czwartek, 25 lutego 2016

Od Manusa (do Asheroth'a/Jashy)

Wpatrywałem się w ten jego głupi uśmieszek... Jasne, że był teraz wyżej. Za szczekanie mogłem otrzymać w odpowiedzi co najwyżej upuszczenie krwi, odcięcie czegoś albo i coś mniej upokarzającego... Jeśli w ogóle coś tym podobnego istniało. W skrócie wolałem nie próbować.
- I co może mam ci rękę jeszcze podać? - Starałem nie... znaczy.
Ashaeroth zaśmiał się, jednym mocnym kopniakiem zrzucając mnie z krzesła.
- A no... Wypadało by... I lepiej dla ciebie. - Westchnął podnosząc mnie za bety i waląc mocno w twarz. Tak że splunąłem krwią.
- Sam widzisz. - Spojrzałem na niego z nieukrywaną nienawiścią. Jednak tylko przez chwile bo zaraz potem się uśmiechnąłem, wyciągając ku niemu uwolnioną z uścisku kajdan dłoń. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie zdziwiony, gdy zaraz potem po pomieszczeniu przetoczył się brzdęk spadających na ziemnie metalowych kajdan. Mimo wszystko uścisnąłem mu wesoło dłoń, a szczególnie serdecznie gdy już mnie opuścił na ziemie.
- No co? Nie tylko ty masz asy w rękawie gorylu. - Burknąłem pocierając obolałe przeguby. - Spójrz no na moje drobne dłonie, a na twoje dwa młoty... Mogli byście brać pod uwagę, że nie każdy wasz więzień to goliat. - Zacząłem krążyć po pomieszczeniu prawiąc mu morały o tym jak to jego podwładni powinni być bardziej ostrożni, a on robił miny jakby chciał mnie udusić.
- To co? Formalności mamy już za sobą czy wolisz sobie przemyśleć z kim będziesz się zadawał... Ash? - Jego imię niemal wyszczebiotałem.
Mężczyzna warknoł patrząc na mnie z pod byka, ale mimo wszystko odwzajemnił uścisk dłoń... Oj odwzajemnił, aż mi gruchło w kościach.
- No popatrz... Bolało? - Syknoł, puszczając moją dłoń z tryjumfalnym uśmiechem.
- Oj tak. - Westchnołem z bólu, masując dłoń. - Już czuje te serdeczną współpracę.
Asheroth nie odpowiedział, tylko skinoł na swoich podwładnych, któży nim się obejrzałem na powrót uwięzili mnię w kajdankach... Z tym że odrobine ciaśniej. Może nawet za ciasno.
- I jak? Wygodnie? - Asheroth wyszczeżył soję białe zembiska w moją stronę i raz jeszcze uderzył w twarz. - Posiedzisz sobie w celi jeszcze dzień w ramach przemyślenia swojego zachowania. - Dodał jeszcze po czym odszedł w stronę wyjścia gdzię czekał na niego jego polejny wierny pachołek.
Wyprowadzono mnie z sali dopiero jakiś czas po jego wyjściu. Strażnicy zdążyli już się wybawić kosztem paru moich sińców i rozcięć.
Dopiero teraz gdy mnie niemal wynieśli na rękach, zauważyłem... A właściwie rozpoznałem Mor. Stojącą obok tego wielkiego buffona i... Całująca go? Zaraz...
- Morwen! Co ty do cholery z nim wyrabiasz?! - Wrzasnołem wyrywając się z rąk strażników, chcąc podbiec do siosty. Oni jednak pchnęli mnie na ziemie i unieruchomili.
- Manus? - Zdziwiła się dziewczyna, ale w odwróceniu głowy przeszkodził jej Asheroth, który kontynnuował w najlepsze pocałunek. Oj Tanith nie był by zbytnio w niebo wzięty, widząc jaka ona była uległa. Widziałem jak trzyma się dłoń na swoim brzuchu i gładzi czule... A jednak, odwaga by całować innego, wcale ją to nie opuszczała.
Z jednej strony myślałem "Zuch dziewczyna, wie czego chce.". Z drugiej jednak gdy spoglądałem na Asheroth'a, aż barało mi się na ciężkie wetchnienie.
Dlaczego akturat on?
- Oj Mor... Mor. - Uśmiechnąłem się pod nosem, odprowadzany przez strażników do celi.
Teraz potulnie, nie rzucając się i zostawiając za sobą w tyle swoją malutką siostrzyczkę.
W celi miałem siedzieć póki moja.. Jak to określi "jaszczurza kurwa" nie wpłaci za mnie kaucji.
Patrzyłem przez długi czas na straże wilkiem, siedząc na środku celi.
Postronnemu obserwatorowi moje działnie mogło się wydawać bezsensowne bo takie tez było. Nie da się ukryć... byłem zwyczajnym wariatem. Zawsze tak było... Odkąd tatuś wyrzucił mnie z kołyski i odkąd odkryłem swoją niecodzinną zdolność... Dobrze pamiętałem ten dzień.
Ojciec wtedy po raz pierwszy postanowił znęcać się nad Carrickiem. Mały miał wtedy zaledwie czwarte urodziny, gdy staruch ostaniowił sprezentować mu na nie solidny kopniak rzeczewistości, która miała go czekać przez wszystkie najbliższe lata. Przedewszystkim był zobowiązany to przeżyć, jednak co ma do powiedzenie małe, czteroletnie dziecko w obliczu masywnego conajmiej dziesięć razy starszego mężczyzny.
Skrzywiłem się wspominając tamten dzień. Czułem się dziwnie i momentami serce nieznośnie mnie kluło... Do tego stopnia, że traciłem dech w piersi. Mimo to nie przestawałem zaciskać szczęki i dalej sięgaliśmy pamięcią do tamtych chwil.
Wtedy byłem jeszcze tym dobrym bratem... Tym który zawsze nadłóży karku na najgorsze z gorszych, ciosy. Ale wtedy też coś zaczeło we mnie niepokojąco gnić... Pewien ważny organ, który odpowiadał za moją miłość ku pacyfiźmie i dobru ogólny. A teraz ? Teraz tym co kochałem było nurzanie się we krwi... A zaraz potem stało się to moją profesją, nieodłącznym stylem życia.
Pytanie tylko czy chciałem tego ja czy to coś co tak upodobało sobie odbieranie mi prawa głosu.

- Ojcze zostaw Carri'ego! - Wrzasnołem, widząc jak mężczyzna odtrąca matke i chwyta czterolatka z kołnież.
Podbiegłem na miejsce zdażenia i chwyciłem ojca za nogę.
- Nie możesz mu jeszcze tego zrobić! - Zapłakałem, spoglądając na ojca. Cały drżałem, nie spodziewając się by mnie usłuchał. I tak też się stało. Mimo iż mocno się trzymałem nogi ojca on mnie odrzucił w przestrzeń, na tyle mocno bym z pewnym impetem udeżył w ziemie.
Usłyszałem wrask bólu, a przedewszystkim strachu ze strony Carricka. Mama też krzyczała, błagała olitość dla niego jak jeszcze w żadnym przypadku. Moim czy Eoin'a. Troche zabolało, ale mimo to zdobyłem się w sobie by wstać i  znów podbiec do ojca. Tym razem z wyciągniętymi mieczem.
- Powiedziałem zostaw go! - Wrzasnołem, znów stając przed obliczem ojca.
Teraz było jednak nieco innaczej... Bowiem czułem się dziwnie pewniej, mocniej z tym co powiedziałem, jak patrzyłem się uparcie w ojca. Ale byłem też przerażony.
Oczy mężczyzny zaszły nagłym przerażeniem, a sam mężczyzna, zdezoriętowany upuścił syna, którego natychmiast zabrała matka.
Tata nie trwał tak jednak długo, gdy doszło do niego, że byle chuchro jak ja to nie powód do obaw.
Do momentu gdy, kożysztając z jego rozproszenia, wskoczyłem z niego. Mężczyzna przewrócił się z krzykiem, mimo iż sam nie dał bym rady go przewrócić. Korzystając z tego, wymieżyłem mu ostrze w gardło. Dyszałem ciężko, niedowieżając. Nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego tata się bał. Dlaczego mama i Carri się bali? Dlaczego wszyscy zgromadzeni przy mnie byli przerażeni?

- Manus Hargan. - Głos strażnika nagle wytrącił mnie z zamyślenia i tempego wpatrywania się w podłogę. Uniosłem głowe z niemym zapytaniem, podczas gdy strażnik z obrzydzeniem podniusł mnie i wyprowadził z cieli.
- Wpłacono kaucje. A teraz wynocha. - Warknoł, pachąc mnie do przodu.
Syknołem z bólu, usiłując się podnieść z zimnych kamieni... Przeklołem.
Akurat teraz antidotum musiało przestać dsiałać?! Jedyne czym byłem w stanie poruszać to dłonie, nogi stały się bezużyteczne. Poczołem się więc czołgać z czego strażnicy mieli niezły ubaw.
- Manus! - Usłyszałem przerażony krzyk Jaszczureczki, przemieszczwjąc się ledwo dwa metry.
- Miło cię widzieć piękna. Wybacz mi... Normalnie bym wskoczył ci w ramiona i rozebrał na miejscu, ale jak widzisz niedomagam... - Pożaliłem się mojej najukochańszej gadzince na co jej policzki odrazu lekko się zarożowiły.


<Ash jak tam macanie mojej sis? Jasha? Pomożesz swemu księciu w opałach?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz