Biegałem po jaskini, uważnie spoglądając na złoża drogocennego minerału. Sporo odłamanych kamyków leżało u moich stóp, jeszcze więcej wciąż tkwiło w skałach.
Na moje polecenie powietrze rozdarło się, a przez szparę wleciał Imp. Fuknął na mnie. Nie przepadał za tym mną.
- Wiesz czego szukać - powiedziałem do niego.
Mały fuknął, zaświergotał i pomknął wgłąb jaskini. Czekając na niego spojrzałem w stronę Carricka, który pochrapywał, oparty o ścianę jaskini. Uśmiechnąłem się mimowolnie na widok chłopaka. Wyglądał jakoś tak... słodko, leżąc tak bezbronny, z lekko rozchylonymi ustami.
Potrząsnąłem głową i sam zabrałem się za dalsze poszukiwania. Mimo jednak usilnych starań w żadnym z tych kamyków nie poczułem tego, co pragnąłem poczuć. Nie tylko ja. Imp wrócił, pomrukując smutno i, co niezwykle rzadko mu się zdarzało, usiadł mi na ramieniu, tuląc mordkę do mojego policzka. Czyli znowu nic... Znowu. Który to już raz? Tysięczny? Więcej?
Jak długo można mieć nadzieję? Mówią, że ona umiera ostatnia... Ale byłem przekonany, że umrze jeszcze przed ostatnim tchnieniem Wielkiego Mędrca.
Schyliłem się i podniosłem jeden z onyksów, którego krawędzie woda i lód wygładziły niemal zupełnie. Był ładny, bardzo. Czarny, poznaczony białymi żyłkami o nieregularnych kształtach. Szkoda tylko, że był też martwy.
Schowałem znalezisko do kieszeni i usiadłem obok Carricka. Nie miałem zamiaru go budzić. Cicho odesłałem Impa i oparłem się o ścianę, odchylając głowę do tyłu. Westchnąłem ciężko.
Właśnie oczy zaczęły mi się przymykać, gdy usłyszałem zduszony jęk Carricka. Odwróciłem się do niego raptownie, sądząc, że się obudził i może gorzej poczuł. W końcu mogłem nie wyleczyć wszystkich obrażeń po kopniaku. Chłopak jednak spał głęboko, choć wiercił się i kręcił przez sen.
- Spokojnie... - powiedziałem łagodnie, przysuwając się bliżej.
Chłopak oparł się o moje ramię i zaczął mamrotać. Na początku niewyraźnie, a jego słowa przerywały co chwilę jęki, ale później zacząłem wyłapywać imię... Eoin. Później inne rzeczy... Słuchałem tego co mamrotał mój towarzysz z dziwnym chłodem w sercu. To jak Carrick kwilił przez sen sprawiało, że zacisnąłem mimowolnie pięści.
Chłopak obudził się nagle, krztusząc się. Spojrzał na mnie spłoszony, a ja ze świstem nabrałem powietrza w płuca.
- Mówiłem przez sen? - spytał drżącym głosem.
- Owszem - przyznałem.
Zapadła chwilowa cisza. Carrick zniżył wzrok w popłochu. Nie mam pojęcia czego oczekiwał. Bał się? Wstydził? Może dalej czuł to, co w koszmarze?
- To o czym mówiłeś... - zacząłem po dłuższej chwili. Cisza mnie krępowała. Byłą nieprzyjemna i ciężka.
- Tak... Jestem bestią, która zabiła brata... - wyznał ze łzami w oczach.
- Bzdura! - warknąłem, na co spojrzał na mnie wystraszony i zaskoczony.
- Nie jesteś bestią - kontynuowałem - i nie waż się tak o sobie myśleć. Owszem, czasami nie panujesz nad sobą, ale to co zrobiłeś bratu... Nie lubię śmierci, nie lubię jej zadawać i jeśli mogę szukam wyjścia, które pozwala nie zabijać, ale brat cię krzywdził. Sądzisz, że to nie jest usprawiedliwienie? Otóż jest. Każdy ma prawo się bronić. Czasami nie da się inaczej. Czasami musimy odsunąć to co w nas ludzkie, żeby obronić życie nasze, osób nam bliskich, naszą godność... Poza tym.. skoro ty uważasz siebie za bestię, to nie chce wiedzieć co uważałbyś o mnie...
Carrick znów zniżył wzrok.
- Mylisz się.. to co zrobiłem... - zaczął.
- Powiedziałem, że to bzdury. Chcesz usłyszeć co ja zrobiłem? Ilu ludzi zabiłem? Ilu zraniłem? Mój brat zmarł przeze mnie. Zmarł, bo, choć nie uniosłem ostrza, które wbiło mu się w serce, to gdy przyszedł do mnie po pomoc zwyczajnie wywaliłem go za drzwi i kazałem mu spierdalać. Mój brat zawsze mnie wspierał, pomagał mi w chorobie, opiekował się mną i rezygnował z wielu rzeczy, żebym ja choć nieco lepiej się poczuł. Kochał mnie, a ja wolałem gorzałę i tanie dziwki od niego. A wiesz co za to dostałem? Jego majątek i współczucie innych, bo przecież mój brat był ostatnią bliską mi osobą. Najgorsze było to, że nie żałowałem. Byłem na to zbyt pijany. Pijany wódką kupioną za pieniądze martwego brata. Skoro ty zabijając w samoobronie, zabijając swojego oprawcę nazywasz siebie bestią. To nie wiem jakim monstrum jestem ja...
Wstałem i wyszedłem z jaskini. Czułem nieprzyjemne zimne szpony, które pełzały mi po kręgosłupie. Tak było zawsze, gdy przypominałem sobie o tamtych dniach. Największym błędzie mojego pierwszego życia. Życia Mędrca, zanim jeszcze ktokolwiek podejrzewał, że się nim stanie. Ile ja miałem wtedy lat? Dwadzieścia?
Dwa lata staczałem się coraz bardziej. Coraz bardziej w dół. Chlejąc na umór, lejąc po gębie co się nawinęło i biorąc do łóżka każdą kurwę, która była chętna. Zdrowy, pełen sił i całkiem pozbawiony zdolności racjonalnego myślenia, już o poczuciu moralności nie wspomnę. Odjebało mi wtedy kompletnie. Na nic były błagania rodziców, którzy przeżyli ze mną jeszcze rok i zmarli oboje w krótkich odstępach czasu. Śmierć siostry również mnie nie wzruszyła. Został mi brat, którego skazałem na śmierć. Pół roku zajęło mi trzeźwienie i wbicie sobie do łba co narobiłem. Później wyjechałem, w pośpiechu, nocą. Zostawiając wszystko co miałem.
Usiadłem na mokrej, zimnej ziemi, próbując odsunąć na powrót wspomnienia. Nie szło mi zbyt dobrze.
<Carrick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz