Gdy usłyszałem jak ojciec mówi do swoich towarzyszy, że niedługo
pozbędzie się ciężaru, od razu wiedziałem, że o mnie chodzi.
Postanowiłem się przygotować i pozbierać kilka rzeczy. Schowałem do
swojego małego skórzanego tobołka kilka sztuk wysuszonego mięsa, które
suszyłem na taki właśnie wypadek. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ojciec wyśle mnie na śmierć.
Przyszykowałem mojego konia za bramą z paroma sztukami
skór do przykrycia i szablę, którą podwędziłem z arsenału wojskowego i
mały sztylet, tak by nikt go nie zobaczył. Potem poszedłem do siebie i
czekałem na wezwanie. Po kilku godzinach przyszedł ojciec i kazał mi się
ubrać i wyruszyć do miasta Yrs w stolicy Quaaria. Jak podejrzewałem nie
dostałem nic ciekawego nawet mi konia nie zaproponowali.
Poszedłem bez
słowa skargi. Przeszedłem przez bramę i jeszcze kilka kilometrów aż
doszedłem do mojego ogiera i ruszyłem kłusem w stronę stolicy.
Pierwszy
tydzień wędrówki przeszedł bez kłopotu. Miałem kilka postojów na
zjedzenie i napojenie mojego wierzchowca. Czort był tak inteligentny i mi oddany, że mogłem się przespać na jego grzbiecie, a on szedł prosto
tam gdzie zmierzaliśmy. W trzecim tygodniu wędrówki napotkałem grupę
bandytów składającą się z trzech mężczyzn i dwóch kobiet uzbrojonych w
miecze.
Dzięki pomocy Czorta udało mi się ich pokonać, ale niestety zostałem ranny w rękę i żebra. Odjechałem kawałek i zatrzymałem się, żeby opłukać rany i je zawiązać prowizorycznie materiałem. Po kilku kilometrach osłabienie dało się we znaki, więc znalazłam małe źródełko, napoiłem konia, umyłem siebie, zawiązałem nowy opatrunek i zjadłem sztukę mięsa. Ruszyłem dalej w drogę.
Dzięki pomocy Czorta udało mi się ich pokonać, ale niestety zostałem ranny w rękę i żebra. Odjechałem kawałek i zatrzymałem się, żeby opłukać rany i je zawiązać prowizorycznie materiałem. Po kilku kilometrach osłabienie dało się we znaki, więc znalazłam małe źródełko, napoiłem konia, umyłem siebie, zawiązałem nowy opatrunek i zjadłem sztukę mięsa. Ruszyłem dalej w drogę.
Obawiałem się, że nie dotrę na miejsce ponieważ do ran wdało
się zakażenie, dopadła mnie gorączka z bólem i z każdym kilometrem byłem
bardziej osłabiony i częściej zasypiałem. Czort był tak bardzo
zaniepokojony moim stanem zdrowia, że postanowił pogalopować ze
wszystkich sił, a mi tylko pozostało tak mało sił, że z ledwością dałem
rade przytrzymać się siodła żebym nie spadł na ziemie.
Gdy dotarłem do
bramy stolicy miałem majaki i brakowało mi siły nawet, żeby się unieść, a co dopiero mówić cokolwiek. Po kilku kilometrach za
bramą mój ogier się zatrzymał, a ja zemdlałem. Gdy się obudziłem od razu
chciałem wstać i się bronić. Bałem się także o mojego przyjaciela.
Przed wstaniem powstrzymał mnie tak duży ból, że aż straciłem oddech, po
chwili gdy ból miną usłyszałem cichy, ciepły, kojący głos:
- Uspokój się,
wszytko dobrze - Pomyślałem o Czorcie a po chwili usłyszałem. - Twój
wierzchowiec jest oporządzony, najedzony i trochę poddenerwowany twoim
zdrowiem. Jesteście strasznie zżyci ze sobą widać to po tym jak się o
siebie troszczycie. A teraz odpoczywaj za niedługo przyjdę, teraz idę
uspokoić twojego konia.
<Rosyjo?>
<Rosyjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz