Wpadłam do domu jak oszalała. Nie miałam pojęcia co mam robić. Pierwszy raz tak naprawdę panikowałam, miotając się po salonie, to nów sypialni, nie mając żadnego planu... Nic... Widok Manusa, biegnącego z głową Isil, to jak dzikość i szaleństwo wykrzywiało jego twarz... Jak go pojmano i jak zatrzymał mnie. Wszystko to wydawało się nierealne, niemożliwe. Przerażało mnie, pierwszy raz od tak dawna.
W pierwszej chwili oczywiście chciałam wpaść tam i uwolnić ukochanego. Chciałam zabić każdego, kto ośmielił się go tknąć... Wiedziałam jednak, że to było coś niewykonalnego. Pałacowe lochy, dokąd go zabrano, były istną twierdzą, a Asherotha nie można było lekceważyć. Poza tym nawet jeżeli udałoby mi się wydostać Manusa, to w mgnieniu oka musielibyśmy zniknąć, bo stalibyśmy się poszukiwani. Listy gończe były w naszej profesji nierzadkie, ale jednak liczyło się dla nas, byśmy nie zostali wykryci, by nikt niczego nie mógł nam udowodnić i postawić nas przed obliczem kata. Tym razem Manus pokazał wszystkim co zrobił...
Zapłakałam, znów ukrywając twarz w dłoniach. Byłam zdruzgotana. Co jeśli zostanie skazany? Jeśli będą chcieli go zabić za jego zbrodnię? Nie mogłam na to pozwolić! Nie mogłam i nie chciałam! Nigdy!
- Azor! - ryknęłam i w pośpiechu zaczęłam zgarniać co potrzebniejsze rzeczy, gotowa iść odbić ukochanego i uciec z nim i na drugi kraniec świata.
Ledwie jednak skończyłam ładowanie jednej z toreb, gdy przygnała do mnie jedna za służących.
- P-pani... przyniesiono to i... - zaskomlała, gdy wydarłam z jej drętwych łap kopertę opatrzoną pieczęcią królewskiego kata.
Szybko przeczytałam treść wiadomości, czując z każdym słowem, jak kamień spadał mi z serca. Oczywiście w pewnym sensie budziło to i mój niepokój, bo oznaczało to, że Asheroth miał w tym jakiś interes, ale nie dbałam o to.
- Azor, za mną - warknęłam i biorąc sporą sakwę złota ruszyłam do wyjścia.
Do lochów dotarłam pędem, a towarzystwo mojego pupila sprawiło, że wszystko co tylko stanęło nam na drodze uciekało w popłochu. Zeskoczyłam zgrabnie z sidła i podeszłam do jednego ze strażników.
- Prowadź mnie do Manusa. Został zatrzymany, a wy macie go wypuścić - zakomunikowałam chłodno.
Mężczyzna ociągał się zdecydowanie za długo, a Azor wyczuł moją złość. Nim choćby miałam ochotę zareagować stwór chwycił a grdykę strażnika i zaryczał wściekle. Nie zabił go, choć usłyszenie pękającego kręgosłupa byłoby dla mnie teraz istną symfonią. Kiedy strażnik zwiotczał w uścisku Azora, kazałam mu go wypuścić. Drugi z mężczyzn był już na tyle mądry, że poprowadził mnie wgłąb lochów. Złoto, po prostu rzuciłam jednemu z urzędasów i pognałam dalej. Kiedy wreszcie ujrzałam Manusa, lezącego na ziemi, poobijanego, ale żywego znów miałam ochotę się rozpłakać. Na widok krwi przeszyło mnie jednak i inne uczucie... Chęć odwetu. Sprawiające niemal ból pragnienie mordu i dokonania wyjątkowo krwawej i bolesnej zemsty na wszystkim, co odważyło się choć tknąć mężczyznę, którego kochałam. Zacisnęłam pięści i przełknęłam gorzki jad, który zaczął spływać z moich kłów, starając się opanować.
Azor uniósł Manusa, a ja ruszyłam do wyjścia obrzucając pełnym nienawiści wzrokiem każdego kogo mijałam. Dobrze zapamiętywałam każdą z twarzy wiedząc, że jeżeli spotkam ich kiedyś pojedynczo, w ciemnych uliczkach skończę ich żywoty.
Droga do domu była chyba najcięższą jaką przebyłam ostatnimi czasy. Wciąż starałam się być spokojna, walcząc ze sobą. Udawało się... aż do chwili kiedy podałam Manusowi lekarstwa... Wtedy rzuciłam mu się w ramiona, płacząc znowu. Miałam już dość łez, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczałam przez łzy. - Jak mogłeś?! Jak mogłeś się tak narazić? Czy ty wiesz co by się stało gdybym cię straciła...?
- Jaszczureczko... nie płacz - wyszeptał, gładząc mnie po włosach.
- Nigdy mnie nie zostawiaj... błagam.. - zachlipałam znów, zwijając się w kłębek, by móc leżeć na jego kolanach. Ściskałam mocno jego zakrwawione wciąż ubranie. - Obiecaj mi... - wyjęczałam jeszcze.
<Maniuś, ja cię kiedyś osobiście zamorduję>
Szybko przeczytałam treść wiadomości, czując z każdym słowem, jak kamień spadał mi z serca. Oczywiście w pewnym sensie budziło to i mój niepokój, bo oznaczało to, że Asheroth miał w tym jakiś interes, ale nie dbałam o to.
- Azor, za mną - warknęłam i biorąc sporą sakwę złota ruszyłam do wyjścia.
Do lochów dotarłam pędem, a towarzystwo mojego pupila sprawiło, że wszystko co tylko stanęło nam na drodze uciekało w popłochu. Zeskoczyłam zgrabnie z sidła i podeszłam do jednego ze strażników.
- Prowadź mnie do Manusa. Został zatrzymany, a wy macie go wypuścić - zakomunikowałam chłodno.
Mężczyzna ociągał się zdecydowanie za długo, a Azor wyczuł moją złość. Nim choćby miałam ochotę zareagować stwór chwycił a grdykę strażnika i zaryczał wściekle. Nie zabił go, choć usłyszenie pękającego kręgosłupa byłoby dla mnie teraz istną symfonią. Kiedy strażnik zwiotczał w uścisku Azora, kazałam mu go wypuścić. Drugi z mężczyzn był już na tyle mądry, że poprowadził mnie wgłąb lochów. Złoto, po prostu rzuciłam jednemu z urzędasów i pognałam dalej. Kiedy wreszcie ujrzałam Manusa, lezącego na ziemi, poobijanego, ale żywego znów miałam ochotę się rozpłakać. Na widok krwi przeszyło mnie jednak i inne uczucie... Chęć odwetu. Sprawiające niemal ból pragnienie mordu i dokonania wyjątkowo krwawej i bolesnej zemsty na wszystkim, co odważyło się choć tknąć mężczyznę, którego kochałam. Zacisnęłam pięści i przełknęłam gorzki jad, który zaczął spływać z moich kłów, starając się opanować.
Azor uniósł Manusa, a ja ruszyłam do wyjścia obrzucając pełnym nienawiści wzrokiem każdego kogo mijałam. Dobrze zapamiętywałam każdą z twarzy wiedząc, że jeżeli spotkam ich kiedyś pojedynczo, w ciemnych uliczkach skończę ich żywoty.
Droga do domu była chyba najcięższą jaką przebyłam ostatnimi czasy. Wciąż starałam się być spokojna, walcząc ze sobą. Udawało się... aż do chwili kiedy podałam Manusowi lekarstwa... Wtedy rzuciłam mu się w ramiona, płacząc znowu. Miałam już dość łez, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczałam przez łzy. - Jak mogłeś?! Jak mogłeś się tak narazić? Czy ty wiesz co by się stało gdybym cię straciła...?
- Jaszczureczko... nie płacz - wyszeptał, gładząc mnie po włosach.
- Nigdy mnie nie zostawiaj... błagam.. - zachlipałam znów, zwijając się w kłębek, by móc leżeć na jego kolanach. Ściskałam mocno jego zakrwawione wciąż ubranie. - Obiecaj mi... - wyjęczałam jeszcze.
<Maniuś, ja cię kiedyś osobiście zamorduję>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz