niedziela, 21 września 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

"Mogłabyś zostać ze mną".
Te słowa krążyły w mojej głowie niczym nieznośne echo w górskim, podziemnym, opustoszałym korytarzu. Zagłuszały wszystko inne - oddech, bicie serca, a także myśli. Te racjonalne i te mniej rozsądne, wynikające ze słabej części natury każdego człowieka. I podobnie do echa, to proste zdanie powróciło do mnie wiele razy. Wraz z wątpliwościami i własnym zaprzeczeniem, tak w bonusie.
To, co powiedział potem, było dla mnie aż nadto oczywiste. A jednak wolałabym tego nie usłyszeć. Na chwilę usunąć wszelkie bariery, uwolnić się od obaw. Niestety - marzenia należały do pewnego rodzaju narkotyku, od którego każdy uzależniał się powoli, ale konsekwentnie. No, prawie każdy. Niektórzy byli po prostu inni. Bronili się przed tym, co dla przeciętnej osoby stanowiło chleb powszedni. Czy słusznie? Nie mnie oceniać.
Odsunęłam się z bólem od Asheroth'a ze zwieszoną głową. Nie musiałam nawet na niego patrzeć. Czułam, jak jego uścisk słabnie, gdy niemo zaprzeczałam.
- Wiem, Ash. Wiem, jaki jesteś - wykrztusiłam w końcu. - I ty również wiesz, jaka jestem ja.
Westchnął, przyglądając mi się wzrokiem, którego nie mogłam znieść.
- Mogłabym rzucić to, co robię. Owszem, mogłabym - kontynuowałam. - Byłabym zdana na ciebie. Pod twoim wpływem, na twoim utrzymaniu... - wyliczałam. - ...Znana jako kto? Pani na zamku? - zadrwiłam z tego określenia. - Dama, która niczego nie zawdzięcza samej sobie? Leżąca na kanapie królewskiego Strażnika i pachnąca?
- Tak, znam cię. Zdążyłem zauważyć, że wolisz być niezależną, ba, samowolną prostytutką niż podległą kobietą ze zbyt prostym życiem - podsumował.
- Po pierwsze. Prostytutka to już nie kobieta? - uniosłam brwi, czując potrzebę pilnego napicia się czegoś mocniejszego dla uspokojenia.
- Łapiesz mnie za słowa, Naith - warknął Ash.
- Poza tym, co by to była za różnica? - Rozłożyłam ręce. - Przytakując na twoje zasady nadal byłabym tylko ... dziwką - odrzekłam ze starannym zaakcentowaniem poszczególnych słów. - I to większą niż teraz, bo obecnie nie tkwię na twoim utrzymaniu.
- Nie masz pojęcia, ile dla ciebie robię - burknął, na co tylko pokiwałam z zadumą głową.
- Nawet nie próbujesz zaprzeczać. Miło z twojej strony. Tak więc pomijając pierwszą kwestię, według której pragniesz dziwki tylko dla siebie i na pełny etat...
Celowo wyłapywałam najbardziej bezsensowne argumenty, w które nigdy nie wierzyłam. Atakowałam go, by się pogrążyć... a zarazem wyzwolić się. Tak, fakt był tylko jeden - pod wpływem prawdziwego uczucia czułam się jak w klatce.
Chociaż, szczerze mówiąc, traktowałam tę rozmowę dwojako. Po części jako sprawdzian moich umiejętności, po części jako prawdziwy wyrzut. Nie ulegało jednak wątpliwości, iż nigdy nie skierowałabym tych wyrzutów do Asheroth'a nieświadomie, kierowana emocjami.
I nie do końca wiedziałam, czy postępuję słusznie, ratując własną, pozbawioną uczuć maskę.
- To nieprawda. Próbujesz sobie coś wmówić?
- A może to ty mi próbujesz wmówić, że stworzymy idealny związek bez wzajemnego zaufania? - zapytałam i zaśmiałam się długo, przeciągle. Tak, by ujrzał moją gorszą stronę. Kiedyś musiał.
 - Wiesz, że mam swoje powody.
- A ty wiesz, że ja mam swoje. Nie powody, a potrzeby i odruchy.
- Że niby co? - Ash przekrzywił głowę, zerkając na mnie z leciutka krzywo.
- Po drugie. Swoją perspektywę nazwałeś zbyt prostym życiem - przywołałam jego słowa, uśmiechając się pięknie. - Byłoby ono bardzo proste. Cudowne, mlekiem i miodem płynące. Do kiedy...? Do momentu, w którym wracam zbyt późno i pada pytanie gdzie byłam?
- Nie zamierzam zamykać cię w domu, do cholery!
- Ale zdążyłam poznać twoje metody wychowawcze - syknęłam. - Jak myślisz, ile razy byś mnie ustawił do pionu? Bo ja myślę, że raz.
- Naith, przestań - warknął głucho, a jego mina sugerowała, że żarty się skończyły.
- I byłby jeden, ty albo ja.
- Naith, o czym ty w ogóle mówisz?! Czy ty słyszysz samą siebie? - krzyknął nagle, co wybiło mnie z błędnego koła wymuszonego, ponurego myślenia. Spojrzałam na niego, widząc jedynie... zdumienie? Nie miał w sobie nic ze złości, której oczekiwałam. Nic z tego, czym słałam sobie drogę odkąd uciekłam... - Powiedz mi, w którym ty świecie żyjesz? Bo z twoich słów wynika, że na pewno jest on daleki od rzeczywistego - stwierdził spokojnie, aczkolwiek stanowczo, przeszywając mnie nieznośnym, pełnym racji wzrokiem. - To chyba ty mówiłaś mi, że nie należy wracać do przeszłości. A co sama robisz? Dostrzegasz coś poza pryzmatem tego twojego... ojca i złotej klatki, jaką ci wybudował?
Zatkało mnie. Poczułam nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, sięgający żeber, a następnie błądzący dużo niżej, tam, gdzie go nie chciałam. Wciągnęłam powietrze ze wstrętem, odruchowo poprawiając dopasowany do ciała materiał sukni. Ciągle miałam go przed oczami. Ale czy naprawdę żyłam przeszłością...? Czy podświadomie traktowałam ich wszystkich tak samo?
Ash odwrócił się do okna i zapatrzył gdzieś daleko, gdzie prawdopodobnie sama nie odważyłabym się zerkać, pogrążona w tym bezsensownym ograniczeniu. Westchnął donośnie i z ulgą, jakby pozbywając się ciężaru oskarżeń. Moich oskarżeń.
- Ja... ja nie chciałam... - wyszeptałam, ciągle niepewna własnych zamierzeń. - Ja... Przez lata byłam traktowana w ten sam sposób. W taki, jakiego się spodziewałam. I taki, który mnie ranił. Ciągle, bez odpoczynku, do łez. Proszę, zrozum mnie. Ja nie szukałam... zemsty - wykrztusiłam, czując, jak mój głos załamuje się pod wpływem wyznania. - Nie chciałam nic nikomu udowadniać, rozumiesz? Ja chciałam odnaleźć miłość. Ale odnalazłam tylko ból. Nienawiść. Zdradę - szlochałam, ukrywając w dłoniach swoje oblicze wraz z palącym mnie wstydem. - I stałam się dziwką, kurwą. Nic niewartą oszustką, która nie może zaufać nawet samej sobie...
- Przestań, nie mów tak - powiedział cicho. Wiele bym dała, by móc wtedy na niego spojrzeć, ale nie potrafiłam przemóc upokorzenia.
- Czy wybaczyłbyś mi? Jeśli tak, to ile razy? - płakałam. - Nie wiem, czym jest miłość. Powiem, że kocham, ale nawet nie wiem, czy mówię prawdę! Czy rozumiesz mnie...? Chociaż ty jeden? Bo ja nie umiem zrozumieć siebie.
Usłyszałam jakieś kroki, ale zignorowałam to. Marzyłam, by mnie coś trafiło. Raz a dobrze.
- Ja cię przepraszam - kontynuowałam, pociągając nosem. - Nie powinnam była ładować się w twoje życie. Potrzebowałeś pomocy, a ja tak bardzo pragnęłam ci ją dać... Chociaż sama jej potrzebowałam. Proszę, wybacz mi. I... zapomnij - powiedziałam słabym głosem, nerwowo obracając między palcami jedną z drobnych, śmiercionośnych igieł. - Tak będzie najlepiej. Zapomnij o mnie. Osoba taka jak ja... może tylko zranić osobę, która potrafi kochać...
- Masz rację - niemalże burknął na mnie. - Każde twoje następne słowo rani mnie coraz bardziej. Doskonale o tym wiesz, prawda?
Uniosłam głowę, odważając się na niego spojrzeć moimi zaszklonymi oczami. Musiałam wyglądać okropnie, ale nie dbałam o to. On stał tuż przede mną, był na wyciągnięcie ręki. Nie mogłam jednak go dotknąć, będąc niczym trujące ciernie dla wszystkiego, co posiada uczucia.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z łomotem. Zjawił się w nich zdyszany mężczyzna średniej postury, którego maniery wyraźnie przepadły gdzieś po drodze, tak jak i mój rozum.
- Puka się - warknął niemal natychmiastowo Ash. - Wiesz, co ci grozi za naruszenie prywatności?
- Panie, ale ja przynoszę informację, ja zna...
- Wypierdalaj stąd i to tak w podskokach.
- Chciałem powiedzieć, że ...
- Kurwa mać, nie nauczyli cię po ludzku? Nogi z dupy mam ci powyrywać żebyś stąd wypierdalał, bo z nogami nie łaska?!
Po mojej twarzy przemknął cień uśmiechu, ale chwilowo nie mogłam znieść świadomości własnego istnienia. Obrzuciłam spojrzeniem nerwowo cofającego się przydupasa i postanowiłam wykorzystać tamtą chwilę.
- Ja... Ja wyjdę - rzuciłam, prędko wymijając Ash'a i jego podwładnego.
- A ty dokąd. Nigdzie nie idziesz. - Usłyszałam za sobą.
- Idę - mruknęłam.
- Nie.
- A właśnie, że tak. Pójdę, gdzie będę chciała - odpyskowałam, zbiegając po schodach.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał Asheroth, stojąc piętro wyżej.
- Pobyć sama ze sobą - prychnęłam, idąc w stronę drzwi.
- Domyślam się, że nie w tym, znaczy tamtym kontekście.
- Nie, zboczeńcu. Ale mam jeszcze sporo trucizny.
- Kurwa...
Słysząc ton ostatniego słowa zaczęłam biec, świadoma, że zaraz zostanę złapana. No tak, mogłam się domyśleć, że moje samobójstwo zabolałoby go bardziej niż mnie moja głupota.

<Łapu capu??>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz