poniedziałek, 3 listopada 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Z westchnieniem puściłem dłoń Tanith'a i ze spuszczoną głową stałem tak jeszcze chwile po mimo tego, że doskonale wychwyciłem niecierpliwy stukot kopyt oddalający się z niesamowitą szybkością. Cóż, zapomniałem już praktycznie jak to naprawdę było z rudzielcem. Jakoś wyleciało mi z głowy, że przecież nie należy do mnie i że nie mogę go mieć na stałe. Czas na odwyk co? Gdybym tylko jeszcze potrafił...
Poczułem dziwne łaskotanie na łydce, które wybudziło mnie z transu. 
Zamrugałem spoglądając w tamto miejsce i od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech. 
Mała Irulana patrzyła się na mnie wyczekująco wyciągając w moją stronę łapczywie rączki dając mi do zrozumienia, że mam się jej słuchać bo ona i tak nie odpuść. Co to w ogóle za postawa proszę pana, gdzie wdzięczność z domu, gdzie radość z wolności? Tak mówiły jej stanowcze oczka, które jakby dziwnie iskrząc pomału przybierały stanowczy zimny odcień szarości. Był to ten sam, którym darzył nas ojciec szykując się do wymierzenia bata, trudno więc było się im przeciwstawić. 
- Hej maluchu. - Zaśmiałem się klękając przy niej i gapiąc się oczarowany jak trzęsącymi się łapkami próbuje synchronizować się z nóżynami nieporadnie raczkujące bliżej mnie. 
Wpadła mi w ramiona wesoło kwiląc, wywijając rączkami rytmicznie wybijała rytm o skórę na mojej klatce piersiowej. Chwyciłem jej małe paluszki teraz oplatające z ciekawością moją dłoń w ostatniej chwili gdy ta zamachnęła się szykując na mnie swój ostateczny cios.
- Ładnie to tak dybać na braciszka starszego? Jeśli tylko zapragniesz to w przyszłości możemy się posiłować, ale teraz leżymy grzecznie bo przecież nic ci nie zrobiłem. - Irulcia pisnęła dziwnie uradowana na samo moje napomknięcie o zapasach.
- Ach tu jesteś... Jesteście. - Za zakrętu jednego z licznych zapewne tu korytarzy wybiegła dziewczyna, szatynka w moim wieku. Miała przerażoną minę, ale zaraz potem przybrała ona ton jakby obojętność zmieszanej z powagą.
- Witam. - Zaczęła szybko i dobitnie żądając oczywiście znacznie kreatywniejszej wypowiedzi z mojej strony. Podeszła trochę bliżej wyciągając dłonie po małą.
- Eee... No.. Cześć, zdaje mi się że byłaś wtedy tam przy wozie nie? - Wybełkotałem sam nie wiem czemu, ale czułem się niezręcznie, a każde jej spojrzenia prosto na mnie uświadczyło mnie o tym, że nie powinienem oddawać jej mojej siostrzyczki, która i tak z niezadowoleniem przyciskała twarzyczkę do materiału mojej koszuli.
Na co dziewczyna po prostu z westchnieniem opuściła dłonie, chyba spodziewała się takiej reakcji, a mnie samego obdarzyła wrogim spojrzeniem z niewiadomych mi przyczyn.
- Czy ja coś ci zrobiłem? - Jakoś tak mi się wyrwało choć ze znacznie bardziej pretensjonalnym tonem niż planowałem.
- Ależ nic... Panie. - Oświadczyła stanowczo odbierając mi piszczącą z niezadowolenia Irulane. Odwróciła się nawet by odejść, ale ja chwyciłem ją za ramie przysuwając z powrotem w moją stronę. Uzyskałem wtedy chyba najmniej oczekiwaną reakcje. Nieznajoma mi jeszcze z imienia dziewczyna poczerwieniała, gdy tylko ją obróciłem stawiając no w może trochę mniejszym odstępie od siebie niż wcześniej, ale to tylko szczegół, doprawdy nieistotny. Jej rumieniec natomiast ku mojemu zdziwieniu nie był oznaką złość co bardziej zakłopotania.
- Co... Coś ci zrobiłem? - Powtórzyłem pytanie raz jeszcze choć nie z taką dobitnością jaką sobie w duchu wymarzyłem. Odwróciła wzrok uciekając nim jak najdalej.
- Tak, tak... - Jęknęła jakby bardziej do siebie odchodząc szybkim krokiem i mało na zakręcie nie wlatując w ścianę, na szczęście uniknęła tego i popędziłam dalej ściskając w ramionach płaczącą dziewczynkę, która wyciągała ku mnie rączki.
A na stałem tam dalej ogłupiały z rozdziawioną jadaczką.
- No dobra. - Westchnąłem czujnie rozglądając się na boki i powoli krocząc przed siebie.
Warto było by tu trochę pozwiedzać, przydało by się również czujnie rozglądać w razie nalotu kolejnej dziwnej istoty, która z politowaniem nazwie mnie dziwolągiem, albo czymś gorszym co nawet przez myśl by mi teraz nie przeszło.
Z zachwytem niejakim kroczyłem po wnętrzu domostwa, dość sporego zresztą... Nigdy nie byłem w domu z tak wielką ilością drzwi za których dochodziła za każdym razem inna woń.
Właściwie dziwne, minęło już trochę czasu odkąd okiełznałem swą psią naturę, podobnie jak i ostatnio zaniechiwałem przemian, bo jakoś nie było okazji, a mimo to niekiedy miałem aż nadto wrażliwy chociażby węch.
Teraz mnie to cieszyło, nie raz w sumie sprawiało nieziemską przyjemność, bo przecież lepszy to już skutek uboczny od nadwrażliwego słuchu. A teraz właśnie nadarzyła mi się okazja ku rozkoszy... Ja mały Carrick w tak sporym domu zbłąkany, ale wiedziony znajomym mi choć słabym zapachem który im mocniej mogłem go uchwycić tym przyprawiał mnie o większe drżenie serca. Nie napotkałem nikogo na drodze, albo też nikt nie chciał mi w nią wejść.
W każdym razie mało mnie to obchodziło teraz liczyła się tylko woń pieszcząca moje ciało, przyprawiająca o mrowienie każdy jego skrawek, choć już wyblakła i wymieszana z zupełnie nieproszoną tu barwą. 
Błądziłem po mniejszych większych pomieszczeniach, w żadnym jednak nie pozostawałem długo, nie dopóki nie poczęły mnie bardziej interesować niektóre przedmioty, które ciągnęły za sobą dalszy wytyczony dla mnie przez wstęgi zapachu szlak.
Ostatecznie dobrnąłem do niepozornych drzwi za którymi rozmarzonymi oczami wyobraźni widziałem zdecydowanie sypialnie mojego ukochanego. Niewiele też się myliłem, a wręcz trafiłem celnie jak nigdy. Otwierając drzwi uderzyła mnie taka rozkosz, ledwo Zdołałem utrzymać się na nogach plus powstrzymać zawroty głowy. 
Przetoczyłem się po pomieszczeniu w skomplikowanym układzie tanecznym którego kroki znała tylko moja zakochana po uszy świadomość, koniec końców padłem napierając na drzwi do osobnego pomieszczenia gdzie ukuł mnie dosłowny szał.
Opadłem zdezorientowany na podłogę niewielkiego pomieszczenia bez okien ze sporą ilością tkanin... A właściwie ubrań... Zaraz! Poderwałem się natychmiast na równe nogi nie bacząc nawet już na ból kości ogonowej, na którą upadłem ze sporym impetem. Przyległym natychmiastowo do pokaźnej wystawy koszul wtulając się w nie rozkosznie nie mogąc uwierzyć w to jakie miałem szczęście znajdując taką żyłę złota.
- Tyle skarbów, a ja o tym nie miałem pojęcia. - Westchnąłem rozmarzony i z świecącymi oczyma pełny ekscytacji wylądowałem na łóżku, padając zupełnym plackiem w pościel tuląc wszystko do siebie co tylko się dało i było w zasięgu mej dłoni, wliczając w to też poduszki.
Zidentyfikowałem przy okazji nawet nieznany mi dotąd zapach. 
- Nie omieszkam o to zapytać panie mój. - Warknąłem żartobliwie przyciskając poduszkę jeszcze mocniej i układając się spokojnie w jednym miejscu. Dysząc i próbując poukładać pulsujące szczęściem myśli, uspokoić to co najmniej okiełznane. Samo serce.
Spędziłem caluśki wieczór na przeglądaniu garderoby Tanith'a i piszczenia z radości przy każdym dotyku tego co do niego należało, kiedyś być może znalazło się w jego rękach...
Nie ukrywam było to męczące, więc opadłem z powrotem na łóżko... Właściwie to wręcz łoże nie bacząc na to... Zresztą czy od początku w ogóle o tym myślałem? A chodziło o prywatność... Cóż chyba wszystkiego już zdołałem dotknąć.
W korytarzu panowała głucha cisza i panowałaby dalej gdyby tego spokoju nie przecięli stanowcze stąpanie lekkich stópek, zapewne dziewczyny... Ale czy przypadkiem nie tej...
Kurde! Za co?! I czemu w tej akurat chwili?
Zczołgałem się niechętnie z łóżka, przecież nie powinno mnie tu być nie miałem prawa, choć był to mój... Dom? Nie to był jego dom, ja byłem tu intruzem... Zakochanym po uszy, a wręcz niebiosa podlotkiem, którego przygarnął.
Nie miałem jednak szansy ani czasu na to by się stąd wydostać, ani też nie miałem na to ochoty, moje plany były wprost inne i nie miałem zamiaru ich zaniechać przez jakąś głupią dziewuchę, której się w mnie coś nie podoba.
Wskoczyłem, więc jednomyślnie pod łóżko... I czekałem aż odejdzie.
- Carrick? - Usłyszałem niespodziewanie, dodatkowo przemówił do mnie męski co najmniej znany mi zbyt dobrze głos bym mógł się mylić. Ale... Uderzyłam się w głowę uskuteczniając zbyt gwałtowny ruch i by potwierdzić to, że nie zwariowałem natychmiast wypełzłem spod łóżka. Szok.. Dosłowny szok, bo w drzwiach faktycznie stał Tanith z założonymi rękoma na piersi i szerokim uśmiechem. Serduszko biło mi jak oszalałe ja jednak usiłowała je przygłuszyć.
Jak? Kołatało mi się to po głowie. 
Rozejrzałam się niepewnie... Kolejny szok... Miał być wieczór przecież widziałem chwile temu zachodzące słońce... A było zupełnie inaczej... Spałem? Czyżbym zasną? Tak, to jedyne wytłumaczenie, a w takim razie kroki Tanith'a wyrwały mnie z transu.
Zachichotałem nie dowierzając sobie samemu.
- Można wiedzieć coś robił pod moim łóżkiem i czemuś taki czerwony? Co poza tym tu w ogóle robisz? - Oznajmił nagle zwracając z powrotem na siebie calutką moją uwagę.
Jego oczy skaczące z politowaniem spojrzeniem po pomieszczeniu zadawały jeszcze milion innych pytań, ale mnie zmogło takie zmęczenie, że nie miałem siły odpowiadać nawet na podstawowe.
Podszedłem leniwie do Tancia wtulając się w jego klatkę piersiową i mrucząc.
- Czy to ważne? - Spytałem unosząc główkę, ale nie czekając na odpowiedź po prostu pociągnąłem go za rękaw w stronę łóżka.

<Tanith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz