środa, 17 września 2014

Od Wielkiego Mędrca (do Quith'a/Fenraia)

Spojrzałem na rozjaśnioną uśmiechem twarz Quitha. Wiedziałem, że jest szczęśliwy, dumny z samego siebie. To była dla mnie wielka nagroda, zobaczyć go takiego. Wreszcie pewnego siebie i swoich możliwości. Pewnego, że da radę, świadomego swej mądrości i swojej wartości. 
- Świetnie się spisałeś, synku - powiedziałem, kładąc mu dłoń na głowie i głaszcząc go po włosach. 
- Poćwiczymy jeszcze? - spytał z entuzjazmem w głosie. Zaśmiałem się na to i przeniosłem dłoń na jego ramię.
- Dobrze chłopcze, dobrze. Jeżeli tylko pragniesz się uczyć, to ja będę przekazywać ci swoją wiedzę.
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Imp usiadł mu na ramieniu i zaświergotał radośnie. 
- Teraz będzie trudniej. Sam będziesz musiał sobie poradzić. Znajdziesz Małego, poruszając się i kierując samym tylko dźwiękiem.
- Dobrze, jestem gotów.
Quith ruszył za stworkiem. Początkowo, pozbawiony pomocy w postaci rozchodzącego się dźwięku, wydawanego przez małe, błoniaste skrzydła, potykał się i obijał. następnie sam zaczął miarowo stukać, pomagając sobie. Zadziwiała mnie jego błyskotliwość i zdolność przyswajania wiedzy. Był stworzony do tego. To jego umysł był jego potęgą. 
Kilka godzin ćwiczyliśmy, aż do czasu, gdy ruch chłopca stały się pewne i w miarę płynne. 
- Świetnie się spisałeś - powiedziałem, przywracając Quithowi wzrok.
- Dziękuję - powiedział, dalej roześmiany i zadowolony. 
- Przyjdź do mnie jutro. Tym razem poćwiczymy wzrok. Będziesz umiał wychwytywać każdy ruch, czytać z ruchu warg. 
- O ile ojciec mi pozwoli - powiedział, nieco przygaszony. 
- Pozwoli. Jest teraz zajętym człowiekiem, a ja mam obowiązek uczyć wezwanych. Zobaczymy się jutro, synku - powiedziałem, klepiąc go po ramieniu i odwracając wzrok, do wchodzącego Fenraia. 
Westchnąłem ciężko na jego widok.
- Coś się stało? - spytał Quith, wyczuwając moje zdenerwowanie. Spostrzegawczy chłopak. To dobrze.
- Nic, czym powinieneś się martwić, a teraz zmykaj. 
- Do widzenia - powiedział na odchodne i, zerkając jeszcze na mojego gościa, wyszedł.
- Jak to miło, że szkolisz nowe pokolenie zabijaków - stwierdził z tym swoim uśmieszkiem, który nie schodził z jego twarzy. 
- Prosiłem cię, żebyś pilnował bezpieczeństwa dziewczyny - powiedziałem stanowczo.
- Przecież pilnowałem! Calutki czas miałem na oku tego... No jak mu tam... Ejć, skleroza - szedł w zaparte, choć ja dobrze wiedziałem co robił i gdzie.
- Przestań kłamać, młokosie! - warknąłem, tracąc cierpliwość, co niezwykle rzadko mi się zdarzało. - Naraziłeś bezpieczeństwo dziecka, żeby iść chlać i uprzykrzać innym życie. Przypominam ci, że jesteś tu na pewnych zasadach i tylko ja cię tu trzymam. Jeżeli nie odpowiada ci to, to wedle twojej woli mogę odesłać cię do domu, gdzie nie narobisz bajzlu. Albo dostosujesz się do moich zasad, albo cię odeślę. Czy to jasne? - spytałem, mierząc go wzrokiem.

<Quith? Fenrai?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz