Szedłem lekkim krokiem. Nie lubiłam Makhi, choć kiedyś tu mieszkałem, znaczy inny ja tu mieszkał. Nawet jednak on nie lubił zasad tu panujących, brutalności, siły, a zachowanie jego pobratymców wręcz go odrażało. Mimo to humoru chyba nic nie byłoby w stanie mi popsuć. Byliśmy na miejscu, w Quiss, niedługo mieliśmy odnaleźć jaskinię pełną drogocennych kamyczków, na myśl o których aż oczy mi świeciły. Ale to nie było wszystko. Najwięcej radości sprawiła mi obecność Carricka i to co było miedzy nami. Choć sam do końca nie potrafiłem jasno określić tego co się działo i czym dla siebie jesteśmy to jego bliskość sprawiała, że w moje żyły pompowana była taka ilość endorfin, że nie potrafiłem się nie szczerzyć, a serce waliło mi jak młotem. Dość dobrze znałem to uczucie zauroczenia i fascynacji kimś.
Carrick zatrzymał się, ruszyłem więc w jego stronę, dalej niewidzialny, i właśnie wtedy ujrzałem to przecudne zjawisko. Dziewczynę. Młodziutką, o ładnej, bladej buzi i kruczoczarnych włosach, które opadały na drobne ramiona cudną kaskadą. Jej oczy lśniły w słońcu, jakby zrobione były ze srebra. Ślicznotka klęczała przed psiakiem, głaszcząc go po łbie. Nagle zapragnąłem być na miejscy Carricka. Może ja też sobie wyhoduję futro?
Dziewczyna wstała i jeszcze raz pogłaskawszy Carricka, odwróciła się. Mój towarzysz bez chwili wahania ruszył za nią. A to ciekawe... Ja także szedłem, dalej ukryty za swoimi mocami, zerkając na zgrabne biodra nieznajomej, która co jakiś czas kołysała się, odwracając do tyłu, do psa. Gdy opuściliśmy gęste zabudowania, stając na terenie porosłym z rzadka iglakami, Carrick zaszczekał, żeby zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
- Co jest piesku? - spytała, a on pociągnął ją delikatnie, dając znak, że ma iść za nim.
No ładnie, ładnie. Dalej szedłem za nimi oczywiście, aż do niedużej chaty nad wioską.
Dziewczyna zatrzymała się zdezorientowana, mój towarzysz usiadł, merdając ogonem.
- No brawka. Śliczne dupcie wyrywasz na ten swój psi urok - skomentowałem cicho, tak, by tylko on mógł usłyszeć.
Carrick warknął, a po chwili zmienił się w człowieka. Wstał, podszedł do zaskoczonej dziewczyny i rzucił:
- To moja siostra, jełopie!
- No to tłumaczy niewątpliwe atuty - skwitowałem, stając się widzialny i obrzucając wzrokiem jego nagie teraz ciało.
- Carrick? Skąd ty tu? I kto to jest? - spytała dziewczyna.
Rzuciłem Carrickowi jego ubranie, chłopak szybko wciągnął gacie na tyłek.
- Witaj Morwen - powiedział uradowany, a ona uśmiechnęła się pięknie do niego - To jest Tanith. Pamiętasz tę jaskinię z tymi czarnymi kamykami....?
- Onyksami - wtrąciłem.
- ... Szukamy jej - dokończył.
- Oczywiście, że pamiętam, ale lepiej wejdźmy do środka. Porozmawiamy - stwierdziła.
Weszliśmy we trójkę do chaty. Morwen zaparzyła herbatę, rodzeństwo usiadło i zaczęli rozmawiać. Głównie o tym co też ich ostatnio spotkało. Carrick wyjaśnił, że interesują mnie "czarne kamyki" i, że postanowił mi pomóc je znaleźć. Ja czasami coś wtrąciłem, lub o coś pytałem.
- Pomogłabym wam. Nawet bym was zaprowadziła, ale... - zawahała się.
- Coś się stało? - spytał Carrick, bardzo przejęty.
- To nic wielkiego. Po prostu dość szybko się ostatnio męczę i nie mogę już chodzić w góry - wyjaśniła, choć na jej twarzy wciąż był uśmiech, to czułem żal, w jej głosie.
Tak, dobrze to znałem. Aż za dobrze pamiętałem jak to było rezygnować ze wszystkiego, czego się pragnęło, bo ciało było za słabe, by to znieść.
Morwen zaczęła głębiej oddychać, położyła dłoń na piersi i zaczęła pocierać mostek.
- Co się dzieje? - spytałem pospiesznie.
- Tylko mi nieco duszno Zaraz mi przejdzie - wyjaśniła.
- Pokaż - poprosiłam i podszedłem do niej. Dziewczyna skrzywiła się, czując ból w klatce piersiowej, ten sam, który i mnie kiedyś męczył. ukląkłem przed nią i przyłożyłem dłoń do jej szyi, mierząc puls. Następnie przycisnąłem opuszki palców do jej mostka. Jej serce biło nieregularnie.
- Co się zieje? - Carrick lekko panikował.
- Spokojnie, postaram się jej pomóc - zapewniłem. Wyjąłem klejnot ogniskujący i delikatnie drasnąłem skórę dziewczyny, tuż nad sercem. Tak jak podejrzewałem klejnot zadrżał i zamglił się. Nie było dobrze.
- Carrick, znasz się na ziołach, prawda? Z resztą... - rzuciłem i przyłożyłem klejnot do czoła chłopaka, przekazując mu informacje na temat zapachów potrzebnych mi ziół. - Przynieś mi to wszystko, cichaczem, jeśli łaska i migiem. Możesz to nawet oślinić.
- Się robi - chłopak zmienił się w psa i wypruł z pomieszczenia.
- Morwen, spokojnie, spójrz na mnie, oddychaj głęboko - poprosiłem, gdy dziewczyna zaczęła jeszcze chrapliwiej oddychać.
Uniosłem ją delikatnie i położyłem na łóżku. Czarnulka zwinęła się, przyciskając drżące dłonie do piersi.
- Niedługo ci się poprawi obiecuję - mówiłem, głaszcząc ja po włosach.
Carrick przyleciał biegiem, w psyku niosąc naręcze roślin. Szybko zrobiłem z nich napar, który wzmocniłem magią i spoiłem nim dziewczynę, która po kilku chwilach zasnęła.
- Co z nią będzie? - dopytywał zmartwiony Carrick, siadając obok mnie.
- Wszystko będzie dobrze. Musi odpocząć. Jej serce zaczyna rytmiczniej pracować. Nie wyzdrowieje od razu, ale poprawi jej się dość znacznie - wyjaśniłem, głaszcząc go po ramieniu, kiedy oparł się o mnie.
Następnego dnia Morwen czuła się już faktycznie lepiej. Po kilku kolejnych dawkach naparu i mojej magii jej stan całkiem się poprawił. I choć czasami jej ciało miało sobie jeszcze przypominać o tym, co je osłabiało, to byłem pewien, że wyzdrowieje całkowicie.
Tym razem Carick wyszedł po więcej ziół i coś do jedzenia. Ja siedziałem z dziewczyną w chatce.
Po raz kolejny położyłem dłoń na jej mostku, badając uderzenia jej spokojnego już teraz serca. Rytm był normalny, miarowy, spokojny, silny. Taki jaki być powinien.
- Dziękuję ci - powiedziała.
- Nie musisz - stwierdziłem i odgarnąłem kosmyk czarnych włosów z jej buzi.
- Ale chcę... Przez moją chorobę zawsze musiałam na siebie uważać, było tyle rzeczy, które mnie omijały.
- Wiem... Kiedyś byłem w podobnej sytuacji.
- Nie widać tego wcale - stwierdziła z uśmiechem.
- Zobaczysz, jeszcze kilka dni i po twojej chorobie też nie będzie większego śladu - uśmiechnąłem się do niej ciepło. Wtedy dziewczyna zbliżyła się do mnie i objęła mnie. Poczułem jej usteczka na policzku.
- Tak dużo dla mnie zrobiłeś - wyszeptała.
Ciepło jej ciała tuż obok mojego niezwykle mi się podobało. Na tyle, że pozwoliłem swoim pragnieniom wziąć górę nad rozumem. Sam nie wiem jak, ale moje usta znalazły się ledwie milimetr od jej słodkich usteczek. Morwen nie protestowała. Patrzyła tylko na mnie, ufnie, całkiem mi się poddając.
Pocałowałem ją, a ona nieporadnie oddała pocałunek, zaciskając rączki na moich ramionach. Mocniej ją do siebie przyciągnąłem, kierując nas w stronę łóżka. Położyłem dziewczynę na posłaniu i nakryłem swoim ciałem, wciąż ją całując i wciąż błądząc dłońmi po jej ciele.
Czarnulka zadrżała i westchnęła słodko, gdy, wciąż ją całując, wyswobodziłem ją z ubrań. Zacząłem całować jej nieduże, wyprężone rozkosznie piersi, a moja dłoń wsunęła się między jej uda. Nie protestowała, a wręcz przeciwnie, ponaglała mnie nawet. Szybko zdjąłem ubrania i na powrót zacząłem błądzić po jej ciele. Tym razem ułożyłem się miedzy jej zgrabnymi udami. Powoli i ostrożnie badałem i drażniłem wejście do jej wnętrza. Wiedziałem, że jestem jej pierwszym mężczyzną. Było to widać po tym jak się poruszała, niepewnie, chętna, choć lekko spięta. Dopiero gdy poczułem, że całkiem się rozluźnia odnalazłem drogę ku niej i pchnąłem biodrami, by mój penis mógł przebić stawiającą opór błonę. Dziewczyna krzyknęła, czując ból, ale i rozkosz, gdy zacząłem się w nie poruszać, chcąc szybko zatrzeć wspomnienie dyskomfortu.
Morwen znów całkiem mi się poddała, wijąc się pode mną i ciężko oddychając. Pieściłem ją z pasją, a ona nagradzała mnie, przyciągając mnie wciąż mocniej i pokrzykując słodko. Wkrótce z jej gardziołka wydobył się urywany krzyk, a jej pazurki poznaczyły moje plecy. Niemal sam sięgnąłem spełnienia. Niemal, bo drzwi otworzyły się i stanęła w nich znajoma sylwetka. Carrick.
<Carrick? Upsik xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz