wtorek, 30 grudnia 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Długo nie mogłam pozbierać się po rozmowie z Vidim. Od zawsze uważałam go za dzieciaka, a nagle dopadło mnie wrażenie, że ten dzieciak wszystko przewidział. I nie powiedział ani słowa. Bo i po co? On uważał swoje, ja swoje. Z tym, że Vidi nie miał racji, jeśli chodzi o Asha. Nie wspominam nawet o jego prawach do wybierania mojego partnera. Zresztą, on zawsze miał problem, jeśli chodzi o Makh'Araj. Co mnie obchodzi, jakiego miał ojca? Nie spotkało go to, co mnie. Nigdy nie dowie się, jak to jest. Haszcz wstrętny.
Ostatecznie jednak uznałam, że lepiej go posłuchać. Ashowi nie pisnęłam ani słowa o mojej rozmowie z Vidim; w sumie to mój ukochany nie miał pojęcia o jego istnieniu. Jakoś nie wyobrażałam sobie wyznać mu, że latam po krzakach za asasynem, który ma mdłości na dźwięk jego imienia. I nie wyznałam mu również moich obaw co do służki - mój dawny przyjaciel miał rację co do niezbyt szczęśliwego zakończenia losów Kargijki podejrzanej o zatrucie mnie, więc cóż innego zrobiłby Nelli? Bałam się, ale nie na tyle, by wskazywać palcem winnego z zawiązanymi oczyma.
A bałam się, to muszę przyznać. Z dnia na dzień wpadałam w coraz większą paranoję. Przerażał mnie każdy dźwięk w domu, każdy cień sunący za mną na ulicy. Spojrzenia zdawały się skrywać echa szyderczego śmiechu, a jedzenie jakby szkliło się od trucizny. W pewnym momencie przestałam jeść i pić, a obecność Nelli przynoszącej mi posiłki, gdy leżałam i chudłam, wcale nie pomagała. Zaczęłam oskarżać każdego, w tym Vidiego, dla którego przecież kradzież przepisu i dolanie mi czegoś do wina nie stanowiło najmniejszego problemu. Nie było go na liście? A co z tego? Znałam jego metody. Vidiego nigdy i nigdzie nie było. 
Tłumaczyłam sobie, że to tylko obłęd, który ma za zadanie mnie oślepić i pozbawić mnie zaufania do dwójki najbliższych mi osób. Manipulacja psychiką... przerażające. Do tej pory uważałam się za mistrzynię w tej dziedzinie. A tymczasem ktoś uczynił ze mnie marionetkę, nawet się ze mną nie spotykając. Bo jaka jest szansa, że znałam oprawcę już wcześniej? Nikła.
Wyjście z domu, do ludzi, wydawało mi się nader trudne, ale ostatecznie pokonałam obawy. Mniej powalająca wyglądem niż zwykle, owinięta wielką, jedwabną chustą, osłaniającą przed przenikliwym wiatrem i wścibskimi spojrzeniami, ale wyszłam. Spędzałam czas na wydawaniu pieniędzy, których, jak odkryłam podczas przeszukiwania domu, zgromadziłam naprawdę sporo. Odkryłam także, że kupowanie absurdalnie drogich przedmiotów, kiedy wokół mnie biega mnóstwo głodnych, obdartych dzieciaków, których rodzice nie mają grosza przy duszy, nadzwyczajnie pali sumienie. W wieku tych dzieci chodziłam odziana w najdroższe sukieneczki, zazwyczaj wybierane i kupowane przez ojca. Co z tego, skoro wtedy dałabym wszystko, łącznie z własnym ubraniem, by mój horror się zakończył. I uważałam, że na wszystko należy sobie zapracować samemu. Chociażby po trupach, jak Haszcz. "Lub tyłkiem, jak ja", przemknęło mi przez myśl z goryczą, gdy koścista dziewczynka pociągnęła mnie za rękaw z błagalnym spojrzeniem zaszklonym łzami. Kazałam jej zawołać kolegów i kupiłam im pół straganu jedzenia, które zdawało się tak śmiesznie tanie i błahe przy moich obecnych zmartwieniach. 
Zabawne. Te dzieciaki lubiły mnie, ale ja nie lubiłam ich. Dałam im coś, co ich nie uratuje. Pomogłam, ale po co? I tak jutro znowu będą głodne. Ale pomogłam im, bo... Bo ja sama też od zawsze pragnęłam, by ktoś mi pomógł. To nigdy nie nadeszło; nauczyłam się radzić sobie sama i myślałam, że już nigdy więcej nie będę chciała pomocy. I co? I oto nadeszły te ponure dni, w których siedziałam skulona przy murze, zaczepiana przez łajdaków niczym tania dziwka, marząc o czyjejś łasce.
- Jasna cholera, wstawaj. - Usłyszałam wyraźną, nieznoszącą sprzeciwu komendę. 
Powoli otworzyłam oczy, dostrzegając wpierw przyglądających się z zaciekawieniem ludzi, zgromadzonych - o dziwo - w sporej odległości ode mnie. Dopiero później wpadło mi do głowy, by spojrzeć w górę - tak, nade mną stał żyjący taran, czyli Asheroth we własnej osobie. Już mnie nie dziwiło, dlaczego pospólstwo zachowuje bezpieczny dystans.
- Ash... - wymamrotałam, a ten bez słowa podniósł mnie z ziemi, obrzucając wszelkich komentatorów tego zdarzenia wściekłym wzrokiem. - Jak się cieszę, że jesteś...
- Ty jesteś pijana? - zapytał, zanim jeszcze wziął mnie w ramiona. - Na litość boską, ty już nic nie ważysz. 
- Sam jesteś pijany - jęknęłam, niemal zginając się z bólu brzucha. - Nic nie jadłam...
- Widać - uciął krótko i nie odzywał się, dopóki nie poczułam, jak kładzie mnie na czymś miękkim.
To samo posłanie, na którym leżałam, gdy byłam zatruta. Ciarki przeszły mi po plecach. Mogłabym przysiąc, że jakieś lodowate palce przyklejały mi się do skóry.
- Podadzą ci leki i coś lekkiego do jedzenia, żebyś nie umarła z głodu. A teraz wybacz, muszę wracać na służbę - powiedział, stojąc już w progu pokoju.
- Nie, proszę, wracaj - zaprotestowałam słabo, z trudem przesuwając dłoń w jego stronę po miękkiej pościeli.
Widziałam, jak się waha, jak na mnie patrzy, jaki ból mu zadaję. Znowu. 
- Panie, król wzywa - zawołał ktoś, być może, z piętra niżej.
- Przepraszam, Ptaszyno. Wrócę najszybciej, jak będę mógł - rzucił i zniknął.
Długo leżałam, zastanawiając się, jak właściwie straciłam przytomność. Służba Asha podała mi lekarstwo, jednakże nie wypiłam go; bałam się, że może być w nim trucizna. Postanowiłam jednak się ratować, więc sięgnęłam po kawałek chleba, który bardzo długo rozdrabniałam w poszukiwaniu prochów. Po upływie kilkunastu minut zaryzykowałam i zjadłam, przypłacając to okropnym bólem brzucha - nie z powodu trucizny, a z powodu wycieńczenia żołądka i braku jakiejkolwiek osłony. Zrezygnowana, wypiłam przyniesiony w masywnej, zdobionej szklance gorzki płyn. Dopiero wtedy odzyskałam względną przytomność i zaczęłam jeść dalej, wybierając lekkostrawne produkty. Nie miałam pojęcia, co powiedział Ash służbie, ale korzystając z okazji, iż co poniektórzy w rezydencji drżeli na mój widok bardziej, niż na jego, zażądałam kąpieli i otrzymałam ją z ucałowaniem ręki. Zabawne, bo wyglądałam okropnie. Szczególnie dobrze mogłam to zobaczyć w sporym, łazienkowym lustrze, odbijającym każdą z moich wybijających się wraz ze skórą kości. Moje nogi wyglądały jak dwa patyki ze spływającą z nich martwą masą, a policzki zapadły się. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Do czego doprowadziłam? Przecież nikt na mnie nie spojrzy, nie w takim stanie. Jak mam pokazać się Ashowi...?
Kąpiel nie zmieniła mojego samopoczucia, chociaż wcierałam w siebie różne rzeczy, ze zgrozą poznając budowę ludzkiego szkieletu. Nic nie mogło tego zatuszować. Przypomniało mi się dzieciństwo, w którym zawsze mi zarzucano niedowagę. Za chuda i za chuda, jedyne co słyszałam od napchanych tłuszczem grubasek. Nigdy dzieci nie urodzi. Złamie się na spacerze. 
Albo nastraszy jakiegoś faceta, w czym zapewne było sporo racji.
Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku z mokrymi włosami, niespecjalnie przejmując się wodą kapiącą na pościel. Pragnęłam jakimś cudem napchać się jedzeniem i wyglądać tak dobrze, jak przed paroma tygodniami. Ale najpierw zniknąć, by Ash mnie nie zobaczył.
Ze smutkiem naciągnęłam na siebie koc pod samą szyję, wyczekując powrotu "księcia z horroru", jak go określił Vidi. "Skoro książę z horroru, to zapewne potrzebuje księżniczki kościotrupa", pomyślałam z goryczą.

<Fluszaku, pocieszysz Naith, czy jednak za chuda? xD>

Od Deysare'a

Wstałem i z głośnym westchnieniem uniosłem dłoń w geście powitania mojej ulubionej wspólniczki, która ostatnimi czasy dawała dupy na całej linii, co było niezwykle trudne, zważając na jej zawód. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że oczekuje ode mnie czegoś więcej niż kulturalnej pogawędki z wymianą zdań odnośnie ostatnich wydarzeń politycznych, szczególnie stosownej zważywszy na jej kilka miesięcy nieobecności łamanej przez totalne zlewanie mnie zatęchłym moczem, byleby mnie przekonać, iż Asheroth jest jej czarnym księciem z bajki na jeszcze ciemniejszym koniu. Chyba będąc w stanie wskazującym zapomniała, że w zasadzie gówno mnie to obchodzi, komu się pakuje do łóżka. Byłem tylko ciekawy, co też ta lekko obyczajowa dama ma mi do powiedzenia, czy też do wykrzyczenia, patrząc jak dojechała tego swojego biednego konia na tak krótkim odcinku drogi.
- Naith, Naith, słońce ty moje... - zacząłem, podchodząc z wolna do ścieżki, którą wściekle pędził Silver Doom. - Taki bogaty ten twój czarnul, a na konia dla ciebie go nie stać?
- Daruj sobie - mruknęła ponurym tonem, posyłając mi złowieszcze spojrzenie. Brakowało tylko kruka na ramieniu i konduktu żałobnego w tle. - Mam do ciebie parę pytań - rzuciła, zsiadając z zadyszanego ogiera.
- Ło, ło, spokojnie - zadrwiłem, unosząc ręce do góry, jakbym chciał się poddać. - Ostatnia osoba, która zadawała mi pytania, skończyła na opowiedzeniu mi swojej jakże fascynującej historii życia, niezwykle przydatnej przy innej okazji, ale tę opowieść zachowam chyba na ...
- Zamknij się - wychrypiała, zdradzając oznaki stresu i zmęczenia, jakich nie widziałem u niej od, cóż, w zasadzie nigdy. - Od kiedy jest ci tak wesoło?
- Mnie? Od zawsze, spójrz, jakie to życie jest piękne... - gadałem, wskazując teatralnie ręką na zachodzące słońce. - Chociaż zapewne mniej śmiesznie jest tym, którzy mogą to życie stracić, hm?
- Wiesz o tym? - ocknęła się nagle, podchodząc bardzo blisko mnie.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą. Domniemywam po ubraniu, że wracasz od klienta, więc bądź tak miła, odsuń się. 
Ledwo co skończyłem mówić, a jej dłoń poleciała w górę jak pies na kiełbasę, a celem tejże ślicznej łapki było walnięcie mnie w pysk za nieprawidłowe skróty wyrazowe używane przy damie. Było mi niewyobrażalnie przykro, że od dziecka nie przyswajałem zasad udawania miłego pana, czy też tam dobrego wychowania. 
- Jednak nie u klienta, tylko u Asha - skwitowałem, łapiąc ją za nadgarstek w ostatniej chwili. - Z kim się zadajesz, takim się stajesz, moja ty narwana Ptaszyno - zaszczebiotałem, naśladując jego sposób słodzenia jej i puściłem jej rękę. - Mówiłem ci; do trzech razy sztuka. Pieprzłaś mnie tak ze dwa razy na oko, swoją drogą po bliznach i to było chamskie, a za trzecim razem ci oddam. A że kobiet się nie bije, to nie licz, że se jeszcze kiedyś trafisz.
Oparłem się o pień i obserwowałem ją z szelmowskim uśmiechem, który z przyjemnością starłaby mi z twarzy, gdyby tylko mogła go zobaczyć. Doskonale wiedziałem, co mi zaraz powie.
- Krzyż sekty. Długo będziesz to ukrywał?
- Przypomnij mi, kiedy zadziałał na mnie twój szantaż - powiedziałem znudzony, iż Naith nie ma dla mnie żadnej ciekawej riposty. - Możesz mnie wydać, może martwy na coś ci się przydam. Nekrofilia? A może to któryś z twoich kolegów, czy tam koleżanek?
- Jesteś obrzydliwy... - Jej wzrok przeszył mnie na wylot, a ja podziękowałem bogom, że bazyliszki nie istnieją. - Czyli nie zamierzasz mi pomóc? Nie robi to na tobie najmniejszego wrażenia, że ktoś dolał mi trutki do kielicha?
- Ktoś? A nie ta nieszczęsna Kargijka? - westchnąłem, oglądając jeden z moich krótkich mieczy, nieco uszczerbiony po ostatniej potyczce. - A tak właściwie, to wystarczyło zapytać, w lochach raczej zbytnio przyjemnego przesłuchania nie miała...
- Jak to? Po co? Wiesz o tym?! - uniosła się, wyczekując ode mnie jakichś wyjaśnień.
- Nic nie wiem - mruknąłem cicho, mrużąc przy tym oczy. - I nie, nie mogę ci pomóc. Wpakowałaś się w niezłe gówno, a ja nie lubię się brudzić.
- Skoro tak mówisz, to coś wiesz - jęknęła w akcie desperacji, wplatając palce we włosy i niszcząc sobie fryzurę. - Ty to zrobiłeś?!
Parsknąłem.
- Skoro uważasz mnie za zdrajcę, to naślij na mnie swojego kochasia, pozbędziesz się problemu.
Nie miałem żadnego interesu w truciu Naitherell. I nie wiedziałem, dlaczego ktoś chce się jej pozbyć. W tym właśnie leżał pierdolony problem - kiedy JA czegoś nie wiem, to znaczy, że ktoś płaci bardzo wysokie stawki za kombinowanie i ukrywanie prawdy. 
- Nie, nie uważam cię za zdrajcę... poniosło mnie...
Kiwnąłem głową, uznając takie słowa za wystarczające przeprosiny w jej ustach. To było aż nadto, przy złotowłosej pannie Cu'aro, nieprzyznającej się do żadnych win i nieżałującej ani jednego grzechu, a współczuję kiecy, który zechciałby ją wyspowiadać.
- Tu chodzi o to, że otruto mnie moją własną trucizną - dokończyła, patrząc na mnie z wyraźną ciekawością mojej reakcji.
No, było się czym zaciekawić.
- Twoją własną? - uniosłem brwi i wbiłem w nią wzrok, natychmiast sprawdzając, czy blefuje, by mnie sprawdzić, czy naprawdę są na mnie jakieś dowody.
- Tak. Ale to nie żadna z tych, które ty mógłbyś znać.
- Jakim trzeba być debilem, by rozgłaszać wszem i wobec, czego używasz? - zapytałem z naturalną dla mnie szczerością.
- Stul pysk, szczylu, nie miej mnie za głupszą od ciebie - warknęła, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem. - Jesteś jedynym, który zna przepisy, ...
- Jakże mi miło - wtrąciłem ironicznie.
- ...Ale było kilka przepisów, które zostawiłam w domu, porządnie ukrytych i pozamykanych na kilka zamków - wyjaśniła.
- Fałszywki? - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem, przysłuchując się uważnie słowom kobiety.
- Dokładnie - uśmiechnęła się tajemniczo. - Pamiętasz, że nie zapisuję receptur. Aczkolwiek... ta, którą zostałam otruta, była podpisana jako zabójcza. Ja miałam zginąć. Z własnej trucizny. 
Aż gwizdnąłem.
- Niezłe zagranie... spektakularne. 
"Ale szczerze wątpię, czy ten ktoś nie wiedział, że ta trucizna cię nie zabije", dokończyłem w myślach, wpatrując się w ciemniejący horyzont.
- Ktoś to ukradł. Mam kurewską służącą, która grzebie mi po szafkach, zamierzam ją przepytać.
- Nie ma takiej potrzeby - przerwałem. - Sprawdzę ją.
- Nella.
- A nazwisko?
- Nigdy nie podała. Nie ma - wykrztusiła Naith po chwili, a ja zaśmiałem się cicho.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
- Co by jej dała fałszywa tożsamość? To szara mysz! - krzyknęła, wyraźnie szukając punktu obrony.
Tym razem musiałem się z nią zgodzić.
- Służka grzebiąca po szafkach, z fałszywą tożsamością... Za proste, aby było rozwiązaniem. Ona nic nie wie - stwierdziłem bez namysłu. - Ale jest czymś w stylu kozła ofiarnego. Kogoś, kogo pierwszego przykuje się do muru i zacznie biczować, by zmarł za to, że nic nie wie. - Odwróciłem się do rozmówczyni, patrząc na nią wymownie. - NIE rób tego. Ten ktoś na to czeka.
- Skąd ta pewność? - zapytała, wzruszając ramionami. - I kogo masz na myśli?
Uniosłem głowę i przyglądałem się murom, jak gdybym chciał ocenić, co konkretnie się za nimi znajduje.
- Nie wiem, kim on jest, ale siedzi znacznie wyżej ponad szarymi ludźmi. Bądź ostrożna - mruknąłem, powoli zdając sobie sprawę, że będę musiał złamać własne zasady, by nie zdeptać sumienia, o ile jeszcze coś mi z niego zostało.
Zwiesiła głowę. Wiatr leniwie kołysał falowanymi kosmykami jej złotych włosów, a ostatnie promienie mieniły się w srebrzystym blasku, odbijając od jej gładkiej, przypudrowanej skóry. Mogłem o niej powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że los poskąpił jej urody. Była piękna; co z tego? W mojej skromnej opinii brzydła z dnia na dzień. Dla mnie stanowiła tylko lodowaty posąg, który z jakiegoś dziwnego powodu chciałem uchronić przed zniszczeniem. Szkoda, że z biegiem czasu pokrywał się patyną...
- I co mam zrobić? - zapytała po kilku minutach ciszy, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Chcesz mojej rady? Proszę bardzo, oto ona. Zerwij kontakty z Asheroth'em. 
Nie minęła sekunda, a jej źrenice poszerzyły się, wykrzykując jakiś niemy akt rozpaczy. Tyle bólu dupy o jednego kolesia. Było do przewidzenia, że na tym się zakończy. 
- Czy ty kiedyś wreszcie skończysz? Ash nie ma z tym NIC wspólnego, rozumiesz?! Wbij to sobie do głowy!!
Zamrugałem, pocierając twarz dłonią.
- Nie wątpię, ale nie zdziw się, że następne akcje, o ile będą, uczepią się was obu. Sama się o to zamieszanie prosiłaś, latając za królewskim Strażnikiem jak napalona żebraczka spod bramy za psiarzem.
- Odpierdol się wreszcie od niego. Pomożesz mi albo nie, twój wybór - burknęła.
Przekląłem pod nosem i chwyciłem ją za ramię, przyciągając do siebie.
- Stąpasz po kruchym lodzie! - syknąłem. - Jestem w stanie wymienić czas twojego pobytu u tego złamasa, co do minuty, i to każdego dnia minionego miesiąca. A człowiek, który was ściga, nie zostawia po sobie żadnych śladów. Rozumiesz? Żadnych. Kimkolwiek jest, zarówno ja, ty, jak i twój książę z horroru jesteśmy przy nim bandą szczeniaków trącających nosami własne zadki.
Wyrwała mi się, o mało przy tym nie fikając do tyłu na trawkę. Ach, jak ja uwielbiałem numer z nagłym puszczaniem, niestety, ona już go za dobrze znała...
- Co masz na myśli, mówiąc "was"? - dociekała. - Dlaczego uważasz, że to się tyczy mnie i Asherotha? To ja zostałam otruta - podkreśliła, a w jej oczach dostrzegłem strach.
Zrobiło mi się jej żal. Nie dlatego, że chciała go ochronić. Dlatego, że był taki czas, w którym nie chroniła nikogo, prócz siebie. Wiedziałem, że w takowym czasie nic jej nie groziło. Z drugiej strony, ona nie potrafiła żyć w ten sposób. Dziewczyneczka z patologicznego domciu, smutne, ale prawdziwe.
Zsunąłem chustę z ust.
- Naith. Uważam cię za przyjaciółkę, niezależnie od tego, jak bardzo mnie wkurwiasz i jak często mam ochotę zarzucić ci, że twój wiek to tylko wypis na papierku - mówiłem ze słabym uśmiechem. - Wiem, co robisz i pilnuję, by nikt nie wbił ci noża w plecy, zwłaszcza, gdyby chciał to zaplanować.
- Nie potrzebuję tego.
- Z dzisiejszej rozmowy wynika co innego - zauważyłem ponuro. - Pilnowanie cię było proste, dopóki trzymałaś się z dala od Asheroth'a. Polityka nie jest moim kręgiem, powtarzałem to aż do, za przeproszeniem, twoich odruchów wymiotnych, ale to pewnie dlatego, że wtedy przechyliłaś za dużo. Gdyby tu chodziło tylko o ciebie, wiedziałbym o tym. Ale nie, ten skurwiel upatrzył sobie akurat was, bo podajecie mu się na talerzu - wyrzuciłem z siebie ze słyszalną irytacją. - A może na łóżku - dodałem, na powrót zakrywając usta wykrzywione w oznace rozbawienia. - Dowiem się czegoś, ale w tym czasie musisz być ostrożna.
- Nie jestem aż tak głupia, na jaką dla ciebie wyglądam - zażartowała.
Przewróciłem oczami i wygoniłem ją gestem dłoni, świadomy, że właśnie popełniłem ten sam błąd, co ona - dałem się wsadzić w bagno o nieznanej głębokości. Bo że ktoś wypełnił je gównem, to już wiedziałem. Bardzo sprytnie zaczęli tę zabawę, ale to niemożliwe, by nie popełnili żadnego błędu. Do każdej zabawy potrzeba zabawek. A jeśli ktoś w Yrs gra na słowa, to trzeba będzie znaleźć kapusia, który coś wydusi. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Ponownie zerknąłem na wielkie mury, przypominając sobie małą, niewinną dziewczynkę, którą nie tak dawno temu dziwiła niesprawiedliwość życiowa.
- Ciężko wytrzymać życiowe próby, co, mała? - zapytałem, chociaż byłem już jedyną osobą w okolicy. - Ciekawe, kto szybciej się złamie. Ty w Yrs, czy my, kiedy zaczną podstawiać nam świnie... zatrute świnie.
Upewniłem się, czy mam potrzebne mi do nadchodzącej pracy składniki, po czym szybkim krokiem wróciłem do niewielkiej chatki służącej mi za dom, w której podziemiu spędziłem długą noc poprzedzającą poszukiwania.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Narishy (do Wielkiego Mędrca)

To, co powiedział Mędrzec było bardzo miłe. Moje życie, jak i innych mieszańców, nie było łatwe, ale byłam szczęśliwa, dumna z tego, kim jestem.
- Z przyjemnością ci pomogę Mędrcze - odparłam z uśmiechem.
Zaczęliśmy szukać ziół, co nie powinno zająć nam dużo czasu. Swego czasu uczyłam się o zielarstwie, a potem pomogłam pewnemu zielarzowi w szukaniu ziół.
- Lepiej się rozdzielmy proszę pana. Jeśli to zrobimy to istnieje możliwość, że szybciej je znajdziemy. Spotkamy się w tym samym miejscu za cztery godziny. Zgadza się pan na to? - spytałam.
Mężczyzna zastanowił się, a po chwili wyraził zgodę na moją propozycje. Ja poszłam w lewą stronę, a on w prawą. Uważnie wpatrywałam się w ziemię, gdyż niektóre zioła mogą być podobne do zwykłych roślin i niestety trudno je odróżnić. Po pięciu minutach znalazłam dwie poszukiwane przeze mnie rośliny. Cieszyłam się, że nadal pamiętałam jak one wyglądają pomimo tego, że długo ich nie zbierałam. Ciekawe ile ich potrzebuje? 
Szukając dalej natrafiłam na ślady krwi... Zaniepokoiłam się na początku, lecz szybko się uspokoiłam, gdyż krew mogła należeć do ofiary drapieżnika. Poszłam szukać dalej ziół jednocześnie zachowując czujność, krew mimo wszystko była niepokojąca. 
Po trzech godzinach udało mi się uzbierać dość sporo ziół dla Mędrca. Wracając do wyznaczonego miejsca rozmyślałam skąd mogła znaleźć się tam krew.. Z rozmyślań wyrwało mnie wpadnięcie na staruszka, który mnie złapał przed upadkiem.
- Wybacz mi za to. Proszę! - mówiąc to wręczyłam mu dość spore zawiniątko roślin.
- Dziękuję Ci Narisho - odparł, ale dodał po chwili - Czy coś cię martwi?
Spojrzałam na niego i kompletnie nie wiedziałam jak zacząć od tego co widziałam.
- Tak, gdy szukałam ziół na swej drodze spotkałam ślady krwi. Z początku uznałam, że może to ślady po polowaniu jakiegoś drapieżnika, ale w moje serce wkradł się strachy i niepokój, że to nie jest krew zwierzęca, ale ludzka - wyjaśniłam mu.
Mędrzec spojrzał na mnie i się zamyślił...
- Jeśli ta krew należała do człowieka, a on jest ranny? - powiedziałam wystraszona.
- Spokojnie! Lepiej wracajmy do miasta - powiedział i rozejrzał się dookoła.
Pociągnął mnie za rękę, gdy się opierałam. Wracaliśmy dość szybkim krokiem do miasta, a Wielki Mędrzec milczał przez całą drogę. Nie wiedziałam o co chodzi.
- Masz gdzie spać? - spytał nagle.
- Mieszkam w lesie - odparłam zdezorientowana.
- Trzeba znaleźć ci pokój w karczmie w każdym razie - odparł.
Dlaczego chciał mi znaleźć pokój? Co on wiedział, czego ja nie wiem? Poprosił mnie, żebym na niego tu zaczekała, ale mnie trochę to miasto przerażało, nie umiałam się tu odnaleźć. Z kieszeni wygrzebałam kawałek kartki, a zobaczywszy stragan pożyczyłam od sprzedawcy coś do pisania i naskrobałam parę słów do Wielkiego Mędrca, oto jak brzmiała treść listu: "Wybacz mi Mędrcze, ale znajdziesz mnie w lesie. Tam czuję się lepiej. Narisha." Zobaczyłam bodajże strażnika, zawołałam do niego i podeszłam.
- Czy mógłby pan to przekazać Wielkiemu Mędrcowi - mówiąc to przekazałam mu karteczkę.
Skinął głową na znak zgody, a ja ruszyłam w kierunku lasu. Przy bramie zatrzymałam się i zagwizdałam na mojego konia. 
Dosiadłszy konia puściłam się galopem w stronę mego szałasu. 
Tej nocy wciąż śniły mi się koszmary.

Obudziłam się wcześniej i spojrzałam na konia. Byłam strasznie zmęczona, gdyż się nie wyspałam. Poszłam jeszcze w głąb lasu w celu nazbierania owoców. Podczas zbierania usłyszałam szelest, odwróciłam się w tamtym kierunku, ale nic nie zobaczyłam, więc zignorowałam to i dalej zajęłam się ściąganiem owoców z gałązek. Po kilku minutach znowu usłyszałam ten sam szelest, ale tym razem wyszło zza krzaków i drzew pięciu mężczyzn. Wystraszyłam się ich. Mieli zamaskowane twarze, a widać było tylko oczy.
- Kolejny mieszaniec - powiedział drwiąco jeden z nich.
Cofałam się powoli, bo nie wiedziałam co chcą zrobić i o co im chodzi. Patrzyli to na mnie to na siebie.
- Co z tym mieszańcem zrobimy? Idealnie by się nadała do roli niewolnicy - odparł drugi z nich.
- My nie bierzemy jeńców, a zwłaszcza jak jeden z nich to mieszaniec - odparł trzeci.
Chcieli mnie zabić, ze względu na moją krew, ale dlaczego? Rozejrzałam się, ale nie znalazłam dogodnej drogi ucieczki. Mężczyźni zaczęli powoli się do mnie zbliżać.
- Nie zbliżajcie się do mnie! - krzyknęłam. 
- Bo co nam zrobisz? - powiedział, jeden z nich.
Użyłam moich zdolności, a z ziemi wystrzeliły pnącza, które oplątały nogi napastników. Zerwałam się do ucieczki.
- Łapać ją i zabić! - usłyszałam.
Czyli ta krew z wczoraj też musiała należeć do jakiegoś mieszańca, którego oni zabili. 
Nie wiedziałam czy udało mi się ich zgubić czy nie, ale nagle poczułam ostry ból w nodze. Upadłam. Spojrzałam w dół. Z mojej łydki sterczała strzała. 
Odwróciłam się, gorączkowo szukając wzrokiem strzelca. Pojawili się wszyscy i byli wściekli. Nagle usłyszałam znajomy głos
- Zostawcie ją w spokoju! - krzyknął to Wielki Mędrzec.
Spojrzeli na starca i wybuchnęli śmiechem, ignorując jego słowa. Jeden z nich szarpnął mnie, przyciągając do siebie i przystawił mi nóż do gardła.
- I co zrobisz starcze? Jeden krok, a ona umrze. A poza tym, co może cię obchodzić los takiego ścierwa jak ona? - warknął mężczyzna, który mnie trzymał.

<Wielki Mędrce?>

czwartek, 25 grudnia 2014

Od Wielkiego Mędrca (do Carricka/Narishy)

Znałem już Kerenzę. Wiedziałem jaka jest. Widziałem ją przecież oczyma Tanith'a. Ale poznanie jej osobiście jakoś przekroczyło moje oczekiwania...
Kiedy poczułem jej dłoń na swoich pośladkach i usta, które niecierpliwie wpijały się w moje dosłownie mnie zamurowało. Owszem miałem powodzenie u kobiet... swego czasu, zanim "zmieniłam" ciało na bardziej adekwatne do wizerunku Mędrca, oraz mojego wieku, ale nigdy nikt nie rzucił się na mnie w ten sposób. Sam nie wiedziałem jak się bronić przed tym nazbyt gwałtownym okazywaniem zainteresowania. Na dodatek mieliśmy widownię w postaci Carricka, którego najwidoczniej ta sytuacja w pewnym stopniu bawiła. Ona jednak zdawała się na to zupełnie nie zważać, naparła na mnie i zjechaliśmy na podłogę. Czułem tylko jej ciało, gorące i prężące się, przyciskające się mocno do mojego. Dłonie Kerenzy błądziły po moim udzie i pośladku, by po chwili chwycić za wiązanie spodni. Zrobiło mi się zdecydowanie za gorąco. Byłem zaskoczony, zażenowany i zawstydzony, a do tego... Do licha, byłem w końcu mężczyzną, na którym leżała mimo wszystko piękna kobieta. 
Przełknąłem nerwowo ślinę i starałem się zwalczyć dziwny paraliż, który mnie ogarnął. Czułem się jak w jakiejś pułapce.
- Ależ skarbie nie spinaj się tak - usłyszałem i poczułem smukłą dłoń głaszczącą mnie po twarzy, podczas gdy druga szarpnąłem za sznurki u mych spodni i sunęła nieustępliwie dalej.
- Ja bardzo bym prosił, żeby mnie pani zostawiła - wymamrotałem i próbowałem się uwolnić, ale kobieta, jak na przedstawicielkę rasy Makh'Araj, była na tyle silna, że skutecznie przygwoździła mnie do podłogi.
- Oj nie wstydź się, przecież czuję, że ci się podobam - wymruczała i chwyciła mnie mało delikatnie za krocze.
Zapiszczałem i szarpnąłem się, desperacko próbując wyswobodzić, bo zdecydowanie mi się nie podobała wizja, która przemknęła mi przez głowę.Choć sama bliskość nie była może niczym strasznym i bardzo niepożądanym, to nie byłem jak Tanith. Przygodny seks, na dodatek w takim miejscu, gdzie zero było prywatności, i w sporym stopniu wbrew mojej woli zdecydowanie mi nie odpowiadał.
- Ja naprawdę... - zacząłem znów, próbując jakoś sytuację naprostować, ale przerwała mi znów wpijając się w moje usta i korzystając z tego, że otworzyłem je, by mówić, wsunęła między moje wargi język.
- No co ja widzę! - zakrzyknął głos tak mi znajomy, a teraz obiecujący wyzwolenie.
Tanith stał nad nami z tym swoim uśmiechem, tuż obok Mor, którą trzymał za rękę wpatrywała się w nas szeroko otwartymi oczyma. Poczułem jak moje policzki robią się karmazynowe i miałem ochotę się schować pod ziemię. 
Spojrzałem na Zarika z niemym "pomocy" wypisanym na twarzy.
- Pięknie, pięknie. Mnie pouczasz, a tu proszę. Kerenzo wypuść swoją ofiarę proszę. On... - zwiesił głos, jakby szukając odpowiednich słów. - Wierz mi moja droga, to nie jest facet dla ciebie.
- Jest słodziutki - zaszczebiotała niezrażona niczym kobieta, nawijając kosmyk moich włosów na palec i wpatrując się we mnie.
- Nie jest. To tylko pozory - rzucił Tanith.
- Mówisz, że ma jakąś ukrytą stronę? Może taką... lekko brutalną? - dopytywała, a ja spojrzałem na nią wystraszony.
- Mamo! - warknęła w końcu Morwen. Jedyna, która chyba była za tym, żeby mnie oszczędzić, bo Tanith jak się zdawało miał z tego tylko ubaw. Z resztą nie raz dawał mi do zrozumienia, że powinienem podchodzić do życia bardziej swobodnie, a szczególnie do związków. Cóż prawdą było, że od bardzo dawna nie posiadałem swojego życia osobistego... Wystarczało mi życie rodzinne i emocjonalne cieni. Oni mieli rodziny, miłości i romanse, ja byłem tylko Wielkim Mędrcem.
- Dobrze już dobrze - rzuciła w końcu i niechętnie ze mnie zeszła. 
Wstałem pospiesznie i zacząłem wciąż speszony, doprowadzać się do porządku, co Tanith skwitował gromkim śmiechem.
- Do widzenia... - rzuciłem i wyszedłem szybko.
- Do zobaczenia! - zawołała Kerenza za mną, a Tanith chyba się już dławił ze śmiechu.
Gdy wyszedłem, przystanąłem, żeby odsapnąć i uspokoić łomoczące serce.
- To jakieś szaleństwo - wymamrotałem pod nosem. 
Wróciłem pospiesznie po swego domu i tam zrobiłem sobie napar z ziół, szukając ukojenia. Nie mogłem jednak siedzieć cały czas w domu. 
Zmieniłem postać, stając się na powrót starcem, choć nie było to przyjemne, w końcu śmierć wróciła mnie do dnia, w którym stałem się tym, czym byłem i to była dla mnie postać naturalna.
Wyszedłem z domu, zabrawszy torbę na zioła i ruszyłem w stronę lasu.
Starałem się oczyścić umysł. Nie myśleć o tym co się działo. Nawet nie chodziło mi już o Kerenzę, po tym ochłonąłem. Za to fakt, że Tanith dorobił się dziecka.. Wciąż zastanawiało mnie jak to możliwe. Cieszyło mnie jego szczęście, wiedziałem jak tego pragnął... tak samo mocno jak ja... Czułem także... ukłucie zazdrości. Wiem, nie powinienem, ale fakt, że nawet on ma to, czego mnie odmówiono... Bolał.
Usiadłem na sporym głazie i spojrzałem znów na swoje poznaczone przez lata dłonie. Poszarzała skóra może i skrywała silne mięśnie, ale... Taki powinienem być, bardzo stary... A najpewniej... martwy. Czas powinien już dawno mnie zabrać.
Z rozmyśleń wyrwał mnie tętent kopyt. Po chwili koń zatrzymał się, a z jego grzbietu zsunęła się dziewczyna.
- Witaj, jestem Narisha, a pan? - przedstawiła się uprzejmie.
- Jestem Faun, ale wszyscy znają mnie pod imieniem Wielkiego Mędrca - odpowiedziałem. 
- Miło cię poznać Wielki Mędrcze.
Dziewczyna umilkła. Czułem w niej jakieś rozdarcie. Być może była to sprawa związana z jej krwią. W końcu tak różną.-
- Przepraszam, czy coś się stało? - spytała, gdy spostrzegła, że się jje przyglądam.
- Trudno określić jakiej rasy jesteś moja droga - rzuciłem. Chciałem wiedzieć jak zareaguje, jak odnosi się do swoich korzeni.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twoje oczy są zielone jak u Kargijczyków, ale włosy masz czerwone jak Zarik. - zauważyłem.
- Wiem, moja matka jest Kargijką, a ojciec Zarikiem, ale trudno określić kim jestem bardziej. Mam cechy obu. Rodzice wychowali mnie na tradycjach i obyczajach obydwóch ras, a dlaczego pan pyta mnie o to? - spytała, ale kontynuowała szereg pytań - Dlaczego mieszkańcy Yrs odgrodzili się murem od natury? Dlaczego ludzie tak nienawidzą mieszańców? A dlaczego...
- Wszystko po kolei moja droga... - uciszyłem ją. - Pytam, bo pragnę wiedzieć jak traktujesz własną krew. Co do Yrs. Każdy wybiera własną ścieżkę. Od natury nie da się odgrodzić. Ona jest wszędzie wokół nas. Jest niebem, słońcem, deszczem i kępką trawy. Niektórzy idą z jej biegiem, jak spływa się z nurtem rzeki. Inni boją się tego nurtu, trzymają się głazu, to nie znaczy, że rzeka przestanie rwać wokół nich. To strach moja droga zapędza ludzi do domostw zamykanych szczelnie. Strach nie raz zakorzeniony bardzo głęboko. Być może racjonalny, bo w końcu życie jest niebezpieczne, a rzeka spadać może w dół wodospadem. Czym jednak dłużej ludzie się bali, czym dłużej chowali, tym więcej w nich strachu przed tym co za drzwiami. Tak samo ludzie boją się tych, w których żyłach płynie mieszana krew.
- Boją się? Niby czego? - spytała.
- Tego, czego nie znają. Rdzawokrwiści nie różnią się wcale od innych. To samo ciało, uczucia, tak samo potrafią zaskoczyć, być wierni, srodzy, kochający, brutalni... Ale ludzie mają przeświadczenie, że gdy znają jednego Zarika, znają wszystkich, że wiedzą czego mogą się spodziewać, na co patrzą. Natomiast mieszańcy są dla nich czymś nieznanym. Jak ty. Sama nie wiesz czego masz w sobie więcej. Czy jesteś Kargijką, czy Zarikanką, a jesteś zwyczajnie sobą. Miłą, młodą dziewczyną skorą by zatrzymać się i porozmawiać ze starcem - uśmiechnąłem się do niej ciepło. 
- To miłe - powiedziała.
- Muszę nazbierać ziół... Znasz się na nich? Być może mogłabyś mi pomóc? A w zamian chętnie odpowiem na więcej z twoich pytań - zaproponowałem.

<Narisha? Carrick, jak tam mamuśka xD Dalej na głodzie? xD>

Od Carricka (do Wielkiego Mędrca)

Mimo moich protestów, które oczywiście i tak mało mi dały… A szczególnie gdy moim przeciwnikiem jest mama, no i ten dziadziunio... Pozornie.  Wszystkiemu musiał się przyglądać, a jego spojrzenie peszy jak cholera i nie mam co do tego wątpliwość.
No w każdym razie w końcu znalazłem się na dole wpatrując się w towarzyszącą mi dwójkę i siadając sobie wygodnie w fotelu.
- Więc skoro jesteśmy już w takim, a nie innym gronie to porozmawiajmy... Herbaty może? - Próbowała zacząć mama, ale ja tylko uniosłem na jej propozycje brew ze zdziwieniem i skrzywiłem się na myśl o ponownej rozmowie. A Mędrzec wydawał się na pozór tolerancyjnym człowiekiem... Cóż może i to ja przesadzam.
Nawet małemu na moich kolanach nie udawało się mnie rozweselić, choć próbował wyczuwając to samo napięcie co na górze. Uśmiechnąłem się do niego szczypiąc niezadowolonego chłopca w policzek.
- Spokojnie Nepeta, wszystko w porządku. - Szepnąłem mu do uszka, choć nie miałem bladego pojęcia jak mógłby zrozumieć moje słowa. 
- Czemu nie, choć to niegrzecznie tak nadużywać gościnność tym bardziej, że naszedłem was dość niespodziewanie. - Spojrzałem to na niego to na Kerenze, która tylko się uśmiechnęła i machnęła, ręką zgaduję, że zaraz miała coś powiedzieć, ale ja jej nie słuchałem, co więcej zagłuszyłem ją swoim pomrukiem.
- Ha, no co ty... - Zostałem przez nią obdarzony takim spojrzeniem, że chyba przez tydzień strach będzie mi pisnąć słowo, ale to tylko przesadna interpretacja.
- Carrick... Wybacz nie mam pojęcia co go ugryzło. - Ugryzło? Ugryzł to mnie syn w palec jak zawsze zresztą, ewentualnie pchły! Westchnąłem rozkładając się na fotelu prawie, że leżąc z maluchem na klatce piersiowej, który tulił się senny do mojej szyi, ale nie dawał za wygraną bo przecież nie mogła go ominąć ani chwila. Był niczym mały nadajnik i zawsze wyczuwał w powietrzu nadchodzące intrygujące zdarzenia. Och... Napetko co z ciebie wyrośnie.
Istotnie, zaciekawiło mnie to jak moja matka uprzejmie tańcowała przy Mędrcze i umilała mu to popołudnie, a przynajmniej takie miała plany, choć nie mnie je zgłębiać.
Mędrzec reagował na to różnie, przede wszystkim zastanawiały go zapewne poczynania tejże kobiety... Wiesz ostrzegłbym cię chłopie... Jeśli wolno mi tak cię nazwać... Ale nie mam ochoty.
I gdzie ty się patrzysz za tyłkiem mojej mamy gdy ta kulturalnie podaje ci kubeczek z naparem... Dziwne, a może to tylko moje wyobrażenia, ale to nie pasowało do niego...
Mamo co ty knujesz? Widzę przecież jak ponad przeciętnie machała tymi biodrami na boki i mizdrzyła się do tego nieskazitelnego blondynka.
- Też to widzisz synku? - Spytałem chłopca gładząc go po świeżo kiełkującej czuprynce.
Pisnął mi w odpowiedzi, a ja się zaśmiałem obejmując go mocno w ramionach.
- Jak myślisz co powinienem zrobić? - Pytanie oczywiście zadałem bardziej do samego siebie, ale było ono i bezcelowe, bo w mojej głowie powoli rodził się plan...
Wstałem więc pod pretekstem rozprostowania zdrętwiałych kości i podszedłem dyskretnie do mamy by szepnąć jej do uszu pewne słowa, które uruchomiły pewien mechanizm. Żal byłoby wspomnieć o jego wieku i prawdziwej tożsamości przy takim obrocie spraw, a i ciekaw był bym reakcji... Obojga.
Kerenza wydawała się tym bardziej dziwnie zachęcona.
- Idę więc odnieść tego śpiocha.... A wy sobie nie przeszkadzajcie. - Dodałem cicho pokrótce, tak cicho, że teoretycznie nie miał tego prawa nikt usłyszeć. Mędrzec jednak spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nim otworzył jeszcze porządnie usta Kerenza zaszła mu drogę i przysiadła na oparciu fotela eksponując zgrabne udo. Szczerze mało co brakowało, a by usiadła mu na kolanach, stanowczo zbyt mało.
Podreptałem więc niechętnie w stronę pokoiku, gdzie zastałem pozostałą dwójkę... Eh śpiochy jedne.
Ułożyłem Nepete czuło głaszcząc wśród nich. Głupio przyznać, ale jego ceniłem naprawdę ponad siostry, w końcu był mym synem. Co wiązało się też z tym, że mógłbym patrzeć się na niego bez końca... Podczas snu był przecudnym aniołkiem dla tatusia.
Moje rozmyślenia, przerwała oczekiwana szamotanina... No może nie taka znowu, ale moje matka potrafiła przesadzać... Czasem. No dobra... Zawsze i wciąż miałem przed oczami jej próby tego na mnie, czasem zachodzi mnie zastanowienie po kim tak naprawdę odziedziczył tę cechę Eoin.
A zastałem te dwójkę w przecudnej i jakże uroczej scenę, moja matka nie patyczkowała się tylko od razu złapała Mędrca za fraki całując prosto w usta i zmierzając dłoniom do jego tyłka...
Z miny jego samego... Cóż nie miałem pojęcia, czego się tam dopatrywać.
Wystarczy tylko powiedzieć tej kobiecie, że ten gapił się na jej tyłek... Oto konsekwencje, czuje się równie wykorzystany jak ty Staruszku. Witam w moim świecie, choć ostatnio nie narzekam bo jest świetnie! I spróbuj stwierdzić, że moja mama nie potrafi całować.
- Przepraszam najmocniej nie chciałem prze.... - Nie dokończyłem, bo Kerenza zwaliła się na niego do tego stopnia, że wszystko nagle znalazło się na podłodze, a mnie przez chwile zrobiło się go żal... Przez chwile, bo dopóki nie ujrzałem jego niemal czerwonej twarzy i tego jak mama trzyma go za tyłek przygniatając cyckami.
Czyżbym miał komuś tu mówić nowy tatusiu? Bo tak łatwo to ty się nie wywiniesz.
- Ależ skarbie nie spinaj się tak. - Zaszczebiotała odgarniając mu włosy z twarzy.

<Panie Mędrku, pan co wykrztusi w proteście xD ?>

środa, 24 grudnia 2014

Od Narishy (do Wielkiego Mędrca)

Po otrzymaniu wezwania i narady u króla opuściłam miasto i postanowiłam zamieszkać w pobliskim lesie. Jako częściowo Kargijka lubiłam przebywać blisko natury, choć Zarikanka we mnie wolała zostać w mieście, wśród innych. Mój ojciec nauczył mnie jak budować domy, ale zamiast tego wolałam szałas w głębi lasu. Było to przede wszystkim mniej pracochłonne. Postanowiłam zbudować schronienie w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie. Z dala od ścieżek, tak, bym tylko ja mogła znaleźć drogę. Wzięłam się od razu do pracy. Wpierw zaczęłam szukać odpowiedniego miejsca na szałas. 
Po dwugodzinnym poszukiwaniu znalazłam odpowiednią niszę, w pobliżu strumyczka, płynącego krętą wstęgą przez las.
Przy budowie wykorzystałam swoje zdolności. Spojrzałam na skończoną konstrukcję, zadowolona z efektu. Usiadłam zadowolona ze swojej pracy i spojrzałam w niebo.
- Pora, by kogoś poznać, czyż nie mam racji? - spytałam samą siebie.
Ruszyłam w stronę miasta w celu poznania kogoś i może dowiedzenia się o życiu mieszkańców Yrs. Ciekawiło mnie jak oni mogli żyć odgrodzeni od natury? Dlaczego zbudowali ten mur? Dlaczego inne rasy traktują mieszańców jakby byli nic niewarci? Miałam tyle pytań, a nie wiedziałam kto może na nie odpowiedzieć. 
Gdy przekroczyłam bramę od razu oszołomił mnie nadmiar informacji z otoczenie, mnogość domów, straganów i wielu ludzi spieszących się gdzieś. Wszystko było pięknie urządzone, ale nic mi nie zastąpi lasu i jego ciszy. Miejsc gdzie mogę wsłuchać się w szum drzew i różne odgłosy zwierząt. Nie rozumiałam dlaczego ci ludzie odgrodzili się od natury i jej dobrodziejstw. 
Nagle wpadłam na kogoś, a gdy spojrzałam na tą osobę okazało się, że to mała dziewczynka.
- Przepraszam cię, ale jestem tu nowa i zbytnio się nie orientuję co i jak. Nazywam się Narisha, a ty? - spytałam z uśmiechem. 
Dziewczynka przez chwilę się wahała, ale odpowiedziała również uśmiechem.
- Jestem Shishuo, może ci pomóc? - spytała - Gdzie mieszkasz?
- W lesie Shishuo, a ty jeśli wolno mi wiedzieć, dlaczego chodzisz sama po tak wielkim mieście? - spytałam trochę zaniepokojona. W końcu dziecko było bez opieki.
Mała wyglądał na jedenaście, dwanaście lat, nie więcej, może i była dość samodzielna, ale jednak w takim miejscu ktoś powinien ją mieć na oku.
- Tak, a pani naprawdę mieszka w lesie? - spytała zaciekawiona Shishuo.
Spojrzałam z uśmiechem na ustach i pokiwałam głową twierdząco, a dziewczynka zaczęła mi zadawać pytania. Zaśmiałam się szczerze, była tak samo jak ja, ciekawa tego miejsca, co ona mojego.
- Spokojnie, jest już późno, wracaj Shishuo do domu, bo na pewno się martwią o ciebie - odparłam.
Dziewczynka zwlekała z tym, widać, że chciała uzyskać odpowiedź na swoje pytania.
- Niech już będzie, odpowiem na kilka twoich pytań - powiedziałam.
Dziewczynka pomyślała przez chwilę.
- Dlaczego mieszkasz w lesie?
- Ponieważ nie lubię zbytnio zabudowanych terenów i zatłoczonych miejsc.
- Czy w lesie jest strasznie w nocy?
Dlaczego o to pyta?
- Nie jest, ale mimo wszystko nie włócz się, dobrze?
- Dobrze - odparła.
Widać było, że chciała zadać jeszcze kilka pytań, ale ktoś ją zawołał i musiała iść. Przed odejściem poprosiła mnie, abym, przy następnym spotkaniu, opowiedziała jej więcej na temat mieszkania w lesie, przystałam na to. Miła i strasznie ciekawska z niej dziewuszka. Po spokojny marszu dotarłam do mojego szałasu.

Obudziłam się, gdy niebo przeszyły pierwsze promienie słońca. Poszłam nad strumyk i tam przemyłam twarz i odetchnęłam pełną piersią. Zaczęłam pod nosem nucić jakąś melodię podczas gdy zbierałam różne leśne owoce, żeby je zjeść. Po wykonaniu naturalnych potrzeb mojego organizmu postanowiłam się zając Negre. Zagwizdałam, a mój rumak natychmiast się zjawił. Dosiadłam go i udałam się na przejażdżkę po lesie. Po drodze spotkałam starca, więc zsiadłam z konia i podeszłam do niego.
- Witaj, jestem Narisha, a pan?
- Jestem Faun, ale wszyscy znają mnie pod imieniem Wielkiego Mędrca.
- Miło cię poznać Wielki Mędrcze - powiedziałam.
Zamyśliłam się na chwilę.
Staruszek przyglądał mi się z zaciekawieniem po jakimś czasie to zauważyłam. 
- Przepraszam, czy coś się stało? - spytałam trochę zdezorientowana.
- Trudno określić jakiej rasy jesteś moja droga - odparł z tajemniczym uśmiechem.
Coś mi podpowiadało, że on wie, ale być może chciał to usłyszeć ode mnie. Nie rozumiałam jego postępowania.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twoje oczy są zielone jak u Kargijczyków, ale włosy masz czerwone jak Zarik. - oznajmił mi.
- Wiem, moja matka jest Kargijką, a ojciec Zarikiem, ale trudno określić kim jestem bardziej. Mam cechy obu. Rodzice wychowali mnie na tradycjach i obyczajach obydwóch ras, a dlaczego pan pyta mnie o to? - spytałam i dodałam szybko - Dlaczego mieszkańcy Yrs odgrodzili się murem od natury? Dlaczego ludzie tak nienawidzą mieszańców? A dlaczego... - i tu mi Wielki Mędrzec przerwał z uśmiechem.
- Wszystko po kolei moja droga...

 <Wielki Mędrcze?>

wtorek, 23 grudnia 2014

Od Jashy (do Manusa)

Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Wystarczyło to jak mój ukochany się krył, jak mówił, jak się poruszał. Zawsze się przede mną zdradzał. Zawsze gdy chciał coś ukryć był słodki, nazywał mnie swoim kochaniem i starał się jakoś namieszać mi w głowie. Nie udawało mu się nigdy...
Spojrzałam na szyję Manusa i odruchowo przyłożyłam palce do opuchniętego miejsca. Takie rany... ile to ja razy je widziałam, ile razy sama zadawałam, wieszając swoje zabaweczki... Sama myśl, że Manus mógłby zrobić sobie coś takiego...
Nie!
To przecież nie mógł być on. Nie targnąłby się na własne życie, prawda? Nie on! Ktoś to zrobił, ktoś go skrzywdził. Ktoś, kogo będę mogła dorwać i wypatroszyć.
- Kto ci to zrobił? - spytałam niemal warcząc.
Próbowałam być spokojna. Ale czułam jak znów wszystko się we mnie gotuje. Ktoś chciał mi odebrać jedyne co miałam. Jedyną osobą, dla której jeszcze włóczyłam się po tym świecie.
- Gadzinko, to.. nic takiego, naprawdę... - zarzekał się, uśmiechając sztucznie.
- Jak to nic?! - ryknęłam wreszcie.
Byłam wściekła. Wściekła, rozżalona, podłamana... Miałam mu ochotę przyłożyć. Solidnie nim potrząsnąć tak, by dać upust swojej irytacji. Czy on mnie uważał za kretynkę? Wmawiał mi, że nic, skoro mam oczy, do cholery, i widzę, że coś się dzieje. Ja wiem, że... 
Westchnąłem, bo nagle moja złość wyparowała zwyczajnie.
Wzięłam Manusa za rękę i poprowadziłam do swojej pracowni, której od pewnego czasu niemal nie odwiedzałam. Nie miałam siły mieszać tych cholerstw... Na nic nie miałam siły. Zwyczajnie na nic. Jedyne co mi wychodziło to snucie się bez celu po kątach lub siedzenie z nosem w byle jakiej książce...
Posadziłam mężczyznę bez słów i dalej nic nie mówiąc sięgnęłam po maść. Nabrałam solidną porcję i nałożyłam grubą warstwę na szramę na szyi Manusa. Miejsce było już opuchnięte i widać było, że sprawia mu ból. Aż się skrzywiłam, gdy syknął, unosząc głowę. Nie lubiłam gdy coś go bolało. Cierpiałam widząc jego cierpienie, ale to nie było ważne. 
- Jesteś zła? - spytał, łapiąc mnie za rękę, gdy odłożyłam specyfik i zamierzałam wyjść.
Nie odpowiedziałam, a jedynie znów westchnęłam.
- Jaszczureczko, proszę...
- O co? - jęknęłam. - O co mnie prosisz? Co chcesz wiedzieć? Że nie lubię patrzeć jak dzieje ci się krzywda? Nie lubię! Dlatego nie lubię jak znikasz cholera wie gdzie i drżę za każdym razem jak coś ci się dzieje. Jak widzę krew na tobie to czuję się chora... słaba. Boję się, rozumiesz? Boję się, że mnie zostawisz, że cię stracę. A ja wtedy zostanę sama, całkiem sama... Czy ty nie rozumiesz, że ja nie mam i nigdy nie będę mieć nikogo prócz ciebie?
Poczułam wilgoć na policzkach. Starłam szybko, wściekłym gestem, łzy, klnąc przy tym na czym świat stał. Pięknie, jeszcze się do tego marzę. Znów miałam to niemiłe wrażenie, że wszystko mi się posypie... Wystarczyło tylko czekać na kolejny cios...

<Manus?>

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Od Manusa (do Jashy)

Z westchnieniem rozejrzałem się po swojej komnacie. Wszędzie, dosłownie wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. To nie był miły widok, ale cóż to za różnica jeśli ja nie kwapiłem się, by to wszystko posprzątać.
Może w takim razie, aż zbyt mało mi to zawadzało… Może w takiej kolei rzeczy czułem się dobrze…
Ale co jeśli moje życie wyglądało tak jak to pomieszczenie?
Przejechałem długimi i chudymi palcami po kamiennej ścianie, po której w niezdecydowaniu błądziły promienie słoneczne przedzierające się tu przez uchylone okiennice. Wirujące wraz z kurzem i zapachem staroci, którym od początku swego istnienie przesiąkało to miejsce.
Moja dłoń scaliła się w pięść i uderzając lekko lodowatą podłogę, na którą opadłem właśnie w tej chwili z cichym jękiem. Z moim oczu w końcu uwolniły się łzy wraz z emocjami, które dusiłem w sobie przez cały czas, ukrywając niepotrzebne emocje przed Jashą i całym światem.
Zawsze trudno było mi okazać to, co naprane wydarzyło się tu w moim sercu i co szargało moją duszę. Bałem się uczuć, bałem się, że są niewłaściwe… zbyt przesadne, albo złe. Nie chciałem nimi innych ranić, choć zamiast tego po prostu zadawałem ciosy bez rozmysłu. 
Zasłoniłem twarz rękoma słysząc jak z moich ust dobywa się cichuteńki szloch, przeradzający się w zduszony krzyk. Wywołałem ich imiona, te, które nigdy nie miały posłużyć więcej niż chwile, a nawet te, które nigdy nie zostały wydane. Wciąż trudno mi było uwierzyć w to, co moja Jaszczureczka próbuje osiągnąć ze mną.
Zawsze tak się zarzekała, iż nikt inny nie ma prawa jej tknąć, cóż nim się na mnie natknęła trochę przesadziła z tą nietykalnością i brzydzeniem się innym istnieniem.
Prawda zawsze była taka, że po tym wszystkim, jak ją owinąłem sobie nieświadomie wokół palca, wiedziony sam nie wiem czym, dziwnym zjawiskiem, którego tak naprawdę nigdy nie rozumiałem i nie potrafiłem zrozumieć prawdy. Gdy poznałem tę dziewczynę zaczęło mnie męczyć pewne pytanie… Czy ja kiedykolwiek naprawdę i szczerze się zakochałem, czy była to jedynie wdzięczność, a reszta jedynie pustką.
Rozłożyłem się na posadzce spoglądając w ciemny sufit, obraz rozmazywał mi się przez łzy, które łykałem. Piekło za każdym razem równie cholernie… Nigdy nie przywyknę. Ale ze mnie dzieciak…
I chyba nigdy nie dojrzeje. 
Zawsze się czegoś boje, a gdy lęk się pogłębia… W tej właśnie chwili zaszumiało mi w głowie, a ja syknąłem zwijając się z niemiłosiernego bólu tyłu głowy. Jakbym spadł z dość sporawej wysokości dodając jeszcze nabicie się na bardzo ostry i mało przypadkowo wyrastający z ziemi skalny szpikulec.
- Bogowie…- Próbowałem wydusić ze ściśniętego gardła. Powoli traciłem świadomość, widząc przed oczyma twarz mojego przerażonego syna, obraz zdarzenia, którego sobie nie przypominałem i wolałbym, by tak pozostało.
Coś nagle wzniosło moje bezwładne ciało w górę, ale nie byłem tez tego pewny po prostu poczułem nagłe szarpnięcie i ból w karku. Moja głowa bezwładnie opadła na moje ramie, a ja patrzyłem zupełnie sparaliżowany jak moje ciało targane jakimiś impulsami sięga po ostrze noża spiętego przy moim sinym biodrze i celuje…
Nie przymknąłem nawet oczu, zresztą i tak nie byłem w stanie, ale co ważniejsze nie przeląkłem się tylko wołałem do siebie, a może raczej czegoś…
- No dalej! Zrób to tchórzu! - Moja dłoń zadrżała, gdy powoli przejechała po własnej skórę na gardle i upuściła broń nim jeszcze zdołała mnie porządnie drasnąć, w tej też chwili poczułem gniew... Ale ten gniew był ostatnim co poczułem przed spowijającą mnie pustką.
Mroczną, ciemną, a zimną to już na pewno.

Obudziłem się wychwytując pojedyncze obrazy, aż w końcu zrozumiałem gdzie się znajduje.
Siedziałem w fotelu, w ciemność, więc nic dziwnego, że ogarnęła mnie pustka, ale też w końcu uczucie ciepła. Dotarło do mnie, że dygotałem, a moje ciało było bardziej oziębłe niż normalnie miało to w zwyczaju.
Przejechałem wciąż niespokojną i trzęsącą się dłonią po włosach odgarniając je z twarzy, mokre i ulizane. Byłem spocony o dziwo, ale był to zimny pot... A z tym coś jeszcze.
Nagle ukłuł mnie ból, z zupełnie też jeszcze niezrozumiałych dla mnie przyczyn poczułem mdlący smak krwi w ustach, a zaraz za sprawą ataku kaszlu wylądowała ona na podłodze.
Szkarłatna, ciemna i ciepła w dotyku.
Zaraz obok mnie z głuchym brzdękiem niczym w tańcu obił się mały niepozorny sztylet... Oh... Więc jednak się odważyłem... 
Podniosłem dłoń, w której powoli niewytłumaczeni traciłem czucie do gardła i zacharczałem w dziwny sposób. Cóż za dźwięczny śmiech, ale jednak. Czułem pod skórą palców przecięcie i pulsującą ciepłem ranę, która jak na złość nie chciała przestać krwawić.
Ale to... Tak dziwnie dobrze... Nie miałem nic przeciwko.
Nie próbowałem nawet tego zatamować, choć to i tak nie miałoby sensu. Po prostu opuściłem dłonie trzymając je uparcie wzdłuż ciała, czekając. Cisza była przerywana tylko co jakiś czas cichym gulgotem dobywających się z moich wypełnionych wylewającą się krwią ust.

Charkocząc nabrałem po raz kolejny rozpaczliwie powietrza w usta, kasłając przy tym, ale tym razem nie szkarłatnym płynem, a najzwyklej w świecie ze zwykłego zachłyśnięcia.
Pomijając jednak fakt, że piekielnie bolało, a wręcz paliło mnie gardło.
No i taka właśnie była prawda, rzeczywistość.
Wszystko to do tej że pory było jedynie snem, ale czy odważyłbym się nazwać, choć poprawnie koszmarem? Nie, raczej nie, co właściwie przerażająco zabawne był to dla mnie najzwyklejszy sen i nawet potrafiłem sobie wytłumaczyć jego znaczenie i powód, dla którego mój umysł wytworzył taki a nie inny obraz.
- Dziecko… One wszystkie nie żyją. - Jęknąłem, a właściwie chciałem, by przypominało to choć jęk, ale wypowiedziałem to tak beznamiętnie. 
Z westchnieniem schowałem twarz w dłoniach i biorą wdech opadłem na oparcie fotela, tego samego z przed bardziej rzeczywistej wersji snu. Gdy jednak powędrowałem dłonią do biodra natknąłem się na zabezpieczony i bezpiecznie przykuty do mojej skóry sztylet. Później, bo wszystko co robiłem była jak wyliczanka dla małego dziecka… Później rozejrzałem się, a moje spojrzenie spoczęło na ciele Jashy, spokojnym i uśpionym w świetle ognia. Wyciągając w jej stronę dłoń przez chwile nie mogłem się zdecydować i zatrzymałem się chwile przed dotknięciem jej ramienia. Ciekawe czy tak właśnie skończymy na starość…. Jeśli jej dożyjemy, ale to już inna para kaloszy… Czy będziemy przykuci właśnie do tych foteli? Sędziwe staruchy, które coś mamrocą o tym, jak to wspaniały jest szkarłat krwi i swąd palonego ciała gapiąc się w tańczące w kominku płomienie.
Ale czy była to złudna wizja i jedynie nieuchwytne wręcz marzenie? Cóż czas pokaże, póki co dzieciaku wydoroślałbyś choć trochę. 
Uśmiechnąłem się w końcu gładząc skórę Jashy, z tą różnicą, że nie ramienia, a policzka i po chwili sam nie wiem jak długiej, czy też krótkiej złożyłem na jej czule pocałunek.
Dorośleć… no cóż zobaczymy co da się z tym robić, ale póki co… Jeszce młody jestem! Nie to co ten pryk Tanith, swoją drogą ciekawe co też teraz porabia. Aaa z resztą.
Wstałem z jękiem, nogi mi zdrętwiały, ale bynajmniej nie z braku leku, który zażywałem jak zawsze… To raczej dobry omen jego skuteczności, a po prostu ja pasę tyłek tu już stanowczo za długo.
Szybkim krokiem wdrapałem się na górę i wleciałem do swego pokoju jak oparzony, tym bardziej nie zwracając uwagi na przedmioty, głównie broń, o którą wręcz się potykałem.
W końcu jednak dotarłem do interesującej mnie od dłuższego czasu skrzyni i otwierając ją z trzaskiem i jękiem zawiasów wzniosłem opary kurzu. Choć sam kufer był chyba najmniej zakurzoną rzeczą w tym pomieszczeniu.
- No zobaczmy… Wydaje mi się, ze moje łachy wyszły już z mody… co więcej..- Z krytyczną miną spojrzałem na dziurę mniej więcej na wysokości pępka… Właściwie jak to tu się pojawiło? Żebym to ja jeszcze wiedział.
Zrzuciłem wiec z siebie koszule i parę innych ozdobnych i szykownych fatałaszków, no i w końcu stanąłem przed lustrem prawie nagi. Prawie! Spodnie wciąż mam na dupie co by se czytelnik nie myślał!
Jakież było moje zdziwienie gdy jeżdżąc spojrzeniem po wspaniałych niemal wyrzeźbionych mięśniach… Nie tak serio ja sam nie wiem jak to robię, a przecież nawet nie ćwiczę. Widocznie niektórzy mają to w genach.
- Ha! Chudy szczęściarz…. Tylko powiedz mi przystojniaku, kiedy ty się niby wieszałeś? - Właśnie, na mojej szyi zastałem przepiękny siny pręg… Naprawdę nie przypominam sobie bym robił za ozdobę na suficie… 
Spojrzałem na swoje dłonie parokrotnie ściskając je w pięści… No proszę, wiec i w was kryje się moc.
Kto by pomyślał! Czy to po braciszku?! Z dumą zamachałem parokrotnie łapką. 
- Manus? - Momentalnie się najeżyłem nieruchomiejąc jak kamień. 
Czemu moja Jaszczureczka zawsze musiała zachodzić mnie od tyłu i działać niczym Meduza!? Cholera! 
Jak ja wytłumaczę to coś?! 
Zmów przejechałem dłonią po szyi i przełknąłem razem z jękiem bólu ślinę odwracając do niej lekko głowę.
- T-Tak? Kochanie? - A daj se spokój śmierdzisz na kilometr krętactwem, nigdy tak do niej prawie nie mówisz!
- Znów coś tam chowasz? - Prawie zasyczała na co ja pochwyciłem szybko pierwszą lepszą tęczowo złocistą apaszkę i koszule z kołnierzem. 
- Ja? - Odwróciłem się do niej z głupim uśmiechem i nierówno zapiętą koszulą nie wspominając o tym komiczny słupku materiału, pod którym skrywałem obrzęk.
- A no ty. - Szepnęła przejeżdżając mi po klatce piersiowej, aż po materiał szmatki i tam zacisnęła swoje palce starałem się nie skrzywić, więc… moja mina była zapewne genialna.
By ją rozproszyć i odwrócić uwagę od fragmentów mojej garderoby porwałem ją w ramiona i pocałowałem.
Trwało by to dłużej gdyby Jasha była tak dobra i nie zrywała z mojego karku apaszki….
Nie krzycz proszę, moja mina teraz przypominała zbitego psa, a jej… nawet wolę nie główkować.

<Jasha?  D:>

piątek, 19 grudnia 2014

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

Czas jakoś szybko mi tu płynął. To było dość dziwne, bo jakoś nie miałem tu zbyt wielu swoich standardowych rozrywek. Alkohol owszem, popijałem, ale raczej dla smaku niż do zgonu. Co do uciech fizycznych to oprócz kilku ukradkowych numerków ze służącymi nie było nic nadzwyczajnego. No i to mnie nieco irytowało, ale z drugiej strony był w tym jakiś dreszczyk. Czułem się jak zwierz na polowaniu. Polowanie było długie, to fakt, ale moja ofiara coraz częściej dawała się ślicznie podejść.
Szedłem w stronę komnat Abyss. Na korytarzu minąłem się z jej ojcem. Skinąłem grzecznie i uśmiechnąłem się.
- Witam - rzuciłem.
- Fenrai. Idziesz odwiedzić Abyss? - spytał ostrożnie.
- Owszem.. Znów wczoraj była zgaszona. Miałem nadzieję, że może dziś jest nieco lepiej.
- Może odrobinę... - rzucił mężczyzna i westchnął. - Ta sprawa... Z tą dziewczyną, Say, jak nazywa ją Aby... To nie daje jej spokoju. To nie powinno mieć miejsca...
- Aby potrzebuje czasu. Zapomni, już zapomina coraz częściej - skwitowałem, choć wiedziałem, że dziewczyna faktycznie nie jest w najlepszej kondycji, a było tak od czasu, gdy okazało się, że nic nie można zrobić. 
Say'Jo była szlachcianką, czystokrwistą, cenną i jakakolwiek interwencja mogła mieć ogromne konsekwencje. Dakh'Rani bronili swoich czystych kobiet. Taka była cena prób przetrwania rasy, choć moim zdaniem wyginięcie było dla nich tylko kwestią czasu.
- Nie tylko czasu - powiedział dość dosadnie Rayflo.
Tak, szlachcic chętnie przyjął moje starania względem Abyss. Szczególnie podobało mu się, to, że broniłem dziewczyny. Byłem też szlachcicem i to z otoczenia króla, więc i dobrą partią. Przyznam, że mnie to w sporym stopniu bawiło, ale ta zabawa mi się podobała. Bardzo.
- Zajrzę do niej - znów się uśmiechnąłem, a Rayflo odpowiedział tym samym.
Wszedłem do komnaty Abyss, gdy ta stała przed zwierciadłem. Zbliżyłem się i jak to miałem w zwyczaju od pewnego czasu, objąłem ją w pasie, kładąc podbródek na jej ramieniu.
- Jeszcze ci się nie znudziło? - spytała, ale nie próbowała się wyswobodzić.
- Nie. Tym bardziej, że droczenie się ze mną zawsze poprawia ci nastrój - powiedziałem, opuszkiem palca głaszcząc ją tuż pod piersią.
Abyss nie odpowiedziała, nie poruszyła się, za to ja postanowiłem pozwolić sobie na coś więcej niż całus. 
Przejechałem koniuszkiem języka po jej szyi, aż dotarłem do ucha, które lekko skubnąłem.
- Fen... - Abyss zadrżała i lekko spięła mięśnie, ale nie pozwoliłem jej powiedzieć nic więcej.
Obróciłem dziewczynę przodem do siebie i uniosłem jej twarzyczkę, szybko łącząc swoje usta z jej. Znów zadrżała, chciała się cofnąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Długo już czekałem. Na tyle długo, że od samego smaku jej ust zapłonąłem.
Wsunąłem język między jej niepewne wargi i z lubością przyjąłem to, że odwzajemniła pocałunek. Uniosłem ją i skierowałem się na łoże, by po chwili leżeć, opierając się na łokciach, pod sobą mając rozedrgane, drobne ciało blondynki.
Stopniowo badałem jej ciało, coraz szybciej, śmielej, zdejmując z niej i siebie kolejne elementy garderoby, a gdy Abyss była już naga sięgnąłem dłonią między jej uda.
- N-nie.. - wydyszała.
Na jej policzkach wykwitły rumieńce, oczy skrzyły, a na skórze zaczął perlić się pot. Była cudna.
- Czego się tak boisz? Że co? Że cię skrzywdzę? Daj spokój, gdybym chciał coś zrobić siłą to miałem ku temu nie jedną okazję. A może, że ci się spodoba? Spodoba, gwarantują... I co się niby takiego stanie? Dlaczego się tak bronisz?
- Ja... - zaczęła, ale chyba brakło jej argumentów, tym bardziej, że moja dłoń nie zatrzymała się i pieściłem palcami wejście do jej wnętrza, rytmicznie pocierając przy tym jej łechtaczkę. 
- Nie bój się mnie... - wymruczałem jej jeszcze do ucha i znów zacząłem całować.
Pieściłem ją do chwili, gdy poczułem, że się rozluźnia, całkiem mi poddaje. Sama szerzej rozwarła zgrabne uda, gdy ułożyłem się na niej, zapraszając mnie tym samym. Wszedłem w nią, szybko przedzierając się przez stawiającą opór przeszkodę. 
- Boli - poskarżyła się Aby, mocno do mnie przywierając.
- Zaraz przestanie... - zapewniłem i zacząłem poruszać się w niej, by dać jej przyjemność.
Tak się też stało, po chwili ból na jej twarzy całkiem zniknął, zastąpiony przez  rozkosz. 
Abyss nieco niezdarnie zaczęła poruszać biodrami, próbując wpasować się w rytm, który nadałem jej ciału. Niewiele jej było trzeba, by pokrzykiwała słodko, oplatając mnie mocno udami. Była taka niepewna, delikatna, a przy tym coraz bardziej chętna. Podobało mi się to. Oj, bardzo mi się podobało...

<Abyss?>

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

- Rayflo! - Zawołałem w stronę mężczyzny znikającego za drzwiami wyjściowymi… Właściwie to wychodzącymi na ogród, w którym lubiła zwykle przebywać Odara i bezcześcić moje dawne królestwo różnorakich cudem sprowadzonych z innych krain kwiatów swoimi śmiesznymi chwastami.
Obrócił się do mnie z niebywale spokojnym wyrazem twarzy i przytaknął, gdy podszedłem troszkę bliżej.
- Słucham? Jakiś problem z posiłkiem? - Był tak pogodny i niezachwiany jak to tylko możliwe, a dobrze widziałem w jakim celu idzie do tego miejsca.
- Nie… Właściwie nie zdążyłem nawet zajrzeć do sali jadalnej tylko zaprowadziłem tam Wir. Podjąłeś już decyzje prawda? Mówiłem ci przecież, ale ty… - Przerwał mi kładąc palec wskazujący na swoich czarnych jak smoła ustach błyszczących w świetle słońca.
- Nie słuchałem, masz racje i mogłem to przewidzieć. Ona chyba też wie gdzie teraz jej miejsce tylko nie umie się z tym pogodzić. - Zaszeptał tak jakby kobieta stojąca po drugiej stronie ścieżki ułożonej z śnieżnobiałych kamienia mogła cokolwiek dosłyszeć. Westchnąłem widząc w jego spojrzeniu wciąż wyrozumiałość… 
- Nie rozumiem z skąd ty czerpiesz cierpliwość do ludzi jej pokroju i z jej problemami. Chyba powinienem brać cię na wzór. - Poklepałam go po ramieniu na co on się skrzywił, choć nie z bólu po prostu nie przepadał za tego typu gestami uważał to za… zbyt osobiste. Cóż byłem jego rodziną, odległą, ale wciąż rodziną.
- Jak tak dalej pójdzie kochany mój ty nie pozwolisz się nawet dotykać, ale nie mnie jest osądzać, a teraz idź ja zajmę się tamtą dwójką. - Oczywiście tu miałem zamiar trochę naciągną reguły i jeszcze trochę poobserwować poczynania Rayflo. Nie byłem też głodny, a Fenrai i Abyss świetnie sobie poradzą nawet w towarzystwie małej Wirgi.
Wszedł więc w ciepłe promienie słońca i skierował się w stronę żony, która niechybnie za niecałą chwile przestanie nią być, a Ray jak wszedł tak wyjdzie z równym spokojem i zasiądzie razem z resztą przy stole.
Już widziałem jak siostra Abyss smutnym spojrzeniem wypatruje matki, najtrudniejszym będzie chyba jej wytłumaczyć co zaszło, pomijając fakt łaski jaką zamierzał właśnie teraz ojciec okazać jej matce.
Oboje chwyciło się za dłonie, Odara wpatrywała się w męża jak urzeczona, ale w kącikach jej ust czaił się niepokój, a wręcz gotowość do szaleńczego krzyku rozpaczy.
Ray zawsze był w pewien sposób obojętny wobec niej, zupełnie jakby jego ślub i wszytko z tym związane był tylko obowiązkiem dla ludzi z jego lini. Choć to nie była prawda, wszystkich traktował z szacunkiem i na równi ze sobą był zawsze pozytywnym człowiekiem. W sytuacjach takich jak ta instynktownie wyczuwał, iż nie należy się przywiązywać do tak niestałych rzeczy jaką była ta kobieta. 
Agresja, melancholia i szaleństwo mieszające się w jej ciemnych oczach były nie do ukrycia i to dlatego nie było chyba na świecie nikogo kto nie trzymałby się na dystans… No, wyjątkiem  byli ślepcy pokroju ojca Rayflo, po którym on zadecydowanie nie odziedziczył więcej niż obowiązki i charakterystyczne cechy urody.
- Nie! Nie! Nie…. Nie zrobisz tego! - Wyrwał z hipnotyzujących mnie rozmyślań nagły piskliwy wrzask.
Tak oto Odara zareagowała na słowa odrzucenia wyrywając się z uścisku dłoni ukochanego i upadając przed nim na kolana. Choćby nawet i całowała jego stopy, rwała szatę, jego odejścia nie zatrzyma.
Ukląkł on przed nią i wyrwał z jej ramion spory kawał materiału jago płaszcza.
- Ależ tak najdroższa. Wiesz dobrze, że nie zasługujesz na łaskę którą ci okazuję, bo ukryłaś coś co dla mnie było ważne. Czemu była w stanie cieszyć się moim bóle i tryumfować nad łzami, aż w końcu niewybaczalnym z mojej strony zapomnieniem. Dzięki tobie jedyne co osiągnąłem to wstyd, bo przecież tak dawno nie odwidziałem grobu córki ze zwykłej i żałosnej paniki… - Urwał bo Odara wyciągnęła ręce do jego twarzy. 
Odtrącił je jednym ruchem dłoni i odwrócił spojrzenie na co ja w popłochu ukryłem się za uchylonymi drzwiami zza których obserwowałem to zdarzanie. Zauważył mnie jednak i tylko się uśmiechnął bo moja obecność go w pewien sposób wsparła na duchu. Był mi wdzięczny, bo się wahał, ale tylko chwile… Chwilę zbyt krótką i ulotną zastanawiał się czy nie darować jej wszystkiego i zapomnieć, w końcu była to kobieta chora.
Ale nie.
- Przykro mi, to koniec. - Westchnął ciężko pocierając jej policzek na którym kwitły rumieńce wstydu i rozpaczy.
- Choć proszę na ten ostatni spacer, a zarazem pierwszy. - Podał jej dłoń i wyprowadzając za tereny posiadłości poprowadził w stronę lasu.  Gdy odwróciłem głowę, by w końcu odejść do reszty w stronę sali usłyszałem kolejny wrzask. Nie odwróciłem się jednak, ani nawet nie zawahałem, bo oczyma wyobraźni widziałem po prostu krew na dłoniach Rayflo i upuszczony na ścieżkę jej własny nóż. Odara zaś kulejąc z krwawiącą nogą pokuśtykała w ciemność dławiąc się swoimi własnymi łzami.

Minoł miesiąc, a ja wraz z Wirginią przesiadywałem na tarasie plotąc wianki z białych kwiatów, które dziewczynce tak przypadły go gustu, słońce powoli chowało się za horyzontem, a mała ziewała mimo oporu jaki próbowała stawiać. Powoli opadła na moje ramie oddychając oraz to ciszej i bardziej miarowo.
- Dziadziu… Myślisz, że mama kiedyś wróci? - Wysapała ściskając w dłoniach przekwitłe już kwiaty.
- Jeśli tego byś bardzo pragnęła… - Westchnąłem bo wiedziałem, że dla niej ta nagła utrata była ciężka i mogła najzwyczajniej przywyknąć do tego jaka była ta kobieta. Mogła by wróć i ja nie miałem nic przeciwko temu, tylko… Choćby i dla tej dzieciny mogłaby wreszcie zmądrzeć. Moja wnuczka nie była jednak głupia.
- Zastanawiałam się wielokrotnie jaka była moja starsza siostra wiesz dziadku? I doszłam do wniosku, że jest ona prawi jak mama tylko jakaś pogodniejsza i… piękniejsza. - Słowa dziewczynki zaciekawiły mnie. Czyżby zamierzała w Abyss odnaleźć to co jej zabrano? Spojrzałem na jej klejące się oczka i od razu odechciało mi się zamęczać ją pytaniami, ale to jedno musiałem jej zadać.
- Piękniejsza? Co przez to rozumiesz? - W końcu wyszeptałem szykując się do pożegnalnego całusa na dobranoc złożonego na jej czułku.
- Jest ciepła i promienieje… Mamusia była czarna… - Wysapała i zamknęła oczka układając się w moich ramionach. Kochane dzieciątko.
- Rayflo? - Spytałem gdy pouczyłem jego obecność za moimi plecami.
- Coś się stało? 
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym pożarku. - Zaśmiał się spoglądając w ostatnie promienie słońca, a później na buzie małej ślicznotki. Zacząłem być podejrzliwy.
- Och doprawdy jeszcze do niedawna martwiłeś się o Abyss, czy na pewno nie stało się coś o czym powinienem wiedzieć? - Zmrużyłem oczy badając tego specyficznego człowieka przede mną, jakoś nie potrafiłem go rozgryźć.
- Po prostu jest bezpieczna, zrozumiesz staruszku… A teraz gdybym mógł prosić o odniesienie Wirginii do łóżka.

<Fenrai?>

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

Widzę, że nie tylko ja mam zdrowo dziwną rodzinkę. Spójrzmy na Abyss. Jej tatuś wyglądał nader intrygująco i nawet już wcześniej go poznałem, nie osobiście, ale tak charakterystyczna osoba raczej nie umknęłaby mojej uwadze pośród bali na dworze królewskim. Mamusia była, jak nie trudno wyczuć, chorą psychicznie paniusią z za wysokimi ambicjami. Dziadziuś dziadziusiem nie był, ani z wyglądu, ani faktycznie, bo ciut za wiele pokoleń minęło na takie miano. Ale cóż nie mnie oceniać, prawda? Ja jestem tylko kimś, kto się urodził tak daleko od tego miejsca, jak to tylko możliwe.
Miło było patrzeć na to, jak Rayflo tuli Aby. Niestety nie każdy tak uważał i gdy tylko Abyss odsunęła się od ojca powietrze przeciął najpierw histeryczny krzyk, a później blask ostrza.
Zareagowałem natychmiast, skacząc na Odarę i mocno wykręcając jej nadgarstek. W tej samej chwili znikąd pozornie wyskoczył Nijak, powarkując i stając między trzymaną przeze mnie kobietą, a resztą zgromadzenia.
- Rusz się tylko gwałtowniej, a go tobą nakarmię. Tak się składa, że ogary żrą nawet tak starą padlinę jak ty - wysyczałem jej w kark, tak, by tylko ona mogła to usłyszeć. - A teraz bardzo grzecznie wyjdziesz. I ostrzegam, że jeżeli zbliżysz się do Abyss, to nikt nie znajdzie twoich zwłok.
Kobieta zadrżała, a gdy puściłem ją niemal upadła. Cofnęła się jednak posłusznie i wyszła nie oglądając się nawet za siebie.
Widziałem jak Sor chowa za sobą małą dziewuszkę, siostrę Aby, z tego co zdążyłem zaobserwować.
- Spokojnie, nic nikomu nie zrobi - powiedziałem pewnie i pogłaskałem psisko po wielkim łbie.
- Co to jest? - spytała mała, z ciekawością zerkając na merdające kikutem ogona zwierze.
- To jest, malutka, mój piesek - wyjaśniłem, dalej głaszcząc zwierza, na co ten zamruczał warkliwie, czasami głupek próbował się zachowywać jak kot.
- Nie wygląda jak pies, jest dziwny - rzuciła.
- Oj, oj. Nie powinnaś tak mówić. Zrobi mu się przykro. On jest bardzo wrażliwy na tym punkcie. Jest tylko.. niezwykły. Nic więcej.
- Przepraszam... - powiedziała. - Czy mogłabym go pogłaskać?
Dziewczynka spojrzała błagalnie na ojca, który teraz spoglądał na mnie.
- Spokojnie, jak powiedziałem, nic jej nie zrobi. Ogar nie ruszy szczenięcia, a dziecko to dla niego jak szczenie.
Mała wyszła ostrożnie, choć widać było, że jest podekscytowana.
- Ale ma dziwne... niezwykłe futerko - zaśmiała się głaszcząc Nijaka, przy którym wyglądała jak mała laleczka. Z powodzeniem mogłaby wsiąść na zwierzaka i jeździć na nim jak na kucu. 
Pies obrócił się do niej i polizał po dłoni wielkim jęzorem, na co dziewczyna zapiszczała radośnie.
Rozluźniło to nieco atmosferę.
- Zapraszam do jadalni... - powiedział Rayflo. 
Sor ostrożnie wziął dziewczynkę, a ja otoczyłem Abyss ramieniem. Lekko zadrżała, ale nie protestowała.
- Wszystko gra? - spytałem szeptem.
- Tak... chyba, tak... - odpowiedziała, niepewnie.
- Nie martw się. Ona cię nie ruszy. Już nie - potarłem jej ramię, tak, żeby dodać jej otuchy. 
- Dziękuję - powiedziała, czym mnie zaskoczyła mimo wszystko.
- Nie ma za co - wyszeptałem jej do uch, nachylając się nad nią.
Rayflo wyszedł, Sor tuż za nim, jak sądzę porozmawiać ze swą małżonką.
Nieźle się facet wkopał. I oto jest powód, dla którego nigdy nie zwiążę się na stałe. Przywiązać się do takiej intrygantki... Nie, dziękuję, nie skorzystam.
Ja i Abyss usiedliśmy przy stole. Grzecznie starałem się przekonać dziewczynę, żeby coś zjadła, ale chyba nie miała apetytu od nadmiaru wrażeń.

<Sor? Abyss?>

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Wszedłem zaraz za Aby do łaźni, nie zauważono mnie jednak, bo dziewczyna zbytnio zaoferowała się nieźle wymiętolonym Fenrai'em... No proszę co też można sobie zrobić w zaledwie parę godziny od względnie spokojnie zapowiadającego się popołudnia.
Blondynka przyglądała się niepewnie rozcięciom i zaczerwienieniom na twarzy mężczyzny, na resztę nie odważyła się nawet rzucić okiem. Wycofała zawstydzona dłonie z wody i przejechała lekko wilgotnym wierzchem dłoni po czole sapiącego chrapliwie jeszcze przez chwilę chłopaka.
- Chyba jednak zmienię zdanie, możesz mi przeszkadzać mała, twoje dłonie są zbyt przyjemne, by odmówić sobie ich dotyku. - Mówiąc to chwycił jej dłoń otwierając lekko ciemne iskrzące oczy. Zadrżała i odwróciła spojrzenie, nie zabierając jednak ręki.
Ciekawie było te dwójkę tak obserwować... Jednocześnie niby się niezbyt lubili, ale chyba zbyt się gubili z tych swoich docinkach, a przynajmniej moja wnuczka... Była teraz kompletnie zagubiona. Nie trudno było zauważyć zainteresowania Fenrai'a ciałem Abyss, nie mam pojęcia czemu, ale nie dziwiło mnie to, ona nawet nie miała pojęcia jak bardzo kusi.
No, a w dodatku do czynienia miała z nałogowcem, mówiąc dość ładnie w tenże okrojony sposób o czarnowłosym, którego rany znikały nadzwyczaj szybko i już po chwili gdyby tylko chciał, a zapewne przyszło mu to do głowy mógłby wciągnąć biedaczkę za fraki do wody.
Odchrząknąłem jednak dając znak o swojej tu bytności, a i tym samym przypominając Aby jaki był jej cel, bowiem dość łatwo było zboczyć jej z drogi.
Lubowała się w piersiach ponoć? Ja nie widziałem tu jednak żadnego zdecydowania, chyba mógłbym i o to obwinić siebie, sam przecież jeszcze niedawno byłem niezdecydowany... Myślicie, że ma to po mnie? Choć któryś wiek już mijał od czasu kiedy to mogła zaczerpnąć ze mnie cokolwiek.
- Zamierzasz tu tak długo siedzieć Fenrai? - Spytałem podchodząc bliżej i ponownie mając okazje oglądać go mokruteńkiego, na co ten zachichotał.
- Sorley na twoim miejscu nie przywiązywał bym się zbytnio... - Zaczął próbując zdławić rozbawiania, ja stałem tam jednak z kamienną mina patrząc znów na Aby, która powoli wstawała z klęczek przy wannie.
- Ciebie również się to tyczy, choć wątpię by sprawiało ci to jakikolwiek problem. - Uznałem krótko na co on uniósł jedną brew w górę.
- Czyżby zazdrosny? - spytał unosząc się w wodzie powoli po czym zmrużył.
Zawstydziłam się przez chwile, bo to ukuło, ale zaraz się poprawiłem.
- O co niby? To chyb normalna reakcja rodziny na macanie jej bliskich. - Sprostowałem swoją poprzednią wypowiedź kończąc i tym samym temat, oraz rozmowę w tej łaźni.
Chciałem już się odwrócić i wyjść, ale Fenrai nie dawał za wygraną.
- To ciekawe co by powiedziała ona...- Zamruczał sięgając po pukiel jej włosów, ona jednak zręcznie się uchyliła po czym usłyszałem smutny jęk Fen'a.
- Ale o czym? - Spytała zdezorientowana, poczerwieniała jeszcze bardziej gdy czarnowłosy wyszedł z wanny i pochylił się nad nią ociekające ciepłą wodą i parując.
- Każdy ma coś za uszkami skarbie. - Szepnął zaczesując złote fale jej włosów za ucho, po czym przybliżył się do jej szyi bliżej dysząc w jej zaróżowioną tam skórę.
- Sama go spytaj, czy było mu dobrze.
Zdzieliłem Fenrai'a po głowie na co ten od razu pisnął może nawet przesadnie.
- No ej jeszcze przed chwilą się goiło, chcesz żeby wszystko poszło na marne? - Żalił się z niemal łezkami w oczach pocierając obolałe miejsce.
- Och tym bym się nie przejmował, nawet nie ma guza nic ci nie będzie... A teraz jeśli łaska, oboje doprowadźcie się do porządku, wyruszamy z rana!
Obydwoje spojrzała po sobie, a później w moją stronę by coś powiedzieć, ale ja już zdążyłem się trochę oddalić wobec czego oboje stracili chęć do dalszej wymiany zdań i negocjacji.
- Pomoczyłeś mi koszulkę! - Usłyszałem jeszcze przymykając drzwi prowadzące do łaźni. Moja wnuczka miała głosik nie z tej ziemi nie powiem.
- Przepraszam no... Daj pomogę zdjąć. - A reszta to pisk i odgłosy szamotaniny małego stworzonka, tyle jeszcze doszło do moich uszu nim ułożyłam się na kanapie przymykając oczy, a koniec końców chyba zasypiając. Nie pamiętam nawet jak ta dwójka w końcu wyszła z zapracowanej łaźni.

- Długo jeszcze będziesz spał, staruszku? A może pomóc ci się wybudzić? - Usłyszałem jak przez mgłę mimo to powoli z nieukrywanym żalem zacząłem otwierać oczy.
Nieoczekiwana sceneria to pierwsze co ujrzałem. Pochylano się nade mną z ustami ułożonymi w rybkę... Ten ktoś miał wyborne poczucie humoru i czasu.
Moja stopa jakoś tak sama z siebie pchnęła tors nie kogo innego, jak Fenrai'a i trzymała zdziwionego na bezpieczną odległość. 
- Czemu to zawdzięczam sobie tak miły sposób pobudki? Hm? - Spytałem przebierając palcami na materiale jego koszuli, a jednocześnie zupełnie będąc wyluzowanym podłożyłem dłonie pod głowę. Uważnie przepatrywałem się Fenrai'owi z wciąż ugiętą w kolanie drugą nogą w gotowości do skoku.
- Ależ ja chciałem tylko miło cię przywitać w tym nowym dniu, śpiochu... A tak na marginesie to kiedy ruszamy? - Uśmiechnął się odkładające moją nogę w należne jej miejsce na poduszkach przy oparciu mebla.
Faktycznie było jak powiedział, spoglądając w okno wyraźnie widziałem wschodzące słońce.
- A Abyss? - Rozglądałem się sennie za jej drobną postacią po pokoju, ale nic nie zauważyłem.
- Gdzie ona? - Spytałem ponownie siadając po turecku na kanapie, patrzyłem podejrzliwie na Fen'a zastanawiając się czy przypadkiem nie powinienem jej szukać gdzieś na podłodze w łazience. Przemoczonej i tak dalej...
- Nagle żeś się zrobił jakiś upierdliwy, przecież drzemie grzecznie w łóżku. - Istotnie, jej klatka piersiowa słodko się unosiła za każdym razem gdy nabierała powietrza, aż szkoda budzić bez podejrzeń, że coś takiej kruszynie się stanie.
- Z tobą skarbeńku to nigdy nic nie wiadomo. - Uśmiechnąłem się wstając i leniwie przeciągając. Wzdrygnąłem się gdy poczułem ledwie dotyk dłoni na moim ciele zwykle odzianym w koszule lecz teraz luźno opadały na nią moje jasne, a przede wszystkim długie włosy. Opleciono mnie ramieniem, a ja znieruchomiałem.
- Ach, niechybnie się zgodzę... Jednak tym razem to ja mam pytanie. - Pochwycił moją rękę i przejechał powoli po niej wolnym kciukiem.
Zrozumiałem od razu w czym rzecz, słońce ledwo jeszcze wstało, Fenrai zaś kręcił się tu już od dawna i nie miałem szczerze pojęcia czy w ogóle zmrużył oczy, co jednak stuprocentowo pewne.. Interesowały go runy na moim ciele skrzące się jeszcze blado pod jego dłońmi jednej wciąż wiążącej moją dłoń, długą na mojej klatce piersiowej.
- Każdy ma jakieś swoje tajemnice. - Stwierdziłem próbując wyrwać się z uścisku, udało mi się to, co nie zmieniało faktu iż jeszcze trochę potrwa nim znaki znikną całkowicie.
Narzuciłem więc pośpiesznie koszule i pośpieszyłem na zewnątrz budynku. 
Ledwie dotknięty pierwszymi promieniami słońca poczułem się znacznie lepiej, a i skóra już tak nie mrowiła. Zresztą dawno już przestała tak odczuwalne drażnić, niekiedy boleć.
- Czy to ma związek z twoim wiekiem? - Usłyszałem znowu głos Fenrai'a tuż za swoimi plecami. Nie odpowiedziałem od razu tylko nabierając w usta sporej ilości powietrza gwizdnąłem donośnie. 
- Bingo słońce ty moje i uważaj. - Zaśmiałem się widząc jak Bradna wyłania się z lasu i nieostrożnie niemal traktuje mojego rozmówcę.
Doskonale wyczucie chwili, a do tego wręcz idealne zakończenie rozmowy w niekorzystnym momencie dla jej pana.
- Nie jęcz tylko się zbieraj raz raz, bo wybieramy się w odwiedziny do Raylfo Arabelle. 
- Brzmi iście dostojnie, a któż to taki? - Wtrącił chłopak niezadowolony z tego jak go ignorowałem.
- Zdaje się któryś mój wnuk z kolei, ale co w tym najważniejsze ojciec Abyss Arabelle.
- Noo proszę! Co za zbieżność nazwisk nie spodziewałbym się.
Szturchnąłem go w plecy z wyrazem politowania, naprawę niektóre odzywki mógłby sobie darować tym bardziej, że jakby nie patrzeć i jego towarzystwo będę musiał jakoś wytłumaczyć... Oby Rayflo nie zrozumiał tego zbyt pokrętnie, sprawa i tak już miała się poważniej niż by mi się to mogło wyśnić... Wątpiłem w jego akceptację na ten temat.
A miałem tu na myśli oczywiście te drugą dziewczynę... I żebym to ja jeszcze pamiętał jej imię.

- Dalekoo jeszczee? - Zawył za moimi plecami przebijając się przez wiatr głos Fenrai'a, wszyscy we trójkę dosiadaliśmy koni i zmierzaliśmy do posiadłość rodziny Arabelle.
Zwróciłem się w jego stronę nie zawracając sobie specjalnie głowy panowaniem nad moim wierzchowcem, Bradana po prostu znała drogę lepiej niż ja mógłbym ją kiedykolwiek spamiętać, co zdarzały mi się dość rzadko, zwykle takie szczegóły ulatywały z niesamowitą prędkością.
- Czy ty aby nie jesteś za stary na takie uwagi? - Skarciłem go na co on tylko przewrócił oczyma wyprzedzając mnie i Aby w pędzie galopu.
Rozmowa nikomu nie kleiła się jakość specjalnie, zresztą nikt nie próbował jej zaczynać, nie wspominając oczywiście o niezbyt dogodnych do tego warunkach.
Na nasze szczęście droga nie była aż tak długa, jak mogła się zdawać, sama wioska sąsiadowała ze stolicą.
- Więc gdzie mamy się kierować? - Fenrai rozglądał się dosłownie wszędzie tylko nie tam gdzie powinien faktycznie na co dziewczyna się zniecierpliwiła i pociągnęła na drugą stronę wioski. Widać już stąd było mury domu, choć sama posiadłość znajdowała się przy granicy miasteczka.
- No nie znów przeprawa? Mam nadzieje, że choć będzie tam możliwość zjedzenia czegoś ciepłego? - Abyss zgromiła go spojrzeniem bowiem chyba jeszcze niezbyt był świadom tego, co może go czekać jeszcze po dosłownie paru zamaszystych krokach. Na pewno jednak miał jak w banku nie tylko wyżywienie, ale i wygodne łóżko... Bo mógłby tam zostać o wiele wiele dłużej niż by to było konieczne...
Gdy w końcu poczułem pod stopami coś więcej niż popękany i nagrzany kamień podreptałem wesoło w stronę wejścia, przy którym zauważyłem w niestety najmniej chcianą przeze mnie i nie tylko uczestniczkę tego co miało za chwile się wydarzyć.
Zatrzymałem więc pozostałą dwójkę i kazałem chwile poczekać, a sam skierowałem się do Odary z miłym, ale jakże nieszczerym uśmiechem. 
Odpowiedziała, gdy tylko mnie zauważyła pomiędzy wybuchową rozmową z jakąś służącą... Widzę dzień, jak co dzień.
- Och, a któż to znów zawitał w naszych skromnych progach! Sorley Juan Murdach, nigdy nie wiedzący kiedy przestać. - Rzuciła to z niesamowicie jadowitą przyjemnością odsuwając na bok zdezorientowaną, ale szczęśliwą z wolności służkę.
Dziewczyna, dość drobna, o orzechowych oczach posłała mi pełen wdzięczność ukłon po czy zniknęła w czeluściach domu.
- Odara Arabelle, choćby po trupach ona dotrze wszędzie. - Stanęliśmy naprzeciw siebie, dość blisko by jedno drugiemu niepostrzeżonym ruchem podcięło gardło. Oboje się uśmiechaliśmy.
- A ty wciąż nie w grobie... Cóż pozostało mi czekać lub próbować dalej, co wolisz? I kogoż to chowasz tak za swoimi plecami? - Usiłowała wypatrzeć coś z daleka, ale mogłem się tylko z jej prób śmiać. Przecież nie każdy na starość miał coraz lepszy wzrok jak ja.
- Próbuj i tak jeszcze poczekasz, a może nawet i cię przeżyje jak wielu innych podobnie ci zuchwałych... Co do moich towarzyszy, z jednym jegomościem nawet tłumaczenie niewiele, by ci pomogło staruszko ty moja. - Zaszczebiotałem z uciechą widząc jak jej twarz wykrzywia się w pogardzie i sięga po ten swój śmieszny nożyk. Dałem się nabrać raz, nauczyłem się. I nigdy nie powtórzę błędu choćby i dla własnej satysfakcji.
- Dziewczynę... Znasz. - Uciąłem krótko przechwytując oraz zręcznie wykręcając ramię kobiety którym dobyła ostrza mojej bardzo niechybnej zguby już od lat. Stosunki rodzinne, o których dużo by mówić... Po prostu nie wiem jakim cudem mój jeden z wnuków dał im błogosławieństwo... Zaraz jak mu było? Su... Sunmor... Nie mniej popełnił karygodny błąd, że też mnie przy tym nie było.
- Nie zapominaj komu obydwoje zawdzięczacie ten wygodny status. - Szepnąłem jej do ucha i wypuściłem z objęć wyrzucając broń za siebie w wysoką trawę.
- Abyss, Fenrai pozwólcie za mną! Nie mam już ochoty użerać się z tą kobieciną.
Odara oniemiała, gdy usłyszała imię blondynki, która z gracją dosłownie przepiuetowała jej przed nosem z ukrytą twarzyczką pod kapturem. 
Z tego co zdołałem dosłyszeć ruszyła za nami dopiero gdy w końcu zaczęła mieć jakiekolwiek podejrzenia, które przypuszczam trochę ją zaniepokoiły.
- Sorley! Przysięgam... - Wrzeszczała przez całą drogę do komnaty służącej za gabinet mojego kochanego wnusia Rayflo, swoją drogą dość oryginalnej osóbki.
Pchnąłem z rozmachem drzwi tak, że starczyło czasu by cała trojka zgodnie je przekroczyła, a samej Odarze zatrzasnęły się przed nosem.
Oczywiście nikt nie protestował na moje wtargnięcie tu, w końcu byłem tego właścicielem, choć nie przebywałem tu zbyt długo czy nawet często.
- Ray, zostaw proszę te nudne papierzyska choć na chwile, masz cennego gościa. - Zwróciłem się do mężczyzny o śnieżnobiałych włosach i niemalże jarzących szafirowych oczach. Z początku nie zareagował, ale po dłuższej chwili niechętnie odłożył te wszystkie śmieci na bok i przyglądał mi się pytająco. 
- Abyss podejdź proszę, a już na pewno zdejmij ten kaptur, ale już. - Nie słuchała, jak wszyscy... Nikt nie słucha starszych ludzi więc pociągnąłem ją przed sporej wielkości drewniane biurko i jednym zręcznym ruchem zerwałem materiał z jej głowy ukazując fale złocistych włosów sięgających z powodzeniem już no niemal zgięcia kolan.
- Dziadku co to ma znaczyć, czemu przeprowadzasz do mnie znów obcych ludzi i .... 
- To nie są zwykli ludzie, a szczególnie ona! Spójrz uważniej! - Przerwałem mu poirytowany trzymając mocno w miejscu trzęsącą się dziewczynę.
- To jest twoja rzekomo martwa dwudziestoletnia córka! - Wybuchłem w końcu gdy ten tylko gapił się na nią z głupią miną. No teraz miał jeszcze głupszą.
- Czy ty znów sobie ze mnie żartujesz Sorley'u? Pytam poważnie. - Westchnął pocierając skronie i spoglądając przelotnie na Fena.
- A ten to kto? Zaginiony brat? - Westchnął kręcąc głową. 
- Ach on... Właściwie nie jestem pewny, on jest... 
- Chłopakiem pańskiej córki. - Wypalił dumny z siebie, a w odpowiedzi na raz otrzymał ode mnie i od Abyss zdziwione spojrzenia. Spodobało mu się to wielce i zachichotał.
- Rozumiem... 
- Jeśli chcesz dowodu dam ci go. - Właśnie w tej chwili wtargnęła do sali Odara, a za nią mała i wesoła Wirginia, którą tym razem to Fenrai obdarzył zdziwionych spojrzeniem.
- Nie wiesz w żadne jego słowa! Rozumiesz?! W żadne! - Wrzasnęła tak donośnie, że niemal posadzkę się zatrzęsła.
- A czyli jednak! - Rzucił od razu Rayflo klaszcząc w dłonie ku zdziwieniu małżonki, ale po chwili spochmurniał. - A z tobą mam do pogadanka... Dość poważnie.
Zapadła niezręczna cisza i tylko Abyss z ojcem wymieniła nieśmiałe spojrzenie na co on się uśmiechnął rozkładając ramiona i jednym zapraszającym gestem zachęcił do opadnięcia mu w ramiona.
- Cóż, dawnośmy się nie widzieli... Właściwie nigdy. Czy zechciałabyś córeczko zostać na obiedzie, choć w sumie nie masz wyboru i tak nigdzie was nie puszczę.
- Ha! Obiad wreszcie! - Usłyszałem cichy, ale dość radosny okrzyk Fenrai'a, no jasne, jako "chłopaczyna" Abyss był również obowiązkowo zaproszony.
Mała zdezorientowana Wir błądząca spojrzeniem świecących i wielkich zielonkawych oczek nie wiedziała co ze sobą począć. Podobało jej się jednak to, że jej tatuś kogoś przytula i poróżowiała na policzkach pisnęła, lecąc do mnie jak na skrzydełkach małego aniołka.
- Dziadziu! - Zapiszczała wpadając mi w ramiona.

<Fenrai? Zostajesz na obiedzie?>