W momencie gdy usiadł zrezygnowany na kamieniu wszystko ze mnie
uleciało, cała złość jak ręką odjął, tak samo jak cały ten nieznośny ból
żeber. Przysiadłem obok niego niepewnie, prawdę powiedziawszy złość
kwitła we mnie od samego początku jedyne co przelało czarę było to co
ujrzałem. Niezdecydowany jednak jak reagować poszedłem za ciosem i tak
odstawiłem niezłą szopkę. Na wspomnienie tego jak pocałowałem Tanith’a po
czym później poczęstowałem go mocnym policzkiem. Miałem prawo i owszem,
ale teraz nie wiedziałem już czy nie przesadziłem… Nie znałem się na
tych sprawach, do tej pory nie ważyło się moje zdanie w żadnym wypadku,
aż do samego krytycznego końca, w którym to znów wszystko zniszczyłem pod
wpływem agresji.
Nie rozumiałem tego wszystkiego, być może to dla mnie za dużo albo i nigdy tego nie pojmie.
- Nie jestem lepszy od tego co cię poturbował, co? - Spytał patrząc się na mnie smętnie, a ja od razu wiedziałem co powiedzieć i zdecydowanie to zaprzeczało jego spostrzeżenia.
- Ehh… Szkoda gadać. - Westchnął podpierając się łokciem i błądząc spojrzeniem gdzieś w oddali.
- A i owszem… nawet bardzo szkoda, mój ojciec nie jest wart nawet połowy z tych słów. - Zaśmiałem się smętnie i równie słabo się uśmiechając.
- Jeśli chciałbyś mu tak bardzo dorównać to wiedz, że przed tobą jeszcze lata praktyki! - Miało to zabrzmieć entuzjastycznie jak pocieszenie, ale czy ja wiem, chyba nie do końca na takie wyszło. Widziałem teraz lekko spochmurniałą minę, chyba właśnie odpowiedziałem na obydwa dręczące go pytania.
Odchrząknąłem i przytaknąłem lekko głową na znak, że nie myli się co do osądu, dziś rano odwiedziłem moją rodzinkę i zostałem baaardzo ciepło przywitany, jak zresztą widział.
- A zrobił to ponieważ? Nie mów mi do cholery, że od tak mu się pokazałeś! - Wybuchnął jak na zawołanie, a ja skuliłem się nieznacznie. W sumie byłbym mniej przygnębiony z takiego obrotu spraw niż to co wydarzyło się tam naprawdę.
- Więc to nie to… w takim razie co ? - Pośpieszał mnie Tanith, chyba nie chciał tego od tak zostawić. No trudno.
- Ciąża. - Powiedziałem krótko czujnie przyglądając się jego reakcji. Teraz to już kompletnie nie wiedziałem co wyczytać z jego miny. Zaczął się dziwnie nade mną nachylać i dźgać w brzuch.
- Co ty wyprawiasz? - Zapytałem krzyżując ramiona na piersi z przekrzywioną głową.
- Ty tak serio? - Popatrzył pytająco z jakoś dziwnie świecącymi oczkami, takimi rozmarzonymi, zdecydowanie gdzieś w krainie fantazji… Dopiero teraz zrozumiałem o co mu chodzi i jak bardzo niejasno zabrzmiała moja wypowiedź.
- Musze cię zmartwić, ale noo tego jestem facetem… z tego co wiem to u nas niezbyt możliwe. - Poczerwieniałem kiedy ten wtulił się w mój brzuch.
- A szkoda, to by tłumaczyło huśtawkę nastroi i twoją delikatność. - Zaszczebiotał uśmiechając się szeroko.
- Doprawdy nie tylko ja jestem zmienny jeszcze przed chwilą wyglądałeś jakbyś chciał komuś kark przekręcić, no w przypadku mojego ojca nie będę nawet zatrzymywał…
- To kto jest przy nadziej?! - Zapiszczał dziwnie łaskocząc mnie po brzuchu.
- Moja matka, była jeszcze nim opuściłem nasze granice. - Wyjaśniłem, znów wracając do niemiłego wspomnienia zdarzenia z dzisiejszego ranka. Za to Tanith był dziwnie podekscytowany i kręcił się w miejscu, zupełnie jakby chciał podskakiwać. Nie chciałem aż drążyć tematu dalej bo wyglądał przesłodko, uciecha dla oczu, które do niedawna widziały z bólem jego smętne spojrzenie, zawsze tak samo bolesne w efektach dla mojego rozedrganego serca.
- Postanowiłem sprawdzić jak ma się sytuacja w rodzinie na własne oczy, jak widać nie wystarczyły mnie tylko zapewnienia Mor, że jest dobrze… Bo tak nie jest, albo to ja mam cholernego pecha być światkiem tego co najgorsze. - Jęknąłem czując znów silny nacisk twardego buta mojego ojca który mógł być wymierzony i na moją bezbronną matkę. Tanith nie przerywał mi jednak czekał cierpliwie, aż przejdę do konkretów.
- Moje psie łapy same wyrwały do przodu na widok ojca mającego zamiar kopnąć moją ciężarną matkę. - W końcu wydusiłem to co dziś wprawiło mnie w największy szok. Ulżyło nie powiem i było tak do chwili gdy nie uniosłem głowy spoglądając na rudzielca.
Siedział pocierając skronie uparcie trzęsącymi się niejako dłońmi, wpatrując się w jakiś punkt byle nie mi w oczy, czyżbym zrobił coś nie tak, jak powinienem. Wyglądał na wściekłego i to bardzo miałem wrażenie jakby próbował zagryźć własny język. Powiedziałem coś co nie mogło mu się wręcz pomieścić w głowie.
- Jak do cholery?! - Burknął prawie wrzeszcząc, powstrzymał się jednak widząc moje zmieszanie.
- Co jak? - Spytałem kładąc mu rękę na ramieniu. Ten nie zareagował w żaden sposób tylko obrócił się w moją stronę patrząc mi w oczy.
- Skoro twój ojciec ma takie metody wychowawcze to nie dziwie się, że twoi bracia poumierali, a siostra była w stanie krytycznym przez tak długi okres czasu… Miałeś szczęście jako jedyny. - Uznało poważnie gładząc mnie po włosach, które mimo wszystko sporo urosły odkąd widziały je nożyczki.
Jednak na słowa Tanith’a o śmierci moich braci, przeszedł mnie dreszcz. Może i tak jeden skończył źle z rąk naszego ojca, ale drugi. Nie mogłem wytrzymać spojrzenia, tych mądrych oczu wlepionego we mnie, więc wstałem powoli niby to otrzepując gatki, które wcale nie były brudne od pyłu osadzonego na kamieniach.
Chciałem jednak po prostu uciec przed spojrzeniem póki mogłem nie ujawniając zawahania, które teraz błądziło po mojej twarzy… Naprawdę szkoda gadać.
- Może póki co starczy tych nowinek? - Spytałem pocierając dłonie w zakłopotaniu, teraz chyba widział, że nie tylko on miał winę w moim wybuchu. Było tego po prostu dla mnie istnego kociołka uczuć za dużo. Stanowczo za dużo, nie wiedziałem szczerze nawet jak zareagować na kolejne rodzeństwo, miałem wielką nadzieje, że zasłużą one na leprze traktowanie.
Ruszyliśmy w końcu zgodnie w górę, długo już przeciągaliśmy te wyprawę i dużo rzeczy się zmieniło, zawalając mi się na głowę kaskadą kamieni, które czekały już od dłuższego czasu nieruchome na mojego towarzysza podróży, która miała tylko polegać na tym, że od początku chciałem zaspokoić obie strony.
Teraz to co było dla mnie tak ważne miałem blisko siebie, to co było symboliką mogłem spokojnie oddać, ale musiałem przebyć tak może nie daleką, ale dość wyboistą w doświadczeniach drogę.
Chyba mam za długi język pod każdym możliwym względem. To w sumie zabawne.
- To tu! - Krzyknąłem stając przy niezbyt szerokim wykutym w skale wejściu. Gdy Tanith doszedł do mnie trochę za mało entuzjastycznym krokiem na to co przed chwilą miało ukazać się jego oczom westchnąłem wypychając go tam na siłę.
- Ta dam! - Uśmiechnąłem się wchodząc zaraz za nim. Chyba już nie musiałem wskazywać palcem gdzie dokładnie znajdują się interesujące go kamyczki. Życzyłem mu jednak powodzenia by znalazł coś równie pokaźnej wielkości co ten który w niesamowity sposób wyniuchała moja siostra.
Sam za to oparłem się z westchnieniem o ścianę i usiadłem podkurczając kolana pod brodę. Wpatrywałem się uważnie w tańczącego wśród skałek i szczelin Tanitha, mimo tego, że ponoć była to rzadka skała było ich tu zaskakująco sporo. Myślę, że dla jego bystrego oka, które dopatrzyło się kamyczka w moich dłoniach było wśród czego wybierać bez problemu. Sam ja natomiast poczułem niesamowite zmęczenie, a przecież wycieczka w górę nie nad wąwóz nie była nigdy aż tak forsująca. Może jednak nie sam wysiłek fizyczny mnie zmorzył.
Zresztą czy to ważne? Ziewnąłem i zapominając o wszystkim opadłem bezwładnie na zimne podłoże skały.
- Eoin! - Usłyszałem nawoływanie Morwen i przerażony nagle się opamiętałem. Znajdowałem się w ciemność, ale było mi dziwnie ciepło, serce waliło jak oszalałe, wszystko było też rozmazane.
Mrugałem uparcie próbując wyzbyć się ograniczającej moje spojrzenie mgły, gdy się to udało jęknąłem żałośnie.
Upuściłem niewielkich rozmiarów sztylet i opadłem na kolana przed okropnym widokiem.
Z na wpół otwartymi oczyma, ale wywalonymi do góry białkami leżał mój starszy brat, wypatroszony i umalowany krwią. Łzy same zaczęły mi spływać po policzkach, ale z każdą chwilą, gdy tak badałem spojrzeniem trupa, czułem dreszcz ulgi, strach przyznać, ale samo zadowolenia. Byłem… wolny?
- Eoin? - Usłyszałem głos siostry za plecami i jej dotyk na moim ramieniu.
- Carrick czy wszystko w pożarku? - Spytała patrząc na mnie ze zdziwieniem, nie widziała jednak mojej twarzy.
Gdy natomiast ja próbowałem jej odpowiedzieć otwierając usta, poczułem jak wycieka z nich ciepła maź.
Przyłożyłem do nich z chrapliwym oddechem dłonie i gdy spojrzałem w dół zebrało mi się na wymioty.
- Och bogowie…- Pisnęła Morwen zaciskając drobną dłoń na moim ramieniu.
Nie rozumiałem tego wszystkiego, być może to dla mnie za dużo albo i nigdy tego nie pojmie.
- Nie jestem lepszy od tego co cię poturbował, co? - Spytał patrząc się na mnie smętnie, a ja od razu wiedziałem co powiedzieć i zdecydowanie to zaprzeczało jego spostrzeżenia.
- Ehh… Szkoda gadać. - Westchnął podpierając się łokciem i błądząc spojrzeniem gdzieś w oddali.
- A i owszem… nawet bardzo szkoda, mój ojciec nie jest wart nawet połowy z tych słów. - Zaśmiałem się smętnie i równie słabo się uśmiechając.
- Jeśli chciałbyś mu tak bardzo dorównać to wiedz, że przed tobą jeszcze lata praktyki! - Miało to zabrzmieć entuzjastycznie jak pocieszenie, ale czy ja wiem, chyba nie do końca na takie wyszło. Widziałem teraz lekko spochmurniałą minę, chyba właśnie odpowiedziałem na obydwa dręczące go pytania.
Odchrząknąłem i przytaknąłem lekko głową na znak, że nie myli się co do osądu, dziś rano odwiedziłem moją rodzinkę i zostałem baaardzo ciepło przywitany, jak zresztą widział.
- A zrobił to ponieważ? Nie mów mi do cholery, że od tak mu się pokazałeś! - Wybuchnął jak na zawołanie, a ja skuliłem się nieznacznie. W sumie byłbym mniej przygnębiony z takiego obrotu spraw niż to co wydarzyło się tam naprawdę.
- Więc to nie to… w takim razie co ? - Pośpieszał mnie Tanith, chyba nie chciał tego od tak zostawić. No trudno.
- Ciąża. - Powiedziałem krótko czujnie przyglądając się jego reakcji. Teraz to już kompletnie nie wiedziałem co wyczytać z jego miny. Zaczął się dziwnie nade mną nachylać i dźgać w brzuch.
- Co ty wyprawiasz? - Zapytałem krzyżując ramiona na piersi z przekrzywioną głową.
- Ty tak serio? - Popatrzył pytająco z jakoś dziwnie świecącymi oczkami, takimi rozmarzonymi, zdecydowanie gdzieś w krainie fantazji… Dopiero teraz zrozumiałem o co mu chodzi i jak bardzo niejasno zabrzmiała moja wypowiedź.
- Musze cię zmartwić, ale noo tego jestem facetem… z tego co wiem to u nas niezbyt możliwe. - Poczerwieniałem kiedy ten wtulił się w mój brzuch.
- A szkoda, to by tłumaczyło huśtawkę nastroi i twoją delikatność. - Zaszczebiotał uśmiechając się szeroko.
- Doprawdy nie tylko ja jestem zmienny jeszcze przed chwilą wyglądałeś jakbyś chciał komuś kark przekręcić, no w przypadku mojego ojca nie będę nawet zatrzymywał…
- To kto jest przy nadziej?! - Zapiszczał dziwnie łaskocząc mnie po brzuchu.
- Moja matka, była jeszcze nim opuściłem nasze granice. - Wyjaśniłem, znów wracając do niemiłego wspomnienia zdarzenia z dzisiejszego ranka. Za to Tanith był dziwnie podekscytowany i kręcił się w miejscu, zupełnie jakby chciał podskakiwać. Nie chciałem aż drążyć tematu dalej bo wyglądał przesłodko, uciecha dla oczu, które do niedawna widziały z bólem jego smętne spojrzenie, zawsze tak samo bolesne w efektach dla mojego rozedrganego serca.
- Postanowiłem sprawdzić jak ma się sytuacja w rodzinie na własne oczy, jak widać nie wystarczyły mnie tylko zapewnienia Mor, że jest dobrze… Bo tak nie jest, albo to ja mam cholernego pecha być światkiem tego co najgorsze. - Jęknąłem czując znów silny nacisk twardego buta mojego ojca który mógł być wymierzony i na moją bezbronną matkę. Tanith nie przerywał mi jednak czekał cierpliwie, aż przejdę do konkretów.
- Moje psie łapy same wyrwały do przodu na widok ojca mającego zamiar kopnąć moją ciężarną matkę. - W końcu wydusiłem to co dziś wprawiło mnie w największy szok. Ulżyło nie powiem i było tak do chwili gdy nie uniosłem głowy spoglądając na rudzielca.
Siedział pocierając skronie uparcie trzęsącymi się niejako dłońmi, wpatrując się w jakiś punkt byle nie mi w oczy, czyżbym zrobił coś nie tak, jak powinienem. Wyglądał na wściekłego i to bardzo miałem wrażenie jakby próbował zagryźć własny język. Powiedziałem coś co nie mogło mu się wręcz pomieścić w głowie.
- Jak do cholery?! - Burknął prawie wrzeszcząc, powstrzymał się jednak widząc moje zmieszanie.
- Co jak? - Spytałem kładąc mu rękę na ramieniu. Ten nie zareagował w żaden sposób tylko obrócił się w moją stronę patrząc mi w oczy.
- Skoro twój ojciec ma takie metody wychowawcze to nie dziwie się, że twoi bracia poumierali, a siostra była w stanie krytycznym przez tak długi okres czasu… Miałeś szczęście jako jedyny. - Uznało poważnie gładząc mnie po włosach, które mimo wszystko sporo urosły odkąd widziały je nożyczki.
Jednak na słowa Tanith’a o śmierci moich braci, przeszedł mnie dreszcz. Może i tak jeden skończył źle z rąk naszego ojca, ale drugi. Nie mogłem wytrzymać spojrzenia, tych mądrych oczu wlepionego we mnie, więc wstałem powoli niby to otrzepując gatki, które wcale nie były brudne od pyłu osadzonego na kamieniach.
Chciałem jednak po prostu uciec przed spojrzeniem póki mogłem nie ujawniając zawahania, które teraz błądziło po mojej twarzy… Naprawdę szkoda gadać.
- Może póki co starczy tych nowinek? - Spytałem pocierając dłonie w zakłopotaniu, teraz chyba widział, że nie tylko on miał winę w moim wybuchu. Było tego po prostu dla mnie istnego kociołka uczuć za dużo. Stanowczo za dużo, nie wiedziałem szczerze nawet jak zareagować na kolejne rodzeństwo, miałem wielką nadzieje, że zasłużą one na leprze traktowanie.
Ruszyliśmy w końcu zgodnie w górę, długo już przeciągaliśmy te wyprawę i dużo rzeczy się zmieniło, zawalając mi się na głowę kaskadą kamieni, które czekały już od dłuższego czasu nieruchome na mojego towarzysza podróży, która miała tylko polegać na tym, że od początku chciałem zaspokoić obie strony.
Teraz to co było dla mnie tak ważne miałem blisko siebie, to co było symboliką mogłem spokojnie oddać, ale musiałem przebyć tak może nie daleką, ale dość wyboistą w doświadczeniach drogę.
Chyba mam za długi język pod każdym możliwym względem. To w sumie zabawne.
- To tu! - Krzyknąłem stając przy niezbyt szerokim wykutym w skale wejściu. Gdy Tanith doszedł do mnie trochę za mało entuzjastycznym krokiem na to co przed chwilą miało ukazać się jego oczom westchnąłem wypychając go tam na siłę.
- Ta dam! - Uśmiechnąłem się wchodząc zaraz za nim. Chyba już nie musiałem wskazywać palcem gdzie dokładnie znajdują się interesujące go kamyczki. Życzyłem mu jednak powodzenia by znalazł coś równie pokaźnej wielkości co ten który w niesamowity sposób wyniuchała moja siostra.
Sam za to oparłem się z westchnieniem o ścianę i usiadłem podkurczając kolana pod brodę. Wpatrywałem się uważnie w tańczącego wśród skałek i szczelin Tanitha, mimo tego, że ponoć była to rzadka skała było ich tu zaskakująco sporo. Myślę, że dla jego bystrego oka, które dopatrzyło się kamyczka w moich dłoniach było wśród czego wybierać bez problemu. Sam ja natomiast poczułem niesamowite zmęczenie, a przecież wycieczka w górę nie nad wąwóz nie była nigdy aż tak forsująca. Może jednak nie sam wysiłek fizyczny mnie zmorzył.
Zresztą czy to ważne? Ziewnąłem i zapominając o wszystkim opadłem bezwładnie na zimne podłoże skały.
- Eoin! - Usłyszałem nawoływanie Morwen i przerażony nagle się opamiętałem. Znajdowałem się w ciemność, ale było mi dziwnie ciepło, serce waliło jak oszalałe, wszystko było też rozmazane.
Mrugałem uparcie próbując wyzbyć się ograniczającej moje spojrzenie mgły, gdy się to udało jęknąłem żałośnie.
Upuściłem niewielkich rozmiarów sztylet i opadłem na kolana przed okropnym widokiem.
Z na wpół otwartymi oczyma, ale wywalonymi do góry białkami leżał mój starszy brat, wypatroszony i umalowany krwią. Łzy same zaczęły mi spływać po policzkach, ale z każdą chwilą, gdy tak badałem spojrzeniem trupa, czułem dreszcz ulgi, strach przyznać, ale samo zadowolenia. Byłem… wolny?
- Eoin? - Usłyszałem głos siostry za plecami i jej dotyk na moim ramieniu.
- Carrick czy wszystko w pożarku? - Spytała patrząc na mnie ze zdziwieniem, nie widziała jednak mojej twarzy.
Gdy natomiast ja próbowałem jej odpowiedzieć otwierając usta, poczułem jak wycieka z nich ciepła maź.
Przyłożyłem do nich z chrapliwym oddechem dłonie i gdy spojrzałem w dół zebrało mi się na wymioty.
- Och bogowie…- Pisnęła Morwen zaciskając drobną dłoń na moim ramieniu.
Obudziłem się krztusząc i ledwo powstrzymując się od zwrócenia
wszystkiego i niczego co miało ostatnio zaszczyt znalezienia się w moim
żołądku. Przełknąłem to jednak widząc z przerażeniem, poważną twarz Tanich’a który klęczał przy mnie.
- Mówiłem przez sen? - Spytałem niepewnie czując pot, który zaczął spływać mi po czole, niemile chłodząc rozpaloną twarz.
<Tanith? Teraz ja powiem ups >.< >
- Mówiłem przez sen? - Spytałem niepewnie czując pot, który zaczął spływać mi po czole, niemile chłodząc rozpaloną twarz.
<Tanith? Teraz ja powiem ups >.< >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz