Sterczałem tak jak kołek, wpatrując się jak
przyczajony w cieniu, w Tanith'a, który opadł na skały siadając
przygarbiony i smętny.
Najpierw byłem zły, potem ucichło i
przemieszało się to ze skruchą, która łapała mnie za serce kłując
niemiłosiernie, za gardło dusząc gdy widziałem ból, czy też smutek na
jego twarzy. Jak można być tak zależnym i jednocześnie bezwładnych wobec
kogoś... No siebie trzasnąć, a tego nieodmiennie głaskać!
Świetnie
po prostu świetnie, czuje się teraz jak szmata i to wyprana ze
wszystkich tajemnic. Nie to jednak teraz mnie najbardziej martwiło.
Oderwałem
się w końcu od skalnej ściany u wejścia do jaskini, kroki skierowałam
jakże by inaczej ku Tanith'owi skulonemu w blasku południowego słońca.
Zaszedłem
go po cichu od tyłu i gdy przejechałem mu znienacka po plecach dłonią
wzdrygnął się na całym ciele, nic jednak poza tym nie powiedział.
- Wiesz... - Zacząłem obejmując go w pasie i opierając się policzkiem o jego ramie.
-
Pewnie skoro tak gorliwie wsłuchiwałeś się w mój bełkot, poznając i tym
samym jedną z moich największych tajemnic, a jednocześnie będącą też
ostatnią. Tak, mogę czuć się teraz w pełni obnażony... To teraz
zastanawiam się kto tu jest sprawniejszy w wyrywaniu bijących migotliwie
serduszek. - Wymruczałem, czując lekki ból szczęki od zbyt czułego
wtulania się w ramie, nie było to jednak irytujące więc z wzruszeniem
ramion po prostu leżałem tak dalej.
To co powiedziałem w
zupełności oddawało mój stan ducha, poirytowanie, przyjemne poirytowanie
i ta niemoc. Coś jakbym miękł na zawołanie i byłby stanie tylko zamykać
i otwierać usta... Lub po prostu żałośnie całując po czym zlewać się
debilnym rumieńcem. Wyglądałem bardzo męsko. Tak bierzcie mnie na
poważnie ludzie...
- Zaciskaniu w dłoniach... - Zmrużyłem oczy czując jak napływają mi do nich łzy. -
I nawet nie czekając aż umilknie. Pożreć. - Szeptałem mając przed
oczami poszczególnie opisywane przeze mnie zajścia, nie chodziło tu
jednak o przebieg wydarzeń z tamtej mocy, a bardziej to co czułem przez
ostatnie parę dni.
Tanith po tych słowach uniósł nieznacznie głowę i obracając się trochę w moją stronę zmrużył oczy.
-
A jaśniej? - Zachęcił nieznacznie się nade mną nachylając, ja wciąż
jednak przysunięty do niego nie wypuczałem go z objęć. Czyżbym nie był
przekonywujący? Sądząc po jego minie... Zamrugałem speszony.
Powiedziałem to raz, a on każe mi powtórzyć coś takiego... Czyżby aż tak
bardzo lubił się ze mnie nabijać.
Puściłem go więc, a sam się
poprawiłem siadając w kucki i robiąc słodko głupawą minkę, jakby to co
mówiłem było oczywistą rzeczą, dziejącą się co najmniej raz dziennie.
Dłonie mi się trzęsły, a ja nimi gorliwie przebierałem wdychając i wydychając powietrze.
- Kocham cię? - Chyba to było najprostsze czym mogłem streścić moją wypowiedz.
Ten nachylił się nade mną jeszcze bardziej patrząc mi prosto w oczy.
-
Ta niezachwiana pewność... Tak jak wcześniej. - Ledwo powstrzymał się
od uśmiechu i musnął mnie lekko ustami w czubek nosa i przejeżdżając mi
opuszkiem kciuka po ustach.
- Też cię lubię, jesteś bardzo oryginalnym rodzajem piesełka.
Patrzyłem
tak na niego przez chwile podpierając się łokciem. Mam to traktować jak
komplementy czy być oburzonym, że zniża się mnie do pozycji psa... No w
każdym razie mniej więcej tak to brzmiało. Ha, no przykro mi nie jestem
jedną z wielu dziewuch, które wedle jego wyznań zaciągał do łóżka.
Niesamowita oryginalności bo jestem pieskiem... No pacz jaka odmiana.
Wyciągnąłem dłoń przed siebie celując z jego nos i pstryknąłem go, a on z pretensją zaczął to miejsce rozmasowywać.
- Za co? - Burknął przygłuszając swój głos dłonią.
- A tak dlaaa odmiany. - Wyszczerzyłem się szeroko i wstałem odwracając się na pięcie.
Skoro
główny cel naszej wyprawy został wypełniony to pomału warto by się
zbierać... Tylko wciąż niepokoiło mnie jedno... Torturowało mnie jedno
bolesne uczucie, które dźwigałem na swych barkach od rana. Może jednak
ja... Powinienem zostać.
Szybkim krokiem ruszyłem w dół do niższych półek skalnych, a wreszcie głównego szlaku.
Przystając
raz po raz widziałem jak Tanith wlecze się za na przewracając coś w
dłoniach, a to w kieszeni. Chyba nie do końca taki miał być tego efekt
końcowy...
Podbiegłam do niego, nie zareagował nawet na to jak
stanąłem przy nim trącając go w ramie, był pogrążony w bardzo odległym
świecie myśli.
- Uwaga pod nogi! - Zakrzyknąłem tak by wreszcie któreś z moich słów dotarło.
Nie
zdążył nawet otworzyć ust by zadać pytanie z poirytowaniem kiedy
pociągnąłem go za rękę w szybkim biegu i podskokach. No dalej!
Na
samym początku oczywiście większość drogi prawie zjechał na tyłku, ale
później pochwycił mój rytm. To coś musiało go naprawdę przygnębić,
znając go najprawdopodobniej wyprzedziłby mnie od razu, a teraz nie
miał na to nie tyle sił co ochoty.
Raz nawet co już wyjątkowo dziwne, przyrąbał o skałę na zakręcie, prawie, bo go odciągnąłem gdy ten gapił się na swoje buty.
- Śpisz na jawie, czy aż tak bardzo chcesz sprawdzić ile we mnie genów labradora?! - Jęknąłem szczypiąc go po twarzy.
-
Racja powinienem być ostrożniejszy. - Westchnął stukając przelotnie w
powierzchnie skał, ale nie stał już w miejscu tylko poszedł dalej.
W
końcu stanieliśmy przed chatką mojej siostry, dziwi stały otworem w
końcu nikt tu nie zaglądał poza nią, kiedyś obojgiem nas. Jednak było to
dziwne jak na nią i trochę się tym zmartwiłem.
- Zaczekasz chwile? Coś mi tu nie pasuje... - Zwróciłem się do Tanith'a gdy podeszliśmy pod wejście. Wzruszył ramionami.
-
Jaasne. - Nie czekałem na jego odpowiedź po prostu wtargnąłem do
środka, tak jak przypuszczałem Mor nie było. Dopiero teraz jednak panika
rozeszła się po całym moim ciele, jeśli poszła tam gdzie myślałem to na
pewno nie czekało jej głaskanie po główce. Ojciec był wkurzony, jak
zawsze nie wiedziałem jaki był jednak efekt tego co działo się
wcześniej.
Zmieszany i bezradny począłem przeszukiwać pościel
łóżka, doskonale wiedziałem jednak że szukanie tu jej cienia było stratą
czasu. Czemu więc to robiłem? Nie wiem może chciałem udowodnić sobie
swoją głupotę.
- Ja bym tam nie szukał, zazwyczaj miejsce
zbrodni opuszczasz najszybciej. - Zażartował smętne Tanith, stojący w
drzwiach. A co mówiłem, oczywiście, że się nie zastosuje.
- O a
tu tym bardziej. - Uśmiechnął się krzywo gdy ja wychynąłem za stół, pod
który jeszcze przed chwilą dałem nura. Z westchnieniem podeszłam więc do
wyjścia i ze spuszczoną głową postąpiłem do przodu.
- Możesz
zostać tu lub iść za mną wedle wyboru... Najwyżej poobserwujesz sobie
nie małe przedstawienie. - To mówiąc wybiegłem w stronę miasta w
przelocie jeszcze wędrując dłonią do niepokornego sztyletu ukrytego przy
moim boku. W gruncie rzeczy, dość dużo ukrywałem po moich spodniach,
najczęściej blisko ciała, ale przez te wszystkie ostatnio zaszła
przemiany wszystko zmieniało swe miejsce. Wolałem się więc upewnić,
wiedząc co zaraz najprawdopodobniej mnie czeka. Tym bardziej gdy tylko
mnie dojrzy.
Nie minęło w sumie sporo czasu jak dość sporymi
susami znalazłem się na miejscu, a to co dostrzegłem nie wiele minęło
się z moimi domysłami. A nie były one kolorowe.
Ten kontrast
gdy każda normalna kochająca rodzina wita swe dzieci powracające z
wypraw z niesamowitą radością, ściskając za cały ten czas gdy zostali
rozdzieleni.
A znowu spojrzenie mojego ojca, powoli zachodzące
krwią oczy i niemożliwe zaciskająca się szczęka, ręce które wyciągają
się w moją stronę zaciskając w pięści tak, że knykcie bieleją,
rozluźniające się w tryumfie w wyobrażeniu sinych pręg na mojej szyj i
najlepiej złamanym karku. Tak... Tak właśnie przywitał mnie ojciec
widząc mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu... Tylko tak jakby bez
futra i ostrego rzędu kłów. A szkoda.
Rozerwał bym mu gardło... Najchętniej.
Z
szerokim uśmiechem zadowolenia na moje przybycie odtrącił obydwie
kobiety, z których jedną prawie dusił, a druga trzymała kurczowo jego
pięść opadając z sił i bólu.
- No proszę... A kiedy to taka
padlina jak ty zawitała w mieście? I że ja o tym nie wiem? - Syknął niby
to zbawiony, strzepując ze swoich ramion nieistniejący nigdy kurz.
-
Od niedawna, raz już mnie widziałeś, ale byłeś zbyt ślepy i upity. -
Potarłem się po sinym miejscu, w którym to moje żebra wciąż wyły o pomoc.
Mężczyzna podrapał się po brodzie w zamyśleniu, jakże inteligentnie wyglądającym na jego twarzy.
-
Pamiętam tylko jakiegoś przerośniętego szczura z niedomytą gębulą...-
Stwierdził z niesmakiem po czym splunął w miejsce w którym do niedawna
leżała moja matka, która w bólu cudem przeczołgała się dalej, dysząc.
Co
do odzywki z higieną mojej jamy ustnej... Wypłaszam kurde sobie, słyszę
to po raz setny choć może nie z jego ust, ale gdy to mówi mam ochotę
wymieniać moje poczynania w dziennej toalecie z przed ostatnich tygodni,
a nawet miesięcy.
Intuicyjnie pochwyciłem za sztylety po obu
stronach moich bioder, no i w sumie nie wiele minąłem się w
przypuszczeniach. Oczywiście taka krótka broń według ogólnego
przekonania niezbyt pasowała do naszego ciężkiego stylu walki, mimo
wszystko jednak ja miałem taki, a nie inny. Broń jednoręczna tylko
więziła moje dłonie swoim ciężarem.
Tak więc ojciec nie
pożałował dla takiej kupy gówna jak ja ostrza, które zawsze z dumą nosił,
przy każdej możliwej okazji też dobywających je do bitki, z równym ponoć, sobie, ale nie do końca zawsze było to prawdą.
Cóż
powiedzieć można, świst, gwizd, szczęk prosto w łeb, tak właśnie
celował, a ja właśnie tak się osłoniłem. Cały ciężar miecza skupił się
na większym z trzymanych przeze mnie sztyletów skrzyżowanym z mniejszym,
zdolnym do szybszych ciosów, ale mniej wytrzymałym.
Byłem
teraz idealnie odsłonięty, a cios mi zadany trafiłby w stu procentach w
cel, problem w tym, że mój przeciwnik wciąż nie był trzeźwy. Jak to
zwykle mówią, z zataczającej się i niespełna rozumu ofiary żadna frajda.
Stając
pewniej na jednej nodze wycelowałem z kolanka w brzuch mężczyzny,
odepchnęło go to, ale ja nie posiadałem aż takiej siły w nogach co on i
jedyne co było tego efektem na moją korzyść to powrót do luźniej
postawy.
Nie wziąłem pod uwagę jednak tego ile dokładnie
dzbanów wlał w siebie ten kretyn efektem tego jednak był piękny piruet i
końcowy upadek na tyłek. Znowu.
Widząc jego na powrót
zamglone oczy wręcz nie wiedziałem już co czynić, zabrałem mu więc miecz
od tak i wyrzuciłem jak najdalej w krzaki, a samego ojca szturchnąłem
butem przewalając twarzą w błoto. Obrazek spełnieniem marzeń
najśmielszych.
Ulotniło się jednak to wszystko gdy do moich uszu dotarł wrzask bólu matki.
Obracając
się dojrzałej jak klęczy nad nią Morwen i trzyma mocno za dłoń, a zaraz
potem nastała ciemność. Nagły ból z tyłu głowy i urywki światła... Po
czym bum i pustka.
Jeszcze zanim jednak straciłem całkowicie
przytomność, poczułem nacisk na czaszce, dość spory i miażdżący, ale
znów objęły mnie ramiona snu, a tym samym obojętność.
<Tanith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz