sobota, 13 września 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Zlewając się z cieniem budynku zwolniłem swój niespokojny oddech, nasłuchiwałem uważnie starając się nie pominąć żadnego słowa czy byle jęku.
Nie potrzebowałem tu zdolności takiej jaką posługiwał się Tanith, by zostać w pełni niezauważonym. Raz, kogo obchodził zwykły kundel, dwa moje futro idealnie wtapiało się w przestrzeń zacienioną szeleszczącymi krzakami z pożółkłymi liśćmi, które praktycznie nie powinny już trzymać się gałązek. Tak mimo panującego obecnie lata, tu była końcówka jesieni. Dla nas żyjących w tych okolicach było to normalne, dla roślin też.
Było znacznie cieplej niż zazwyczaj, przynajmniej w mniemaniu mieszkańców Quiss, cały rok jednak spokojnie mógłbyś napotkać tu mężczyzn, który gardzą ukrywaniem swojego torsu pod grubymi skórami dzikich zwierząt.
Moje obserwacje przewał nagły wrzask ten na który oczekiwałem już od dłuższego czasu, nawet nie drgnąłem wiedziałem skąd dochodził. Czekałem aż najgorszy ryk ustanie.
Dopiero po chwili wychyliłem pysk zza ściany drążąc wzrokiem przerośniętego faceta, od którego waliło piwskiem na kilometry. Mój ojciec z czerwoną mordą darł się wniebogłosy, stojąc tam gdzie zawsze i rozwalając wszystko co znajdowało się na ganku. Trzaski rozbijających się w drobne kawałeczki o ziemie, naczyń i huragan tkanin latał teraz wszędzie. Widzę, że poranek jak zawsze. 
Z mojego gardziołka dobył się dziwny charkot, zdaje się śmiech, ale natychmiast ucichłem przerażony jego brzmieniem... Wyrażanie emocji chyba pozostawię mojemu wiernemu, puszystemu ogonkowi. Tak zdecydowanie nie mogłem pojąć czemu moi... Bracia? Czy mogę tak mówić o innych psach? No w każdym razie jak można próbować to złapać w zęby, szkoda by było naprawdę szkoda.
- Czemu nie mam żadnych wieści od mojej wspaniałej Morwen? - Bełkotał dalej zataczając się, a to do tylu, a zaraz na boki. Jego oczy były przekrwione po niezbyt dobrze przespanej nocy, stary pryk odkąd w głowie mu tylko zawracanie innym dupy sypiał w dzień.
I wadząc co wyczynia raczej wątpię by podczas mojej nieobecność coś ruszyło.
- Do jakiej dziury znów ta pierdolona suka wpełzła!? - Kontynuował swój wspaniały monolog, z prześcieradłem, które miał na głowie, błądził na ślepo.
Zaraz potem na scenę wkroczyła moja matka, wychudła i zmęczona wyciągnęła dłonie by uwolnić tego kretyna omotanego niczym mumia jeszcze do niedawna świeżo wypranym materiałem. Jęk. Ojciec zamachnął się na nią wściekłe, tak mocno, że zachwiała się i upadła nie zdążyła nawet podeprzeć się rękami. Była podejrzanie słaba.
Wychyliłem się bardziej mrużąc oczy dopiero po chwili z przerażeniem zrozumiałem co było powodem jej osowiałość. I nie była to bynajmniej choroba... A ciąża.
To w dodatku nie była taka świeża sprawa, jak ja mogłem tego nie zauważyć...
Przeraziłem się widząc co za chwile ma się stać, ojciec zszarpał z głowy prześcieradło i z niepohamowaną wściekłością zamierzał się do kopniaka.
- Nieee! - Podniosłem wrzask, który był jedynie niezrozumiałym wyciem i wyrwałam do przodu, nim jeszcze dobrze zbliżyłem się do moich rodziców wyskoczyłem wprost na ojca warcząc przeciągłe powaliłem go starając się by jak najmocniej oberwał w głowę gdy glebnoł na ziemi w pięknym stylu. Zeskoczyłem z niego kłapiąc zębami i co chwile sprawdzając w jakim stanie jest moja matka. Miała zamknięte oczy i oddychała spokojnie, zaraz później usiłując wstać. Pomogłem jej zaczepnie trącając nosem. Rozbawiłem ją i lekko polizałem po twarzy w radości, że nie stała jej się krzywda. Spokój nie trwał jednak długo.
Teraz to ja musiałem zapłacić za zmieszanie tej nadmuchanej świni z błotem. Otrzymałem silny kopniak w żebra, ze zduszonym jękiem poleciałem parę metrów dalej chłostany przez kamienie. Zawirowało mi przed oczyma i kasłając odleciałem w ciemność nie wiedząc czy za chwile przypadkiem na domiar złego nie zdradzę kim naprawdę jestem.

Ocknąłem się rażony przez słońce unoszące się wysoko nad moją głową, ledwo poruszyłem łapą. Na szczęście utrzymałem postać nawet podczas bycia nieprzytomnym.
Mam być z siebie dumny? Syknąłem gdy przyszło mi się dźwignąć do pozycji siedzącej.
Moje futro było posklejaną przez pot i brud. Wyglądałem paskudnie, aż żal samemu do siebie się przyznać. To tylko mocny kopniak w żebra, więc czemu aż tak zwalił mnie z nóg? Ciekawe właściwie ile czasu minęło. Gdy wróciła mi ostrość widzenia, a stało się to zadziwiająco szybko zdecydowanie nie dostrzegłem przed sobą kata i jego ciężarnej ofiary.
Bałem się, że mogło wreszcie dojść do ciosu i na matce gdy ja byłem niezdolny do poruszania się. Nie miałem jednak jak tego sprawdzić. Mogła pozostać mi tylko nadzieja, że mój nie narodzony jeszcze, a już niedługo brat, czy siostra będą zdolni do złapania choć pierwszego oddechu.
Pozostało mi więc jako tako doczołgać się do chaty w której przesiadywali moja siostra i rudzielec. Kłóciłem się w myślach ze sobą czy powiedzieć o tym co zaszło siostrze i czy nie przyprawiło by to ją o nawrót choroby. Ale czemu nie powiedziała mi nic o tym, że nasza matka była przy nadziei? Zawahała się raz wtedy gdy pytałem o stan matki, czy przypadkiem nie postanowiła wreszcie postawić się ojcu, który żerował na niej od lat.
Widzę jednak, że sprawy przybierały coraz to gorszy obrót. Czyżbym popełnił błąd samolubnie zostawiając tu rodzinę samą? Pojedynek z ojcem wydawał mi się teraz nieunikniony. Nie bałem się, ale do tej pory wciąż miałem lichą nadzieje że... Nie.
Niektórych ludzi nie da się zmienić.
Gdy stanąłem przed domem uświadomiłem sobie, że przez to wszystko zupełnie zapomniałem o ziołach. Zawahałem się... Nie wiedziałem jak długo mnie nie było. 
Ostatecznie stwierdziłem jednak, że sprawdzę jak się sprawy mają i się po prostu wrócę żaden problem przecież.
W ludzkiej już formie postawiłem pierwszy krok i zgiąłem się w pół... Otrzymywanie obrażeń w psiej formie chyba nie było dobrym pomysłem, szczególnie jeśli nic z tym nie zrobiłem by choć odrobinie je zagoić.
Ledwie stanąłem przed drzwiami i założyłem spodnie krzywiąc się przy każdym ruchu, usłyszałem dziwne jęki. Przyłożyłem do drzwi ucho, a po pomieszczeniu w tym samym momencie przetoczył się głośniejszy krzyk. Zdecydowanie należał do Morwen.
Noo chyba, że Tanith trenował nieznane w sobie kobiece atuty.
Szybko pchnąłem drzwi, przerażony rozglądając się i spodziewając najgorszego.
Gdy wreszcie moje spojrzenie zwróciło się w stronę części sypialnej, zdębiałem. Powoli też moja twarz przybierałam poważny wyraz, a w sercu zagości jeszcze większy ból niż z przed chwili spowodowany zamachem na zdrowie nie tylko mojej matki, ale i mego przyszłego rodzeństwa...
A teraz co widzę? No Tanith'a w mojej siostrze! Cudnie.
Powoli kulejącą do środka nie zamykając za sobą drzwi za których wiało na mnie zimę powietrze mieszające się z panującą teraz tu duchotą.
 Dopiero teraz też zostałem zauważony, stałem tak chwile ze spuszczona głową trawiąc wszystko co przyniósł ranek i jeszcze teraz to. Prawdę powiedziawszy głupie tłumaczenie miałem w dupie. Huczało mi w głowie, ruszyłem do przodu zdecydowanym korkiem nie panując nad sobą i chwyciłem Tanith'a za ramiona zwlekając z łóżka z siłą, której nie powstydziłby się niedźwiedź.
- Stój! - zatrzymałem go ruchem ręki wycelowanej między jego oczy, chciał coś powiedzieć.
Ja nie miałem na to już siły, ani nerwów.
Uniosłem pięść z zamiarem przypalenia mu prosto w te głupkowatą mordę, na której nie specjalnie widziałem skruchy. Chcesz polemizować?! Co kurwa jeszcze!?
Zacisnąłem mocniej dłoń przygotowaną do ciosu tak, że usłyszałem trzask przestawiających się kości. Jęknąłem opuszczając, zdrętwiałą już od braku dopływu krwi, rękę. Długo walczyłem z sobą zmieszany i wpatrzony w oczy rudzielca. Nie, ja po prostu nie mogłem byłem zbyt miękki by podnieść na niego rękę. Złapałem się za głowę upadając przed nim na kolana z wrzaskiem. Po chwili prób uspokojenia oddechu usłyszałem za sobą skrzypienie łóżka spowodowane ruchami mojej siostry która teraz opatulała się z przerażeniem pościelą.
Bała się mnie, jak wtedy. Poczułem ogromną gule w gardle.
Znów to samo? Naprawdę czy to musiało się powtarzać? Nie chciałem być bestią.
Poczułem z zażenowaniem że do oczu napływają mi łzy, trzęsłem się jak głupi z nadmiaru emocji i danych które teraz latały mi przed oczami. 
Tanith uniósł ku mojemu zdziwieniu dłoń w stronę mojej twarzy i otarł z niej łzę, która zdążyła uciec mimo moich rozpaczliwych próbą zaciskania oczu. Jego smutne spojrzenie, było szczere nie zmieniało to faktu, że doprowadzał mnie tym do jeszcze większego szału.
Jak można tak grać na czyichś uczuciach?!
Chciałem się powstrzymać, ale nie mogłem moje ciało samo się ruszało, a ja uległym z braku wyboru. Pocałowałem Tanith'a mając gdzieś, że widzi to Morwen i ona nie była tu bez winy.
Gdy poczułem ciepło jego warg trochę mi ulżyło było to jednak tylko przelotną chwilą, zaraz potem przedarła się wściekłość i tym razem się nie powstrzymałem.
Bez wąchania poczęstowałem rudzielca siarczystym policzkiem. Zasłużył. Choć tyle.
Złość w zupełności wzięła górę nad uczuciem jakim go darzyłem i w tej chwili nie miało znaczenia, czy był oszołomiony moim czynem. Nie ważne do cholery którym!
Wypchałem go za drzwi, celowo pozostawionych otworem na te czynność. Tak od początku to planowałem, od kiedy tylko to zobaczyłem. Tylko z większym rozmachem i zdecydowaniem. Nie udało się bo jestem żałosny!
Trzasnąłem drzwiami i już miałem się obrócić gdy moją uwagę przyciągnęły jego bety zaraz przy przerażonej Mor, która usiłowała zapiąć koszulkę trzęsącymi się dłońmi.
Chwyciłem to co leżało najbliżej, czyli zdaje się gacie i... Za zresztą co mnie to obchodzi i tak już robiłem mu cholerną łaskę. Żałosny zakochany pies!
Otworzyłem drzwi raz jeszcze rzuciłem na niego te pokręcone i wygniecione w moich dłoniach fatałaszki. Odetchnąłem głęboko w końcu gdy miałem pewność, że ten kretyn tam się przypadkiem nie przeziębi i zwróciłem się ku rozczochranej i całej czerwonej na twarzy siostrze.
- Czemu mi nie powiedziałaś!? - Wydarłem się odkładające na bok to co teraz już dość skopali mnie w brzuch razem z ojcem.
Ona widząc moją wściekłość skryła się z jękiem pod kocykiem. Westchnąłem patrząc się w swoje trzęsącej się z emocji dłonie. 
- Proszę... Nie patrz na mnie tak jak wtedy. Ja... - Zawahałem się. Czując jak żołądek na wspomnienie tamtej chwili podchodzi mi do gardła. To co wtedy zrobiłem było obrzydliwe.
-... Ja nigdy nie chciałem być bestią. Przecież wiesz, ty wiesz o tym najlepiej. - Słowa więzły mi w gardle z rozpaczy. Widziałem jednak jak drżącą dziewczyna powoli odkłada koc i z niepewnym uśmiechem i wyciągniętymi to mnie dłońmi stara się do mnie podejść.
Wtuliła się we mnie spokojnie gładząc po policzku.
- Stało się to jeszcze przed twoim odejściem. Byłeś jednak zbyt zdruzgotany śmiercią Manusa i postawą ojca. Nie chciałyśmy z matką cię powstrzymywać, chciałyśmy byś choć ty zaznał spokoju z dala od tej paranoi. - Szepnęła zupełnie spokojnie i powoli.
Nie mogłem uwierzyć tym słowom, zachowałam się samolubne. Mogłem choć Mor zabrać ze sobą. Przybyła nowa fala żalu, jednak zatrzymałem to dla siebie odwzajemniłem uścisk siostry.
- Dziękuje. - Jeknąłem. - Jak jednak widać nie jest mi przeznaczone spokojne życie w nieświadomości. - Uśmiechnąłem się słabo. 
- Odpocznij i nie zawracaj sobie głowy. - Oznajmiłem po dłuższej chwili milczenia.
Spojrzała na mnie zdziwiona, pewnie widząc jak obchodzę się z Tanithem oczekiwała czegoś więcej z mojej strony. Cóż przykro mi, ale nie mam siły.
Jego za to tak łatwo to nie ominie... Spojrzałem w stronę drzwi, tam też pokierowałem kroki, szarpnąłem za klamkę wychodząc na świeże powietrze. Wiatr się nasilił...
Nadchodziła burza. I tak też jak przypuszczałem on tam stał teraz wpatrzony we mnie.
Zacząłem więc iść w jego stronę, ale gdy byłem już blisko minąłem go.
- Chcesz onyksy? Masz onyksy. - Stwierdziłem oschle rzucając mu pod nogi czarny kamyk który do niedawna ciążył mi w kieszeni spodni. 
Ruszyłem dalej, nie potrzebowałem pomocy siostry. Doskonale pamiętałam gdzie są te cholerne świecidełka. 
- Idziesz czy nie?! - Krzyknąłem na niego nie obracając się nawet. Mimo to wiedziałem, że się waha, stojąc w miejscu jak kołek. No czekam na wyjaśnienia.

<Tanith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz