niedziela, 10 sierpnia 2014

Od Ethana (do Rosyjo)

Gdy usłyszałem jak ojciec mówi do swoich towarzyszy, że niedługo pozbędzie się ciężaru, od razu wiedziałem, że o mnie chodzi. Postanowiłem się przygotować i pozbierać kilka rzeczy. Schowałem do swojego małego skórzanego tobołka kilka sztuk wysuszonego mięsa, które suszyłem na taki właśnie wypadek. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ojciec wyśle mnie na śmierć. 
Przyszykowałem mojego konia za bramą z paroma sztukami skór do przykrycia i szablę, którą podwędziłem z arsenału wojskowego i mały sztylet, tak by nikt go nie zobaczył. Potem poszedłem do siebie i czekałem na wezwanie. Po kilku godzinach przyszedł ojciec i kazał mi się ubrać i wyruszyć do miasta Yrs w stolicy Quaaria. Jak podejrzewałem nie dostałem nic ciekawego nawet mi konia nie zaproponowali. 
Poszedłem bez słowa skargi. Przeszedłem przez bramę i jeszcze kilka kilometrów aż doszedłem do mojego ogiera i ruszyłem kłusem w stronę stolicy. 
Pierwszy tydzień wędrówki przeszedł bez kłopotu. Miałem kilka postojów na zjedzenie i napojenie mojego wierzchowca. Czort był tak inteligentny i mi oddany, że mogłem się przespać na jego grzbiecie, a on szedł prosto tam gdzie zmierzaliśmy. W trzecim tygodniu wędrówki napotkałem grupę bandytów składającą się z trzech mężczyzn i dwóch kobiet uzbrojonych w miecze.
Dzięki pomocy Czorta udało mi się ich pokonać, ale niestety zostałem ranny w rękę i żebra. Odjechałem kawałek i zatrzymałem się, żeby opłukać rany i je zawiązać prowizorycznie materiałem. Po kilku kilometrach osłabienie dało się we znaki, więc znalazłam małe źródełko, napoiłem konia, umyłem siebie, zawiązałem nowy opatrunek i zjadłem sztukę mięsa. Ruszyłem dalej w drogę. 
Obawiałem się, że nie dotrę na miejsce ponieważ do ran wdało się zakażenie, dopadła mnie gorączka z bólem i z każdym kilometrem byłem bardziej osłabiony i częściej zasypiałem. Czort był tak bardzo zaniepokojony moim stanem zdrowia, że postanowił pogalopować ze wszystkich sił, a mi tylko pozostało tak mało sił, że z ledwością dałem rade przytrzymać się siodła żebym nie spadł na ziemie. 
Gdy dotarłem do bramy stolicy miałem majaki i brakowało mi siły nawet, żeby się unieść, a co dopiero mówić cokolwiek. Po kilku kilometrach za bramą mój ogier się zatrzymał, a ja zemdlałem. Gdy się obudziłem od razu chciałem wstać i się bronić. Bałem się także o mojego przyjaciela. Przed wstaniem powstrzymał mnie tak duży ból, że aż straciłem oddech, po chwili gdy ból miną usłyszałem cichy, ciepły, kojący głos: 
- Uspokój się, wszytko dobrze - Pomyślałem o Czorcie a po chwili usłyszałem. - Twój wierzchowiec jest oporządzony, najedzony i trochę poddenerwowany twoim zdrowiem. Jesteście strasznie zżyci ze sobą widać to po tym jak się o siebie troszczycie. A teraz odpoczywaj za niedługo przyjdę, teraz idę uspokoić twojego konia.

<Rosyjo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz