Cieszyłem się na tak natychmiastową i pozytywną reakcje z jego strony,
uszczęśliwiał mnie jego szczery, tym razem szczery, i zmieszany uśmiech,
który w mgnieniu oka i pod odpowiednim naciskiem wywartym przeze mnie na
jego ciele zmieniał się w niezłomną pewność.
Sam jednak nie wiedziałem czemu w jednej chwili porwała mnie taka śmiałość bym począł kusić i doprowadzić do czegoś co może nigdy nie powinno mieć miejsca, choć zrobiłem to znów. Raz drugi, co prawda tym razem zupełnie albo w jakimś stopniu trzeźwo myśląc, ale jedno jest pewne… To na pewno nie uleci mi tak łatwo z głowy, to wręcz niemożliwe. Co więcej nie chciałby tego.
Sam miałem wątpliwość, wiedząc co zaraz może nastąpić, zastanawiałem się jak zareaguje gdy dobierze się do mnie zupełnie obca para dłoni, znacznie co prawda delikatniejsza i czulsza, ale wciąż tlił się we mnie płomyczek wątpliwość. Nie chciałem tego okazywać i nie było to o dziwo aż tak trudne gdyż co chwile zalewała mnie zupełna beztroska, a wspomnienie ledwie odbijało się w mojej świadomość. Mało co przebijało się przez niekontrolowanej jęki dobywające się z moich ust.
Nie chciałem nazywać tego eksperymentem sprawdzianem dla samego siebie, była to prawda, nie wiedziałem czego się spodziewać co sobie wyobrażać poza bólem i wiecznie pojawiającymi się siniakami, naderwaną zawsze wargą. Chciałem dowiedzieć się co tak naprawdę w tym się kryje, nie wykorzystywałem jednak niczego tylko dla własnej korzyść, bynajmniej nie o to tylko i wyłącznie tu chodziło. Po prostu pragnąłem, chciałem doświadczyć tego tylko z jego pomocą.
Gdy patrzyłem tak na Tanith’a zaoferowanego coraz to szybszym wyprowadzaniem mnie z równowagi, zlany rumieńcem i potem, dysząc ciężko, wtulony w niego kurczowo. Miałem ochotę się śmiać, udławiłbym się przy jednak jakiejkolwiek tego typu próbie. Byłem szczęśliwy.
Sceneria była rozmazana, a moje oczy pewnie skrzyły się jak podczas gorączki, która raz opadała dopuszczając do mnie szokujące jak nigdy zimne, ale przyjemne drgawki od górskiego powietrza przebiegały przez moje ciało. Niegdyś zadawało mi to ból przy każdym rozpaczliwym czerpaniu powietrza przez poranione gardło zdarte od przeraźliwego okrzyku bólu. Teraz przyprawiało o ekstazie.
W zupełność rozluźniony i rozbiegany myślami na wszystkie możliwe sposoby zostałem ujęty w objęcia przez rozedrgane ciało rudzielca, po czym czule całowany w kark. Znów zlało mnie gorąco, ale tym razem nie było ono spowodowane upuszczeniem ze mnie kolejnej dawki krwi, czy cios w brzuch.
Byłem czule macany w miejsce, które wielokrotnie krwawiło wewnętrznie i spowijały je blizny, nie mogłem nad sobą zapanować gdy Tanith zdecydowanie, ale powoli wszedł we mnie, podtrzymał mnie gdy moje ramiona zaczęły się trząść. Przymknąłem oczy, sapiąc, niemal charcząc, nie czułem jednak strachu…
Za każdą kropelką potu, która spływało po mojej twarzy rozluźniłem się podpierając się pewniej i pozwalając całkowicie zanurzyć się we mnie. To na pewno nie to samo co znałem, gdy resztami sił utrzymywałem się na łokciach kurczowo trzymany za pośladki i zmuszony z piskiem wytrzymywać zachcianki mojego brata.
Żadna przyjemność a sam ból, który pielęgnował przez lata we mnie wściekłość, agresje, która pewnego dnia wymknęła się spod kontroli.
Ugiąłem się nagle pod ciężarem myśli, ściągając brwi, modliłem się by on tego nie zauważył.
Chwile te przecięło jednak jak świeżo zaostrzony nuż kolejny ruch Tanith’a który nie przerywając rozkoszującego go tańcu bioder dobrał się do mojego członka, pieszcząc z niespotykaną dla mnie czułością, wystarczyłby ledwie teraz większy nacisk, a odleciałbym zupełnie zapominając o wszystkim co chaotycznie tłoczyło się u mnie w umyśle. Wspomnienia porównywane z tym co się teraz działo blakły. Coś pękło rozwiewając moje wszelkie wątpliwość co do tego, że nie mogłem zostać teraz pod żadnym pozorem zraniony.
Dbał o to, a wystarczyło jedno zdanie z mojej strony, teraz mu ufałem. Było ostrożny i od początku miał mnie na względzie.
Powoli ustami które wciąż nie przestawały mnie całować i czułą dłonią głaszcząc mnie zjeżdżał niżej, opuszczając moje drżące ciało. Powoli zaczęło na powrót dochodzić do mnie przyjemne zimno, a ja z wdzięcznością uniosłem się znów w jego stronę opadając na jego tors, z wciąż obecną zadyszką.
Wodziłem dokładnie spojrzeniem i opuszkami palców po jego ramionach potem po obojczyku zjeżdżając do pęka.
Następne tym szlakiem począłem lizać go jak wtedy po raz pierwszy gdy być może po raz pierwszy mnie poniosła wyraźna chęć pomocy dla mojego towarzysza. Myśląc tak o tym powoli zatrzymałem się w miejscu zabliźnionej ładnie rany z zaledwie zdaje się może trzech dni. Wtuliłem się w niego jak małe dziecko do ukochanego rodzica i wsłuchałem w bicie przyśpieszonego w rytmie serca. Było radosne i chciałem by takie pozostało.
- Dziękuje…- Szepnąłem cicho i nieśmiało, po dłuższej chwili dopiero zdecydowałem się umieść głowę.
Tanith wpatrywał się przed siebie, jego twarzy była oświetlona pierwszymi promieniami światła słonecznego.
Przypomniało mi się jak szeptał coś o tym jak bardzo tego nie lubił, jaki był słaby, jak nie mógł obrócić się bez okropnego bólu i wysiłku. Niesamowite jak teraz jaśniał siłą wręcz potęgą i wiedzą.
Nie mam pojęcia ile się tak w niego wpatrywałem oczarowany i głupi, ale chyba na tyle by mógł na mnie spojrzeć zdziwiony i zacząć naśmiewać. Przypomniałem teraz małego dzieciaka, który wpatrywał się w swojego bohatera jak w ósmy cud świata.
Zwrócił się w moją stronę jednak dopiero wtedy gdy i moją twarz zaatakowały migotliwe światełka odbijające się w pojedyncze zasypkach pierwszego śniegu jaki zaczynał się już w tych okolicach. Pogłaskał mnie czule po policzku, z iskrzącymi oczyma o hipnotyzujących figlarskich dwu barwnych odcieniach.
- Nie mam żadnych zastrzeżeń. - uśmiechnąłem się odpowiadając na męczące go pytanie, chciał je zadać już od dłuższego czasu widziałem to. By jednak utwierdzić go jeszcze w tym że mówię całkiem szczerze wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i odgarnąłem mu z twarzy niesforny kosmyk, kuszący mnie od dłuższego czasu.
- A spróbował byś mieć - złapał mnie za policzek zaczepnie ciągnąc. Znów miał na twarzy ten swój uśmiech, chyba nigdy go do końca nie zrozumiem. Zrobiłem obrażoną minę, gdy ten bawił się moją skórą na twarzy wykrzywiając ją w różne grymasy.
- Ej to boli!
Raźno dreptałem pomiędzy ludźmi, wodząc zaraz za miłym dla mojego wyczulonego nosa zapachem Tanith’a, wyróżniał się on znacznie z całego tłumu, no bo cóż inne przepocone wonie nie miały się jak z nim równać.
Czułem poniekąd radość z powrotu do domu, ale wciąż odczuwałem niepewność.
Co prawda byłem teraz psem, jednym z wielu… no może trochę większym, nieznacznie. Jedynie co było kłopotliwe to nadmiernie przyciągana prze moje futro uwaga biegających po ulicach dzieci.
Nie miały one bowiem skrupułów w duszeniu i rwaniu za uszy, widać, że wdały się w swoich walecznych rodziców, którzy nie raz zapewne przysłużyli się w boju, a nawet jeśli nie to któryś z ich przodków.
Silne dłonie miętoszące i nacierające na mnie ze wszystkich stron nie były kwestą przypadku, to dziedziczny atrybut każdego chłopczyka, czy nawet dziewczynki. No baby potrafiły tu ściskać, miałem tego niezbity dowód u siostry i z licznych przechwałek ojca co też zaliczył ostatniej nocy w karczmie, będąc raczej średnio trzeźwym. Ze strony matki natomiast nigdy nie widziałem ani protestu, ani agresji o jej sile słyszeć jedynie mogłem ze współczujących westchnień jej “znajomych” i kobiet podzielający jej domniemany zawód, domniemany bo to nigdy nie było prawdą. A przynajmniej ja w to wierzyłem, starałem się wierzyć.
Zawsze wybierałem te wersje historii o “szczęśliwym” spotkaniu moich rodziców, która najmniej obarczała moją matkę wstydem i licznymi kpinami w mieścinie.
Nagle jednak z tłumu rąk i szewiotu, przedarło się do mnie coś znajomego. Zaczęło mnie pieścić po pysku.
Uniosłem wzrok, gdy rozpoznałem dłonie tej osoby naznaczone charakterystycznym tatuażem, ledwo powstrzymałem się od rozdziawienia pyska.
Stała przede mną, a właściwie klękała zauroczona moim wdziękami w psiej skórze Morwen. Moja własna siostra.
Jej zmęczone spojrzenie było przesiąknięte teraz radością z tak małej rzeczy jaką było mizianie mnie po szyj.
Usłyszałem za sobą kroki, lekkie kroki Tanith’a, który wciąż zachowywał ostrożność, ale chciał sprawdzić co mnie zatrzymało. Chyba oniemiał tak samo jak ja.
Czyli co? Jaki pan taki pies ?
<Tanith?>
Sam jednak nie wiedziałem czemu w jednej chwili porwała mnie taka śmiałość bym począł kusić i doprowadzić do czegoś co może nigdy nie powinno mieć miejsca, choć zrobiłem to znów. Raz drugi, co prawda tym razem zupełnie albo w jakimś stopniu trzeźwo myśląc, ale jedno jest pewne… To na pewno nie uleci mi tak łatwo z głowy, to wręcz niemożliwe. Co więcej nie chciałby tego.
Sam miałem wątpliwość, wiedząc co zaraz może nastąpić, zastanawiałem się jak zareaguje gdy dobierze się do mnie zupełnie obca para dłoni, znacznie co prawda delikatniejsza i czulsza, ale wciąż tlił się we mnie płomyczek wątpliwość. Nie chciałem tego okazywać i nie było to o dziwo aż tak trudne gdyż co chwile zalewała mnie zupełna beztroska, a wspomnienie ledwie odbijało się w mojej świadomość. Mało co przebijało się przez niekontrolowanej jęki dobywające się z moich ust.
Nie chciałem nazywać tego eksperymentem sprawdzianem dla samego siebie, była to prawda, nie wiedziałem czego się spodziewać co sobie wyobrażać poza bólem i wiecznie pojawiającymi się siniakami, naderwaną zawsze wargą. Chciałem dowiedzieć się co tak naprawdę w tym się kryje, nie wykorzystywałem jednak niczego tylko dla własnej korzyść, bynajmniej nie o to tylko i wyłącznie tu chodziło. Po prostu pragnąłem, chciałem doświadczyć tego tylko z jego pomocą.
Gdy patrzyłem tak na Tanith’a zaoferowanego coraz to szybszym wyprowadzaniem mnie z równowagi, zlany rumieńcem i potem, dysząc ciężko, wtulony w niego kurczowo. Miałem ochotę się śmiać, udławiłbym się przy jednak jakiejkolwiek tego typu próbie. Byłem szczęśliwy.
Sceneria była rozmazana, a moje oczy pewnie skrzyły się jak podczas gorączki, która raz opadała dopuszczając do mnie szokujące jak nigdy zimne, ale przyjemne drgawki od górskiego powietrza przebiegały przez moje ciało. Niegdyś zadawało mi to ból przy każdym rozpaczliwym czerpaniu powietrza przez poranione gardło zdarte od przeraźliwego okrzyku bólu. Teraz przyprawiało o ekstazie.
W zupełność rozluźniony i rozbiegany myślami na wszystkie możliwe sposoby zostałem ujęty w objęcia przez rozedrgane ciało rudzielca, po czym czule całowany w kark. Znów zlało mnie gorąco, ale tym razem nie było ono spowodowane upuszczeniem ze mnie kolejnej dawki krwi, czy cios w brzuch.
Byłem czule macany w miejsce, które wielokrotnie krwawiło wewnętrznie i spowijały je blizny, nie mogłem nad sobą zapanować gdy Tanith zdecydowanie, ale powoli wszedł we mnie, podtrzymał mnie gdy moje ramiona zaczęły się trząść. Przymknąłem oczy, sapiąc, niemal charcząc, nie czułem jednak strachu…
Za każdą kropelką potu, która spływało po mojej twarzy rozluźniłem się podpierając się pewniej i pozwalając całkowicie zanurzyć się we mnie. To na pewno nie to samo co znałem, gdy resztami sił utrzymywałem się na łokciach kurczowo trzymany za pośladki i zmuszony z piskiem wytrzymywać zachcianki mojego brata.
Żadna przyjemność a sam ból, który pielęgnował przez lata we mnie wściekłość, agresje, która pewnego dnia wymknęła się spod kontroli.
Ugiąłem się nagle pod ciężarem myśli, ściągając brwi, modliłem się by on tego nie zauważył.
Chwile te przecięło jednak jak świeżo zaostrzony nuż kolejny ruch Tanith’a który nie przerywając rozkoszującego go tańcu bioder dobrał się do mojego członka, pieszcząc z niespotykaną dla mnie czułością, wystarczyłby ledwie teraz większy nacisk, a odleciałbym zupełnie zapominając o wszystkim co chaotycznie tłoczyło się u mnie w umyśle. Wspomnienia porównywane z tym co się teraz działo blakły. Coś pękło rozwiewając moje wszelkie wątpliwość co do tego, że nie mogłem zostać teraz pod żadnym pozorem zraniony.
Dbał o to, a wystarczyło jedno zdanie z mojej strony, teraz mu ufałem. Było ostrożny i od początku miał mnie na względzie.
Powoli ustami które wciąż nie przestawały mnie całować i czułą dłonią głaszcząc mnie zjeżdżał niżej, opuszczając moje drżące ciało. Powoli zaczęło na powrót dochodzić do mnie przyjemne zimno, a ja z wdzięcznością uniosłem się znów w jego stronę opadając na jego tors, z wciąż obecną zadyszką.
Wodziłem dokładnie spojrzeniem i opuszkami palców po jego ramionach potem po obojczyku zjeżdżając do pęka.
Następne tym szlakiem począłem lizać go jak wtedy po raz pierwszy gdy być może po raz pierwszy mnie poniosła wyraźna chęć pomocy dla mojego towarzysza. Myśląc tak o tym powoli zatrzymałem się w miejscu zabliźnionej ładnie rany z zaledwie zdaje się może trzech dni. Wtuliłem się w niego jak małe dziecko do ukochanego rodzica i wsłuchałem w bicie przyśpieszonego w rytmie serca. Było radosne i chciałem by takie pozostało.
- Dziękuje…- Szepnąłem cicho i nieśmiało, po dłuższej chwili dopiero zdecydowałem się umieść głowę.
Tanith wpatrywał się przed siebie, jego twarzy była oświetlona pierwszymi promieniami światła słonecznego.
Przypomniało mi się jak szeptał coś o tym jak bardzo tego nie lubił, jaki był słaby, jak nie mógł obrócić się bez okropnego bólu i wysiłku. Niesamowite jak teraz jaśniał siłą wręcz potęgą i wiedzą.
Nie mam pojęcia ile się tak w niego wpatrywałem oczarowany i głupi, ale chyba na tyle by mógł na mnie spojrzeć zdziwiony i zacząć naśmiewać. Przypomniałem teraz małego dzieciaka, który wpatrywał się w swojego bohatera jak w ósmy cud świata.
Zwrócił się w moją stronę jednak dopiero wtedy gdy i moją twarz zaatakowały migotliwe światełka odbijające się w pojedyncze zasypkach pierwszego śniegu jaki zaczynał się już w tych okolicach. Pogłaskał mnie czule po policzku, z iskrzącymi oczyma o hipnotyzujących figlarskich dwu barwnych odcieniach.
- Nie mam żadnych zastrzeżeń. - uśmiechnąłem się odpowiadając na męczące go pytanie, chciał je zadać już od dłuższego czasu widziałem to. By jednak utwierdzić go jeszcze w tym że mówię całkiem szczerze wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i odgarnąłem mu z twarzy niesforny kosmyk, kuszący mnie od dłuższego czasu.
- A spróbował byś mieć - złapał mnie za policzek zaczepnie ciągnąc. Znów miał na twarzy ten swój uśmiech, chyba nigdy go do końca nie zrozumiem. Zrobiłem obrażoną minę, gdy ten bawił się moją skórą na twarzy wykrzywiając ją w różne grymasy.
- Ej to boli!
Raźno dreptałem pomiędzy ludźmi, wodząc zaraz za miłym dla mojego wyczulonego nosa zapachem Tanith’a, wyróżniał się on znacznie z całego tłumu, no bo cóż inne przepocone wonie nie miały się jak z nim równać.
Czułem poniekąd radość z powrotu do domu, ale wciąż odczuwałem niepewność.
Co prawda byłem teraz psem, jednym z wielu… no może trochę większym, nieznacznie. Jedynie co było kłopotliwe to nadmiernie przyciągana prze moje futro uwaga biegających po ulicach dzieci.
Nie miały one bowiem skrupułów w duszeniu i rwaniu za uszy, widać, że wdały się w swoich walecznych rodziców, którzy nie raz zapewne przysłużyli się w boju, a nawet jeśli nie to któryś z ich przodków.
Silne dłonie miętoszące i nacierające na mnie ze wszystkich stron nie były kwestą przypadku, to dziedziczny atrybut każdego chłopczyka, czy nawet dziewczynki. No baby potrafiły tu ściskać, miałem tego niezbity dowód u siostry i z licznych przechwałek ojca co też zaliczył ostatniej nocy w karczmie, będąc raczej średnio trzeźwym. Ze strony matki natomiast nigdy nie widziałem ani protestu, ani agresji o jej sile słyszeć jedynie mogłem ze współczujących westchnień jej “znajomych” i kobiet podzielający jej domniemany zawód, domniemany bo to nigdy nie było prawdą. A przynajmniej ja w to wierzyłem, starałem się wierzyć.
Zawsze wybierałem te wersje historii o “szczęśliwym” spotkaniu moich rodziców, która najmniej obarczała moją matkę wstydem i licznymi kpinami w mieścinie.
Nagle jednak z tłumu rąk i szewiotu, przedarło się do mnie coś znajomego. Zaczęło mnie pieścić po pysku.
Uniosłem wzrok, gdy rozpoznałem dłonie tej osoby naznaczone charakterystycznym tatuażem, ledwo powstrzymałem się od rozdziawienia pyska.
Stała przede mną, a właściwie klękała zauroczona moim wdziękami w psiej skórze Morwen. Moja własna siostra.
Jej zmęczone spojrzenie było przesiąknięte teraz radością z tak małej rzeczy jaką było mizianie mnie po szyj.
Usłyszałem za sobą kroki, lekkie kroki Tanith’a, który wciąż zachowywał ostrożność, ale chciał sprawdzić co mnie zatrzymało. Chyba oniemiał tak samo jak ja.
Czyli co? Jaki pan taki pies ?
<Tanith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz