Nie miałem pewności jak matka Carricka przyjmie to co mnie, mimo wszystko tak to było trzeba nazwać, łączy z jej synem. Szczerze to nieco obawiałem się jej reakcji. Bądź co bądź obcy facet wpada znikąd, zabija mężczyznę, który co prawda źle ją traktował, ale był też jedynym co znała i jeszcze robi słodkie oczy do jej nowo narodzonych dzieci, panosząc się, jakby był u siebie. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy nie dość, że dostałem całusa, to jeszcze podjudzała Carricka do okazania mi wdzięczności. Sądzę, że powinienem się krępować... No, przynajmniej być zawstydzony, tak, jak obiekt mych obecnych westchnień, który był czerwoniutki jak dojrzałe jabłuszko.
Przyciągnąłem do siebie chłopaka i pocałowałem go mocno, wsuwając język między jego wargi. przerwałem po chwili, zbyt krótkiej, żeby mi to wystarczyło, ale cóż... Co za dużo to nie zdrowo, a musiałem się hamować, zanim zrobię coś, czego matka nie powinna oglądać.
Uśmiechnąłem się do chłopaka, którego oczka błyszczały rozkosznie. Miał wciąż lekko rozchylone usteczka. Miałem ochotę go tulić dotąd, dopóki nie brakłoby mu tchu. I nie tylko tulić, ale to już innym razem, jak nam nikt nie będzie przeszkadzał.
- Jak się czujesz? - spytałem Kerenzę, która usiadła na łóżku i spoglądała na nas z lekkim uśmiechem. Zaraz po porodzie uleczyłem większość jej ran i zatrzymałem krwawienie. Sporo mnie to kosztowało, bo niestety kobieta nie była w zbyt dobrym stanie. Bliźniaczki były zbyt duże, nawet jak na kobietę, która miała już za sobą cztery porody. Zrobiłem ile mogłem, jej organizm sam także musiał się jeszcze zregenerować.
- Dobrze - powiedziała, odruchowo kładąc dłoń na łonie. - Jestem nieco zmęczona i obolała, ale poprzednie razy przeszłam o wiele gorzej. Jak mniemam to twoja zasługa. Naprawdę nie wim jak i komu dziękować za to co zrobiłeś...
- Przestań... proszę - powiedziałem, odwracając wzrok i delikatnie łaskocząc małą rączkę Irulany, która wciąż rozglądała się
- Czy coś się stało? - spytała, gdy mój uśmiech zbladł.
- Tanith nie lubi zabijać - wyjaśnił za mnie Carrick, za co szczerze byłem mu wdzięczny.
Po tych słowach zapadła chwila niezbyt przyjemnej ciszy. Każdy miał o czym pomyśleć.
- Masz wyrzuty sumienia? - spytała mnie w końcu Kerenza, spoglądając na mnie z troską w oczach. - Żałujesz tego co zrobiłeś?
- Nie żałuję - powiedziałem szczerze i stanowczo. - Zrobiłem co musiałem, ale... Życie to życie. Wiem, że tak było trzeba i zrobiłbym to jeszcze raz, żeby wam tylko nic się nie stało. Nie zmienia to faktu, że... nie najlepiej się z tym czuję. Ale nie rozmawiajmy już o tym. Mała walkiria jest chyba głodna.
Rzeczywiście Irulan otwarła pyszczek i zapłakała, budząc swoja siostrę bliźniaczkę i Morwen, która zerwała się zdezorientowana.
Starsza kobieta wzięła na ręce maleństwo i łagodnie szepcząc próbowała je uspokoić.
- Dacie sobie radę? - spytałem, gdy Mor zajęła się drugą dziewczynką.
- Tak - usłyszałem.
Wyszedłem z chaty, chcąc dać im nieco prywatności. W końcu Kerenza mogła czuć się nieco nieswoja karmiąc przy mnie piersią.
Usiadłem, opierając się o jakiś stosik drewna. Za mną przyczłapał Carri, z kocem, a jakże, którym nakrył moje ramiona.
- Dzięki - powiedziałem i przyciągnąłem go do siebie, tak, że siedzieliśmy pod kocykiem razem, a o opierał policzek na moim ramieniu. Objąłem go ramieniem. Chłopak ostrożnie dotknął miejsca, gdzie kamień rozciął mu skórę na czaszce.
- Pokaż to - poprosiłem.
- Samo przejdzie, nie męcz się - zaprotestował, ja jednak już się przekręciłem, kładąc opuszki palców obok rany. Chwila skupienia, a miejsce zaczęło się goić. Zachwiałem się lekko, chyba faktycznie odrobinę przesadziłem, bo ledwie rana się zamknęła, a mi pociemniało na ułamek chwili przed oczyma.
- Wszystko w porządku? - zapytał Carick, kładąc mi dłoń na policzku.
- Tak, tak... Chyba faktycznie będę musiał odpocząć. Ja to nie staruszek, męczę się...
- Więc wracajmy do środka, położysz się, lub jeśli wolisz chodźmy do chaty Mor, tam będziesz miał ciszę... - zaproponował. To jak się o mnie troszczył chwyciło mnie za serce.
- Posiedźmy jeszcze trochę. Potrzebuję świeżego powietrza.
- Dobrze... Jakby coś się działo to mi powiesz, prawda? - spytał.
- Spokojnie nic mi nie będzie. To był zwyczajnie dobijający dzionek... - skwitowałem, znów go do siebie przyciągając.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać?- usłyszałem po chwili, a Carrick wpatrywał się we mnie.
- Pytaj - zachęciłem z uśmiechem.
- Wspomniałeś, że przed tobą byli inni... No kiedy mówiłeś o tym, że jedno życie staje się nie do zniesienia. jak to dokładniej jest?
- Normalnie... dość. Dorastałem, miałem rodzinę, przybraną co prawda, ale matka mnie kochała. Nie wiedziała kim jestem, dla niej byłem po prostu jej dzieckiem, tym którego chciała, które przygarnęła gdy miałem rok.
- To ile ty masz lat, ty, nie Mędrzec...
- Dwadzieścia dziewięć... skończę niedługo - wyjawiłem. - Mędrzec... on jest o wiele starszy. Ma osiemset siedemdziesiąt pięć lat. No i on w przeciwieństwie do mnie się nie starzeje, gdyby chciał mógłby wyglądać jak ponad osiem wieków temu.
- To ty się starzejesz? - zapytał autentycznie zdziwiony tym faktem.
- Owszem.
- Czyli...
- Czyli kiedyś umrę ze starości - skończyłem za niego, gdy głos uwiązł mu w gardle. - Trudno mnie zabić, mam sporą żywotność, ale jestem śmiertelny i mogę zachorować, czy ktoś może mnie zasiec jakimś żelastwem.
- Myślałem, że jesteś.... Że nie może ci się stać nic poważnego...
- Każdy ma swój czas na świecie, tak powinno być. Dlatego powinno się korzystać z życia, dopóki ma się czas. Nie wiadomo kiedy nagle przestaniesz istnieć.
Carrick mocniej się we mnie wtulił. Lekko zadrżał, pogłaskałem go więc po ramieniu.
- Kiedyś.. kiedyś bardzo nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie kochał - wyznałem. - Do tej pory... dziwnie mi z tym co mi powiedziałeś.
- Chcesz mi powiedzieć, że...
- Nie... To nie tak, że nic do ciebie nie czuję. Wręcz przeciwnie. Owszem, docinam ci i lubię cię nazywać swoim pieseczkiem. Nie znaczy to jednak, że w jakikolwiek sposób się z tobą bawię. Jesteś dla mnie ważny, bardzo. Tylko, że ja jestem jaki jestem. Żyję dniem dzisiejszym, robię, nie myślę, a gdy już w grę wchodzą moje uczucia... Po prostu ja jestem ten nieodpowiedzialny i wiecznie zabiegany. Już raz przeskrobałem... i to z twoją siostrą. Co będzie jak znów wytnę ci jakiś numer? Zranię cię, a tego nie chcę...
- Nic mi nie będzie - powiedział, biorąc moją dłoń w swoją. - Kocham cię takiego, jaki jesteś... I chyba właśnie dlatego, że jesteś jaki jesteś. Dobry i ciepły, a przy tym... nie do końca obliczalny.
Chłopak naparł na mnie ciężarem swojego ciała i pocałował mnie w usta.
Moje dłonie powędrowały na jego pośladki, które ścisnąłem lekko, przyciągając go bliżej do siebie, odwzajemniając pocałunek.
Zawiał silniejszy, chłodny wiatr, a ja mimo koca zadrżałem. Mój słodziak to wyczuł i oderwał się ode mnie, ku mojemu niezadowoleniu.
- Wracajmy do środka - stwierdził, wyswobadzając się z moich objęć.
- A nie możemy zostać tu.. jeszcze troszkę.... - spojrzałam na niego robiąc wielkie oczęta. Carrick zaśmiał się na to.
- Dobrze. Zobaczymy co u kobiet i możemy się na jakiś czas zabunkrować w chacie Mor.
- Tak, tak, tak... - zaszczebiotałem.
Wstaliśmy i ruszyliśmy do drzwi. Ledwie przestąpiłem próg, gdy poczułem ukłucie. Najpierw w plecach, później w sercu i klatce piersiowej. Ból przeszył mnie na wylot. Upadłem, chwytając się za pierś. Na kolana powaliło mnie coś, co działo się nie ze mną, ale z tym, którego byłem cieniem. Było z nim źle i miało tak być i ze mną...
- Tanith! - wrzasnął Carrick, klękając przy mnie.
- S-staruszek... On... - wycharczałem, gdy krew zaczęła zalewać mi usta. Jej słony, metaliczny posmak przyprawił mnie o mdłości, których nie potrafiłem hamować.
Zwinąłem się, krztusząc gęstą krwią, która wypełniała mi płuca i przełyk. Moje serce.. coś z nim było nie tak. Czułem to. Czułem jak się rozpada, jak galopuje jak oszalałe, w ostatnich wysiłkach. Zacisnąłem palce na mostku tak mocno, że moja własne paznokcie przebiły skórę.
- Tanith... Tanith! - słyszałem wciąż swoje imię, ale nie potrafiłem już odpowiedzieć. Moje płuca zatrzymały się, nie mogąc złapać już kolejnego oddechu, a oczy uciekły mi, pogrążając mnie w ciemności, która wydawała mi się straszna i zimna.
<Carrcio? *.*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz