niedziela, 21 września 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Sterczałem tak jak kołek, wpatrując się jak przyczajony w cieniu, w Tanith'a, który opadł na skały siadając przygarbiony i smętny.  
Najpierw byłem zły, potem ucichło i przemieszało się to ze skruchą, która łapała mnie za serce kłując niemiłosiernie, za gardło dusząc gdy widziałem ból, czy też smutek na jego twarzy. Jak można być tak zależnym i jednocześnie bezwładnych wobec kogoś... No siebie trzasnąć, a tego nieodmiennie głaskać!
Świetnie po prostu świetnie, czuje się teraz jak szmata i to wyprana ze wszystkich tajemnic. Nie to jednak teraz mnie najbardziej martwiło.
Oderwałem się w końcu od skalnej ściany u wejścia do jaskini, kroki skierowałam jakże by inaczej ku Tanith'owi skulonemu w blasku południowego słońca.
Zaszedłem go po cichu od tyłu i gdy przejechałem mu znienacka po plecach dłonią wzdrygnął się na całym ciele, nic jednak poza tym nie powiedział.
- Wiesz... - Zacząłem obejmując go w pasie i opierając się policzkiem o jego ramie.
- Pewnie skoro tak gorliwie wsłuchiwałeś się w mój bełkot, poznając i tym samym jedną z moich największych tajemnic, a jednocześnie będącą też ostatnią. Tak, mogę czuć się teraz w pełni obnażony... To teraz zastanawiam się kto tu jest sprawniejszy w wyrywaniu bijących migotliwie serduszek. - Wymruczałem, czując lekki ból szczęki od zbyt czułego wtulania się w ramie, nie było to jednak irytujące więc z wzruszeniem ramion po prostu leżałem tak dalej.
To co powiedziałem w zupełności oddawało mój stan ducha, poirytowanie, przyjemne poirytowanie i ta niemoc. Coś jakbym miękł na zawołanie i byłby stanie tylko zamykać i otwierać usta... Lub po prostu żałośnie całując po czym zlewać się debilnym rumieńcem. Wyglądałem bardzo męsko. Tak bierzcie mnie na poważnie ludzie...
- Zaciskaniu w dłoniach... - Zmrużyłem oczy czując jak napływają mi do nich łzy. - I nawet nie czekając aż umilknie. Pożreć. - Szeptałem mając przed oczami poszczególnie opisywane przeze mnie zajścia, nie chodziło tu jednak o przebieg wydarzeń z tamtej mocy, a bardziej to co czułem przez ostatnie parę dni.
Tanith po tych słowach uniósł nieznacznie głowę i obracając się trochę w moją stronę zmrużył oczy.  
- A jaśniej? - Zachęcił nieznacznie się nade mną nachylając, ja wciąż jednak przysunięty do niego nie wypuczałem go z objęć. Czyżbym nie był przekonywujący? Sądząc po jego minie... Zamrugałem speszony. Powiedziałem to raz, a on każe mi powtórzyć coś takiego... Czyżby aż tak bardzo lubił się ze mnie nabijać.
Puściłem go więc, a sam się poprawiłem siadając w kucki i robiąc słodko głupawą minkę, jakby to co mówiłem było oczywistą rzeczą, dziejącą się co najmniej raz dziennie.
Dłonie mi się trzęsły, a ja nimi gorliwie przebierałem wdychając i wydychając powietrze.
- Kocham cię? - Chyba to było najprostsze czym mogłem streścić moją wypowiedz.
Ten nachylił się nade mną jeszcze bardziej patrząc mi  prosto w oczy.
- Ta niezachwiana pewność... Tak jak wcześniej. - Ledwo powstrzymał się od uśmiechu i musnął mnie lekko ustami w czubek nosa i przejeżdżając mi opuszkiem kciuka po ustach.
- Też cię lubię, jesteś bardzo oryginalnym rodzajem piesełka.
Patrzyłem tak na niego przez chwile podpierając się łokciem. Mam to traktować jak komplementy czy być oburzonym, że zniża się mnie do pozycji psa... No w każdym razie mniej więcej tak to brzmiało. Ha, no przykro mi nie jestem jedną z wielu dziewuch, które wedle jego wyznań zaciągał do łóżka. Niesamowita oryginalności bo jestem pieskiem... No pacz jaka odmiana.  
Wyciągnąłem dłoń przed siebie celując z jego nos i pstryknąłem go, a on z pretensją zaczął to miejsce rozmasowywać.
- Za co? - Burknął przygłuszając swój głos dłonią.
- A tak dlaaa odmiany. - Wyszczerzyłem się szeroko i wstałem odwracając się na pięcie.
Skoro główny cel naszej wyprawy został wypełniony to pomału warto by się zbierać... Tylko wciąż niepokoiło mnie jedno... Torturowało mnie jedno bolesne uczucie, które dźwigałem na swych barkach od rana. Może jednak ja... Powinienem zostać.
Szybkim krokiem ruszyłem w dół do niższych półek skalnych, a wreszcie głównego szlaku.
Przystając raz po raz widziałem jak Tanith wlecze się za na przewracając coś w dłoniach, a to w kieszeni. Chyba nie do końca taki miał być tego efekt końcowy...
Podbiegłam do niego, nie zareagował nawet na to jak stanąłem przy nim trącając go w ramie, był pogrążony w bardzo odległym świecie myśli.
- Uwaga pod nogi! - Zakrzyknąłem tak by wreszcie któreś z moich słów dotarło.
Nie zdążył nawet otworzyć ust by zadać pytanie z poirytowaniem kiedy pociągnąłem go za rękę w szybkim biegu i podskokach. No dalej!  
Na samym początku oczywiście większość drogi prawie zjechał na tyłku, ale później pochwycił mój rytm. To coś musiało go naprawdę przygnębić, znając go najprawdopodobniej wyprzedziłby mnie od razu, a teraz nie miał na to nie tyle sił co ochoty.
Raz nawet co już wyjątkowo dziwne, przyrąbał o skałę na zakręcie, prawie, bo go odciągnąłem gdy ten gapił się na swoje buty.
- Śpisz na jawie, czy aż tak bardzo chcesz sprawdzić ile we mnie genów labradora?! - Jęknąłem szczypiąc go po twarzy.
- Racja powinienem być ostrożniejszy. - Westchnął stukając przelotnie w powierzchnie skał, ale nie stał już w miejscu tylko poszedł dalej.  
W końcu stanieliśmy przed chatką mojej siostry, dziwi stały otworem w końcu nikt tu nie zaglądał poza nią, kiedyś obojgiem nas. Jednak było to dziwne jak na nią i trochę się tym zmartwiłem.  
- Zaczekasz chwile? Coś mi tu nie pasuje... - Zwróciłem się do Tanith'a gdy podeszliśmy pod wejście. Wzruszył ramionami.
- Jaasne. - Nie czekałem na jego odpowiedź po prostu wtargnąłem do środka, tak jak przypuszczałem Mor nie było. Dopiero teraz jednak panika rozeszła się po całym moim ciele, jeśli poszła tam gdzie myślałem to na pewno nie czekało jej głaskanie po główce. Ojciec był wkurzony, jak zawsze nie wiedziałem jaki był jednak efekt tego co działo się wcześniej.
Zmieszany i bezradny począłem przeszukiwać pościel łóżka, doskonale wiedziałem jednak że szukanie tu jej cienia było stratą czasu. Czemu więc to robiłem? Nie wiem może chciałem udowodnić sobie swoją głupotę.
- Ja bym tam nie szukał, zazwyczaj miejsce zbrodni opuszczasz najszybciej. - Zażartował smętne Tanith, stojący w drzwiach. A co mówiłem, oczywiście, że się nie zastosuje.
- O a tu tym bardziej. - Uśmiechnął się krzywo gdy ja wychynąłem za stół, pod który jeszcze przed chwilą dałem nura. Z westchnieniem podeszłam więc do wyjścia i ze spuszczoną głową postąpiłem do przodu.
- Możesz zostać tu lub iść za mną wedle wyboru... Najwyżej poobserwujesz sobie nie małe przedstawienie. - To mówiąc wybiegłem w stronę miasta w przelocie jeszcze wędrując dłonią do niepokornego sztyletu ukrytego przy moim boku. W gruncie rzeczy, dość dużo ukrywałem po moich spodniach, najczęściej blisko ciała, ale przez te wszystkie ostatnio zaszła przemiany wszystko zmieniało swe miejsce. Wolałem się więc upewnić, wiedząc co zaraz najprawdopodobniej mnie czeka. Tym bardziej gdy tylko mnie dojrzy.
Nie minęło w sumie sporo czasu jak dość sporymi susami znalazłem się na miejscu, a to co dostrzegłem nie wiele minęło się z moimi domysłami. A nie były one kolorowe.
Ten kontrast gdy każda normalna kochająca rodzina wita swe dzieci powracające z wypraw z niesamowitą radością, ściskając za cały ten czas gdy zostali rozdzieleni.
A znowu spojrzenie mojego ojca, powoli zachodzące krwią oczy i niemożliwe zaciskająca się szczęka, ręce które wyciągają się w moją stronę zaciskając w pięści tak, że knykcie bieleją, rozluźniające się w tryumfie w wyobrażeniu sinych pręg na mojej szyj i najlepiej złamanym karku. Tak... Tak właśnie przywitał mnie ojciec widząc mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu... Tylko tak jakby bez futra i ostrego rzędu kłów. A szkoda.
Rozerwał bym mu gardło... Najchętniej.
Z szerokim uśmiechem zadowolenia na moje przybycie odtrącił obydwie kobiety, z których jedną prawie dusił, a druga trzymała kurczowo jego pięść opadając z sił i bólu.
- No proszę... A kiedy to taka padlina jak ty zawitała w mieście? I że ja o tym nie wiem? - Syknął niby to zbawiony, strzepując ze swoich ramion nieistniejący nigdy kurz.
- Od niedawna, raz już mnie widziałeś, ale byłeś zbyt ślepy i upity. - Potarłem się po sinym miejscu, w którym to moje żebra wciąż wyły o pomoc.
Mężczyzna podrapał się po brodzie w zamyśleniu, jakże inteligentnie wyglądającym na jego twarzy.  
- Pamiętam tylko jakiegoś przerośniętego szczura z niedomytą gębulą...- Stwierdził z niesmakiem po czym splunął w miejsce w którym do niedawna leżała moja matka, która w bólu cudem przeczołgała się dalej, dysząc.
Co do odzywki z higieną mojej jamy ustnej... Wypłaszam kurde sobie, słyszę to po raz setny choć może nie z jego ust, ale gdy to mówi mam ochotę wymieniać moje poczynania w dziennej toalecie z przed ostatnich tygodni, a nawet miesięcy.
Intuicyjnie pochwyciłem za sztylety po obu stronach moich bioder, no i w sumie nie wiele minąłem się w przypuszczeniach. Oczywiście taka krótka broń według ogólnego przekonania niezbyt pasowała do naszego ciężkiego stylu walki, mimo wszystko jednak ja miałem taki, a nie inny. Broń jednoręczna tylko więziła moje dłonie swoim ciężarem.
Tak więc ojciec nie pożałował dla takiej kupy gówna jak ja ostrza, które zawsze z dumą nosił, przy każdej możliwej okazji też dobywających je do bitki, z równym ponoć, sobie, ale nie do końca zawsze było to prawdą.
Cóż powiedzieć można, świst, gwizd, szczęk prosto w łeb, tak właśnie celował, a ja właśnie tak się osłoniłem. Cały ciężar miecza skupił się na większym z trzymanych przeze mnie sztyletów skrzyżowanym z mniejszym, zdolnym do szybszych ciosów, ale mniej wytrzymałym.
Byłem teraz idealnie odsłonięty, a cios mi zadany trafiłby w stu procentach w cel, problem w tym, że mój przeciwnik wciąż nie był trzeźwy. Jak to zwykle mówią, z zataczającej się i niespełna rozumu ofiary żadna frajda.
Stając pewniej na jednej nodze wycelowałem z kolanka w brzuch mężczyzny, odepchnęło go to, ale ja nie posiadałem aż takiej siły w nogach co on i jedyne co było tego efektem na moją korzyść to powrót do luźniej postawy.
Nie wziąłem pod uwagę jednak tego ile dokładnie dzbanów wlał w siebie ten kretyn efektem tego jednak był piękny piruet i końcowy upadek na tyłek. Znowu.
Widząc jego na powrót zamglone oczy wręcz nie wiedziałem już co czynić, zabrałem mu więc miecz od tak i wyrzuciłem jak najdalej w krzaki, a samego ojca szturchnąłem butem przewalając twarzą w błoto. Obrazek spełnieniem marzeń najśmielszych.
Ulotniło się jednak to wszystko gdy do moich uszu dotarł wrzask bólu matki.  
Obracając się dojrzałej jak klęczy nad nią Morwen i trzyma mocno za dłoń, a zaraz potem nastała ciemność. Nagły ból z tyłu głowy i urywki światła... Po czym bum i pustka.
Jeszcze zanim jednak straciłem całkowicie przytomność, poczułem nacisk na czaszce, dość spory i miażdżący, ale znów objęły mnie ramiona snu, a tym samym obojętność.

<Tanith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz