poniedziałek, 24 listopada 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Słuchałem tego co mówił mi Carrick z uwagą. To wszystko... zszokowało mnie i przyprawiło o niemiły dreszcz chodzący po plecach. To co ten chłopak przeżył i to tylko dlatego, że był sobą. Wiedziałem, że był delikatny, było to widać. Choćby w jego stosunku do mnie. Słodki? Tak, był taki. Tym i mnie ujął, ale ja nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy, nie w ten sposób. To, że ktoś go do czegoś zmuszał...
Westchnąłem, spoglądając na Carricka.
- Chodź tu - rozkazałem, biorąc go za rękę i przyciągając do siebie.
Posadziłem sobie chłopaka na kolanach i oparłem podbródek na jego ramieniu. Kerenza spojrzała na nas z lekkim uśmiechem. Cieszyła mnie jej aprobata odnośnie tego co było między mną, a jej synem. Nie wyobrażam sobie co bym zrobił gdyby była temu przeciwna. To zdecydowanie by bolało. Nie mnie głównie, ale przede wszystkim Carricka. Chciałem dla niego jak najlepiej. Chciałem żeby był szczęśliwy, a rodzina była mu do tego potrzebna. Nie tylko ja, który zawsze musiałem coś spieprzyć, ale przede wszystkim matka i siostry. Nawet jeśli Kerenzza miewała niezwykle... interesujące pomysły, czy zdarzało jej się wprawiać mojego słodziaka w zakłopotanie.
Rozumiałem dlaczego Carrik odszedł. Dlaczego mimo chęci pomocy dziewczynie, swojej dziewczynie poniekąd, nie walczył z całych sił. Też przecież nie raz uciekałem. Choćby przed Nadią. Mogłem o nią walczyć, zrobić cokolwiek, przecież ją... wydaje mi się, że ją kochałem. A mimo to pozwoliłem jej odejść, a sam ruszyłem w świat, żeby zająć myśli. 
Muszę przyznać, że wyznanie Carricka mnie... ubodło? Nie wiem jak inaczej to nazwać. Czułem się dziwnie wiedząc, że chłopak kochał swojego brata... Kochał. no i, że był z jakąś dziewczyną, nawet jeśli wbrew swojej woli. Oczywiście sam miałem na sumieniu ogrom różnych romansików i w żaden sposób nie miałem prawa oceniać Carricka. 
- Co było, a nie jest... - wyszeptałem i pogłaskałem go po ramieniu. - Przepraszam, że o to zapytałem. Nie powinienem chyba budzić mało przyjemnych wspomnień...
- I wzajemnie - wymruczał, tuląc się do mnie.
- No, ale teraz przynajmniej sporawo o sobie wiemy. Choć pewnie są jeszcze jakieś nowinki, które wyjdą po czasie - skwitowałem.
Tak, z Carrickiem mimo wszystko wiązałem przyszłość. Jakoś odruchowo myślałem o dniu jutrzejszym, o tym co będzie kiedyś tam. Chciałem być z nim i opiekować się jego siostrzyczkami.
- Chyba wam muszę podziękować - powiedziałem głośno, spoglądając to na Carricka, to na Kerenzę.
- Ty? Nam? - zdziwiła się.
- Owszem. Można powiedzieć, że dzięki wam odrobinę wydoroślałem - powiedziałem, co mnie samego śmieszyło, bo czego jak czego, ale dorosłości nie można było do mnie przypisać. - No i dzięki wam zapełniła się spora pustka w moim życiu. Mam o kim myśleć i o kogo walczyć.
Po tych słowach pocałowałem Carricka w policzek. Ten od razu lekko poczerwieniał i obrócił się w moja stronę ze skrzącymi oczyma.
- To może ja już was zostawię - powiedziała Kerenza, wstając. Na jej ustach gościł dość dwuznaczny uśmiech. 
Kobieta jednak nie wyszła, a obróciła się an pięcia w tej samej chwili, w której ja wstałem gwałtownie. Przez okno bowiem wparował jakiś facet. Młody Zarrik z tego co mogłem ocenić po wyglądzie. Odruchowo sięgnąłem do sztyletu, ale powstrzymał mnie Carrick, chwytając mnie za nadgarstek.
Nie maiłem pojęcia co się dzieje. Biegałem wzrokiem od nieznajomego, który okazał się mieć... dziecko, w nosidełku z chusty, do Kerenzy i Carricka, którzy osłupiali wpatrywali się w nowo przybyłego jak w ducha.
Obcy spojrzał po nas, a dzieciak w jego objęciach zakwilił radośnie, również wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Co do cholery? - wyparowałem, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Widzisz młody? Nie wyszedłem z wprawy, dalej mam mocne wejście - zakomunikował rudzielec jakby do malca, który pociągnął go za kucyk. - Ajć... No dobra nie wypominaj mi tej wpadki z dziurą w dachu burdelu! Jeszcze się w życiu naoglądasz młody. A teraz... Gdzie nasz szczęśliwy ojciec?
Nieznajomy znów przebiegł po naszych twarzach i... spojrzał na Carricka, uśmiechając się przy tym jadowicie. 
- Ojciec? - zapytałem kiedy Zarik włożyła malucha w zdrętwiałe dłonie Carricka. - Może mi ktoś wyjaśnić o co tu chodzi?
- Rzecz prosta. Mój braciszek zmajstrował sobie dzidzię. Mamuśka go nie chce, jej obecny mężunio tym bardziej. Więc proszę. Małe dostarczone. Trudne to? - zapytał.
- Braciszek?! Dzidzie? Ale... - chyba pierwszy raz w życiu zabrakło mi języka w gębie.
Sytuacja była tak absurdalna, że aż komiczna. I byłbym się śmiał, gdyby nie przerażenie i szok. Zwiduje się jakiś koleś z dzieckiem, nazywa się bratem Carricka i twierdzi, że jest on ojcem malucha. Fakt, że w połączeniu z tym czego się dziś dowiedziałem było to... Cholernie logiczne?! Potwornie wręcz! Dzieciak wyglądał na może około roku. To niby tyle ile by miało dziecko tej całej Miezgi i Carricka, z tego co zdołałem policzyć na szybko. Carrick miał też rudego brata, który powinien niby być martwy, ale jak wiadomo nie zawsze wszystko wygląda tak jak niby powinno. I nie raz martwi jakoś mi wracali do życia... Mimo to mój umysł jakoś nie chciał przyjąć, że to racjonalne i miałem wrażenie, ze to wyjątkowo dziwny sen.
- Manus... - odezwała się pierwsza Kerenza, podczas, gdy Carrick wlepiał wystraszony wzrok w malucha, który unosił łapki do jego policzków i pacał w nie, jak w bębenek. Po chwili chłopak spojrzał na mnie, jakby szukając oparcia i pytając co on ma zrobić w ogóle. Zbliżyłem się i otoczyłem go ramieniem, nie spuszczałem jednak wzroku z Manusa.
- Po pierwsze to kim ty dokładnie jesteś? I chcę to usłyszeć od ciebie, nawet jeśli rzekomo o tobie mi mówiono. Jak się tu dostałeś i jak to dziecko do ciebie trafiło? Czy masz pewność, że to dziecko Carricka? - zarzuciłem go gradem pytań ostrym tonem. W tym gościu coś mi się nie podobało. Cuchnął... śmiercią. Nawet jeśli był kiedyś kochanym bratem Carricka to chłód jaki od niego bił nie pasował mi do tego ciepłego opisu jaki przedstawiał Carri. Coś tu było nie tak...

<Carrick?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz