wtorek, 12 sierpnia 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Siedziałam na wygodnym, usłanym aksamitną pościelą łóżku i obserwowałam tańczące na stojącym nieopodal stoliku płomienie świecy. Wokoło rozchodziła się eteryczna woń olejków, jakimi rozpieszczałam moje ciało po każdej kąpieli, a które w zadziwiająco skuteczny sposób koiły zmęczone, wykorzystywane do granic możliwości zmysły. Zazwyczaj to mi w zupełności wystarczało do zapadnięcia w spokojny sen, uwolnienia od stresów podążających za mną za dnia i w nocy. A jednak dziś było inaczej.
Wstałam i powoli podeszłam do okna. Odsunęłam rąbek zasłony w odcieniu królewskiej czerwieni, która w wieczornym oświetleniu nieznośnie przywodziła na myśl krew. Nigdy o tym nie myślałam, na pewno nie w ten sposób, ale wtedy miałam ku temu konkretny powód.
Podążyłam wzrokiem w ciemny kąt pokoju, gdzie już dawno pogasiłam świece. Na masywnym, zdobionym skomplikowanymi ornamentami stole skryby spoczywał niedawno odpieczętowany list. Zwykły świstek papieru, kawałek oficjalnie zabarwionego pergaminu. Dlaczego mnie tak niepokoił?
Mogłam się oszukiwać, ale doskonale wiedziałam, dlaczego. Został napisany ręką urzędnika Urdon'a. Otrzymałam wezwanie na dwór, którego nie mogłam zignorować. Tylko po co? Wezwanie samo w sobie nie zdziwiło mnie ani trochę - zwrócenie na siebie uwagi władcy przy podobnych poczynaniach było w pełni przewidywalne, a nawet zaskoczyło mnie, że stało się to tak późno - jednakże brak podanej przyczyny pozostawiał szerokie pole do rozmyślań. Czy komuś przeszkadzała śmierć barona? Hrabiego? Czy król wydał od dawna zapowiadany dekret o nakazie stracenia wszystkich "czarnych wdów"? Tak nazywano wszystkie prostytutki dopuszczające się morderstw, taką sławę miały "nierządnice łóżkowe" mojego typu. A może... może wreszcie ktoś mu doniósł, iż wydany na mnie wyrok śmierci został "nieoficjalnie" uchylony? 
Westchnęłam nerwowo, ponownie biorąc list do ręki i wysilając wzrok, by przeczytać słowa, które już znałam na pamięć. Miałam talent do zapamiętywania nieistotnych szczegółów, jakie w wielu przypadkach okazywały się istotne dla konkretnej osoby i w konkretnym czasie.
Moje myśli raz jeszcze utworzyły dziesiątki czarnych scenariuszy, a serce zabiło mocniej, ale kąciki ust drgnęły, mimowolnie unosząc się ku górze.
- Nic mi nie zrobicie - mruknęłam z uśmiechem i przekonaniem o własnej nieśmiertelności pośród kunsztownych komnat, gdzie praworządność i sprawiedliwość były pozostawiane na szarym końcu kolejki ukazującej rzeczywistość.
Już miałam zdmuchnąć ostatnie płomienie rozświetlające sypialnię, gdy usłyszałam męski głos. Zastygłam w miejscu, po czym odruchowo sięgnęłam po szpilki i krótki, cienki oraz nasączony śmiercionośną trucizną nożyk przypominający kształtem miniaturowy sopel. Tak też przywykłam zwać moją ulubioną broń.
Zdawało mi się, że rozpoznaję ten głos. Niemniej jednak elementem mojej pracy była ostrożność. Odpowiednio przygotowana, pospiesznie wyszłam z pokoju i bezszelestnie zbiegłam schodami w dół, ledwie tykając złoconą poręcz, by nie stracić równowagi w nocnych ciemnościach. Szybko dostrzegłam nowe źródło światła oraz gościa stojącego w progu, który to chwilę potem ten próg przekroczył, pewny swojego prawa do przebywania tutaj.
No tak, cały Asheroth. Niezły z niego byczek, ale jeśli już gdzieś włazi, to jak świnia do obory. "Pewnie jest pijany", pomyślałam i zamrugałam, odpierając chęć skomentowania jego nałogu.
 - Co tu się dzieje? - zapytałam typowym dla siebie, chłodnym tonem. 
- Witaj, Ptaszyno. - Obdarzył mnie uśmiechem, może szczerym, a może wymuszonym, sądząc po stanie, jaki prezentował. - Poświęcisz mi chwilę?
- Zostaw nas - rzuciłam do zdezorientowanej służącej. Wiedziałam, co dla Asheroth'a oznacza "chwila". Na pewno nie była to chwila w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ale może i dobrze, że nie kończył tak szybko jak inni jego typu. Tacy mnie irytowali. Nic dziwnego, że nie mogą sobie znaleźć żadnej panny. Naprawdę wierzą, iż tym nas zadowalają? Dobry dowcip. - Znowu piłeś - rzekłam głosem kryjącym nutę żalu. Obaj wiedzieliśmy o jego skłonności do topienia smutków w alkoholu.
- Trochę...
- Naucz się wreszcie kłamać - mruknęłam, kiwając lekko głową i prowadząc Strażnika do salonu.
Niepostrzeżenie odłożyłam broń, niby przypadkiem przechodząc obok jednej z ciemnych, trudno zauważalnych w bogatym wystroju szafek. Asheroth w normalnych warunkach by to zauważył, ale wtedy...
- Zaproponowałabym ci coś do picia, ale obawiam się, że tobie to już starczy - powiedziałam, gdy już usiadłam obok niego na sporej, miękkiej sofie. Nie bez powodu zażyczyłam sobie najwygodniejszy mebel w akurat tym pomieszczeniu.
Jego głowa opadła na moje ramię. Przeszedł mnie dreszcz będący mieszanką wielu różnych uczuć.
- Chcę zapomnieć, tylko zapomnieć... - mamrotał.
Zdawałam sobie sprawę, że w takim stanie nie wykorzystuje całej logiki, za jaką był szanowany pośród najwyższych warstw społecznych.  Wiedziałam również, iż na moim miejscu mógłby się znaleźć ktokolwiek. Ktokolwiek zdolny. Wystarczyłby jeden mały ruch. Z potężnego i wpływowego Asheroth'a uchodzi życie...
Uniosłam dłoń, delikatnie muskając jego policzek i skłaniając go do spojrzenia w moje oczy. Nie mam pojęcia, co w nich widział, ale na pewno nie była to obojętność, jaką dostrzegała większość osób. Nikt nie zasługiwał na nic więcej. Otaczały mnie ścierwa szukające sposobu za zaspokojenie swojej zwierzęcej żądzy. A on... on był inny. Chciał tylko spokoju, wytchnienia. Miał uczucia, miał w sercu dobro... i ktoś je zniszczył. On nie zasługiwał na los, jaki usilnie próbował sobie zgotować.
- Alkohol nie jest drogą ucieczki. Pragniesz zniszczyć samego siebie? To twoja metoda na zapomnienie? - zapytałam, błądząc w jego szkarłatnych tęczówkach.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale przyłożyłam do nich palec, z łatwością pozbawiając go tej możliwości.
- Nie kłóć się. Wiesz, że mam rację. - Ujęłam jego twarz w obie dłonie, a on zaczął uciekać przede mną wzrokiem. - Czego się obawiasz...? - szepnęłam, składając na jego policzku subtelny pocałunek.
- Ja się niczego nie boję - warknął, ale jednocześnie objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- Więc dlaczego mnie unikasz...? Czy boisz się... zapomnieć? - mruczałam, oplatając jego biodra nogami i przylegając do niego całym ciałem.
- Co? O niej? - prychnął cicho, bawiąc się ramiączkami mojej koszuli nocnej. - Chcę. Chcę, ale nie mogę zapomnieć, nie mogę przestać myśleć o tej...
- Nie. Nie, nie mów tak - zaprotestowałam cicho, dostrzegając niemą złość w jego oczach, zmuszającą go do zaprzeczania własnym uczuciom. - Nie oszukuj siebie, bo przestaniesz w siebie wierzyć... - Gładziłam jego szyję, wyczekując z niepokojem reakcji na moje kolejne słowa. Nie chciałam go zranić.
Zamilkł. Pochylił głowę, a ja poczułabym wyrzuty sumienia, gdyby nie jego zainteresowanie moimi dobrze widocznymi spod prześwitującego materiału piersiami. Przygryzłam wargi, zapierając się kolanami po bokach jego ud i unosząc, by mógł się lepiej przyjrzeć.
- Nie była mnie warta - rzucił, a ja poczułam jego ciepły oddech na obojczykach.
- Ja wiem, że to nieprawda. Nigdy nie spojrzałbyś na kobietę, która nie jest ciebie warta. Nie wmawiaj mi, iż jest inaczej. Za dobrze cię znam - uśmiechnęłam się słabo, wędrując opuszkami palców po jego umięśnionym brzuchu.
- Co ja mam zrobić, Naitherell? Jak zapomnieć? - zapytał półgłosem i nie pozostając mi dłużnym, wsunął dłonie pod moją koszulkę i zacząć nimi sunąć ku górze.
Odchyliłam nieco głowę, rozkoszując się wprawnymi dłońmi pieszczącymi moją skórę. Zdecydowanie Asheroth był w tym lepszy od swoich przyjaciół. Tamci nie słyszeli chyba nigdy o pojęciu gry wstępnej, co dopiero o jakiejkolwiek delikatności wobec kobiety. Dbali tylko o swoje potrzeby. Zaspokajali je, płacili i znikali z charakterystycznym uśmieszkiem, który musiałam odwzajemniać, udając zadowoloną. Przywykłam do tego, a jednak nie ukrywałam przed sobą, że towarzystwo Ash'a odpowiadało mi o wiele bardziej.
- Nie zapominaj. - Westchnęłam lekko, gdy dobrał się do moich sporych, krągłych piersi, na zmianę gładząc i ściskając sutki. - Czy zapominasz o ranach odnoszonych w boju?
- Nie. Leczę je - rzucił jak gdyby od niechcenia, ściągając ze mnie skąpe odzienie, w czym chętnie mu pomogłam, przesuwając się "niechcący" wprzód i w tył.
- Leczysz, by być dumnym ze zdobytego doświadczenia - dokończyłam z zaakcentowanym uznaniem, obrzucając spojrzeniem jego liczne blizny. Zaraz potem chwyciłam go za włosy i znów zmusiłam do spojrzenia mi w oczy, chociaż mężczyzna wyraźnie rozmyślał już o czym innym. - Tak musisz postępować w swoim życiu. Nie zapominaj, a kuruj. Unikaj bólu, ale nie zapominaj o tym, który już zaznałeś. Tylko to gwarantuje szczęście.
Nie zamierzałam dłużej się nad nim znęcać. Usłyszał kazanie, jakie zamierzałam mu odprawić. Chyba coś mu się za to należało - nawet jeśli po wytrzeźwieniu miał z tego niewiele pamiętać...
- Wiesz o tym, że chcę ci pomóc. Jestem cała twoja... - szepnęłam i wpiłam się w jego usta, namiętnie go całując. Wybrzuszenie w jego spodniach uwierało mnie coraz bardziej, ale pomimo tego chętnie kręciłam tyłeczkiem, by zachęcić go jeszcze bardziej. Gdy tylko oderwaliśmy się od siebie, osunęłam się w dół, zsuwając mu spodnie na kolanach.

<Ash? ;D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz