wtorek, 9 września 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Uśmiechnąłem się szeroko. Byłem z chłopaka, znaczy z pieska, obecnie, dumny. Dość szybko nauczył się zmieniać postać i szło mu to płynnie. Miałem nadzieję, że zdoła otrzymać przemianę, bo czasami zdarzało się, że ktoś skakał między formami i to całkiem bezwiednie. To niestety mogłoby przysporzyć nam kłopotu.
- Brawo piesku - zaszczebiotałem i cmoknąłem Carricka w nos. - Jako człowiek smakujesz lepiej - burknąłem. - A teraz chodź. 
Zniknąłem, ukrywając swoją skromną osobę za magiczną sztuczką, jak nazywałem niewidzialność. Carrick zaczął niuchać. Spryciarz nie widział mnie, ale szedł za nosem. Tak przeszliśmy przez obóz straży granicznej. Ja byłem tylko nieco gęstszym skrawkiem przestrzeni, a Carrick zbłąkanym pieseczkiem, których w okolicy zawsze sporo się szwendało. Całkiem bezwiednie sprzątnąłem z jednego z namiotów spory mieszek ze złotem. Takie małe zboczenie zawodowe... 
Zatrzymaliśmy się dopiero późnym wieczorem. Carrick upolował gęś. Co prawda była przyozdobiona sporą ilością śliny i błocka, ale po obraniu, umyciu i podzieleniu było całkiem nieźle. Mój towarzysz już w ludzkiej formie pomógł mi z tym. Swoją porcje upiekłem, Carrick zjadł oczywiście na surowo. Po posiłku położyliśmy się spać.
Długo nie mogłem usnąć, słyszałem już miarowy, lekko chrapliwy oddech Carricka, ale sam przekręcałem się z boku na bok. W końcu jednak i mnie zmorzył sen. 

Obudził mnie jasny blask słońca. Raził on moje wrażliwe oczy. Z głuchym jękiem próbowałem obrócić się tak, by ukryć twarz przed słońcem. To było na nic. znów byłem zbyt słaby, żeby się unieść.
- Kiri... - usłyszałem, a przyjemny cień osłonił moją twarz. 
- Hej, maleńka - wycharczałem słabo, spoglądając na dziewczynę. 
Piękna, drobniutka, jasna twarzyczka, okalana gęstą czupryną kruczoczarnych włosów, była teraz przyjemną barierą między mną, a bezlitosnym słońcem. Jak zwykle spojrzałem na jej usta, pełne i wygięte w ciepłym uśmiechu, zerknąłem na lekko zadarty nosek i wpatrzyłem się w jej oczy. Jej oczy, wielkie i całkiem czarne, połyskliwe przy tym i wyrażające jakąś głębie, zupełnie jakby były taflami dwóch bliźniaczych jezior, hipnotyzowały mnie. Mimo to nie potrafiłem już ujrzeć całego ich piękna, bo mój wzrok od jakiegoś czasu przesłaniała mgła, która rozmywała wszelkie kontury, a jednocześnie dziwnie wyostrzała wszelkie światło.
- Powinieneś jeszcze odpocząć - usłyszałem, a moja wybawicielka zasłoniła grube zasłony, odgradzając mnie od nadmiaru światła.
- Nie chcę odpoczywać... Nie robię ostatnio nic innego - burknąłem i spróbowałem się unieść.
- Kiri! Masz leżeć, pamiętasz co ci mówili lekarze? - zganiła mnie i w mgnieniu oka była już przy mnie, by uniemożliwić mi dalsze próby wylezienia z łóżka.
Westchnąłem i ciężko opadłem na poduszkę. Miałem dość. Nie lubiłem siedzieć w miejscu, a niestety przez większość życia musiałem siedzieć na tyłku, bo albo leżałem w łóżku, albo poruszałem się na nieznaczne odległości, zadyszki i drgawki nie pozwalały mi na więcej.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Denerwującej mnie, ciszy.
- Czego najbardziej byś chciał? - spytała, kładąc się obok mnie i delikatnie tuląc policzek do mojego wychudłego ramienia.
- Żeby mnie przestało tak swędzieć między łopatkami, bo nie mogę się podrapać - rzuciłem.
- Kiri... - sapnęła.
- Nic mi nie potrzeba - wzruszyłem ramionami i uniosłem drżącą dłoń, żeby pogłaskać ja po głowie.  Uśmiechnąłem się do niej, ale gwałtowny kaszel wypędził radość i spokój. Moja ciało targały spazmy, a płuca łapczywie próbowały wyrzucić z siebie krew i zaczerpnąć powietrza.
- Kiri! - usłyszałem szloch mojej czarnulki. 
Chciałem powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zaraz mi przejdzie, ale osunąłem się w ciemność, po raz ostatni spoglądając w czarne oczy bez białek.

Zerwałem się niespokojny i drżący. W ustach czułem wciąż słony, metaliczny posmak krwi. Choć wiedziałem, że to tylko wspomnienia, a nie rzeczywistość, chwyciłem manierkę i przepłukałem usta. Spojrzałem na swoje dłonie. Nie były już tymi kośćmi pokrytymi skórą, które nie potrafiły nic utrzymać. Były silne, tak, jak ja cały. Tak jak jest i stary Wielki Mędrzec, który mimo wieku ma w sobie siłę i witalność kogoś, kto nie pochodzi z tego świata.
Wstałem ciesząc się tym, że mogę to zrobić, że moje ruchy są pewne i wdrapałem się na niedużą skałę. Rozłożyłem się na niej i spojrzałem w gwiazdy. Do świtu było jeszcze daleko, a ja nie miałem już ochoty na sen.

<Carrick?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz