mi pytające, pełne zmartwienia spojrzenie. 
Wiedziałem o co chodzi, tak samo jak ona wiedziała, że jest dla mnie ciężkie wspominanie tematu ukochanego brata… Może nawet zbyt kochanego.
- Musisz niesamowicie wpływać na mojego syna by ci był w stanie o nim wspomnieć. - Oznajmiła zamyślona, nie widziałem gdzie jej myśli błądzą ani nie byłem pewny czy chciałbym je poznać, ale jedno było pewne gdy mój język na ten temat się rozwiązał nie byłem trzeźwy.
- No tak, Manus na pewno był kimś kogo nie tak łatwo zapomnieć jak być może by się chciało z tym, że zmarł i to chyba największy problem tego tematu. - Krenza posmutniała pocierając niespokojnie dłonie.
Teraz nawet Tanith nie odważył się drążyć tematu dalej, choć widać było, że ten temat należy teraz do jednego z jego priorytetów, choć przecież powinien zemrzeć wraz z właścicielem tego imienia.
Poczułem wilgoć na policzkach i szybko przetarłem twarz dłoniom, niestety jednak nim zdążyłem zatuszować wszelkie strony nagłego wybuchu gorzkich emocji poczułem na sobie spojrzenie kobiety.
- Zastanawiało mnie zawsze czy gdybym bardziej się uparła zdołała bym uciec, patrzyć jednak na późniejsze zdarzenia… Nie żałuje, że i on mnie zostawił, bo nie miała bym jeszcze dwójki tak wspaniałych dzieci. 
Widziałem szczerość w jej oczach, uśmiech. Mimo tego co przeżyła pod dachem naszej starej chaty nie żałowała ani chwili. Bo przecież zawsze trzeba się dopatrywać pozytywów.
- On? - Drążył jednak dalej temat Tanith. Nie miałem pojęcia co go tak wzięło na po poznawanie wszelkich sekretów o jakie ja nikogo nie miał bym odwagi zapytać.
- A czy to teraz aż tak ważne… Jeśli już czepiać się strasznie szczegółów to dość mocno uderzyło mnie podobieństwo gdy po raz pierwszy ciebie spotkałam. 
Sytuacja stawała się coraz cięższa, ze zwykłych żartów zeszliśmy na trochę przygnębiające tematy, to też postanowiłem zrobić największe głupstwo które przecież mogło mi dziś ujść jednak płazem.
Choć po prostu może potrzebowałem się zwierzyć. Nawet jeśli mama te historie dość dobrze znała.
- Miałem też… dziewczynę. - Z trudem przeszło mi przez gardło to stwierdzenie, bo nie dość, że nie było do końca prawdą to i budziło we mnie uczucie niechęci. A przecież to tak bardzo nie fair.
- No proszę ! Czego ja się jeszcze dziś nie dowiem?! No zadziw mnie kochasiu! - Zaśmiał się mało szczerze Tanith i opróżniając do dna swoją porcje alkoholu. Dobrze, bo pewnie by się udławił.
- Miezga, tak się nazywała i była dość… Nadopiekuńcza…- Przerwał mi wypowiedzi lekki, ale nagły chichot matki, zadziwiające jak szybko zmieniała nastawienie do całokształtu sytuacji. No, ale fakt, że znała te historie zupełnie ja usprawiedliwiał.
Bo to była jednak wielka komedia…
- Widzisz, nie obejrzałem się nawet gdy przy mnie się pojawiła, byłem jednak obojętny z wiadomych mi od dawna przyczyn, ona była natomiast jeszcze bardziej obojętna wszelkim moim protestom.
Jej miłość była specyficzna i niekiedy bolesna, fizycznie bolesna. Miezga była dla mnie bardziej niczym opiekunka, nie pozwalała mi prawi że kopnąć pierwszych lepszych kamyczków na drodze, wspinać się po górskich szlakach bo jeszcze sobie coś jej mały najdroższy książę zrobi. Sam nie wiedziałem czy uznać to za miłość czy za nadzwyczaj gorliwą opiekę nad dzieckiem, gdyby nie doszło do niebezpiecznych dla mnie, coś też jakby przerażających zbliżeń. - Na samo wspomnienie przymykałem oczy i trzęsłem. Nie omieszkałem tego też i zauważyć swym bystrym okiem Tanith. Pozostawił to jednak bez komentarza. 
No proszę mam wiernego słuchacza.
-… Była ślina i jej okazywanie czułości nie mogłem nazwać delikatnym, cóż i tak byłem wiecznie posiniaczony… Znowu, jak miałem się czuć gdy dopiero co już od jednego oprawcy się wyrwałem, od bólu ran. Nie, przesadzam może bo ona po prostu nie wiedziała kiedy przestać… Czy ja naprawdę jest tak prowokująco słodki? - Spytałem opierając się rękami o stół. Wpatrywałem się uparcie w rudzielca oczekując reakcji.
Przygryzł lekko wargę uciekając wzrokiem… Rozumiem.. Byłem zgubiony od początku.
- No więc owe czułostki działy się z taką częstotliwością, że panikowałem zatracając się w czasie, a nim się obejrzałem stało się to najgorsze. Rok temu jak nie więcej, zupełnie niczego nieświadom cieszyłem się niezwykłą chwilą wolności, naprawdę niezwykłą. Nie trwało to jednak długo bo wystarczyło tylko krążyć po rynku, a tu nagle krzyk. Znajomy, a jak! Co dziwne nie podekscytowany i przepełniony słodyczą jak zawsze, a pełen błagania.
Oczywiście pobiegłem do jego źródła… i to był błąd ciągnący za sobą niezły splot innych. - Na ten fragment opowieści nawet śmiech matki ucichł. Pamiętała to dobrze.
Kontynuowałem więc bez ogródek by mieć to po prostu za sobą, naprawdę nie chciałem Nidy tego powtarzać na głos, ale może i to mi pomoże, znowuż boje się efektu, być może kolejnego tragicznego błędu.
Spojrzałem na Tanith'a z bólem w oczach. Czy będzie na mnie patrzył tak samo?
- Miezga pochwycona w ramiona obcego mi zupełnie faceta, cóż nie musiałem wiele się zastanawiać by wiedzieć o tym, że właśnie mi ją odebrano… odebrano niewole. Po raz kolejny poczułem lekkość na sercu. - W tej właśnie chwili niemal usłyszałem ponownie ten krzyk pełen błagania, nawoływanie mojego imienia.
- Chciała bym o nią walczył, wierzyła że to zrobię bo przecież miałem ją kochać tak jak ona mnie. Tak ona sądziła z tym, że nigdy nie było w tym prawdy. Postrzegałem ją jako pułapkę dla mojego życia, wielokrotnie odmawiałem jakichkolwiek przysiąg choć już nie raz prawi wpadłem po całość. Ale teraz miałbym szansę… Już miałem odejść od tak głuchy na, na to wszystko, ale nie potrafiłem, więc wrzasnąłem na tego goliata, jednak co mogłem zrobić. Byłem znacznie drobniejszy od tego faceta, nawet teraz byłbym przy nim krasnalem, a przecież minął może ponad rok od tych zdarzeń. Stać mnie było jedynie na przeprosiny, kolejny błąd. Miezga doznała furii, wyzwała na pojedynek tego goliata, z tym, że dopiero podczas walki opamiętała się przypominając sobie o swej przysiędze dla rodziny. Tak, nie była ona już tak młoda co dodatkowo udziwnia nasz stosunek. A przyrzekła ona rodzinie że nigdy więcej nie postawi się mężczyźnie i jeśli któryś ją zechce ma brać co podarował jej los. Odeszła więc stamtąd bez słowa pożegnania, a mimo ciężkiej sytuacji ulgła na sercu. 


<Tanith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz