niedziela, 10 sierpnia 2014

Od Asheroth'a (do Quith'a)

Spojrzałem na syna, który posłusznie niósł głowę. Samo patrzenie na niego sprawiało, że miałem ochotę westchnąć i pokręcić głową. Przypominał mi Marissę, był do niej tak bardzo podobny. Tylko do niej. Do tej samej kobiety, która zdradziła mnie i zwiała. Do tej samej, która... nie ważne z resztą, aż tak pijany nie jestem, żeby ją wspominać.
- Jutro po audiencji będziesz trenował z Rithian'em - stwierdziłem. 
W oczach Quith'a przebłysnął strach, ale chłopak nie zaprotestował. Na całe szczęście dla niego. 
- Jesteś pewien, że chcesz go zostawić pod moją opieką? - spytał mężczyzna.
- Owszem. Ja będę zajęty, a dzieciak musi ćwiczyć - rzuciłem.  - Zjesz, doprowadzisz się do porządku i pójdziesz jeszcze do Mędrca, niech ci coś wbije do łba.
- Dobrze, ojcze - powiedział dzieciak.
Wróciliśmy do posiłku. Quith zjadł i kazałem mu wyjść. Nawet nie wiem kiedy służący przynieśli kolejną butelkę wina. Nie wiem też kiedy Kyth, śmiejąc się do rozpuku, prowadził mnie do moich komnat.
- A ten znów o niej bredzi - usłyszałem jak przez mgłę słowa Rithian'a.
- Co baba potrafi zrobić z facetem... To jest straszne... 
Usłyszałem jak drzwi zamykają się, a ja leżałem na łóżku, świat wirował mi przed oczami. Czułem się źle, jakbym spadał, tak jak wtedy spadałem.
- Co robisz? - wycharczałem, spoglądając jej w oczy.  W te jej brązowe oczy, tak rzadkie u Quaarian, podobnie jak włosy w kolorze ciepłego brązu. Była wyjątkowa, niezwykła, zawsze, dla mnie szczególnie, a teraz.. Teraz spoglądałem na kogoś obcego. Zupełnie obcego.
- Przepraszam - powiedziała, nie patrząc mi w oczy. - Muszę.. nie mogę inaczej.
- Nie! Nie do cholery! - ryknąłem i złapałem ją. - Jesteś moją żoną, moją!
Zaczęła się wyrywać.
- Kocham cię... - jęknąłem, ale ona pozostała głucha. 
Szarpnąłem ją, mocno, za mocno. Straciła równowagę. Runęła w dół. Ja także. Złapałem ją jednak, drugą ręką chwyciłem krawędź muru. 
- Trzymaj się... - syknąłem na nią. 
- Nie... - stwierdziła. - Nie jestem już twoja...
- Co ty wyrabiasz...? Nie! - warknąłem gdy wyciągnęła sztylet, gdy ostrze sięgnęło mojej dłoni, wbiło się w moje ciało, rozluźniając uścisk...
Spadła, wprost w lodowatą wodę, w fale, bijące o klif. Nie wypłynęła....

<Quith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz