Z westchnieniem puściłem dłoń Tanith'a i ze spuszczoną głową stałem
tak jeszcze chwile po mimo tego, że doskonale wychwyciłem niecierpliwy
stukot kopyt oddalający się z niesamowitą szybkością. Cóż, zapomniałem
już praktycznie jak to naprawdę było z rudzielcem. Jakoś wyleciało mi z
głowy, że przecież nie należy do mnie i że nie mogę go mieć na stałe.
Czas na odwyk co? Gdybym tylko jeszcze potrafił...
Poczułem dziwne łaskotanie na łydce, które wybudziło mnie z transu.
Zamrugałem spoglądając w tamto miejsce i od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Mała
Irulana patrzyła się na mnie wyczekująco wyciągając w moją stronę
łapczywie rączki dając mi do zrozumienia, że mam się jej słuchać bo
ona i tak nie odpuść. Co to w ogóle za postawa proszę pana, gdzie
wdzięczność z domu, gdzie radość z wolności? Tak mówiły jej stanowcze
oczka, które jakby dziwnie iskrząc pomału przybierały stanowczy zimny
odcień szarości. Był to ten sam, którym darzył nas ojciec szykując się do wymierzenia bata, trudno więc było się im przeciwstawić.
-
Hej maluchu. - Zaśmiałem się klękając przy niej i gapiąc się oczarowany
jak trzęsącymi się łapkami próbuje synchronizować się z nóżynami
nieporadnie raczkujące bliżej mnie.
Wpadła mi w ramiona
wesoło kwiląc, wywijając rączkami rytmicznie wybijała rytm o skórę na
mojej klatce piersiowej. Chwyciłem jej małe paluszki teraz oplatające z
ciekawością moją dłoń w ostatniej chwili gdy ta zamachnęła się szykując
na mnie swój ostateczny cios.
- Ładnie to tak dybać na
braciszka starszego? Jeśli tylko zapragniesz to w przyszłości możemy się
posiłować, ale teraz leżymy grzecznie bo przecież nic ci nie zrobiłem.
- Irulcia pisnęła dziwnie uradowana na samo moje napomknięcie o
zapasach.
- Ach tu jesteś... Jesteście. - Za zakrętu jednego z
licznych zapewne tu korytarzy wybiegła dziewczyna, szatynka w moim
wieku. Miała przerażoną minę, ale zaraz potem przybrała ona ton jakby
obojętność zmieszanej z powagą.
- Witam. - Zaczęła szybko i
dobitnie żądając oczywiście znacznie kreatywniejszej wypowiedzi z mojej
strony. Podeszła trochę bliżej wyciągając dłonie po małą.
-
Eee... No.. Cześć, zdaje mi się że byłaś wtedy tam przy wozie nie? -
Wybełkotałem sam nie wiem czemu, ale czułem się niezręcznie, a każde jej
spojrzenia prosto na mnie uświadczyło mnie o tym, że nie powinienem
oddawać jej mojej siostrzyczki, która i tak z niezadowoleniem przyciskała twarzyczkę do materiału mojej koszuli.
Na co dziewczyna po
prostu z westchnieniem opuściła dłonie, chyba spodziewała się takiej
reakcji, a mnie samego obdarzyła wrogim spojrzeniem z niewiadomych mi
przyczyn.
- Czy ja coś ci zrobiłem? - Jakoś tak mi się wyrwało choć ze znacznie bardziej pretensjonalnym tonem niż planowałem.
-
Ależ nic... Panie. - Oświadczyła stanowczo odbierając mi piszczącą z
niezadowolenia Irulane. Odwróciła się nawet by odejść, ale ja chwyciłem
ją za ramie przysuwając z powrotem w moją stronę. Uzyskałem wtedy chyba
najmniej oczekiwaną reakcje. Nieznajoma mi jeszcze z imienia dziewczyna
poczerwieniała, gdy tylko ją obróciłem stawiając no w może trochę
mniejszym odstępie od siebie niż wcześniej, ale to tylko szczegół,
doprawdy nieistotny. Jej rumieniec natomiast ku mojemu zdziwieniu nie
był oznaką złość co bardziej zakłopotania.
- Co... Coś ci
zrobiłem? - Powtórzyłem pytanie raz jeszcze choć nie z taką dobitnością
jaką sobie w duchu wymarzyłem. Odwróciła wzrok uciekając nim jak
najdalej.
- Tak, tak... - Jęknęła jakby bardziej do siebie
odchodząc szybkim krokiem i mało na zakręcie nie wlatując w ścianę, na
szczęście uniknęła tego i popędziłam dalej ściskając w ramionach
płaczącą dziewczynkę, która wyciągała ku mnie rączki.
A na stałem tam dalej ogłupiały z rozdziawioną jadaczką.
- No dobra. - Westchnąłem czujnie rozglądając się na boki i powoli krocząc przed siebie.
Warto
było by tu trochę pozwiedzać, przydało by się również czujnie rozglądać
w razie nalotu kolejnej dziwnej istoty, która z politowaniem nazwie mnie dziwolągiem, albo czymś gorszym co nawet przez myśl by mi teraz nie
przeszło.
Z zachwytem niejakim kroczyłem po wnętrzu domostwa,
dość sporego zresztą... Nigdy nie byłem w domu z tak wielką ilością
drzwi za których dochodziła za każdym razem inna woń.
Właściwie
dziwne, minęło już trochę czasu odkąd okiełznałem swą psią naturę,
podobnie jak i ostatnio zaniechiwałem przemian, bo jakoś nie było okazji,
a mimo to niekiedy miałem aż nadto wrażliwy chociażby węch.
Teraz
mnie to cieszyło, nie raz w sumie sprawiało nieziemską przyjemność, bo
przecież lepszy to już skutek uboczny od nadwrażliwego słuchu. A teraz
właśnie nadarzyła mi się okazja ku rozkoszy... Ja mały Carrick w tak
sporym domu zbłąkany, ale wiedziony znajomym mi choć słabym zapachem
który im mocniej mogłem go uchwycić tym przyprawiał mnie o większe
drżenie serca. Nie napotkałem nikogo na drodze, albo też nikt nie chciał
mi w nią wejść.
W każdym razie mało mnie to obchodziło teraz
liczyła się tylko woń pieszcząca moje ciało, przyprawiająca o mrowienie
każdy jego skrawek, choć już wyblakła i wymieszana z zupełnie
nieproszoną tu barwą.
Błądziłem po mniejszych większych
pomieszczeniach, w żadnym jednak nie pozostawałem długo, nie dopóki nie
poczęły mnie bardziej interesować niektóre przedmioty, które ciągnęły za
sobą dalszy wytyczony dla mnie przez wstęgi zapachu szlak.
Ostatecznie dobrnąłem do niepozornych drzwi za którymi rozmarzonymi oczami wyobraźni
widziałem zdecydowanie sypialnie mojego ukochanego. Niewiele też się
myliłem, a wręcz trafiłem celnie jak nigdy. Otwierając drzwi uderzyła
mnie taka rozkosz, ledwo Zdołałem utrzymać się na nogach plus
powstrzymać zawroty głowy.
Przetoczyłem się po pomieszczeniu w
skomplikowanym układzie tanecznym którego kroki znała tylko moja
zakochana po uszy świadomość, koniec końców padłem napierając na drzwi
do osobnego pomieszczenia gdzie ukuł mnie dosłowny szał.
Opadłem zdezorientowany na podłogę niewielkiego pomieszczenia bez okien ze sporą
ilością tkanin... A właściwie ubrań... Zaraz! Poderwałem się
natychmiast na równe nogi nie bacząc nawet już na ból kości ogonowej, na
którą upadłem ze sporym impetem. Przyległym natychmiastowo do pokaźnej
wystawy koszul wtulając się w nie rozkosznie nie mogąc uwierzyć w to
jakie miałem szczęście znajdując taką żyłę złota.
- Tyle
skarbów, a ja o tym nie miałem pojęcia. - Westchnąłem rozmarzony i z
świecącymi oczyma pełny ekscytacji wylądowałem na łóżku, padając
zupełnym plackiem w pościel tuląc wszystko do siebie co tylko się dało i
było w zasięgu mej dłoni, wliczając w to też poduszki.
Zidentyfikowałem przy okazji nawet nieznany mi dotąd zapach.
-
Nie omieszkam o to zapytać panie mój. - Warknąłem
żartobliwie przyciskając poduszkę jeszcze mocniej i układając się
spokojnie w jednym miejscu. Dysząc i próbując poukładać pulsujące
szczęściem myśli, uspokoić to co najmniej okiełznane. Samo serce.
Spędziłem
caluśki wieczór na przeglądaniu garderoby Tanith'a i piszczenia z
radości przy każdym dotyku tego co do niego należało, kiedyś być może
znalazło się w jego rękach...
Nie ukrywam było to męczące, więc
opadłem z powrotem na łóżko... Właściwie to wręcz łoże nie bacząc na
to... Zresztą czy od początku w ogóle o tym myślałem? A chodziło o prywatność... Cóż chyba wszystkiego już zdołałem dotknąć.
W
korytarzu panowała głucha cisza i panowałaby dalej gdyby tego spokoju
nie przecięli stanowcze stąpanie lekkich stópek, zapewne dziewczyny...
Ale czy przypadkiem nie tej...
Kurde! Za co?! I czemu w tej akurat chwili?
Zczołgałem
się niechętnie z łóżka, przecież nie powinno mnie tu być nie miałem
prawa, choć był to mój... Dom? Nie to był jego dom, ja byłem tu
intruzem... Zakochanym po uszy, a wręcz niebiosa podlotkiem, którego przygarnął.
Nie miałem jednak szansy ani czasu na to by się stąd wydostać, ani też nie miałem na to ochoty, moje plany były wprost
inne i nie miałem zamiaru ich zaniechać przez jakąś głupią dziewuchę,
której się w mnie coś nie podoba.
Wskoczyłem, więc jednomyślnie pod łóżko... I czekałem aż odejdzie.
-
Carrick? - Usłyszałem niespodziewanie, dodatkowo przemówił do mnie
męski co najmniej znany mi zbyt dobrze głos bym mógł się mylić. Ale...
Uderzyłam się w głowę uskuteczniając zbyt gwałtowny ruch i by
potwierdzić to, że nie zwariowałem natychmiast wypełzłem spod łóżka.
Szok.. Dosłowny szok, bo w drzwiach faktycznie stał Tanith z założonymi
rękoma na piersi i szerokim uśmiechem. Serduszko biło mi jak oszalałe ja
jednak usiłowała je przygłuszyć.
Jak? Kołatało mi się to po głowie.
Rozejrzałam
się niepewnie... Kolejny szok... Miał być wieczór przecież widziałem
chwile temu zachodzące słońce... A było zupełnie inaczej... Spałem? Czyżbym zasną? Tak, to jedyne wytłumaczenie, a w takim razie kroki
Tanith'a wyrwały mnie z transu.
Zachichotałem nie dowierzając sobie samemu.
-
Można wiedzieć coś robił pod moim łóżkiem i czemuś taki czerwony? Co
poza tym tu w ogóle robisz? - Oznajmił nagle zwracając z powrotem na
siebie calutką moją uwagę.
Jego oczy skaczące z politowaniem
spojrzeniem po pomieszczeniu zadawały jeszcze milion innych pytań, ale
mnie zmogło takie zmęczenie, że nie miałem siły odpowiadać nawet na
podstawowe.
Podszedłem leniwie do Tancia wtulając się w jego klatkę piersiową i mrucząc.
- Czy to ważne? - Spytałem unosząc główkę, ale nie czekając na odpowiedź po prostu pociągnąłem go za rękaw w stronę łóżka.
<Tanith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz