wtorek, 21 czerwca 2016
Od Carrick'a (do Tanith'a)
Wysłuchiwałem żalów mojego ukochanego, tuląc się do jego pleców. Chciałem go mimo wszystko uspokoić... Nawet jeśli mnie samemu to wszystko bardzo się nie podobało. Jednak musiałem zdać sobie sprawę z dość trudnej rzeczy.
- Tanith... Morwen ma racje... To znaczy... No wiesz. Zwróciłeś jej normalne życie i ona jest szczeliwa że może ci się odwdzięczyć. W to nie wątpię, ale to jej życie i skoro jej ono zostało wrócone... Sam wiesz o czym mówię. Ona nigdy nie żyła tak jak chciała. Nie miała nawet marzeń. Tata zawsze powtarzał, że to wszystko głupoty, które niepotrzebnie zaśmiecają nam mózgi...
- I teraz i jego tu nie ma co? Mor i ty jesteście wolni... Wasze marzenia są wolne. - Tatnith odwróciłem się do mnie, by móc mnie mocno objąć i ucałować.
- A jakie są twoje marzenia co? - Jego pytanie zdziwiło mnie. Nie spodziewałem się go... Myślałem, we akurat teraz myśli jego zajmowała Mor.
- Jak to jakie? Przecież spełniło się już dawno... - Wymruczałem wtulając się w niego jeszcze mocniej. - Ty nimi byłeś... - Wyszeptałem, spoglądając na niego z dołu.
Byłem taki niski jak na przedstawicieli mojej rasy... Zawsze odczuwałem tego skutki. Tata zawsze mi to wypominał i wszyscy inni też.. Poza Mor, czasem mamą i oczywiście Tanith'em.
Byłem mu za to wdzięczny bo wbrew wszystkiemu, wszelkie uwagi na ten temat bolały.
- Oj Carri... Dziwne te twoje marzenia. - Wetchnął mężczyzna w odpowiedzi. Mimo to jednak widziałem jego uśmiech, błysk w oczach. Prawie tak jakby chciał to usłyszeć.
- Choć... Jesteś dość nieoczekiwanym marzeniem... No wiesz. - Zarumieniłem się, wspominając tamten dzień gdy obu nam wręcz odbiło... Tam na tej skale. W śniegu.
Tanith naparł na mnie lekko, bym oparł się o murek tarasu. Spojrzałem niepewnie za siebie, chcąc go upomnieć, ale zaraz potem... Jakoś wyleciało mi to z głowy. Mężczyzna znów mnie objął i mocno pocałował, zamykając mi usta, wiążąc język.
- Tanith, to nie jest dobry pomysł... - Westchnąłem niechętnie próbując samemu utwierdzić się w swoim zdaniu.
Wbrew wszystkiemu to nie było najlepsze miejsce a tego typu zbliżenia, nie na takiej wysokości... Poza tym, sam nie wiem czy był to dobry pomysł po tym wszystkim.
Owszem tęskniłem za Tanithem tak jakbyśmy nie widzieli się dłuższy czas, a przecież byliśmy zawsze blisko siebie. W jednym domu, jako jedna rodzina. Poza momentem w którym w nagłym kaprysie wybiegłem do lasu. Kaprysie? czy to na pewno dobre słowo? Ja tylko chciałem, żeby mój ukochany był szczęśliwy i żeby jego dziecko miało szanse urodzić się w normalnej rodzinie.
Przymknąłem oczy z niezadowoleniem, czując jak niebezpiecznie mnie pieką. Nie powinienem płakać, przecież Tanith już nade mną dość długo siedział tłumacząc, że wszystko będzie dobrze.
- Przepraszam Carri. - Uśmiechnoł się słabo w odpowiedzi. - Dziś chyba trochę mnie ponosi.
- Lubię jak cię ponosi z tym, że nie, jeśli zaraz oboje mamy zlecieć z dużej wysokości.
Uniosłem się lekko na palcach i ucałowałem go w nos. Ten jego przemarzały nochal, który, unosił wysoko niczym paw, nim się dobrze poznaliśmy.
Tanith się zmienił od tamtego czasu... To nie podlegało dyskusji. Sam już nie wiem czy wolałem go takim wkurzającym. Czy z huśtawą nastroi na miarę kobiety ciężarnej.
Nie mniej wciąż był niesamowicie uroczy, choć to ja grzałem role wiecznie zakłopotanej ciapy.
- Kocham cię. - Wyszeptałem, rzucając mu się na szyje z dala od murku.- Nawet jeśli zmieniłeś mnie w psa.
- Sam chciałeś. Dobrze pamiętam. - Spojrzałem na niego unosząc brwi ku górze.
- Nie powiedział bym by to tak wyglądało. - Burknąłem, krzyżując ręce na piersi i odwracając się od niego.
- Nie? Przecież tak ładnie mnie lizałeś... - Tanith próbował mnie objąć w pasie, ja jednak się odsunąłem.
- Moja ślina leczy. Dobrze o tym wiesz. - Burknąłem, spoglądając na niego kontem oka z lekkim uśmiechem.
- Jak u prawdziwego pieska! No przyznaj się że chciałeś być moim pieszczoszkiem. - Jęczał chcąc mnie złapać w swoje objęcia podczas gdy ja uskakiwałem, po nie długiej chwili skacząc z kąta w kąt na czterech łapach.
Tanith latał za mną uparcie, próbując choćby chwycić mnie za mój puszysty ogonek, ja tym czasem uskakiwałem póki nie znaleźliśmy się w domu, a ja wskoczyłem na nasze łóżko, które ozdobiłem brudnymi śladami łap.
Zaszczekałem radośnie, skacząc po pościeli póki Tanith nie skoczył na mnie od tyłu i obezwładnił mnie, drapiąc po brzuchu.
- I ty niby nie jesteś pieskiem? - Zaśmiał się mężczyzna, gładząc mnie po pysku i brzuchu.
Wyszczerzyłem kły i oblizałem nos na znak protestu i momentalnie się zerwałem, biegnąć ku wyjściu z posiadłości, wymijając meble i skacząc ze schodów.
Tanith krzyczał za mną. Nie była to dla niego miła niespodzianka, a jednak walczyłem z chęcią zatrzymania się, wiedziałem że za mną biegnie. I tak właśnie miało być.
Przez miasto, przez pola, wprost do lasu. Nie zatrzymałem się przy żadnym drzewie.
Po prostu prułem przed siebie, wpadając w krzaki, łamiąc gałązki i wyjąc, tak by Tanith nie stracił tropu.
W końcu się zatrzymałem. Wpatrzony w dobrze znany mi widok. Piękny widok... Od samego początku chciałem pokazać Tanithowi akurat to miejsce.
Teraz była ku temu świetna okazja.
Schowałem się w krzakach, niemal w tym samym momencie gdy mężczyzna w pościgu za mną wbiegł na polane. Widoczność jednak ograniczyło mu słońce które zaświeciło mu prosto w oczy. Mężczyzna przystanął, mrugając i rozglądając się na wszystkie strony.
- Carri? Carri! Nie wygłupiaj się już? Dobrze? - Mężczyzna spojrzał przed siebie.
Stał na skale, nieco bardziej wysuniętej od reszty. Nieco zarośniętej, a z niej rozciągał się piękny widok na dolinę.
- No ładnie, ładnie. Ale masz wyjść natychmiast wiesz?
- Jestem za tobą. - Zawołałem do niego, wychodząc zza krzaków zupełnie nagi, co chyba nie stanowiło żadnej nowości.
- Carri.. Ja cię proszę nie rób tak więcej. - Tanith podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.
W odpowiedzi pocałowałem go równie mocno i wtuliłem się w jego pierś.
- Ta skała... Nie przypomina ci czegoś? - Spytałem, bawiąc się rzemykiem w jego kamizelce.
Miałem cichą nadzieje, że zrozumie do czego zmierzałem... Czemu go tu zaciągnąłem.
Chciałem tylko powspominać i przy okazji troszkę go odciągnąć od problemów z niechcianym lokatorem w sercu Mor... Może tak sentymenty uspokoją go chociażby na krótki moment.
- Naprawdę musiałeś mnie ciągnąć aż tu, żeby udzielić mi zgody na małe mizianko?
Fuknołem ostrzegawczo, wylepiając na niego oczka ze spojrzeniem z pode łba.
- I jeszcze ubrudzić łóżko? - Wciąż ciągnął niczym uparty osioł.
- Tanith...
- No już. Tylko żartuje przecież. - Mężczyzna ucałował mnie w czoło i policzek po czym sprezentował mi mocnego klapsa w tyłek.
- To za ucieczkę. A teraz masz za kare udawać pieska.
<Tancio ? Co powiesz?>
czwartek, 26 maja 2016
Od Tanith'a (do Carricka, Morwen)
Wróciłem niespiesznie do swojej sypialni, wciąż zastanawiając się czy Morwen nie potrzebna jednak pomocy. Martwiłem się o nią... o dziecko, które miała urodzić. Na domiar złego świat zapragnął przysporzyć mi obaw. Konkretniej tym zmartwieniem był Asheroth. nie dość, że kręcił się koło Mor, a miałem co do tego naprawdę złe przeczucia, szczególnie wiedząc, że jego relacje z kobietami zawsze brutalnie się kończyły. Do tego jeszcze dochodziła sprawa Manusa. niby wiedziałem, że skoro strażnik nie zechciał publicznie go ściąć, co było aż nazbyt w jego stylu jeżeli chciał się pochwalić tym, że dorwał kolejnego "sławnego przestępcę", to mój "brat" żył i prawdopodobnie żyć będzie. Wiedziałem jednak, że to co zrobił będzie mieć swoje konsekwencje. Tego szło się przecież spodziewać po Asherothcie. Nie, żebym nie uważał, że Manus zasłużył na solidną karę, ale nie chciałem dla niego śmierci. mimo wszystko był członkiem rodziny, a jego śmierć uczyniłaby wiele złego, także chociażby Morwen, która zawała się darzyć starszego brata sporym uczuciem. Gdyby coś mu się stało pewnie złamałoby to jej serce... znowu, bo przez długi czas myślała, że ten nie żyje.
Ostrożnie uchyliłem drzwi i wśliznąłem się do pomieszczenia, by skierować się do łózka.
Carrick spał głęboko, rozciągnięty na łóżku, tuląc poduchę. Usta miał lekko rozchylone, oddychał głęboko i spokojnie.
Uwielbiałem patrzeć na niego, kiedy spał tak słodko. Rozpraszało mnie tylko to jego odkryte biodro, a gdy przekręcił się bardziej na bok i zgrabny pośladek. Naprawdę wiele wysiłku kosztowało mnie to, żeby nie położyć dłoni an jego ciele i nie zacząć rozkoszować się dotykiem jego skóry. Nie chciałem go jednak budzić. Bardzo ostrożnie położyłem się więc obok i ostrożnie nakryłem nas obu.
Rankiem obudziłem się bardzo wcześnie. Co prawda wyspany nie byłem, ale leżenie i próba uśnięcia spełzły na niczym... Wstałem więc, tym razem jednak nie udało mi się nie obudzić mojego słodkiego śpiocha.
- Co jest? - spytał Carrick, sennie rozglądając się po pomieszczeniu, po czym ziewnął przeciągle.
- Nic, nic, Słodziaku. Śpij dalej - uspokoiłem go i pocałowałem delikatnie w policzek. Carrick jednak zamruczał rozkosznie i przyciągnął mnie do siebie, dając mi do zrozumienia, że spać już zamiaru nie ma.
Przez chwilę oddawaliśmy sobie wzajemnie kolejne pocałunki, ciesząc się po prostu swoja bliskością.
- Kocham cię najbardziej na świecie - wymruczałem skubiąc jego szyję.
- Wiem... - wyszeptał z uśmiechem. - Teraz już wiem.
- A spróbowałbyś nie! - warknąłem i klepnąłem go w udo. - To, co? Śniadanko? - spytałem po chwili, wstając i przeciągając się.
- Tobie to by się jeszcze drzemka przydała - zauważył, obrzucając mnie krytycznym nieco wzrokiem.
- Daj spokój. Jestem Zarrikiem! My żyjemy szybko i nie mamy czasu na spanie. Poza tym jestem głodny... no i chciałbym zobaczyć co u Mor...
- Wiesz, że jesteś potwornie nadopiekuńczy? - rzucił chłopak ubierając się niespiesznie.
- Wiem, wiem... Wszyscy mi to mówicie, ale ja... nie umiem inaczej, ok? Martwię się. Z reszta wiesz, że... sam fakt tego, że Mor jest w ciąży to dla mnie najprawdziwszy cud. Jakby jej się coś stało... albo tobie...
- Nie musisz się tak martwić. Nie tylko ty się boisz, ale nie popadajmy w paranoję, bo niedawno sam się przekonałem, że to... niezbyt dobry pomysł za dużo myśleć - Carrick skrzywił się, na co usiadłem obok i przyciągnąłem go do siebie, żeby pogładzić jego czuprynę.
- Chodźmy na to śniadanie - rzuciłem po chwili i szybko się ubrałem.
Kiedy zeszliśmy na dół Tymia zalewała mięso marynatą. Obecność Makh'Araj w domu i ich upodobania kulinarne postawiły przed nią pewne wyzwanie, szczególnie, że naprawdę dziwiło ją to, że ktoś mógł jadać surowe mięso. Starała się więc chociaż je odpowiednio doprawiać by choć imitowały prawdziwe potrawy. Kerenza i Morwen niezwykle ją za to chwaliły. Smakowały im aromatyczne zioła. Carrick jednak czasem kręcił na to nosem. Miałem wrażenie, że to przez jego nieco bardziej wyostrzony zmysł węchu. W końcu nawet jeżeli wracał do ludzkiej formy, to część z psiska, w jakie się zmieniał zawsze zostawała. była to normalna rzecz i nawet pożądana.
- Zobaczę czy Mor już wstała - rzuciłem, kiedy Carrick usiadł, witając się z Kerenza, która także zjawiła się w kuchni.
Zapukałem do drzwi, usłyszałem ruch, otworzyłem więc i... stanąłem jak wryty.
- Tanith... ja ci wszystko wyjaśnię - rzuciła pośpiesznie Morwen, obok której siedział nie kto inny jak Asheroth.
- Co on tu robi?! - ryknałem.
Królewski strażnik był ostatnią osobą, którą spodziewałbym się tutaj zobaczyć. miałem ogromna ochotę wywlec go stąd siłą i wyrzucić na zbity pysk, najlepiej tak, żeby mu go wkomponować z dziedziniec przed rezydencją. Nie dość, że miał czelność łapy położyć na kobiecie, która w łonie nosiła moje dziecko, to jeszcze właził do mojego domu!
- Pójdę już - rzucił Makh'Araj, o dziwo widocznie nieskory do kłótni, co wcale nie poprawiało mojego podejścia do jego osoby.
- Pójdziesz... W teju chwili stąd wyjdziesz - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie... - Mor wstała i stanęła między nami, podchodząc do mnie ostrożnie. - Musimy wreszcie wyjaśnić sytuację...
- Nie mamy co wyjaśniać! On nie jest tu mile widziany i ma trzymać się od ciebie z dala! - krzyknąłem i omal nie skoczyłem do przodu słysząc lekceważące prychnięcie Asherotha.
- Tanith... Błagam cię. Wysłuchaj mnie wreszcie - gdyby nie to, że w oczach mor zaczęły perlić się łzy nie wiem co bym zrobił. Pomogła też obecność zarówno Carricka jak i Kerenzy, którzy przybiegli, słysząc krzyki. - Kocham cię i szanuję, wiesz o tym - mówiła dziewczyna. - Naprawdę szanuję też twoje zdanie, ale ja naprawdę chcę być z Ashem... Naprawdę go kocham i widzę w nim dużo dobrego, nawet jeżeli ty tego nie dostrzegasz.
- Dobrego?! Mor, czyś ty na głowę upadła? On sam nie widzi w sobie nic dobrego, a ty tego w nim szukasz na siłę? - nie mogłem wręcz uwierzyć w to, co się działo.
- Tanith, proszę. Zrozum, że będę się z nim spotykać, bo chcę to robić. Chcę być z nim - Mor chwyciła dłoń Asherotha, a on... uścisnął ją pewnie. Strażnik się nawet nie odezwał, tylko patrzył na mnie uważnie, po chwili westchnął i pocałował Morwen w policzek, żeby w następnej chwili się od niej odsunąć.
- Zobaczymy się później - rzucił i wyszedł.
- Ale... Ash! - Mor postąpiła krok za nim, zaraz się jednak zatrzymała.
- Ja nie rozumiem... co ty u licha w nim widzisz? - zapytałem kiedy nieproszony gość wreszcie wyszedł.
- A co ty widzisz w moim bracie? Potrafisz dokładnie powiedzieć co w nim kochasz? Dlaczego z nim jesteś? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie, ale...
- Tu nie ma "ale" Tanith... - rzuciła stanowczo. - Będę się z nim spotykać czy ci sie to podoba czy nie. Mam prawo do swojego życia.
Miałem ochotę wrzeszczeć, gryźć i rwać włosy z głowy. To jak nienawidziłem Asherotha i jak bardzo chciałbym o głowę go skrócić walczyło ze mną z tym, że... mor miała rację. Jakimś cudem kochała tego stwora i choćbym nie wiem co robił nie miałem prawa jej tego zabronić.
- Chcę wiedzieć kiedy z nim jesteś... Kiedy do niego idziesz, kiedy on przyłazi tutaj - stwierdziłem w końcu, wciąż poirytowany. - Jeżeli cokolwiek będzie się działo chcę to wiedzieć, a jeżeli cię skrzywdzi to łeb mu obetnę - pogroziłem na koniec i wyszedłem biorąc głęboki wdech. Mor uśmiechnęła się lekko, nawet mimo tego, jak ostre były moje słowa.
Ledwie wyszedłem na taras, żeby złapać nieco powietrza, a poczułem ramiona Carricka oplatające się wokół mojej klatki piersiowej. Chłopak stanął za mną, przyciskając policzek do moich pleców.
- Ja tu osiwieję.... - jęknąłem. - Jak urodzi mi się córka to zacznę chyba biesy hodować... Dlaczego, ze wszystkich mężczyzn w tym mieście, akurat ten, którego szczerze nienawidzę? - Przetarłem oczy opuszkami placów, by zacisnąć je następnie u nasady nosa.
<Carrcio, tulaj. Mor, Kercia? Jak tam?>
sobota, 21 maja 2016
Od Morwen (od Asheroth'a / Tanith'a)
Ledwo zdołałam się okryć kołdrą i wygodnie ułożyć do snu... Usłyszałam ciche pukanie do okna. Z nie małym wachaniem wstałam by sprawdzić w czym rzecz. Nie przesłyszałam się bo dźwięk się powtórzył.
Otworzyłam ostrożnie okno i wyjrzałam w noc, natykając się odrazu na spojrzenie dobrze zbudowanego mężczyzny, który krył się w ciemności.
- Ash? - Jakoś samo mi się wyrwało, a nawet mimowolnie się uśmiechnełam. - Co ty tu wyrabiasz? Zmarzniesz przecież. - Przeraziłam się i każąc mu nie ruszać się z pod okna choćby na krok, ruszyłam do drzwi wejściowych domu. Na szczęście wszyscy domownicy już spali.
- Wchodź szybko głuptasie. - Pośpieszyłam go z niemałą irytacją, gdy dostrzegłam potrzebę podparcia go ramieniem. Mężczyzna chwiał się jak... Sama nie wiem.. Ale ten widok wcale nie przynosił dobrych wspomień.
Pomogłam mu dotrzeć do pokoju, możliwie bezszelestnie i usadowiłem mężczyznę na łóżku.
- Wszystko dobrze? Nie jesteś ranny prawda? - Zamartwiałam się. Położyłam mu dłoń na czole, by potem gest ten zmienić w czułe głaskanie jego policzka.
- Nie rozumiem... - W końcu wydobył z sienie pare słów. - Jakim cudem puszczasz mnie do tego domu... Mało tego, chcesz się mną wciąż opiekować. - Ash usiłował wstać, ja jednak zatrzymałam go , obejmując kurczowo.
- Przecież już to mówiłam... Kocham cię. - Powiedziałam kryjąc twarz w jego piersi.
- Trudno mi w te słowa uwierzyć... - Westchnoł, a mimo to również mnie przytulił i zaczął gładzić po głowie.
- Martwię się o ciebie. To chyba nie aż tak trudne do zrozumienia. - Wymamtotałam będąc na skraju niewyjaśnionego nawet dla mnie płaczu.
- To też już mówiłaś. - Westchnoł, wytulając policzek w moje włosy.
- A Ty mi nie wierzysz... Czemu? - Uniosłam nieco głowę by spojrzeć na niego zapłakanymi oczami. Mężczyzna miał tak powarzny wyraz twarzy...
- Pytałaś kiedyś czemu mówię że kocham... Nie umiem odpowiedzieć... Ale być może po prostu oboje kogoś potrzebujemy.... Jeśli przeszkadza Ci moja troska... Wybacz. Może to dlatego że przez większość życia to nademną roztaczano opiekę. Chciałam się w końcu komuś odwdzięczyć...
Z każdym moim słowem Ash jak mocniej mnie obejmować... Każde słowo, każda chwila. Wytykanię sprawiała że zaczynał się o mnie troszczyć. Mimo wszelkich zaprzeczeń i ciągłych pytań.
- Jesteś niesamowita. - usłyszałam przez zamazany potok łez.
- Ja? - Zdziwiłam się kulącym w jego objęcia ufnie.
- Owszem ty. A kto inny jest taki uparty i wciąż przy mnie się kręci. - Jego ton nagle się zmienił, oblicze też złagodniało... I co najbardziej szokujące. Pocałował mnie w czuło, pomimo tych wszystkich słów niepewności...
Wtuliłam się w jego ramiona mocniej i z uśmiechem zarzuciłam mu ramiona na szyje.
- Kocham cię gburze. - Wyszeptałam i oddałam pocałunek, ale tym razem w usta.
Spojrzałam na niego raz jeszcze, uśmiechając się do niego słodko. Po czym wstałam, Ash jednak mnie zatrzymał, nim zdążyłam ujść choćby krok.
- Gdzie idziesz? - Spytał. Przez moment zdawał się być... Zmartwiony. Mimo wszystko z westchnieniem musiałam przyznać, że to nie pasowało do tego mężczyzny... A może to moja wyobraźnia stała się zbyt ograniczona na jego temat.
Przyklękłam, gładząc go po policzku.
- Spokojnie... Nie ucieknę ci. - Zapewniłam go. Ujmując lodowatą dłoń którą wyciągnął w moim kierunku. - No i co ? Mówiłam, że zmarzniesz. Idę zaparzyć herbatę. Jeszcze nikomu nie zaszkodziło trochę ziółek.
Mężczyzna w końcu w końcu dał się przykryć cieplejszym kocem, a ja sama po cichu zakradłam się do kuchni.
Na wszelki wypadek rozglądałam się na wszystkie strony i rozważałam ostrożnie każdy krok.
- Ładnie to tak skradać się po ciemku? - Usłyszałam nagle i nim zdążyłam się obrócić wpadłam wprost w objęcia Tanith'a.
- Oh... - Wymsknęło mi się ledwie złapałam równowagę.
- Oh? Jestem aż tak oszałamiający? - Zaśmiał się, przecierając nieco zaspane oczy
- Ja tylko chciałam zrobić herbate... Trochę tu zimno. - Wymamrotałam, tuląc się do jego piersi.
Rudowłosy objoł mnie czule, pocierając moje ramiona sporymi dłońmi.
- Poszukać cieplejszych okryć? - Zmartwił się od razu, gotowy już do działania.
Ci wszyscy mężczyźni... tacy uparci. Koniecznie muszą postawić na swoim... Szczególnie gdy bardzo im na czymś zależy. Rozumiałam motywy Tanith'a, jego obawy również podzielałam.... A jednak on przesadzał. Czy raczej lubił przesadzać.
- Jest dobrze. Potrzebuje tylko wypić coś ciepłego. - Uśmiechnęłam się do niego by go uspokoić i wymijając go szybkim krokiem skierowałam się do kuchni.
- To może chociaż pomogę. - Co za uparciuch.
- W przygotowaniu jednego kubka herbaty? Taanith... Nie jestem obłożnie chora.. To tylko ciąża.
- Przepraszam... - Zakłopotał się nagle i dziwnie skulił. Jak małolat upomniany przez rodzica.
Zaśmiałam się cicho, stawiając garnuszek mieszanki ziół i wody na palenisku.
- Spokojnie. Tylko proszę cię... Uspokój się. - Podeszłam do niego powoli, by położyć jego dłoń na swoim brzuchu. - Twój mały skarb wciąż jest malutki... Mimo to... Bądź dobrym tatą i nie przesadzaj proszę cię.
Blask radości, miłości w oczach Tanith'a był widocznym nawet w półmroku. Kiedy się tak reagował nie sposób było się nie cieszyć razem z nim.
- No dobrze... Wróce już do Carrcia. A ty nie zrób żadnej głupoty. - Poinstruował mnie wychodząc, nie zdążyłam się nawet odwrócić, a on znów pojawił się w drzwiach.
- A może jednak poniosę...
- Co poniesiesz? Jeden kubek? Tanith... Leć do mojego brata, on na pewno znajdzie ci jakieś mądrzejsze zadanie... Choćby sen. Żebyś ty się w lustrze widział.
Zadowolona, ułożyłam dwa kubki na podstawce i szybkim krokiem skierowałam się z powrotem do swojego pokoju, gdzie zastałam Ash'a grzebiącego w moich ubraniach.
- Czego szukasz? - Spytałam stając zaraz za nim z uśmiechem. Gdy tylko się odwrócił podsunęłam mu kubek pod nos i pomogłam z powrotem usiąść. - Pij. Będzie ci cieplej...
Przytuliłam się do niego, gładząc jego ramiona i okrywając kocem.
Oparłam się o jego ramię, również nieco popijając napar... Później... Jakoś oczy same mi się zaczęły kleić... Nim się obejrzałam to Ash postanowił się mną zająć i obejmując mnie ciepłym ramieniem, położył się i przykrył nas oboje ciepłym nakryciem.
<Ashuś? Tuli? <3 Tancio? Zapukasz bez uprzedzenia?>
Otworzyłam ostrożnie okno i wyjrzałam w noc, natykając się odrazu na spojrzenie dobrze zbudowanego mężczyzny, który krył się w ciemności.
- Ash? - Jakoś samo mi się wyrwało, a nawet mimowolnie się uśmiechnełam. - Co ty tu wyrabiasz? Zmarzniesz przecież. - Przeraziłam się i każąc mu nie ruszać się z pod okna choćby na krok, ruszyłam do drzwi wejściowych domu. Na szczęście wszyscy domownicy już spali.
- Wchodź szybko głuptasie. - Pośpieszyłam go z niemałą irytacją, gdy dostrzegłam potrzebę podparcia go ramieniem. Mężczyzna chwiał się jak... Sama nie wiem.. Ale ten widok wcale nie przynosił dobrych wspomień.
Pomogłam mu dotrzeć do pokoju, możliwie bezszelestnie i usadowiłem mężczyznę na łóżku.
- Wszystko dobrze? Nie jesteś ranny prawda? - Zamartwiałam się. Położyłam mu dłoń na czole, by potem gest ten zmienić w czułe głaskanie jego policzka.
- Nie rozumiem... - W końcu wydobył z sienie pare słów. - Jakim cudem puszczasz mnie do tego domu... Mało tego, chcesz się mną wciąż opiekować. - Ash usiłował wstać, ja jednak zatrzymałam go , obejmując kurczowo.
- Przecież już to mówiłam... Kocham cię. - Powiedziałam kryjąc twarz w jego piersi.
- Trudno mi w te słowa uwierzyć... - Westchnoł, a mimo to również mnie przytulił i zaczął gładzić po głowie.
- Martwię się o ciebie. To chyba nie aż tak trudne do zrozumienia. - Wymamtotałam będąc na skraju niewyjaśnionego nawet dla mnie płaczu.
- To też już mówiłaś. - Westchnoł, wytulając policzek w moje włosy.
- A Ty mi nie wierzysz... Czemu? - Uniosłam nieco głowę by spojrzeć na niego zapłakanymi oczami. Mężczyzna miał tak powarzny wyraz twarzy...
- Pytałaś kiedyś czemu mówię że kocham... Nie umiem odpowiedzieć... Ale być może po prostu oboje kogoś potrzebujemy.... Jeśli przeszkadza Ci moja troska... Wybacz. Może to dlatego że przez większość życia to nademną roztaczano opiekę. Chciałam się w końcu komuś odwdzięczyć...
Z każdym moim słowem Ash jak mocniej mnie obejmować... Każde słowo, każda chwila. Wytykanię sprawiała że zaczynał się o mnie troszczyć. Mimo wszelkich zaprzeczeń i ciągłych pytań.
- Jesteś niesamowita. - usłyszałam przez zamazany potok łez.
- Ja? - Zdziwiłam się kulącym w jego objęcia ufnie.
- Owszem ty. A kto inny jest taki uparty i wciąż przy mnie się kręci. - Jego ton nagle się zmienił, oblicze też złagodniało... I co najbardziej szokujące. Pocałował mnie w czuło, pomimo tych wszystkich słów niepewności...
Wtuliłam się w jego ramiona mocniej i z uśmiechem zarzuciłam mu ramiona na szyje.
- Kocham cię gburze. - Wyszeptałam i oddałam pocałunek, ale tym razem w usta.
Spojrzałam na niego raz jeszcze, uśmiechając się do niego słodko. Po czym wstałam, Ash jednak mnie zatrzymał, nim zdążyłam ujść choćby krok.
- Gdzie idziesz? - Spytał. Przez moment zdawał się być... Zmartwiony. Mimo wszystko z westchnieniem musiałam przyznać, że to nie pasowało do tego mężczyzny... A może to moja wyobraźnia stała się zbyt ograniczona na jego temat.
Przyklękłam, gładząc go po policzku.
- Spokojnie... Nie ucieknę ci. - Zapewniłam go. Ujmując lodowatą dłoń którą wyciągnął w moim kierunku. - No i co ? Mówiłam, że zmarzniesz. Idę zaparzyć herbatę. Jeszcze nikomu nie zaszkodziło trochę ziółek.
Mężczyzna w końcu w końcu dał się przykryć cieplejszym kocem, a ja sama po cichu zakradłam się do kuchni.
Na wszelki wypadek rozglądałam się na wszystkie strony i rozważałam ostrożnie każdy krok.
- Ładnie to tak skradać się po ciemku? - Usłyszałam nagle i nim zdążyłam się obrócić wpadłam wprost w objęcia Tanith'a.
- Oh... - Wymsknęło mi się ledwie złapałam równowagę.
- Oh? Jestem aż tak oszałamiający? - Zaśmiał się, przecierając nieco zaspane oczy
- Ja tylko chciałam zrobić herbate... Trochę tu zimno. - Wymamrotałam, tuląc się do jego piersi.
Rudowłosy objoł mnie czule, pocierając moje ramiona sporymi dłońmi.
- Poszukać cieplejszych okryć? - Zmartwił się od razu, gotowy już do działania.
Ci wszyscy mężczyźni... tacy uparci. Koniecznie muszą postawić na swoim... Szczególnie gdy bardzo im na czymś zależy. Rozumiałam motywy Tanith'a, jego obawy również podzielałam.... A jednak on przesadzał. Czy raczej lubił przesadzać.
- Jest dobrze. Potrzebuje tylko wypić coś ciepłego. - Uśmiechnęłam się do niego by go uspokoić i wymijając go szybkim krokiem skierowałam się do kuchni.
- To może chociaż pomogę. - Co za uparciuch.
- W przygotowaniu jednego kubka herbaty? Taanith... Nie jestem obłożnie chora.. To tylko ciąża.
- Przepraszam... - Zakłopotał się nagle i dziwnie skulił. Jak małolat upomniany przez rodzica.
Zaśmiałam się cicho, stawiając garnuszek mieszanki ziół i wody na palenisku.
- Spokojnie. Tylko proszę cię... Uspokój się. - Podeszłam do niego powoli, by położyć jego dłoń na swoim brzuchu. - Twój mały skarb wciąż jest malutki... Mimo to... Bądź dobrym tatą i nie przesadzaj proszę cię.
Blask radości, miłości w oczach Tanith'a był widocznym nawet w półmroku. Kiedy się tak reagował nie sposób było się nie cieszyć razem z nim.
- No dobrze... Wróce już do Carrcia. A ty nie zrób żadnej głupoty. - Poinstruował mnie wychodząc, nie zdążyłam się nawet odwrócić, a on znów pojawił się w drzwiach.
- A może jednak poniosę...
- Co poniesiesz? Jeden kubek? Tanith... Leć do mojego brata, on na pewno znajdzie ci jakieś mądrzejsze zadanie... Choćby sen. Żebyś ty się w lustrze widział.
Zadowolona, ułożyłam dwa kubki na podstawce i szybkim krokiem skierowałam się z powrotem do swojego pokoju, gdzie zastałam Ash'a grzebiącego w moich ubraniach.
- Czego szukasz? - Spytałam stając zaraz za nim z uśmiechem. Gdy tylko się odwrócił podsunęłam mu kubek pod nos i pomogłam z powrotem usiąść. - Pij. Będzie ci cieplej...
Przytuliłam się do niego, gładząc jego ramiona i okrywając kocem.
Oparłam się o jego ramię, również nieco popijając napar... Później... Jakoś oczy same mi się zaczęły kleić... Nim się obejrzałam to Ash postanowił się mną zająć i obejmując mnie ciepłym ramieniem, położył się i przykrył nas oboje ciepłym nakryciem.
<Ashuś? Tuli? <3 Tancio? Zapukasz bez uprzedzenia?>
sobota, 14 maja 2016
Od Asheroth'a (do Manusa / Morwen)
Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Tym razem nie było inaczej. Siedziałem niecierpliwie spoglądając na drzwi. W dłoni obracałem pusty już kielich, który opróżniłem ledwie chwilę wcześniej.
Miałem ogromną nadzieję, że nie będzie mi już dane zobaczyć Naitherell. Łudziłem się, że choć tym razem mój "związek" nie będzie niósł ze sobą poważnych konsekwencji, szczególnie teraz, kiedy zdawało mi się już, że zacząłem na powrót układać swoje życie. Niemal mnie to śmieszyło. Jeszcze niedawno sądziłem, że Naith to wreszcie ktoś dla mnie. Lekarstwo na to jaki byłem i co działo się ze mną w przeszłości. Sadziłem, że wreszcie spotkało mnie coś dobrego. Tak bardzo się myliłem, a za tę pomyłkę przyszło mi płacić.
Sprawa była trudna. W pałacu działał ktoś, kto znał się an truciznach i to bardzo dobrze... Pierwszą "ofiarą" była ponoć Naith. Ponoć, bo niczego, za wyjątkiem jej słowa nie miałem. Było za to morderstwo, którego dokonano w dzień, w którym kobieta zniknęła, zostawiając mnie. Zajęty prywatnymi sprawami nie widziałem związku w tych dwóch zajściach... a może po prostu nie chciałem dostrzec związku? W końcu ufałem jej kiedyś... wierzyłem jej, zdawało mi się, że ją znam, rozumiem... i że ona zna mnie. No i znała... na tyle by mnie wykorzystać i omotać. Teraz jednak kiedy po raz kolejny użyto w mieście trucizny, a do tego w czasie kiedy w mieście widziano Naith, a do tego jeden z moich ludzi okazał się jej informatorem, nie miałem już złudzeń. Jej udział w tym co się działo był oczywisty. Powinienem kazać Manusowi ją zwyczajnie zabić. Tak byłoby prościej, szybciej i pewniej. Najbardziej irytującym jednak okazał się fakt, że nie umiałem tego od tak zrobić... skazać jej na śmierć.
W końcu ją przyprowadzono, nieprzytomną, bladą... A konkretniej przyniósł ją potwór, którego Manus targał ze sobą. Monstrum mi się zdecydowanie nie podobało, ale na szczęście nie musiałem tolerować stwora długo, bo Glista kazał mu wyjść.
- Tak kończą twoje kochanice? - zapytał Manus, unosząc wychudła dłoń Naith i pozwalając jej bezwładnie opaść.
- To nie twój interes. - Spoglądałem na Naith zastanawiając się gdzie zniknął cały jej urok, cała siła i duma, jaka biła od niej jeszcze niedawno.
- Owszem, mój, od kiedy posuwasz moją siostrę - warknął rudzielec.
Błyskawicznie chwyciłem mieszańca za grdykę i łupnąłem nim o ścianę. Nie powstrzymało mnie przed tym nawet to, że mały skurwiel zdarzył sięgnąć po ostrze, które boleśnie wbijało się teraz z mój bok.
- Jeżeli mówię, że coś nie powinno cię interesować, to zamknij pysk. W przeciwnym razie któregoś pięknego dnia przetracę ci kark - warknąłem zaciskając palce tak, że czułem pod opuszkami krew, która pospiesznie, aczkolwiek z trudem, przeciskała się przez tętnice. - Teraz możesz stąd grzecznie wypierdalać - syknąłem wypuszczając go z uścisku i popychając w stronę drzwi.
- Któregoś dnia się przeliczysz, Ash - wyszczerzył się skrytobójca złowieszczo. Zupełnie tak, jakby miało mnie to w jakikolwiek sposób poruszyć. W końcu jednak wyszedł, co nie zmieniało faktu, że miałem przeczucie, że ten gnojek nie raz mi jeszcze życie uprzykrzy. Obym nie musiał bardzo żałować tego, że zaproponowałem mu współpracę.
- A-Asheroth? - W głosie Naith słychać było zaskoczenie i... radość? A może po prostu znów używała na mnie tych swoich sztuczek, którymi zakrywała mi oczy tak długi czas.
- Nie wydajesz się zaskoczona...
- Wręcz przeciwnie... Nie rozumiem... Szukałeś mnie? - spytała, całkowicie ignorując fakt, że została tu sprowadzona siłą.
- Nie udawaj. Daruj sobie te swoje kłamstwa i powiedz mi kto zlecił ci morderstwa. A może robiłaś to na własną rękę? Tylko po co? Co chciałaś tym osiągnąć? - Starałem się mówić do niej spokojnie, choć emocje we mnie wrzały i nie chodziło bynajmniej o moją pracę. Kiedy przesłuchiwałem więźniów byłem okrutnym sadystą gotowym kości im łamać, ale byłem przy tym spokojny. Robiłem to bez emocji. Bez żalu, strachu, złości czy nawet radości. Po prostu robiłem, co musiałem zrobić.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz... Nikogo nie zabiłam, nie ostatnio - zaczęła, a w jej głosie wreszcie pojawił się strach.
- Naprawdę uważasz, że taka zabawa ze mną coś ci da? Aż tak mało mnie znasz? - wysyczałem nachylając się nad nią.
- Ash... błagam, wiesz, że bym tego nie zrobiła - jęknęła i wstała. Wyciągnęła ramiona, starając się mnie objąć. Odtrąciłem ją na tyle mocno, że upadła przede mną. W jej oczach było zaskoczenie, które walczyło ze strachem i złością.
- Może nieco mojej gościny rozwiąże ci jęzor - warknąłem. - Zabrać ją do celi - rzuciłem na odchodne do swoich ludzi. Nie przejmowałem się krzykami Naitherel... A raczej starałem się tym nie przejmować.
Opróżniłem kolejny puchar wina i z zawodem stwierdziłem, że wciąż jestem za mało pijany, wciąż za dużo myślę i wciąż nie potrafię odnaleźć spokoju. Wstałem więc, chwiejnie nieco i powoli, by wyjść ze swojej rezydencji. Przez pewien czas krążyłem po mieście, nie mając pojęcia dokąd zmierzam... czy w ogóle mam gdzie iść. Jakoś nie spieszyło mi się wylądować w kolejnym burdelu, z kolejną butelką w dłoni i kolejna kurwą u boku. Było mi jakoś... ciężko. Czułem ciężar na barkach i poniżej gardła. To samo czułem w tamte noc, kiedy sądziłem, że umrę wreszcie w jednaj z ciemnych uliczek, znajdując ukojenie. Tak bardzo pragnąłem chwili spokoju. Odrobiny ciszy, braku zmartwień i natłoku myśli...
Stanąłem przed rezydencją Tanitha, wpatrując się w ciemne okna. Tylko ujadanie psa w oddali zakłócało ciszę nocy. Niebo było na tyle czyste, bym mógł widzieć blade oblicze księżyca, który zdobił nieboskłon i oświetlał okolicę.
Wahałem się... Nie miałem pojęcia jak Morwen zareaguje na moją obecność. Mogła mnie przecież po prostu wyrzucić, w końcu zaczęła żyć z kimś takim jak Robal, a rudzielec co jak co, ale życie od zawsze szanował. Nawet jeśli to ja działałem wedle prawa, to on miał czystsze sumienie. Dziewczyna miała prawo przywyknąć do tych przejawów cywilizacji, a moje zachowanie zwyczajnie uznać, za przejaw barbarzyństwa, którego tak nienawidziła u swego ojca. W końcu za to Odhr'an zarobił od Tanitha i skończył ze skręconym karkiem.
Ironia losu było także to, że kiedyś, równie pijany i w równie złym nastroju ruszyłem by odwiedzić tę sama kobietę, przez którą teraz czułem się zwyczajnie źle. Miałem ochotę się z tego powodu roześmiać... Ktoś, kto miał być dla mnie lekarstwem okazał się trutką, która skutecznie odbierała mi siły.
Jedyne na co miałem nadzieję, to to, że Morwen okaże się inna. W końcu znów zacząłem mieć... nadzieję. Znów zacząłem żyć, czuć jak długo jednak miało to trwać tym razem? Z obojętnością zdałem sobie sprawę z tego, że jeżeli i tym razem przyjdzie mi upaść, to już się nie podniosę... Nie będę miał na to siły.
Zapukałem w okno sypialni, która należała do Mor, zastanawiając się jak mnie przyjmie...
<Mor? Wpuścisz mnie, czy dostanę po ryju?>
- Ash... błagam, wiesz, że bym tego nie zrobiła - jęknęła i wstała. Wyciągnęła ramiona, starając się mnie objąć. Odtrąciłem ją na tyle mocno, że upadła przede mną. W jej oczach było zaskoczenie, które walczyło ze strachem i złością.
- Może nieco mojej gościny rozwiąże ci jęzor - warknąłem. - Zabrać ją do celi - rzuciłem na odchodne do swoich ludzi. Nie przejmowałem się krzykami Naitherel... A raczej starałem się tym nie przejmować.
Opróżniłem kolejny puchar wina i z zawodem stwierdziłem, że wciąż jestem za mało pijany, wciąż za dużo myślę i wciąż nie potrafię odnaleźć spokoju. Wstałem więc, chwiejnie nieco i powoli, by wyjść ze swojej rezydencji. Przez pewien czas krążyłem po mieście, nie mając pojęcia dokąd zmierzam... czy w ogóle mam gdzie iść. Jakoś nie spieszyło mi się wylądować w kolejnym burdelu, z kolejną butelką w dłoni i kolejna kurwą u boku. Było mi jakoś... ciężko. Czułem ciężar na barkach i poniżej gardła. To samo czułem w tamte noc, kiedy sądziłem, że umrę wreszcie w jednaj z ciemnych uliczek, znajdując ukojenie. Tak bardzo pragnąłem chwili spokoju. Odrobiny ciszy, braku zmartwień i natłoku myśli...
Stanąłem przed rezydencją Tanitha, wpatrując się w ciemne okna. Tylko ujadanie psa w oddali zakłócało ciszę nocy. Niebo było na tyle czyste, bym mógł widzieć blade oblicze księżyca, który zdobił nieboskłon i oświetlał okolicę.
Wahałem się... Nie miałem pojęcia jak Morwen zareaguje na moją obecność. Mogła mnie przecież po prostu wyrzucić, w końcu zaczęła żyć z kimś takim jak Robal, a rudzielec co jak co, ale życie od zawsze szanował. Nawet jeśli to ja działałem wedle prawa, to on miał czystsze sumienie. Dziewczyna miała prawo przywyknąć do tych przejawów cywilizacji, a moje zachowanie zwyczajnie uznać, za przejaw barbarzyństwa, którego tak nienawidziła u swego ojca. W końcu za to Odhr'an zarobił od Tanitha i skończył ze skręconym karkiem.
Ironia losu było także to, że kiedyś, równie pijany i w równie złym nastroju ruszyłem by odwiedzić tę sama kobietę, przez którą teraz czułem się zwyczajnie źle. Miałem ochotę się z tego powodu roześmiać... Ktoś, kto miał być dla mnie lekarstwem okazał się trutką, która skutecznie odbierała mi siły.
Jedyne na co miałem nadzieję, to to, że Morwen okaże się inna. W końcu znów zacząłem mieć... nadzieję. Znów zacząłem żyć, czuć jak długo jednak miało to trwać tym razem? Z obojętnością zdałem sobie sprawę z tego, że jeżeli i tym razem przyjdzie mi upaść, to już się nie podniosę... Nie będę miał na to siły.
Zapukałem w okno sypialni, która należała do Mor, zastanawiając się jak mnie przyjmie...
<Mor? Wpuścisz mnie, czy dostanę po ryju?>
piątek, 6 maja 2016
Od Manusa (do Ash'a)
Gładziłem kobietę po włosach zdrową dłonią. Moją małą Jaszczureczke w końcu zmorzył sen... Ile jednak łez wylała zanim tak na dobrą sprawdę się uspokoiła, przestając się nademną trząść, ale też grozić mi co to będzie jeśli znów ją opuszczę.
Azor siedział niedaleko, a włściwie naprzeciw. Przyglądał mi się dziwnie, gdyby nie to że staruszek miał mocno zmasakrowaną twarz i pozornie nie mógł okazywać zbyt wielu uczuć, powiedział bym że był rozbawiony.
- Co cię tak śmieszy kolego? Widok pana wygiętego w paragraf?
Zwierz zaprzeczył natychmiast, zazwyczaj gdy tak robił bał się mnie, ale teraz gdyby tylko mógł śmiał by się.
- Pan... Szczęśliwy... Pani... Szczęśliwa... Ja... - Jak zdembiały wpatrywałam się w niego przez chwile, ale mimowolnie się roześmiałem.
- Ty też szczęśliwy?
Azor przytaknoł, mróżąc nieco oczy.
- Brak tu tylko jednej rzeczy co? - Westchnąłem, gładząc Jashe po ramieniu.
Cały czas trzymała moją dłoń... Robiła tak często gdy zasypiała... Bała się mnie spuścić z oka... Mała jaszczurunia... Taka jadowita, a płochliwa.
Zresztą co tu się dziwić skoro cały czas wycinałem jej jakieś mało przyjemne numery.
Ale teraz byłem chyba powoli na to za stary... Przynajmniej tak powinno być...
- Spokoju... - Przygryzłem mocno dolą wargę. - I pewnej drobnej istotki o której tak marzy moja Jash'a.
Posmutniałem, krzywiąc się z bólu który sprawiał mi drobny ruch. Nie to jednak było głównym powodem mojego smutku... Dobrze pamiętałem wszystkie momenty w których nadzieja mojej ukochanej została doszczętnie zdeptana. I nie była to przecież niczyja wina... Może z wyjątkiem mnie... Gdybym jej nie opuszczał, był przy niej i wspierał... Kto wie może już dawno mieli byśmy małą pociechę... Nawet jeśli ni było by to dziecko w pełni zdrowe i tak byś my je kochali.
Inna sprawa, że wtedy nasz zawód stał by się problematyczny, no a Jasha musiała by ograniczyć swoje laboratoryjne zabawy, pochować zabawki i inne ostre rzeczy...
No i przede wszystkim idealnym wzorem dla dziecka raczej nie byli rodzice płatni mordercy. Ale cóż z tego? Nie wszystko się wykorzeni, najwyżej jeśli malec się wkręci to się go zwyczajnie poduczy fachu... Zresztą z naszymi genami raczej nie spłodzimy nikogo o zdrowym umyśle.
Ucałowałem Jashe czule w policzek, a potem w czoło, przymykając przy tym oczy. Rozkoszując się jej zimną i gładką skórą, niemal śliską.
Ku mojej zdziwieniu kobieta nagle się uniosła i oddnajdując moje usta, łapczywie i bynajmniej nie sennie, pocałowała mnie.
Ujołem jej twarzycze w dłonie i oddałem pocałunek niecierpliwie. Dopiero po dłuższej chwili w której to pozwoliłem jej długiemu języczkowi badać moje usta, odsunołem się od niej.
- Miałaś spać kochanie. - Uśmiechnołem się do niej, ucałowując jej zgrabny nosek.
- Nie mogę cię spuścić z oka... Poza tym stęskniłam się.
- No i co my teraz z tym zrobimy co? - Pocałowałem ją raz jeszcze ale tym razem krócej... chyba nigdy nie miałem dość jej zapachu i smaku... I nie mogłem zrozumieć czemu ona mogła tak kiedykolwiek sądzić.
Posłałem Azorowi spojrzenie które dało mu do zrozumienia, że jest zmuszony wyjść z salonu. Sam jednak chyba na to wpadł, bo widziałem jak powoli po cicho zbierał się do wyjścia... Byle tylko nam nie przeszkadzać.
- No nie wiem... Po prostu się za tobą stęskniłam. - Zamruczała z zadowoleniem Jash'a gdy tylko ułożyłem ją pod sobą na kanapie.
- Przecież nie było mnie tylko chwile. - Zaśmiałem się, obnażając jej delikatne ramie i znów całując jej skórę z nieopisaną przyjemnością.
- Zbyt długą. Ty okropny obrzydliwcu. - Podsumowała mnie pięknie kobieta mojego życia... Zresztą była też moją wybawczynią.
- Obrzydliwcu? Ja ci pokaże jaki świntuch potrafi ze mnie być. Daj mi tylko chwilkę...
Uniosłem jej zgrabne ciałko w ramionach, ignorując ból i skierowałem się w stronę sypialni, gdzie
oboje zaszyliśmy się na dłuższy czas... Spleceni ciałami pod odkryciem.
Gdybym tylko mógł smakował bym ciało kobiety wieczność, w końcu nam się należało. W końcu chwila spokoju. To szczególnie dla niej było ważne...
Przeszkodziło nam jednak pukanie. Pocałowałem więc Jashe na przeprosiny, a sam poszedłem sprawdzić o co chodziło.
- Hm? No proszę, przywłaszcza sobie Mor, a sam ma jeszcze problemy ze swoją byłą. - Zakpiłem gapiąc się w pergamin na którym zapisano skierowane do mnie polecenie.
Azor mruknął coś sam do siebie. Jakby westchnął.
Spojrzałem na niego z nad kartki unosząc jedną brew w zdziwieniu.
- Co ? Co znów to samo? - Skrzywiłem się niezadowolony, na co goliat tylko wzruszył ramionami.
- Pan... wiedzieć. - Wybełkotał. Naprawdę niemałym wysiłkiem było zrozumienie tego co mówił.
- Ja wiem? Właśnie chodzi o to że nie potrafię zrozumieć o co tak mruczysz... - Zamilkłem momentalnie słysząc kroki na schodach. Zwinne i leciutkie nóżki powoli się po nich skradały by dopaść swoją ofiarę. Mnie. Jak zawsze, nigdy nie było inaczej.
- Może ja ci to wyjaśnię? - Zasyczała, słodko jadowitym tonem. Czułem jej spojrzenie na sobie i momentalnie się odwróciłem w jej stronę.
- Oj kotku, kotku... Prawię cię nie słychać kiedy tak się skradasz. - Zaszczebiotałem. Gdybym tylko mógł zapewne skuczał bym jak beznadziejnie zakochany kundelek.
- Nie lubię kotów. - Burknęła Jasha w odpowiedzi. Przy okazji przykładając mi zimną stal do gardła, wymuszając na mnie bym uszedł parę kroków w tył by natknąć się na opór w postaci Azora.
- I ty przeciwko mnie? Gdzie męska solidarność?
Azor warknął w odpowiedzi i przycisnął mnie do siebie mocniej unieruchamiając ramieniem.
- Jestem w stu procentach hetero wiesz? Nie podoba mi się ten uścisk... Puszczaj !
Szarpanie się było jednak głupim pomysłem... Parę gwałtownych ruchów i poczułem lekki ból, a zaraz potem ciepłą krew wypływającą z rany. Jasha wciąż trzymała mi sztylet przy gardle.
- Czy obydwoje możecie mi choć raz dać coś wytłumaczyć?! - Wrzasnąłem wyrywając się jeszcze bardziej, tylko pogłębiając swój ból.
Dwójka moich oprawców spojrzała po sobie, po czym Jasha wyszarpnęła mi z dłoni kartkę i kazała Azorowi razem ze mną usiąść na kanapie.
Westchnąłem zrezygnowany, wiercąc się na kolanach Azora, wpatrując w dłonie Jashy które powoli zaciskały się na pergaminie. By zaraz potem usłyszeć odgłos targanego w drobny mak listu.
Jaszczurka posmutniała, powoli gramoląc się na moje kolana, by wtulić moją twarz w swoje jędrne piersi... Przyjemne... Ale ja wcale o to nie prosiłem.
- To dlatego jeszcze żyjesz prawda? - Zapłakała ujmując moją twarz w dłonie. Jeszcże tego brakowało by moja ukochana płakała przez tego obrzydliwca. Bo jak go inaczej określić? Prawdopodobnie nawet koszuli dobrze zapiąć nie umie i dlatego cały czas paraduje z gołą klatą... Pomijając już fakt że był rasy jakiej był i ja częściowo zdesztą też... Może więc i mogli byśmy się dogadać w kwesti mody gdyby nie fakt, że bez moich łaszków mi pieruńsko zimno.
Ale do rzeczy... Bycie na wpół ródzielcem jednak robi swoje. Moje sobie syczeć dowoli i kpić sobie z istot żywych... Oboje dobrze z braciszkiem Tanith'em wiemy że to fajne. Staruszek mimo wszystko się nie wyprze. Taka jest nasza natura, a to że on "wydoroślał" w niczym na dobrą sprawę nie przeszkadzało.
- Owszem i dlatego też musze iść. - Westchnołem niechętnie, czując usta mojej ukochanej tak blisko... Wypiołem się nie co by ich sięgnąć, znów posmakować i przy okazji nieco rozluźnić Jaszczurunie. A nawet nieco rozkojarzyć.
- Jak tylko wrócę będę twój... - Zamruczałem jej to ucha. - Znów spróbujemy... Co ty na to? - Zaproponowałem niepewnie poruszając stanowczo zbyt czuły temat. Chciałem tego jednak. Chciałem być szczęśliwy razem z Jashą...
- Nie... Nie możesz sam... Co się stanie wtedy z naszymi dziećmi... Jeśli nie wrócisz...
- Wrócę moja ty madonno. Wrócę i zrobie ci tyle dzieci ile tylko zapragniesz. - Zapewniłem ją, kąsając jej dekolt, delektując się jej drżącym ciałem.
- Manus... Albo zrezygnujesz z... - Kobieta jękneła czując moją dłoń w jej majtkach, palce które wprawnie pieściły jej wnętrze. Przy okazji też uwolniłem jedną z jej krągłych piersi ze stanika i zaczołem ssać. Jedynym niezadowolonym uczestnikiem tej zabawy był jednak Azor, który zakłopotany odwracał wzrok.
- Albo? - Spytałem mojej kochanki, która prężyła się w moich objęciach, z błogą minką, niczym syty mały drapeżnik.
- Azor... On niech cię pilnuje. - Wyszeptała znów mocno wpijając mi się w usta.
- Jeśli nie wrócisz z tamtąd żywy to cię zabije... Jasne? - Niespodziewanie chyciła mnie za gardło, podduszając i wbijając pazury we wcześniejszą już ranę. Sapnołem w bólu krzywiąc się, ale mimo to uśmiechnołem sie do niej.
- Rozumiem... Będę podwójnym trupem.
- Mój boże kochanie! Tak bardzo cię przepraszam. - Przeraziła się, widząc mój ból.
- To nic takiego słońce... Należy mi się. - Westchnołem, nie kryjącrozbawienia.
- Jesteś taka urocza gdy się martwisz... - Dodałem po chwili, gładząc jej policzek z troską.
Znów nam jednak przerwano... I tym razem był to nieproszony gość. Posłaniec od Asheroth'a, który miał za zadanie sprawdzić czy nie stawiam oporu.
Mężczyzna odchrząknoł widząc naszą dwójkę i kazał mi natychmiast ruszać. W przeciwnym razie jego pan ponoć miał na uwadze zaciśnięcie pentelki na mojej szyji.
Niechętnie usłuchałem, Jasha zresztą też nie tak łatwo zgodziła się mnie puścić i koniec końców Azor wyszedł ze mną.
Ukłoniłem się wdzięcznie przed posłońcem, po czym prostując się ze złośliwym uśmiechem dodałem.
- Przekaż swojemu panu, że swoje kurwy może sobie traktować jak chce, ale niech śmie tylko zaliczyć moją siostrę do jednej z nich... Zabawa się skończy, a wtedy przekonamy się komu tak naprawdę grozi pętelka.
Posłaniec obrzucił mnie spojrzeniem pełnym obrzydzenia, ale też kpiny. Pomimo to przytaknoł i zgodził się bym wyruszył sam z moim towarzyszem bez niepotrzebnego ciołka przy nodze.
- Myśl sobie co chcesz... Ale ja dotrzymuje obietnic. Jest tylko jeden, jedyny problem, by mieć psa na posyłki... Trzeba go najpierw oswoić.
- O jejuśku... - Westchnąłem ciężko, wspinając się na dach budynku.
Zdążyłem już zapomnieć o ranach i wszelkich kontuzjach związanych z ciepłą gościną mojego nowego pracodawcy. Mimo to ilekroć przyszło mi się zdobyć na błahe do niedawna dla mnie czynności, czułem się jakby przybyło mi co najmniej naście ładnych lat.
I mała przebieżka po dachu stawała się powoli wymagającym wyczynem.
- Azor... Bądź tak miły i pomóż panu... Cholera... - Wzdrygnąłem się, czując dłoń wielkoluda na swoim tyłu.
- Nie tam bestio. Za cholerę wszędzie tylko nie tam... - Czemu tak się spinałem w tym temacie? Zwyczajnie nie lubiłem być dotykany przez innych mężczyzn. Nie, nie była to homofobia... Moi bracia mogli się nawzajem pieprzyć dowoli. Nic mi do tego... Dopóki mnie samego jakiś dureń nie dotknie.
Azor burknął tylko coś pod nosem i ignorując moje narzekania wypchał mnie na górę. O mały włos a zetknął bym się z ziemią.
Spojrzałem na Azora karcąco, na co zwierz spuścił łeb i cicho zawył.
- Lepiej już siedź cicho. Nie chcemy żeby nas ta panienka zauważyła. - Wyszeptałem wskazując na jeszcze póki co pustą przestrzeń w oknie karczmy naprzeciw.
- Zapytasz teraz czemu akurat tu jesteśmy mój drogi? - Spojrzałem na Azora, a co ten tylko wzruszył ramionami. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Sam chciał bym wiedzieć... Zwyczajnie zastanawiam się jak dostać się do tamtego budynku. - Sapnołem, zmienając pozycje. Czułem ból w niemal każdej partii ciała, mimo to jednak schowany na dachu, wypatrywałem przybycia pewnej damy.
Nie dziwiłem się jej podejrzliwiści, kiedy tylko zaczęła zbliżać się do karczmy. Poczęła rozglądać się na boki... A nawet w górę czym zyskała moje wszelkie uznanie. Na krótką jednak chwile... Bowiem zbyt łatwo zaufała przeczuciu...
- Zero obstawy? A może mnie jednak zadziwisz? Po kimś takim jak pan Ash i zero strachu? Nie wierze. - Zastanowiłem się na głos, po czym zsunołem się ostrożnie z dachu. Każąc Azorowi znów nałożyć maskę i czekać przed karczmą.
W budynku znalazłem się dopiero chwile później... Wysołujac poruszenie jedynie faktem bycia niespotykanym w tych stronach rudzielcem.
Bez słowa ruszyłem na górę... Nikt nie śmiał w tej sprawie interweniować, nawet sam właściciel... Wszyscy wpatrywali się we mnie jakby czekałaś ich pewna śmierć.
Przyskanołem na chwile na piętrze, ze wściekłością zrywając rękawiczke z drżącej z podniecenia dłoni... Przez momen miałem ochote się śmiać... Wrócić tam i wybić wszystkich... Co do nogi... Zacisnołem jednak z sykiem zęby... Nie mogłem nikogo zabić. Nie kazano mi... Jak tak można?!
Przyglądałem się mojej dłoni jeszcze chwile i zaraz potem znów naciągnałem rękawiczke na dłoń.
- Do roboty... - Westchnołem, chcąc zapomnieć o czymś czego miałem nadzieje już dawno się wyzbyć... Tak jednak nie było... I chyba nie miałem już innego wyboru... Jeśli nie chciałem nikogo krzywdzić... A szczególnie rodziny.... No właśnie. Rodziny.
Otworzyłem po cichu drwi. Ona już tam czekała. Powinienem był się domyśleć... Forma mi nie dopisywała.
Kobieta rzuciła się na mnie, ja jednak szybko zareagowałem i pchnołem ją na ziemie, sprawnie obezwładniając. Kobieta była wychudła i ślaba, jakby wybiedzona... Jakby ktoś jej zrobił krzywdę...
Jeśli tak kończyły kobiety Ash'a... To facety chyba nie pozostawiał mi wyboru jak nie skonfrontować tego z braciszkiem.
Ni mniej jednak obezwładnioną trzeba było dostarczyć... A to dprawiało, że i tak długa podróż... Stawała się jeszcze dłóższa.
- Azor? - Wyjrzałem przez okno, które wcześniej obserwowaliśmy. - Choć no tu... I zagęszczać ruchy... Chce do tego durnia dotrzeć zanim kompletnie słońce wyparuje z nieba.
<Ash? Kobite ci prowadzę :3 a teraz oddawaj Mor!>
Azor siedział niedaleko, a włściwie naprzeciw. Przyglądał mi się dziwnie, gdyby nie to że staruszek miał mocno zmasakrowaną twarz i pozornie nie mógł okazywać zbyt wielu uczuć, powiedział bym że był rozbawiony.
- Co cię tak śmieszy kolego? Widok pana wygiętego w paragraf?
Zwierz zaprzeczył natychmiast, zazwyczaj gdy tak robił bał się mnie, ale teraz gdyby tylko mógł śmiał by się.
- Pan... Szczęśliwy... Pani... Szczęśliwa... Ja... - Jak zdembiały wpatrywałam się w niego przez chwile, ale mimowolnie się roześmiałem.
- Ty też szczęśliwy?
Azor przytaknoł, mróżąc nieco oczy.
- Brak tu tylko jednej rzeczy co? - Westchnąłem, gładząc Jashe po ramieniu.
Cały czas trzymała moją dłoń... Robiła tak często gdy zasypiała... Bała się mnie spuścić z oka... Mała jaszczurunia... Taka jadowita, a płochliwa.
Zresztą co tu się dziwić skoro cały czas wycinałem jej jakieś mało przyjemne numery.
Ale teraz byłem chyba powoli na to za stary... Przynajmniej tak powinno być...
- Spokoju... - Przygryzłem mocno dolą wargę. - I pewnej drobnej istotki o której tak marzy moja Jash'a.
Posmutniałem, krzywiąc się z bólu który sprawiał mi drobny ruch. Nie to jednak było głównym powodem mojego smutku... Dobrze pamiętałem wszystkie momenty w których nadzieja mojej ukochanej została doszczętnie zdeptana. I nie była to przecież niczyja wina... Może z wyjątkiem mnie... Gdybym jej nie opuszczał, był przy niej i wspierał... Kto wie może już dawno mieli byśmy małą pociechę... Nawet jeśli ni było by to dziecko w pełni zdrowe i tak byś my je kochali.
Inna sprawa, że wtedy nasz zawód stał by się problematyczny, no a Jasha musiała by ograniczyć swoje laboratoryjne zabawy, pochować zabawki i inne ostre rzeczy...
No i przede wszystkim idealnym wzorem dla dziecka raczej nie byli rodzice płatni mordercy. Ale cóż z tego? Nie wszystko się wykorzeni, najwyżej jeśli malec się wkręci to się go zwyczajnie poduczy fachu... Zresztą z naszymi genami raczej nie spłodzimy nikogo o zdrowym umyśle.
Ucałowałem Jashe czule w policzek, a potem w czoło, przymykając przy tym oczy. Rozkoszując się jej zimną i gładką skórą, niemal śliską.
Ku mojej zdziwieniu kobieta nagle się uniosła i oddnajdując moje usta, łapczywie i bynajmniej nie sennie, pocałowała mnie.
Ujołem jej twarzycze w dłonie i oddałem pocałunek niecierpliwie. Dopiero po dłuższej chwili w której to pozwoliłem jej długiemu języczkowi badać moje usta, odsunołem się od niej.
- Miałaś spać kochanie. - Uśmiechnołem się do niej, ucałowując jej zgrabny nosek.
- Nie mogę cię spuścić z oka... Poza tym stęskniłam się.
- No i co my teraz z tym zrobimy co? - Pocałowałem ją raz jeszcze ale tym razem krócej... chyba nigdy nie miałem dość jej zapachu i smaku... I nie mogłem zrozumieć czemu ona mogła tak kiedykolwiek sądzić.
Posłałem Azorowi spojrzenie które dało mu do zrozumienia, że jest zmuszony wyjść z salonu. Sam jednak chyba na to wpadł, bo widziałem jak powoli po cicho zbierał się do wyjścia... Byle tylko nam nie przeszkadzać.
- No nie wiem... Po prostu się za tobą stęskniłam. - Zamruczała z zadowoleniem Jash'a gdy tylko ułożyłem ją pod sobą na kanapie.
- Przecież nie było mnie tylko chwile. - Zaśmiałem się, obnażając jej delikatne ramie i znów całując jej skórę z nieopisaną przyjemnością.
- Zbyt długą. Ty okropny obrzydliwcu. - Podsumowała mnie pięknie kobieta mojego życia... Zresztą była też moją wybawczynią.
- Obrzydliwcu? Ja ci pokaże jaki świntuch potrafi ze mnie być. Daj mi tylko chwilkę...
Uniosłem jej zgrabne ciałko w ramionach, ignorując ból i skierowałem się w stronę sypialni, gdzie
oboje zaszyliśmy się na dłuższy czas... Spleceni ciałami pod odkryciem.
Gdybym tylko mógł smakował bym ciało kobiety wieczność, w końcu nam się należało. W końcu chwila spokoju. To szczególnie dla niej było ważne...
Przeszkodziło nam jednak pukanie. Pocałowałem więc Jashe na przeprosiny, a sam poszedłem sprawdzić o co chodziło.
- Hm? No proszę, przywłaszcza sobie Mor, a sam ma jeszcze problemy ze swoją byłą. - Zakpiłem gapiąc się w pergamin na którym zapisano skierowane do mnie polecenie.
Azor mruknął coś sam do siebie. Jakby westchnął.
Spojrzałem na niego z nad kartki unosząc jedną brew w zdziwieniu.
- Co ? Co znów to samo? - Skrzywiłem się niezadowolony, na co goliat tylko wzruszył ramionami.
- Pan... wiedzieć. - Wybełkotał. Naprawdę niemałym wysiłkiem było zrozumienie tego co mówił.
- Ja wiem? Właśnie chodzi o to że nie potrafię zrozumieć o co tak mruczysz... - Zamilkłem momentalnie słysząc kroki na schodach. Zwinne i leciutkie nóżki powoli się po nich skradały by dopaść swoją ofiarę. Mnie. Jak zawsze, nigdy nie było inaczej.
- Może ja ci to wyjaśnię? - Zasyczała, słodko jadowitym tonem. Czułem jej spojrzenie na sobie i momentalnie się odwróciłem w jej stronę.
- Oj kotku, kotku... Prawię cię nie słychać kiedy tak się skradasz. - Zaszczebiotałem. Gdybym tylko mógł zapewne skuczał bym jak beznadziejnie zakochany kundelek.
- Nie lubię kotów. - Burknęła Jasha w odpowiedzi. Przy okazji przykładając mi zimną stal do gardła, wymuszając na mnie bym uszedł parę kroków w tył by natknąć się na opór w postaci Azora.
- I ty przeciwko mnie? Gdzie męska solidarność?
Azor warknął w odpowiedzi i przycisnął mnie do siebie mocniej unieruchamiając ramieniem.
- Jestem w stu procentach hetero wiesz? Nie podoba mi się ten uścisk... Puszczaj !
Szarpanie się było jednak głupim pomysłem... Parę gwałtownych ruchów i poczułem lekki ból, a zaraz potem ciepłą krew wypływającą z rany. Jasha wciąż trzymała mi sztylet przy gardle.
- Czy obydwoje możecie mi choć raz dać coś wytłumaczyć?! - Wrzasnąłem wyrywając się jeszcze bardziej, tylko pogłębiając swój ból.
Dwójka moich oprawców spojrzała po sobie, po czym Jasha wyszarpnęła mi z dłoni kartkę i kazała Azorowi razem ze mną usiąść na kanapie.
Westchnąłem zrezygnowany, wiercąc się na kolanach Azora, wpatrując w dłonie Jashy które powoli zaciskały się na pergaminie. By zaraz potem usłyszeć odgłos targanego w drobny mak listu.
Jaszczurka posmutniała, powoli gramoląc się na moje kolana, by wtulić moją twarz w swoje jędrne piersi... Przyjemne... Ale ja wcale o to nie prosiłem.
- To dlatego jeszcze żyjesz prawda? - Zapłakała ujmując moją twarz w dłonie. Jeszcże tego brakowało by moja ukochana płakała przez tego obrzydliwca. Bo jak go inaczej określić? Prawdopodobnie nawet koszuli dobrze zapiąć nie umie i dlatego cały czas paraduje z gołą klatą... Pomijając już fakt że był rasy jakiej był i ja częściowo zdesztą też... Może więc i mogli byśmy się dogadać w kwesti mody gdyby nie fakt, że bez moich łaszków mi pieruńsko zimno.
Ale do rzeczy... Bycie na wpół ródzielcem jednak robi swoje. Moje sobie syczeć dowoli i kpić sobie z istot żywych... Oboje dobrze z braciszkiem Tanith'em wiemy że to fajne. Staruszek mimo wszystko się nie wyprze. Taka jest nasza natura, a to że on "wydoroślał" w niczym na dobrą sprawę nie przeszkadzało.
- Owszem i dlatego też musze iść. - Westchnołem niechętnie, czując usta mojej ukochanej tak blisko... Wypiołem się nie co by ich sięgnąć, znów posmakować i przy okazji nieco rozluźnić Jaszczurunie. A nawet nieco rozkojarzyć.
- Jak tylko wrócę będę twój... - Zamruczałem jej to ucha. - Znów spróbujemy... Co ty na to? - Zaproponowałem niepewnie poruszając stanowczo zbyt czuły temat. Chciałem tego jednak. Chciałem być szczęśliwy razem z Jashą...
- Nie... Nie możesz sam... Co się stanie wtedy z naszymi dziećmi... Jeśli nie wrócisz...
- Wrócę moja ty madonno. Wrócę i zrobie ci tyle dzieci ile tylko zapragniesz. - Zapewniłem ją, kąsając jej dekolt, delektując się jej drżącym ciałem.
- Manus... Albo zrezygnujesz z... - Kobieta jękneła czując moją dłoń w jej majtkach, palce które wprawnie pieściły jej wnętrze. Przy okazji też uwolniłem jedną z jej krągłych piersi ze stanika i zaczołem ssać. Jedynym niezadowolonym uczestnikiem tej zabawy był jednak Azor, który zakłopotany odwracał wzrok.
- Albo? - Spytałem mojej kochanki, która prężyła się w moich objęciach, z błogą minką, niczym syty mały drapeżnik.
- Azor... On niech cię pilnuje. - Wyszeptała znów mocno wpijając mi się w usta.
- Jeśli nie wrócisz z tamtąd żywy to cię zabije... Jasne? - Niespodziewanie chyciła mnie za gardło, podduszając i wbijając pazury we wcześniejszą już ranę. Sapnołem w bólu krzywiąc się, ale mimo to uśmiechnołem sie do niej.
- Rozumiem... Będę podwójnym trupem.
- Mój boże kochanie! Tak bardzo cię przepraszam. - Przeraziła się, widząc mój ból.
- To nic takiego słońce... Należy mi się. - Westchnołem, nie kryjącrozbawienia.
- Jesteś taka urocza gdy się martwisz... - Dodałem po chwili, gładząc jej policzek z troską.
Znów nam jednak przerwano... I tym razem był to nieproszony gość. Posłaniec od Asheroth'a, który miał za zadanie sprawdzić czy nie stawiam oporu.
Mężczyzna odchrząknoł widząc naszą dwójkę i kazał mi natychmiast ruszać. W przeciwnym razie jego pan ponoć miał na uwadze zaciśnięcie pentelki na mojej szyji.
Niechętnie usłuchałem, Jasha zresztą też nie tak łatwo zgodziła się mnie puścić i koniec końców Azor wyszedł ze mną.
Ukłoniłem się wdzięcznie przed posłońcem, po czym prostując się ze złośliwym uśmiechem dodałem.
- Przekaż swojemu panu, że swoje kurwy może sobie traktować jak chce, ale niech śmie tylko zaliczyć moją siostrę do jednej z nich... Zabawa się skończy, a wtedy przekonamy się komu tak naprawdę grozi pętelka.
Posłaniec obrzucił mnie spojrzeniem pełnym obrzydzenia, ale też kpiny. Pomimo to przytaknoł i zgodził się bym wyruszył sam z moim towarzyszem bez niepotrzebnego ciołka przy nodze.
- Myśl sobie co chcesz... Ale ja dotrzymuje obietnic. Jest tylko jeden, jedyny problem, by mieć psa na posyłki... Trzeba go najpierw oswoić.
- O jejuśku... - Westchnąłem ciężko, wspinając się na dach budynku.
Zdążyłem już zapomnieć o ranach i wszelkich kontuzjach związanych z ciepłą gościną mojego nowego pracodawcy. Mimo to ilekroć przyszło mi się zdobyć na błahe do niedawna dla mnie czynności, czułem się jakby przybyło mi co najmniej naście ładnych lat.
I mała przebieżka po dachu stawała się powoli wymagającym wyczynem.
- Azor... Bądź tak miły i pomóż panu... Cholera... - Wzdrygnąłem się, czując dłoń wielkoluda na swoim tyłu.
- Nie tam bestio. Za cholerę wszędzie tylko nie tam... - Czemu tak się spinałem w tym temacie? Zwyczajnie nie lubiłem być dotykany przez innych mężczyzn. Nie, nie była to homofobia... Moi bracia mogli się nawzajem pieprzyć dowoli. Nic mi do tego... Dopóki mnie samego jakiś dureń nie dotknie.
Azor burknął tylko coś pod nosem i ignorując moje narzekania wypchał mnie na górę. O mały włos a zetknął bym się z ziemią.
Spojrzałem na Azora karcąco, na co zwierz spuścił łeb i cicho zawył.
- Lepiej już siedź cicho. Nie chcemy żeby nas ta panienka zauważyła. - Wyszeptałem wskazując na jeszcze póki co pustą przestrzeń w oknie karczmy naprzeciw.
- Zapytasz teraz czemu akurat tu jesteśmy mój drogi? - Spojrzałem na Azora, a co ten tylko wzruszył ramionami. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Sam chciał bym wiedzieć... Zwyczajnie zastanawiam się jak dostać się do tamtego budynku. - Sapnołem, zmienając pozycje. Czułem ból w niemal każdej partii ciała, mimo to jednak schowany na dachu, wypatrywałem przybycia pewnej damy.
Nie dziwiłem się jej podejrzliwiści, kiedy tylko zaczęła zbliżać się do karczmy. Poczęła rozglądać się na boki... A nawet w górę czym zyskała moje wszelkie uznanie. Na krótką jednak chwile... Bowiem zbyt łatwo zaufała przeczuciu...
- Zero obstawy? A może mnie jednak zadziwisz? Po kimś takim jak pan Ash i zero strachu? Nie wierze. - Zastanowiłem się na głos, po czym zsunołem się ostrożnie z dachu. Każąc Azorowi znów nałożyć maskę i czekać przed karczmą.
W budynku znalazłem się dopiero chwile później... Wysołujac poruszenie jedynie faktem bycia niespotykanym w tych stronach rudzielcem.
Bez słowa ruszyłem na górę... Nikt nie śmiał w tej sprawie interweniować, nawet sam właściciel... Wszyscy wpatrywali się we mnie jakby czekałaś ich pewna śmierć.
Przyskanołem na chwile na piętrze, ze wściekłością zrywając rękawiczke z drżącej z podniecenia dłoni... Przez momen miałem ochote się śmiać... Wrócić tam i wybić wszystkich... Co do nogi... Zacisnołem jednak z sykiem zęby... Nie mogłem nikogo zabić. Nie kazano mi... Jak tak można?!
Przyglądałem się mojej dłoni jeszcze chwile i zaraz potem znów naciągnałem rękawiczke na dłoń.
- Do roboty... - Westchnołem, chcąc zapomnieć o czymś czego miałem nadzieje już dawno się wyzbyć... Tak jednak nie było... I chyba nie miałem już innego wyboru... Jeśli nie chciałem nikogo krzywdzić... A szczególnie rodziny.... No właśnie. Rodziny.
Otworzyłem po cichu drwi. Ona już tam czekała. Powinienem był się domyśleć... Forma mi nie dopisywała.
Kobieta rzuciła się na mnie, ja jednak szybko zareagowałem i pchnołem ją na ziemie, sprawnie obezwładniając. Kobieta była wychudła i ślaba, jakby wybiedzona... Jakby ktoś jej zrobił krzywdę...
Jeśli tak kończyły kobiety Ash'a... To facety chyba nie pozostawiał mi wyboru jak nie skonfrontować tego z braciszkiem.
Ni mniej jednak obezwładnioną trzeba było dostarczyć... A to dprawiało, że i tak długa podróż... Stawała się jeszcze dłóższa.
- Azor? - Wyjrzałem przez okno, które wcześniej obserwowaliśmy. - Choć no tu... I zagęszczać ruchy... Chce do tego durnia dotrzeć zanim kompletnie słońce wyparuje z nieba.
<Ash? Kobite ci prowadzę :3 a teraz oddawaj Mor!>
sobota, 12 marca 2016
Od Asheroth'a (do Manusa / Morwen)
- Skaranie boskie z tobą, kobieto - burknąłem, ale nie odtrąciłem jej. Wręcz przeciwnie, przyciągnąłem mocniej, opierając czoło na jej ramieniu. - Masz szczęście, że mimo wszystko cię lubię, bo przetrąciłbym ci kark.
- Oj nie strugaj już takiego groźnego - zaśmiała się, głaszcząc mnie po włosach.
W Morwen było coś... niezwykłego. Dziewczyna choć młodziutka, uparta i niezwykle często irytująca miała dziwny dar uspokajania mnie. Jej szczerość i zawziętość w dążeniu do wyznaczonego celu sprawiały, że nie potrafiłem faktycznie się na nią wściekać. To było bynajmniej niezwykłe, bo czego jak czego, ale złości zawsze było we mnie sporo.
- Naprawdę jestem głodna - pożaliła się, odsuwając ode mnie. Minkę miała jak zagłodzone szczenię, czym sprawiła, że zaśmiałem się mimowolnie.
- Przed chwilą jadłaś - upomniałem ją.
- No i co z tego? Jeść mi się chce... mam ochotę na coś... słodkiego... - zrobiła tu pauzę - Jak biszkopty! Najlepiej z masłem orzechowym i... kiełbasą, taka pikantną.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Ta lista była zdecydowanie niecodzienna, szczególnie jeśli brać pod uwagę to, że Morwen była przecież Makh'Araj, a my z natury byliśmy mięsożercami.
- Pewna jesteś, że nie będziesz mieć od tego jakichś sensacji żołądkowych?
- Bzdura. Skoro mam ochotę to znaczy, że mój organizm tego potrzebuje - stwierdziła wyjątkowo pewnie.
- Pewnie tego pożałuję... - Miałem dziwne wrażenie, że nie powinienem we wszystkim jej ustępować, ale cóż. Raz na jakiś czas mogłem sobie pozwolić na rozpieszczanie jej. Zawołałem więc sługę i podałem mu listę rzeczy, które miał kupić. - To co? Śledzik w śmietanie do tego? - zażartowałem w stronę Mor.
- Nie... Ale takie z cebulą byłyby lepsze - stwierdziła z uśmiechem.
Służący mimowolnie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, ale posłusznie wyszedł.
- Nie będziesz niczego żałował - Mor znów przywarła do mnie, tuląc się i pozwalając bym skubał skórę na jej szyi.
Szczerze mnie zastanawiało co by było, gdyby Tanith nas teraz zobaczył. W gruncie rzeczy dziwnym było to, że jeszcze się tu nie zjawił z tyradą, mającą na celu nauczyć mnie dobrych manier. Nie wiem czy powstrzymałbym się wtedy od wybicia mu kilku zębów, tak dla zasady i z... zazdrości. Tak. Byłem zazdrosny. Mor była teraz moja. Była moja kobietą, a nie dość, że w łonie nosiła dziecko tego rudego robala, to jeszcze wciąż z nm mieszkała..
Chciałem właśnie powiedzieć kobiecie, żeby przeprowadziła się do mnie, gdy ujrzałem Atriusa, który przyglądał nam się ukradkiem. Skoro tu wlazł to miał dla mnie coś ważnego, a raczej kogoś, bo zaraz później wprowadzono do pomieszczenia skrępowanego mężczyznę.
- Morwen, wyjdź proszę i idź do domu . Zobaczymy się później - rzuciłem do niej i ruszyłem w stronę przyprowadzonego mi więźnia, który zaczął skomleć i błagać o litość.
- To znaleźliśmy przy nim - Atrius podał mi pergamin. Na jego ustach nie było tak charakterystycznego mu uśmieszku, co od razu mówiło mi, że sprawa jest poważna. Utwierdziłem się w tym przekonaniu kiedy tylko przeczytałem treść wiadomości.
Po raz kolejny moja przeszłość dała o sobie znać. Znów nie potrafiłem zostawić za sobą tego co się stało i znów powodem tego była kobieta. Ta sama, która miała być lekiem na moje poprzednie smutki, teraz okazałą się solą w ranach, jakie sama mi zadała.
Wyciągnąłem sztylet i z furią wbiłem go w brzuch stojącego przede mną zdrajcy. Szarpnąłem ostrze ku górze rozcinając jego ciało aż po krtań. Zapach krwi i łoskot upadającego ciała pomógł mi nieco rozładować irytację. Pomógłby bardziej, gdyby nie krzyk kobiety, która oczywiście nie zrobiła tego, co jej kazałem.
- Glista ma na mnie czekać w moim gabinecie - rzuciłem tylko swojemu podkomendnemu, kiedy dwójka strażników wywlekała zwłoki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Mor z przestrachem w oczach.
- Następnym razem jak każę ci wyjść to masz to zrobić - warknąłem na nią tylko i wyszedłem.
W gabinecie usiadłem i nalałem sobie spora porcję mocnego alkoholu. Nie dbałem o to co to było, musiałem to tylko w siebie wlać.
Manus przekroczył próg pomieszczenia widocznie niechętnie. Mimo to dobrze, że znał już swoje miejsce, bo gdyby postanowił nie współpracować musiałbym zrobić z niego kolejne zwłoki w rowie.
- Znajdziesz ją. - Rzuciłem mężczyźnie kopertę z wieloma ważnymi informacjami odnośnie Naitherell.
- Kobieta? - zaśmiał się i spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Czym to ci ta niewiasta zawiniła, że mam ją zabić?
- Nie masz jej zabić, tylko przyprowadzić do mnie. Ponoć masz wprawę w obchodzeniu się z jadowitymi żmijami - syknąłem. - Przyda ci się. I radzę, żebyś mnie nie zawiódł. Bezużyteczne zabawki się wyrzuca. A teraz się wynoś i zabierz za robotę.
Wróciłem do butelki, z której wylałem resztę płynu do trzymanego w dłoni kielicha.
<Maniek? Jak myślisz, uda ci się? Mor, bardzoś zła?>
Spojrzałem na nią zdziwiony. Ta lista była zdecydowanie niecodzienna, szczególnie jeśli brać pod uwagę to, że Morwen była przecież Makh'Araj, a my z natury byliśmy mięsożercami.
- Pewna jesteś, że nie będziesz mieć od tego jakichś sensacji żołądkowych?
- Bzdura. Skoro mam ochotę to znaczy, że mój organizm tego potrzebuje - stwierdziła wyjątkowo pewnie.
- Pewnie tego pożałuję... - Miałem dziwne wrażenie, że nie powinienem we wszystkim jej ustępować, ale cóż. Raz na jakiś czas mogłem sobie pozwolić na rozpieszczanie jej. Zawołałem więc sługę i podałem mu listę rzeczy, które miał kupić. - To co? Śledzik w śmietanie do tego? - zażartowałem w stronę Mor.
- Nie... Ale takie z cebulą byłyby lepsze - stwierdziła z uśmiechem.
Służący mimowolnie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, ale posłusznie wyszedł.
- Nie będziesz niczego żałował - Mor znów przywarła do mnie, tuląc się i pozwalając bym skubał skórę na jej szyi.
Szczerze mnie zastanawiało co by było, gdyby Tanith nas teraz zobaczył. W gruncie rzeczy dziwnym było to, że jeszcze się tu nie zjawił z tyradą, mającą na celu nauczyć mnie dobrych manier. Nie wiem czy powstrzymałbym się wtedy od wybicia mu kilku zębów, tak dla zasady i z... zazdrości. Tak. Byłem zazdrosny. Mor była teraz moja. Była moja kobietą, a nie dość, że w łonie nosiła dziecko tego rudego robala, to jeszcze wciąż z nm mieszkała..
Chciałem właśnie powiedzieć kobiecie, żeby przeprowadziła się do mnie, gdy ujrzałem Atriusa, który przyglądał nam się ukradkiem. Skoro tu wlazł to miał dla mnie coś ważnego, a raczej kogoś, bo zaraz później wprowadzono do pomieszczenia skrępowanego mężczyznę.
- Morwen, wyjdź proszę i idź do domu . Zobaczymy się później - rzuciłem do niej i ruszyłem w stronę przyprowadzonego mi więźnia, który zaczął skomleć i błagać o litość.
- To znaleźliśmy przy nim - Atrius podał mi pergamin. Na jego ustach nie było tak charakterystycznego mu uśmieszku, co od razu mówiło mi, że sprawa jest poważna. Utwierdziłem się w tym przekonaniu kiedy tylko przeczytałem treść wiadomości.
Po raz kolejny moja przeszłość dała o sobie znać. Znów nie potrafiłem zostawić za sobą tego co się stało i znów powodem tego była kobieta. Ta sama, która miała być lekiem na moje poprzednie smutki, teraz okazałą się solą w ranach, jakie sama mi zadała.
Wyciągnąłem sztylet i z furią wbiłem go w brzuch stojącego przede mną zdrajcy. Szarpnąłem ostrze ku górze rozcinając jego ciało aż po krtań. Zapach krwi i łoskot upadającego ciała pomógł mi nieco rozładować irytację. Pomógłby bardziej, gdyby nie krzyk kobiety, która oczywiście nie zrobiła tego, co jej kazałem.
- Glista ma na mnie czekać w moim gabinecie - rzuciłem tylko swojemu podkomendnemu, kiedy dwójka strażników wywlekała zwłoki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Mor z przestrachem w oczach.
- Następnym razem jak każę ci wyjść to masz to zrobić - warknąłem na nią tylko i wyszedłem.
W gabinecie usiadłem i nalałem sobie spora porcję mocnego alkoholu. Nie dbałem o to co to było, musiałem to tylko w siebie wlać.
Manus przekroczył próg pomieszczenia widocznie niechętnie. Mimo to dobrze, że znał już swoje miejsce, bo gdyby postanowił nie współpracować musiałbym zrobić z niego kolejne zwłoki w rowie.
- Znajdziesz ją. - Rzuciłem mężczyźnie kopertę z wieloma ważnymi informacjami odnośnie Naitherell.
- Kobieta? - zaśmiał się i spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Czym to ci ta niewiasta zawiniła, że mam ją zabić?
- Nie masz jej zabić, tylko przyprowadzić do mnie. Ponoć masz wprawę w obchodzeniu się z jadowitymi żmijami - syknąłem. - Przyda ci się. I radzę, żebyś mnie nie zawiódł. Bezużyteczne zabawki się wyrzuca. A teraz się wynoś i zabierz za robotę.
Wróciłem do butelki, z której wylałem resztę płynu do trzymanego w dłoni kielicha.
<Maniek? Jak myślisz, uda ci się? Mor, bardzoś zła?>
wtorek, 8 marca 2016
Od Morwen (do Asheroth'a)
Prychnęłam z niezadowoleniem, tuląc do siebie nakrycie jakby było mi zimno. A przecież pora była ciepła i słońce wpadające przez okno, grzało mi w plecy.
W końcu wstałam i po dłuższej chwili namysłu zaczęłam szperać po pokoju.
W niecałe pięć minut w moich ramionach pobrzękiwały cztery pół pełne butelki alkoholu... Drogiego alkoholu w przyjemnie zimnych butelkach, które obecnie przylegały do moich gołych piersi. Podreptałam do okna, nie przejmując się specjalnie swoją golizną i Otworzyłam pierwszą z butli. Skrzywiłam się mimowolnie... To coś cuchnęło co najmniej jak mój świętej pamięci ojciec po całodziennych zakładach na głównym rynku. I to bynajmniej nie z emocji tylko z wysiłku bo sam był zawodnikiem tych walk.
Wychyliłam się przez okno, widząc jeszcze rysującą się w oddali postać Asheroth'a.
Zacisnęłam usta i spojrzałam w dół. Pod oknem pokoju znajdowała się jedynie jałowa ziemia i dobrze bo właśnie miałam zamiar czymś te i tak zniszczoną ziemie, upoić.
Bezceremonialnie przechyliłam butle z której pięknym strumieniem polał się złocący się w słońcu płyn. A zaraz potem następna butla została odstawiona na stół zupełnie opróżniona.
Zadowolona z siebie podśpiewując zebrałam swoje ubranie z podłogi by w końcu się ubrać. Ledwie jednak zaczęłam zakładać bieliznę. Moje spojrzenie przykuł mój własny brzuch. Lekko zaokrąglony, a jednak nie przypominał tego którego zazwyczaj zwykłym widywać w lustrze.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, czule kładąc dłoń na podbrzuszu.
- Chciała bym, żebyś już był duży... Nie mogę się doczekać by trzymać cię maluszku w ramionach. - Wyszeptałam, ostrożnie naciskając palcem na małe jeszcze, choć widoczne wybrzuszenie.
- Przepraszam panią. - Usłyszałam głos chłopca, ledwie się zebrałam, chcąc już wychodzić z pomieszczenia by szukać właśnie Quith'a. Jak wydać jednak on sam postanowił mnie znaleść, ledwie jego ojciec opuścił dom.
Uśmiechnełam się do chłopca, zamykając za sobą ostrożnie drzwi.
- Właśnie miałam do ciebie iść. - Przyznałam, widząc zakłopotanie chłopaka gdy zwróciłam na niego uwage.
- Kim... Kim pani jest dla taty? - Spytał chłopiec z dziwną nadzieją w oczach, którą speszony starał się tak mocno kryć.
Zamyśliłam się. Tak naprawde nie wiedziałam co czuje do mnie Ash, a szczególnie co dla niego znacze.
- Cóż... Chyba jestem czymś w rodzaju jego uciążliwej niańki. - powiedziałam udając porządne roztrząsanie sprawy. Chłopiec uśmiechnoł się nieśmiało, ale jak widać to mu nie wystarczyło jako odpowiedz.
- Tata panią lubi prawda? - Dopytywał. W sumie to rozbawiło mnie to jak chłopiec dzielnie mierzył się z nieznanym. Badał i pytał o to co go najbardziej męczyło.
- Raczej nienawidzi, ale może kiedyś doceni to co robie. Albo znienawidzi bardziej. - Uściśliłam, mając na uwadze te cztery opróźnione do dna butle na stole w pokoju Ash'a. Raczej nie będzie mi za to klaskał.
- Ja bym powiedział, że panią bardzo lubi. - Powiedział stanowczo. - Wydaje się pani być miłą osobą.
- A może tak zamiast pani, po prostu Morwen? - Spytałam z nadzieją.
- Dobrze prze pani. - Przytaknoł po czym skrzywił się patrząc na mnie przepraszająco.
- No dobrze. Jeszcze się przyzwyczaisz. Ale teraz dla odmiany ty powiesz mi coś o sobie.
Skinełam na służke, która nieświadoma swojego uśmiechu, przysłuchiwała się naszej rozmowie. Nie było to jednak przeszkodą by do mnie podeszła. Spytałam się o to czy pan Asheroth będzie mieć wiele przeciwko jeśli skorzystam z jego gościny i ugoszcze tu na nowo jego syna czymś innym niż mięso. Znacznie słodszym.
Służąca była zdziwiona, ale widać i jej udzieliła się pogoda ducha i dobry humor, bo jej odpowiedz brzmiała: "Oj tak pan Ash będzie zły jak diabli, ale co to dla pani."
Klasnełam w dłonie i podreptałam razem z Quith'nem do salonu, prosząc o słodkie ciasta z
konfiturami i dużo owoców, nie wspominając już o piwie kremowy.
- To jak? Opowiesz mi coś ciekawego? - Zaczepiłam chłopca który jadł kawałek ciasta aż mu się uszy trzęsły, a wokół ust miał jeszcze piankę z napoju.
- Ash proszę cię przestań. - Jęknęłam cicho, przyglądając się temu jak Asheroth wściekle krążył po pokoju.
- Chcesz żebym był spokojny? Wylałaś całe moje magiczne antidotum od tak przez okno. - Zawarczał, opierając się o framugę okna. Spoglądał w dół... Miałam przez chwile wrażenie jakby była zdolny tam skoczyć i zacząć przegrzebywać rozpaczliwie ziemie... A może nawet próbować coś z niej odsączyć.
- Wiesz, że nie lubię zapachu alkoholu. Nie lubię jak pijesz. - Westchnęłam, nie mając ochoty na dyskusje z nim na ten temat. Zdecydowanie jednak nie żałowałam tego co zrobiłam.
- Ale ja lubię... - Westchnął, pocierając przymknięte powieki. - Co z tobą nie tak dziewczyno?
Nie odpowiedziałam ani słowem, tylko uparcie wpatrywałam się w toczącą się po podłodze pustą butelkę. W końcu wzięłam głębszy wdech.
- Ze mną? Wszystko jest w najlepszym porządku. A z tobą? Nie mów mi tylko, że nie przeżyjesz chwili bez popijania. - Fuknęłam, wstając z fotela i idąc w jego stronę by ostrożnie się w niego wtulić.
- Przecież wiesz, że ja chce dla ciebie dobrze... Jeśli koniecznie musisz pić... - Westchnęłam niechętnie bo nie chciałam się na to godzić. Szczególnie jeśli chodziło o jego syna.
Ustaliliśmy przecież, że zostaje. Obiecałam chłopcu, że postaram się zmienić jego tatę na lepsze.
Dopiero jednak teraz zdałam sobie sprawę jak trudnego wyzwania się podjęłam... Mimo to jednak wierzyłam, że i on zasługuje na szanse. Nawet bardziej od niejednego.
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko lekko dotknął mojej głowy. Był jakiś niezdecydowany...
- Tanith o nas wie. - Powiedziałam zupełnie odbiegając od tematu po dłuższej chwili krepującej ciszy.
- Więc? Czy to oznacza, że teraz mogę cię do woli rozbierać ? Skoro jeszcze nie przybiegł z mordą?
Zaczerwieniłam się lekko, czułam to. Ale też skrzywiłam, rzucając mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Tanith najchętniej by cię zabił. - Oświadczyłam, a właściwie prychnęłam czując dłoń mężczyzny na swoim pośladku.
- Czyli w sumie po staremu. - Zakpił sobie z moich protestów i tylko mocniej ściskał moją pupę już obiema dłońmi.
- Jesteś niemożliwy. - Sapnęłam całując go lekko i krótko w usta. - Ale masz być dobry dla naszej całej trójki. - Dodałam po chwili, przylegając do niego mocniej, zarzucając mu ręce na szyje.
Posłał mi pytające spojrzenie, na co ja uśmiechnęłam się słodko, gładząc po brzuchu.
- Nie zapominaj, że od początku naszej znajomości liczę się jako dwoje... I tak przy okazji... Jestem głodna. - Pożaliłam się, bujając na boki biodrami. Wzdychając i pojękując.
<Ashuuuś ? Pacz chciajki się zaczną xD>
W końcu wstałam i po dłuższej chwili namysłu zaczęłam szperać po pokoju.
W niecałe pięć minut w moich ramionach pobrzękiwały cztery pół pełne butelki alkoholu... Drogiego alkoholu w przyjemnie zimnych butelkach, które obecnie przylegały do moich gołych piersi. Podreptałam do okna, nie przejmując się specjalnie swoją golizną i Otworzyłam pierwszą z butli. Skrzywiłam się mimowolnie... To coś cuchnęło co najmniej jak mój świętej pamięci ojciec po całodziennych zakładach na głównym rynku. I to bynajmniej nie z emocji tylko z wysiłku bo sam był zawodnikiem tych walk.
Wychyliłam się przez okno, widząc jeszcze rysującą się w oddali postać Asheroth'a.
Zacisnęłam usta i spojrzałam w dół. Pod oknem pokoju znajdowała się jedynie jałowa ziemia i dobrze bo właśnie miałam zamiar czymś te i tak zniszczoną ziemie, upoić.
Bezceremonialnie przechyliłam butle z której pięknym strumieniem polał się złocący się w słońcu płyn. A zaraz potem następna butla została odstawiona na stół zupełnie opróżniona.
Zadowolona z siebie podśpiewując zebrałam swoje ubranie z podłogi by w końcu się ubrać. Ledwie jednak zaczęłam zakładać bieliznę. Moje spojrzenie przykuł mój własny brzuch. Lekko zaokrąglony, a jednak nie przypominał tego którego zazwyczaj zwykłym widywać w lustrze.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, czule kładąc dłoń na podbrzuszu.
- Chciała bym, żebyś już był duży... Nie mogę się doczekać by trzymać cię maluszku w ramionach. - Wyszeptałam, ostrożnie naciskając palcem na małe jeszcze, choć widoczne wybrzuszenie.
- Przepraszam panią. - Usłyszałam głos chłopca, ledwie się zebrałam, chcąc już wychodzić z pomieszczenia by szukać właśnie Quith'a. Jak wydać jednak on sam postanowił mnie znaleść, ledwie jego ojciec opuścił dom.
Uśmiechnełam się do chłopca, zamykając za sobą ostrożnie drzwi.
- Właśnie miałam do ciebie iść. - Przyznałam, widząc zakłopotanie chłopaka gdy zwróciłam na niego uwage.
- Kim... Kim pani jest dla taty? - Spytał chłopiec z dziwną nadzieją w oczach, którą speszony starał się tak mocno kryć.
Zamyśliłam się. Tak naprawde nie wiedziałam co czuje do mnie Ash, a szczególnie co dla niego znacze.
- Cóż... Chyba jestem czymś w rodzaju jego uciążliwej niańki. - powiedziałam udając porządne roztrząsanie sprawy. Chłopiec uśmiechnoł się nieśmiało, ale jak widać to mu nie wystarczyło jako odpowiedz.
- Tata panią lubi prawda? - Dopytywał. W sumie to rozbawiło mnie to jak chłopiec dzielnie mierzył się z nieznanym. Badał i pytał o to co go najbardziej męczyło.
- Raczej nienawidzi, ale może kiedyś doceni to co robie. Albo znienawidzi bardziej. - Uściśliłam, mając na uwadze te cztery opróźnione do dna butle na stole w pokoju Ash'a. Raczej nie będzie mi za to klaskał.
- Ja bym powiedział, że panią bardzo lubi. - Powiedział stanowczo. - Wydaje się pani być miłą osobą.
- A może tak zamiast pani, po prostu Morwen? - Spytałam z nadzieją.
- Dobrze prze pani. - Przytaknoł po czym skrzywił się patrząc na mnie przepraszająco.
- No dobrze. Jeszcze się przyzwyczaisz. Ale teraz dla odmiany ty powiesz mi coś o sobie.
Skinełam na służke, która nieświadoma swojego uśmiechu, przysłuchiwała się naszej rozmowie. Nie było to jednak przeszkodą by do mnie podeszła. Spytałam się o to czy pan Asheroth będzie mieć wiele przeciwko jeśli skorzystam z jego gościny i ugoszcze tu na nowo jego syna czymś innym niż mięso. Znacznie słodszym.
Służąca była zdziwiona, ale widać i jej udzieliła się pogoda ducha i dobry humor, bo jej odpowiedz brzmiała: "Oj tak pan Ash będzie zły jak diabli, ale co to dla pani."
Klasnełam w dłonie i podreptałam razem z Quith'nem do salonu, prosząc o słodkie ciasta z
konfiturami i dużo owoców, nie wspominając już o piwie kremowy.
- To jak? Opowiesz mi coś ciekawego? - Zaczepiłam chłopca który jadł kawałek ciasta aż mu się uszy trzęsły, a wokół ust miał jeszcze piankę z napoju.
- Ash proszę cię przestań. - Jęknęłam cicho, przyglądając się temu jak Asheroth wściekle krążył po pokoju.
- Chcesz żebym był spokojny? Wylałaś całe moje magiczne antidotum od tak przez okno. - Zawarczał, opierając się o framugę okna. Spoglądał w dół... Miałam przez chwile wrażenie jakby była zdolny tam skoczyć i zacząć przegrzebywać rozpaczliwie ziemie... A może nawet próbować coś z niej odsączyć.
- Wiesz, że nie lubię zapachu alkoholu. Nie lubię jak pijesz. - Westchnęłam, nie mając ochoty na dyskusje z nim na ten temat. Zdecydowanie jednak nie żałowałam tego co zrobiłam.
- Ale ja lubię... - Westchnął, pocierając przymknięte powieki. - Co z tobą nie tak dziewczyno?
Nie odpowiedziałam ani słowem, tylko uparcie wpatrywałam się w toczącą się po podłodze pustą butelkę. W końcu wzięłam głębszy wdech.
- Ze mną? Wszystko jest w najlepszym porządku. A z tobą? Nie mów mi tylko, że nie przeżyjesz chwili bez popijania. - Fuknęłam, wstając z fotela i idąc w jego stronę by ostrożnie się w niego wtulić.
- Przecież wiesz, że ja chce dla ciebie dobrze... Jeśli koniecznie musisz pić... - Westchnęłam niechętnie bo nie chciałam się na to godzić. Szczególnie jeśli chodziło o jego syna.
Ustaliliśmy przecież, że zostaje. Obiecałam chłopcu, że postaram się zmienić jego tatę na lepsze.
Dopiero jednak teraz zdałam sobie sprawę jak trudnego wyzwania się podjęłam... Mimo to jednak wierzyłam, że i on zasługuje na szanse. Nawet bardziej od niejednego.
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko lekko dotknął mojej głowy. Był jakiś niezdecydowany...
- Tanith o nas wie. - Powiedziałam zupełnie odbiegając od tematu po dłuższej chwili krepującej ciszy.
- Więc? Czy to oznacza, że teraz mogę cię do woli rozbierać ? Skoro jeszcze nie przybiegł z mordą?
Zaczerwieniłam się lekko, czułam to. Ale też skrzywiłam, rzucając mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Tanith najchętniej by cię zabił. - Oświadczyłam, a właściwie prychnęłam czując dłoń mężczyzny na swoim pośladku.
- Czyli w sumie po staremu. - Zakpił sobie z moich protestów i tylko mocniej ściskał moją pupę już obiema dłońmi.
- Jesteś niemożliwy. - Sapnęłam całując go lekko i krótko w usta. - Ale masz być dobry dla naszej całej trójki. - Dodałam po chwili, przylegając do niego mocniej, zarzucając mu ręce na szyje.
Posłał mi pytające spojrzenie, na co ja uśmiechnęłam się słodko, gładząc po brzuchu.
- Nie zapominaj, że od początku naszej znajomości liczę się jako dwoje... I tak przy okazji... Jestem głodna. - Pożaliłam się, bujając na boki biodrami. Wzdychając i pojękując.
<Ashuuuś ? Pacz chciajki się zaczną xD>
sobota, 27 lutego 2016
Od Asheroth'a (do Morwen)
Pogładziłem Morwen po policzku, gdy wreszcie nasze usta przestały łączyć się w kolejnych namiętnych pocałunkach. Moje nowe zwierzątko, jakim stał się Manus, wyprowadzono do tego czasu, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Nie miałem ochoty jeszcze Morwen się zwierzać z tego, że obiłem jej braciszka.
- Gdzie Manus? Co się z nim stało? - spytała jednak dziewczyna, spoglądając w głąb korytarza.
- Nic mu nie będzie - burknąłem na to, wiedząc, że mężczyzna wyjdzie stąd ze sporymi sińcami, ale wyliże się, szczególnie jeżeli specyfiki tej jego żmii są tak dobre, jak krążyły o tym plotki. - Co nie co przeskrobał i trzeba mu było skórę przetrzepać, ale to już załatwione i nie masz się tym co martwić.
- Ale... - zaczęła znów, widocznie zmartwiona.
- No już, już mała. Nie przejmuj się tym tak. Jego pani przyjdzie tu po niego, zabierze do domu i wszystko będzie cacy, a teraz chodźmy już stąd. Jestem głodny i chętnie bym cię najzwyczajniej w świecie rozebrał - mówiąc to włożyłem palec w dekolt jej sukni i przyciągnąłem ją do siebie ponownie, bo zdążyła się cofnąć o krok. Dostałem za to po łapach, a Mor zmierzyła mnie ostrym spojrzenie. Zaśmiałem się na to i nie zważając na to, że mogłaby protestować przyciągnąłem ją do siebie, uniosłem i po prostu wyszedłem na dziedziniec.
- Postaw mnie - zapiszczała Morwen i znów poczułem jej piąstki, które uderzyły w moje ciało. Nie zważałem na to jednak i z dziwną lekkością w sercu niosłem ją do swojej rezydencji, uradowany dodatkowo tym jakim wzrokiem obrzucali nas po drodze ludzie. Nie miałem pojęcia dlaczego tak łatwo przychodziło mi okazywanie czułości tej drobnej czarnulce. Co ona takiego w sobie miała? Dlaczego pozwalałem jej dosłownie na wszystko? Przecież nigdy nie byłem jakoś specjalnie wylewny, a ostatnimi czasy okazywanie uczuć było wręcz czymś dla mnie nieosiągalnym. Tym dziwniejszym było dla mnie to, że teraz potrafiłem przytulić Mor, pocałować czy po prostu cieszyć się jej bliskością i to na oczach innych.
Postawiłem ją dopiero gdy byliśmy już w moim domu.
- Wreszcie! - burknęła, otrzepując się i prostując wymiętą suknię.
- Oj daj spokój, każda kobieta powtarza, że chce, żeby na rękach ją nosić - rzuciłem do niej gdy przeszliśmy do salonu, by usiąść.
- Ale ja nie jestem każda - fuknęła i znów dostałem po łapach kiedy moja dłoń zaczęła wsuwać się pod jej spódnicę.
- Oj to prawda - uśmiechnąłem się i krzyknąłem na służącego, żeby przyniósł nam coś do jedzenia.
- Rozmawiałam z Quithem - zaczęła Morwen, kiedy przyniesiono nam spory półmisek ze świeżym mięsem.
- Nie mieszaj się w to - westchnąłem, starając się skupić po prostu na zaspakajaniu głodu.
- Najwidoczniej muszę, bo nie podoba mi się co się między wami dzieje. On jest twoim synem i...
- I najlepiej mu będzie z wujem, daleko ode mnie - przerwałem jej.
- Mylisz się! On chce tu zostać. Martwił się o ciebie. - Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dzieciak nigdy za mną nie przepadał jakoś specjalnie, więc nie mam pojęcia co mu się teraz porobiło. - Chciałem skończyć tę rozmowę. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Sam fakt, że opowiedziałem Morwen aż za dużo o sobie, był ciężki. Tym bardziej, że przerwano nam i nawet nie wiedziałem jak ona to przyjęła, co o tym myśli. Nie chciałem się w żadnym razie wybielać, chciałem, żeby znała prawdę taką, jaka była dla mnie. Kłopot był taki, że Mor nie miała zbyt miłych wspomnień odnośnie swojego ojca. W końcu Tanith musiał skurwiela utłuc żeby uratować życie matce i bratu dziewczyny. Sądziłem, że mnie także potępi, kiedy będzie wiedziała wszystko. Być może nie obijałem syna do nieprzytomności, ale przez kilka ładnych lat próbowałem zrobić z niego kogoś choć odrobinę podobnego do mnie. Nie wyszło, a jedyne co zyskałem to niechęć dzieciaka. Tak już było i tak miało zostać.
- Jesteś idiotą - stwierdziła ostro, na co sapnąłem gniewnie, odwracając się w jej stronę.
- A konkretniej?
- Quith cię kocha i dlatego wrócił - powiedziała, na co sapnąłem kpiąco. - Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Naprawdę nie dostrzegasz tego, że na świecie mogą być ludzie, którym na tobie zależy? Quith to twój syn, chce tu zostać i sądzę, że ma do tego prawo. W końcu to i jego dom.
- Przyjemność ci sprawia męczenie mnie swoja moralnością i mądrościami? - warknąłem na nią.
- Owszem! Bo wiem, że jeszcze ci to wyjdzie na dobre. - Upór w jej głosie mnie drażnił. A jednocześnie nie potrafiłem za cholerę niczego jej odmówić i postawić na swoim. To jeszcze bardziej mnie irytowało. W dziwy sposób mi na niej zależało... Nie chciałem jej do siebie zrazić... nie teraz.
- Róbcie jak chcecie - rzuciłem w końcu i wróciłem do jedzenia.
<Mor?>
- Postaw mnie - zapiszczała Morwen i znów poczułem jej piąstki, które uderzyły w moje ciało. Nie zważałem na to jednak i z dziwną lekkością w sercu niosłem ją do swojej rezydencji, uradowany dodatkowo tym jakim wzrokiem obrzucali nas po drodze ludzie. Nie miałem pojęcia dlaczego tak łatwo przychodziło mi okazywanie czułości tej drobnej czarnulce. Co ona takiego w sobie miała? Dlaczego pozwalałem jej dosłownie na wszystko? Przecież nigdy nie byłem jakoś specjalnie wylewny, a ostatnimi czasy okazywanie uczuć było wręcz czymś dla mnie nieosiągalnym. Tym dziwniejszym było dla mnie to, że teraz potrafiłem przytulić Mor, pocałować czy po prostu cieszyć się jej bliskością i to na oczach innych.
Postawiłem ją dopiero gdy byliśmy już w moim domu.
- Wreszcie! - burknęła, otrzepując się i prostując wymiętą suknię.
- Oj daj spokój, każda kobieta powtarza, że chce, żeby na rękach ją nosić - rzuciłem do niej gdy przeszliśmy do salonu, by usiąść.
- Ale ja nie jestem każda - fuknęła i znów dostałem po łapach kiedy moja dłoń zaczęła wsuwać się pod jej spódnicę.
- Oj to prawda - uśmiechnąłem się i krzyknąłem na służącego, żeby przyniósł nam coś do jedzenia.
- Rozmawiałam z Quithem - zaczęła Morwen, kiedy przyniesiono nam spory półmisek ze świeżym mięsem.
- Nie mieszaj się w to - westchnąłem, starając się skupić po prostu na zaspakajaniu głodu.
- Najwidoczniej muszę, bo nie podoba mi się co się między wami dzieje. On jest twoim synem i...
- I najlepiej mu będzie z wujem, daleko ode mnie - przerwałem jej.
- Mylisz się! On chce tu zostać. Martwił się o ciebie. - Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dzieciak nigdy za mną nie przepadał jakoś specjalnie, więc nie mam pojęcia co mu się teraz porobiło. - Chciałem skończyć tę rozmowę. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Sam fakt, że opowiedziałem Morwen aż za dużo o sobie, był ciężki. Tym bardziej, że przerwano nam i nawet nie wiedziałem jak ona to przyjęła, co o tym myśli. Nie chciałem się w żadnym razie wybielać, chciałem, żeby znała prawdę taką, jaka była dla mnie. Kłopot był taki, że Mor nie miała zbyt miłych wspomnień odnośnie swojego ojca. W końcu Tanith musiał skurwiela utłuc żeby uratować życie matce i bratu dziewczyny. Sądziłem, że mnie także potępi, kiedy będzie wiedziała wszystko. Być może nie obijałem syna do nieprzytomności, ale przez kilka ładnych lat próbowałem zrobić z niego kogoś choć odrobinę podobnego do mnie. Nie wyszło, a jedyne co zyskałem to niechęć dzieciaka. Tak już było i tak miało zostać.
- Jesteś idiotą - stwierdziła ostro, na co sapnąłem gniewnie, odwracając się w jej stronę.
- A konkretniej?
- Quith cię kocha i dlatego wrócił - powiedziała, na co sapnąłem kpiąco. - Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Naprawdę nie dostrzegasz tego, że na świecie mogą być ludzie, którym na tobie zależy? Quith to twój syn, chce tu zostać i sądzę, że ma do tego prawo. W końcu to i jego dom.
- Przyjemność ci sprawia męczenie mnie swoja moralnością i mądrościami? - warknąłem na nią.
- Owszem! Bo wiem, że jeszcze ci to wyjdzie na dobre. - Upór w jej głosie mnie drażnił. A jednocześnie nie potrafiłem za cholerę niczego jej odmówić i postawić na swoim. To jeszcze bardziej mnie irytowało. W dziwy sposób mi na niej zależało... Nie chciałem jej do siebie zrazić... nie teraz.
- Róbcie jak chcecie - rzuciłem w końcu i wróciłem do jedzenia.
<Mor?>
czwartek, 25 lutego 2016
Od Jashy (do Manusa)
Wpadłam do domu jak oszalała. Nie miałam pojęcia co mam robić. Pierwszy raz tak naprawdę panikowałam, miotając się po salonie, to nów sypialni, nie mając żadnego planu... Nic... Widok Manusa, biegnącego z głową Isil, to jak dzikość i szaleństwo wykrzywiało jego twarz... Jak go pojmano i jak zatrzymał mnie. Wszystko to wydawało się nierealne, niemożliwe. Przerażało mnie, pierwszy raz od tak dawna.
W pierwszej chwili oczywiście chciałam wpaść tam i uwolnić ukochanego. Chciałam zabić każdego, kto ośmielił się go tknąć... Wiedziałam jednak, że to było coś niewykonalnego. Pałacowe lochy, dokąd go zabrano, były istną twierdzą, a Asherotha nie można było lekceważyć. Poza tym nawet jeżeli udałoby mi się wydostać Manusa, to w mgnieniu oka musielibyśmy zniknąć, bo stalibyśmy się poszukiwani. Listy gończe były w naszej profesji nierzadkie, ale jednak liczyło się dla nas, byśmy nie zostali wykryci, by nikt niczego nie mógł nam udowodnić i postawić nas przed obliczem kata. Tym razem Manus pokazał wszystkim co zrobił...
Zapłakałam, znów ukrywając twarz w dłoniach. Byłam zdruzgotana. Co jeśli zostanie skazany? Jeśli będą chcieli go zabić za jego zbrodnię? Nie mogłam na to pozwolić! Nie mogłam i nie chciałam! Nigdy!
- Azor! - ryknęłam i w pośpiechu zaczęłam zgarniać co potrzebniejsze rzeczy, gotowa iść odbić ukochanego i uciec z nim i na drugi kraniec świata.
Ledwie jednak skończyłam ładowanie jednej z toreb, gdy przygnała do mnie jedna za służących.
- P-pani... przyniesiono to i... - zaskomlała, gdy wydarłam z jej drętwych łap kopertę opatrzoną pieczęcią królewskiego kata.
Szybko przeczytałam treść wiadomości, czując z każdym słowem, jak kamień spadał mi z serca. Oczywiście w pewnym sensie budziło to i mój niepokój, bo oznaczało to, że Asheroth miał w tym jakiś interes, ale nie dbałam o to.
- Azor, za mną - warknęłam i biorąc sporą sakwę złota ruszyłam do wyjścia.
Do lochów dotarłam pędem, a towarzystwo mojego pupila sprawiło, że wszystko co tylko stanęło nam na drodze uciekało w popłochu. Zeskoczyłam zgrabnie z sidła i podeszłam do jednego ze strażników.
- Prowadź mnie do Manusa. Został zatrzymany, a wy macie go wypuścić - zakomunikowałam chłodno.
Mężczyzna ociągał się zdecydowanie za długo, a Azor wyczuł moją złość. Nim choćby miałam ochotę zareagować stwór chwycił a grdykę strażnika i zaryczał wściekle. Nie zabił go, choć usłyszenie pękającego kręgosłupa byłoby dla mnie teraz istną symfonią. Kiedy strażnik zwiotczał w uścisku Azora, kazałam mu go wypuścić. Drugi z mężczyzn był już na tyle mądry, że poprowadził mnie wgłąb lochów. Złoto, po prostu rzuciłam jednemu z urzędasów i pognałam dalej. Kiedy wreszcie ujrzałam Manusa, lezącego na ziemi, poobijanego, ale żywego znów miałam ochotę się rozpłakać. Na widok krwi przeszyło mnie jednak i inne uczucie... Chęć odwetu. Sprawiające niemal ból pragnienie mordu i dokonania wyjątkowo krwawej i bolesnej zemsty na wszystkim, co odważyło się choć tknąć mężczyznę, którego kochałam. Zacisnęłam pięści i przełknęłam gorzki jad, który zaczął spływać z moich kłów, starając się opanować.
Azor uniósł Manusa, a ja ruszyłam do wyjścia obrzucając pełnym nienawiści wzrokiem każdego kogo mijałam. Dobrze zapamiętywałam każdą z twarzy wiedząc, że jeżeli spotkam ich kiedyś pojedynczo, w ciemnych uliczkach skończę ich żywoty.
Droga do domu była chyba najcięższą jaką przebyłam ostatnimi czasy. Wciąż starałam się być spokojna, walcząc ze sobą. Udawało się... aż do chwili kiedy podałam Manusowi lekarstwa... Wtedy rzuciłam mu się w ramiona, płacząc znowu. Miałam już dość łez, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczałam przez łzy. - Jak mogłeś?! Jak mogłeś się tak narazić? Czy ty wiesz co by się stało gdybym cię straciła...?
- Jaszczureczko... nie płacz - wyszeptał, gładząc mnie po włosach.
- Nigdy mnie nie zostawiaj... błagam.. - zachlipałam znów, zwijając się w kłębek, by móc leżeć na jego kolanach. Ściskałam mocno jego zakrwawione wciąż ubranie. - Obiecaj mi... - wyjęczałam jeszcze.
<Maniuś, ja cię kiedyś osobiście zamorduję>
Szybko przeczytałam treść wiadomości, czując z każdym słowem, jak kamień spadał mi z serca. Oczywiście w pewnym sensie budziło to i mój niepokój, bo oznaczało to, że Asheroth miał w tym jakiś interes, ale nie dbałam o to.
- Azor, za mną - warknęłam i biorąc sporą sakwę złota ruszyłam do wyjścia.
Do lochów dotarłam pędem, a towarzystwo mojego pupila sprawiło, że wszystko co tylko stanęło nam na drodze uciekało w popłochu. Zeskoczyłam zgrabnie z sidła i podeszłam do jednego ze strażników.
- Prowadź mnie do Manusa. Został zatrzymany, a wy macie go wypuścić - zakomunikowałam chłodno.
Mężczyzna ociągał się zdecydowanie za długo, a Azor wyczuł moją złość. Nim choćby miałam ochotę zareagować stwór chwycił a grdykę strażnika i zaryczał wściekle. Nie zabił go, choć usłyszenie pękającego kręgosłupa byłoby dla mnie teraz istną symfonią. Kiedy strażnik zwiotczał w uścisku Azora, kazałam mu go wypuścić. Drugi z mężczyzn był już na tyle mądry, że poprowadził mnie wgłąb lochów. Złoto, po prostu rzuciłam jednemu z urzędasów i pognałam dalej. Kiedy wreszcie ujrzałam Manusa, lezącego na ziemi, poobijanego, ale żywego znów miałam ochotę się rozpłakać. Na widok krwi przeszyło mnie jednak i inne uczucie... Chęć odwetu. Sprawiające niemal ból pragnienie mordu i dokonania wyjątkowo krwawej i bolesnej zemsty na wszystkim, co odważyło się choć tknąć mężczyznę, którego kochałam. Zacisnęłam pięści i przełknęłam gorzki jad, który zaczął spływać z moich kłów, starając się opanować.
Azor uniósł Manusa, a ja ruszyłam do wyjścia obrzucając pełnym nienawiści wzrokiem każdego kogo mijałam. Dobrze zapamiętywałam każdą z twarzy wiedząc, że jeżeli spotkam ich kiedyś pojedynczo, w ciemnych uliczkach skończę ich żywoty.
Droga do domu była chyba najcięższą jaką przebyłam ostatnimi czasy. Wciąż starałam się być spokojna, walcząc ze sobą. Udawało się... aż do chwili kiedy podałam Manusowi lekarstwa... Wtedy rzuciłam mu się w ramiona, płacząc znowu. Miałam już dość łez, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczałam przez łzy. - Jak mogłeś?! Jak mogłeś się tak narazić? Czy ty wiesz co by się stało gdybym cię straciła...?
- Jaszczureczko... nie płacz - wyszeptał, gładząc mnie po włosach.
- Nigdy mnie nie zostawiaj... błagam.. - zachlipałam znów, zwijając się w kłębek, by móc leżeć na jego kolanach. Ściskałam mocno jego zakrwawione wciąż ubranie. - Obiecaj mi... - wyjęczałam jeszcze.
<Maniuś, ja cię kiedyś osobiście zamorduję>
Od Manusa (do Asheroth'a/Jashy)
Wpatrywałem się w ten jego głupi uśmieszek... Jasne, że był teraz wyżej. Za szczekanie mogłem otrzymać w odpowiedzi co najwyżej upuszczenie krwi, odcięcie czegoś albo i coś mniej upokarzającego... Jeśli w ogóle coś tym podobnego istniało. W skrócie wolałem nie próbować.
- I co może mam ci rękę jeszcze podać? - Starałem nie... znaczy.
Ashaeroth zaśmiał się, jednym mocnym kopniakiem zrzucając mnie z krzesła.
- A no... Wypadało by... I lepiej dla ciebie. - Westchnął podnosząc mnie za bety i waląc mocno w twarz. Tak że splunąłem krwią.
- Sam widzisz. - Spojrzałem na niego z nieukrywaną nienawiścią. Jednak tylko przez chwile bo zaraz potem się uśmiechnąłem, wyciągając ku niemu uwolnioną z uścisku kajdan dłoń. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie zdziwiony, gdy zaraz potem po pomieszczeniu przetoczył się brzdęk spadających na ziemnie metalowych kajdan. Mimo wszystko uścisnąłem mu wesoło dłoń, a szczególnie serdecznie gdy już mnie opuścił na ziemie.
- No co? Nie tylko ty masz asy w rękawie gorylu. - Burknąłem pocierając obolałe przeguby. - Spójrz no na moje drobne dłonie, a na twoje dwa młoty... Mogli byście brać pod uwagę, że nie każdy wasz więzień to goliat. - Zacząłem krążyć po pomieszczeniu prawiąc mu morały o tym jak to jego podwładni powinni być bardziej ostrożni, a on robił miny jakby chciał mnie udusić.
- To co? Formalności mamy już za sobą czy wolisz sobie przemyśleć z kim będziesz się zadawał... Ash? - Jego imię niemal wyszczebiotałem.
Mężczyzna warknoł patrząc na mnie z pod byka, ale mimo wszystko odwzajemnił uścisk dłoń... Oj odwzajemnił, aż mi gruchło w kościach.
- No popatrz... Bolało? - Syknoł, puszczając moją dłoń z tryjumfalnym uśmiechem.
- Oj tak. - Westchnołem z bólu, masując dłoń. - Już czuje te serdeczną współpracę.
Asheroth nie odpowiedział, tylko skinoł na swoich podwładnych, któży nim się obejrzałem na powrót uwięzili mnię w kajdankach... Z tym że odrobine ciaśniej. Może nawet za ciasno.
- I jak? Wygodnie? - Asheroth wyszczeżył soję białe zembiska w moją stronę i raz jeszcze uderzył w twarz. - Posiedzisz sobie w celi jeszcze dzień w ramach przemyślenia swojego zachowania. - Dodał jeszcze po czym odszedł w stronę wyjścia gdzię czekał na niego jego polejny wierny pachołek.
Wyprowadzono mnie z sali dopiero jakiś czas po jego wyjściu. Strażnicy zdążyli już się wybawić kosztem paru moich sińców i rozcięć.
Dopiero teraz gdy mnie niemal wynieśli na rękach, zauważyłem... A właściwie rozpoznałem Mor. Stojącą obok tego wielkiego buffona i... Całująca go? Zaraz...
- Morwen! Co ty do cholery z nim wyrabiasz?! - Wrzasnołem wyrywając się z rąk strażników, chcąc podbiec do siosty. Oni jednak pchnęli mnie na ziemie i unieruchomili.
- Manus? - Zdziwiła się dziewczyna, ale w odwróceniu głowy przeszkodził jej Asheroth, który kontynnuował w najlepsze pocałunek. Oj Tanith nie był by zbytnio w niebo wzięty, widząc jaka ona była uległa. Widziałem jak trzyma się dłoń na swoim brzuchu i gładzi czule... A jednak, odwaga by całować innego, wcale ją to nie opuszczała.
Z jednej strony myślałem "Zuch dziewczyna, wie czego chce.". Z drugiej jednak gdy spoglądałem na Asheroth'a, aż barało mi się na ciężkie wetchnienie.
Dlaczego akturat on?
- Oj Mor... Mor. - Uśmiechnąłem się pod nosem, odprowadzany przez strażników do celi.
Teraz potulnie, nie rzucając się i zostawiając za sobą w tyle swoją malutką siostrzyczkę.
W celi miałem siedzieć póki moja.. Jak to określi "jaszczurza kurwa" nie wpłaci za mnie kaucji.
Patrzyłem przez długi czas na straże wilkiem, siedząc na środku celi.
Postronnemu obserwatorowi moje działnie mogło się wydawać bezsensowne bo takie tez było. Nie da się ukryć... byłem zwyczajnym wariatem. Zawsze tak było... Odkąd tatuś wyrzucił mnie z kołyski i odkąd odkryłem swoją niecodzinną zdolność... Dobrze pamiętałem ten dzień.
Ojciec wtedy po raz pierwszy postanowił znęcać się nad Carrickiem. Mały miał wtedy zaledwie czwarte urodziny, gdy staruch ostaniowił sprezentować mu na nie solidny kopniak rzeczewistości, która miała go czekać przez wszystkie najbliższe lata. Przedewszystkim był zobowiązany to przeżyć, jednak co ma do powiedzenie małe, czteroletnie dziecko w obliczu masywnego conajmiej dziesięć razy starszego mężczyzny.
Skrzywiłem się wspominając tamten dzień. Czułem się dziwnie i momentami serce nieznośnie mnie kluło... Do tego stopnia, że traciłem dech w piersi. Mimo to nie przestawałem zaciskać szczęki i dalej sięgaliśmy pamięcią do tamtych chwil.
Wtedy byłem jeszcze tym dobrym bratem... Tym który zawsze nadłóży karku na najgorsze z gorszych, ciosy. Ale wtedy też coś zaczeło we mnie niepokojąco gnić... Pewien ważny organ, który odpowiadał za moją miłość ku pacyfiźmie i dobru ogólny. A teraz ? Teraz tym co kochałem było nurzanie się we krwi... A zaraz potem stało się to moją profesją, nieodłącznym stylem życia.
Pytanie tylko czy chciałem tego ja czy to coś co tak upodobało sobie odbieranie mi prawa głosu.
- Ojcze zostaw Carri'ego! - Wrzasnołem, widząc jak mężczyzna odtrąca matke i chwyta czterolatka z kołnież.
Podbiegłem na miejsce zdażenia i chwyciłem ojca za nogę.
- Nie możesz mu jeszcze tego zrobić! - Zapłakałem, spoglądając na ojca. Cały drżałem, nie spodziewając się by mnie usłuchał. I tak też się stało. Mimo iż mocno się trzymałem nogi ojca on mnie odrzucił w przestrzeń, na tyle mocno bym z pewnym impetem udeżył w ziemie.
Usłyszałem wrask bólu, a przedewszystkim strachu ze strony Carricka. Mama też krzyczała, błagała olitość dla niego jak jeszcze w żadnym przypadku. Moim czy Eoin'a. Troche zabolało, ale mimo to zdobyłem się w sobie by wstać i znów podbiec do ojca. Tym razem z wyciągniętymi mieczem.
- Powiedziałem zostaw go! - Wrzasnołem, znów stając przed obliczem ojca.
Teraz było jednak nieco innaczej... Bowiem czułem się dziwnie pewniej, mocniej z tym co powiedziałem, jak patrzyłem się uparcie w ojca. Ale byłem też przerażony.
Oczy mężczyzny zaszły nagłym przerażeniem, a sam mężczyzna, zdezoriętowany upuścił syna, którego natychmiast zabrała matka.
Tata nie trwał tak jednak długo, gdy doszło do niego, że byle chuchro jak ja to nie powód do obaw.
Do momentu gdy, kożysztając z jego rozproszenia, wskoczyłem z niego. Mężczyzna przewrócił się z krzykiem, mimo iż sam nie dał bym rady go przewrócić. Korzystając z tego, wymieżyłem mu ostrze w gardło. Dyszałem ciężko, niedowieżając. Nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego tata się bał. Dlaczego mama i Carri się bali? Dlaczego wszyscy zgromadzeni przy mnie byli przerażeni?
- Manus Hargan. - Głos strażnika nagle wytrącił mnie z zamyślenia i tempego wpatrywania się w podłogę. Uniosłem głowe z niemym zapytaniem, podczas gdy strażnik z obrzydzeniem podniusł mnie i wyprowadził z cieli.
- Wpłacono kaucje. A teraz wynocha. - Warknoł, pachąc mnie do przodu.
Syknołem z bólu, usiłując się podnieść z zimnych kamieni... Przeklołem.
Akurat teraz antidotum musiało przestać dsiałać?! Jedyne czym byłem w stanie poruszać to dłonie, nogi stały się bezużyteczne. Poczołem się więc czołgać z czego strażnicy mieli niezły ubaw.
- Manus! - Usłyszałem przerażony krzyk Jaszczureczki, przemieszczwjąc się ledwo dwa metry.
- Miło cię widzieć piękna. Wybacz mi... Normalnie bym wskoczył ci w ramiona i rozebrał na miejscu, ale jak widzisz niedomagam... - Pożaliłem się mojej najukochańszej gadzince na co jej policzki odrazu lekko się zarożowiły.
<Ash jak tam macanie mojej sis? Jasha? Pomożesz swemu księciu w opałach?>
- I co może mam ci rękę jeszcze podać? - Starałem nie... znaczy.
Ashaeroth zaśmiał się, jednym mocnym kopniakiem zrzucając mnie z krzesła.
- A no... Wypadało by... I lepiej dla ciebie. - Westchnął podnosząc mnie za bety i waląc mocno w twarz. Tak że splunąłem krwią.
- Sam widzisz. - Spojrzałem na niego z nieukrywaną nienawiścią. Jednak tylko przez chwile bo zaraz potem się uśmiechnąłem, wyciągając ku niemu uwolnioną z uścisku kajdan dłoń. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie zdziwiony, gdy zaraz potem po pomieszczeniu przetoczył się brzdęk spadających na ziemnie metalowych kajdan. Mimo wszystko uścisnąłem mu wesoło dłoń, a szczególnie serdecznie gdy już mnie opuścił na ziemie.
- No co? Nie tylko ty masz asy w rękawie gorylu. - Burknąłem pocierając obolałe przeguby. - Spójrz no na moje drobne dłonie, a na twoje dwa młoty... Mogli byście brać pod uwagę, że nie każdy wasz więzień to goliat. - Zacząłem krążyć po pomieszczeniu prawiąc mu morały o tym jak to jego podwładni powinni być bardziej ostrożni, a on robił miny jakby chciał mnie udusić.
- To co? Formalności mamy już za sobą czy wolisz sobie przemyśleć z kim będziesz się zadawał... Ash? - Jego imię niemal wyszczebiotałem.
Mężczyzna warknoł patrząc na mnie z pod byka, ale mimo wszystko odwzajemnił uścisk dłoń... Oj odwzajemnił, aż mi gruchło w kościach.
- No popatrz... Bolało? - Syknoł, puszczając moją dłoń z tryjumfalnym uśmiechem.
- Oj tak. - Westchnołem z bólu, masując dłoń. - Już czuje te serdeczną współpracę.
Asheroth nie odpowiedział, tylko skinoł na swoich podwładnych, któży nim się obejrzałem na powrót uwięzili mnię w kajdankach... Z tym że odrobine ciaśniej. Może nawet za ciasno.
- I jak? Wygodnie? - Asheroth wyszczeżył soję białe zembiska w moją stronę i raz jeszcze uderzył w twarz. - Posiedzisz sobie w celi jeszcze dzień w ramach przemyślenia swojego zachowania. - Dodał jeszcze po czym odszedł w stronę wyjścia gdzię czekał na niego jego polejny wierny pachołek.
Wyprowadzono mnie z sali dopiero jakiś czas po jego wyjściu. Strażnicy zdążyli już się wybawić kosztem paru moich sińców i rozcięć.
Dopiero teraz gdy mnie niemal wynieśli na rękach, zauważyłem... A właściwie rozpoznałem Mor. Stojącą obok tego wielkiego buffona i... Całująca go? Zaraz...
- Morwen! Co ty do cholery z nim wyrabiasz?! - Wrzasnołem wyrywając się z rąk strażników, chcąc podbiec do siosty. Oni jednak pchnęli mnie na ziemie i unieruchomili.
- Manus? - Zdziwiła się dziewczyna, ale w odwróceniu głowy przeszkodził jej Asheroth, który kontynnuował w najlepsze pocałunek. Oj Tanith nie był by zbytnio w niebo wzięty, widząc jaka ona była uległa. Widziałem jak trzyma się dłoń na swoim brzuchu i gładzi czule... A jednak, odwaga by całować innego, wcale ją to nie opuszczała.
Z jednej strony myślałem "Zuch dziewczyna, wie czego chce.". Z drugiej jednak gdy spoglądałem na Asheroth'a, aż barało mi się na ciężkie wetchnienie.
Dlaczego akturat on?
- Oj Mor... Mor. - Uśmiechnąłem się pod nosem, odprowadzany przez strażników do celi.
Teraz potulnie, nie rzucając się i zostawiając za sobą w tyle swoją malutką siostrzyczkę.
W celi miałem siedzieć póki moja.. Jak to określi "jaszczurza kurwa" nie wpłaci za mnie kaucji.
Patrzyłem przez długi czas na straże wilkiem, siedząc na środku celi.
Postronnemu obserwatorowi moje działnie mogło się wydawać bezsensowne bo takie tez było. Nie da się ukryć... byłem zwyczajnym wariatem. Zawsze tak było... Odkąd tatuś wyrzucił mnie z kołyski i odkąd odkryłem swoją niecodzinną zdolność... Dobrze pamiętałem ten dzień.
Ojciec wtedy po raz pierwszy postanowił znęcać się nad Carrickiem. Mały miał wtedy zaledwie czwarte urodziny, gdy staruch ostaniowił sprezentować mu na nie solidny kopniak rzeczewistości, która miała go czekać przez wszystkie najbliższe lata. Przedewszystkim był zobowiązany to przeżyć, jednak co ma do powiedzenie małe, czteroletnie dziecko w obliczu masywnego conajmiej dziesięć razy starszego mężczyzny.
Skrzywiłem się wspominając tamten dzień. Czułem się dziwnie i momentami serce nieznośnie mnie kluło... Do tego stopnia, że traciłem dech w piersi. Mimo to nie przestawałem zaciskać szczęki i dalej sięgaliśmy pamięcią do tamtych chwil.
Wtedy byłem jeszcze tym dobrym bratem... Tym który zawsze nadłóży karku na najgorsze z gorszych, ciosy. Ale wtedy też coś zaczeło we mnie niepokojąco gnić... Pewien ważny organ, który odpowiadał za moją miłość ku pacyfiźmie i dobru ogólny. A teraz ? Teraz tym co kochałem było nurzanie się we krwi... A zaraz potem stało się to moją profesją, nieodłącznym stylem życia.
Pytanie tylko czy chciałem tego ja czy to coś co tak upodobało sobie odbieranie mi prawa głosu.
- Ojcze zostaw Carri'ego! - Wrzasnołem, widząc jak mężczyzna odtrąca matke i chwyta czterolatka z kołnież.
Podbiegłem na miejsce zdażenia i chwyciłem ojca za nogę.
- Nie możesz mu jeszcze tego zrobić! - Zapłakałem, spoglądając na ojca. Cały drżałem, nie spodziewając się by mnie usłuchał. I tak też się stało. Mimo iż mocno się trzymałem nogi ojca on mnie odrzucił w przestrzeń, na tyle mocno bym z pewnym impetem udeżył w ziemie.
Usłyszałem wrask bólu, a przedewszystkim strachu ze strony Carricka. Mama też krzyczała, błagała olitość dla niego jak jeszcze w żadnym przypadku. Moim czy Eoin'a. Troche zabolało, ale mimo to zdobyłem się w sobie by wstać i znów podbiec do ojca. Tym razem z wyciągniętymi mieczem.
- Powiedziałem zostaw go! - Wrzasnołem, znów stając przed obliczem ojca.
Teraz było jednak nieco innaczej... Bowiem czułem się dziwnie pewniej, mocniej z tym co powiedziałem, jak patrzyłem się uparcie w ojca. Ale byłem też przerażony.
Oczy mężczyzny zaszły nagłym przerażeniem, a sam mężczyzna, zdezoriętowany upuścił syna, którego natychmiast zabrała matka.
Tata nie trwał tak jednak długo, gdy doszło do niego, że byle chuchro jak ja to nie powód do obaw.
Do momentu gdy, kożysztając z jego rozproszenia, wskoczyłem z niego. Mężczyzna przewrócił się z krzykiem, mimo iż sam nie dał bym rady go przewrócić. Korzystając z tego, wymieżyłem mu ostrze w gardło. Dyszałem ciężko, niedowieżając. Nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego tata się bał. Dlaczego mama i Carri się bali? Dlaczego wszyscy zgromadzeni przy mnie byli przerażeni?
- Manus Hargan. - Głos strażnika nagle wytrącił mnie z zamyślenia i tempego wpatrywania się w podłogę. Uniosłem głowe z niemym zapytaniem, podczas gdy strażnik z obrzydzeniem podniusł mnie i wyprowadził z cieli.
- Wpłacono kaucje. A teraz wynocha. - Warknoł, pachąc mnie do przodu.
Syknołem z bólu, usiłując się podnieść z zimnych kamieni... Przeklołem.
Akurat teraz antidotum musiało przestać dsiałać?! Jedyne czym byłem w stanie poruszać to dłonie, nogi stały się bezużyteczne. Poczołem się więc czołgać z czego strażnicy mieli niezły ubaw.
- Manus! - Usłyszałem przerażony krzyk Jaszczureczki, przemieszczwjąc się ledwo dwa metry.
- Miło cię widzieć piękna. Wybacz mi... Normalnie bym wskoczył ci w ramiona i rozebrał na miejscu, ale jak widzisz niedomagam... - Pożaliłem się mojej najukochańszej gadzince na co jej policzki odrazu lekko się zarożowiły.
<Ash jak tam macanie mojej sis? Jasha? Pomożesz swemu księciu w opałach?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)