Dziwnie się czułam gdy dotykała delikatnie mojej
twarzy doświadczonymi dłońmi, które patrzyły zupełnie inaczej na
otaczający nas świat. Rozumiałam czemu to robi, ale nie mogłam wyzbyć
się podejrzanego dreszczu, który przechodził przez moje ciało. Nikt nigdy
nie dotykał mnie w takim stopniu wysoką i szczerą czułością, wszystko
co mnie otaczało było albo nieszczere albo wymuszone.
To nie to samo, nigdy nie czułam się chciana, przerażająco zanikała moja materialność dla mnie samej.
Martwa,
taka jaka powinna być, zupełnie jakbym faktycznie była uwięziona pod
zabitą gwoździami skrzynią, przysypana ziemią, skostniała i gnijąca
razem ze stęchłym drewnem. Jedyne co by po mnie zostało to wygrawerowane
nazwisko na marmurowej tabliczce, symboliczne bukiety, które kładły na
mogile o niczym nie świadome służące. Sama rodzina zaś nigdy by nie
przyszła.
Mimowolnie więc się uśmiechnęłam jeszcze szerzej i z zupełną szarością.
Pojawiło się pytanie, zupełnie nagle, czemu kryje się pod cieniem materiału kaptura skoro jestem ponoć “piękna”.
Ale
po kim była ta mała twarz, te rysy, włosy jaśniejące nieznośnie w
słońcu, różane, ale blade rumieńce? Po człowieku, którego nie znam,
przestałam dlań istnieć zaraz po jednym dniu gdy bogowie byli łaskawi
otworzyć mi świat przed oczyma.
Jestem przecież martwa, więc po co ma mnie ktokolwiek słyszeć, co więcej w ogóle dostrzegać.
-
Nie lubię zwracać na siebie uwagi. - Jęknęłam prawie niesłyszalnie i
odwróciłam wzrok zawstydzona, oczy mi świeciły od łez bólu nie tylko
fizycznego z powodu tej głupiej rany, ale też z nacisku wspomnień i
myśli.
Wiedziałam, że tego nie widzi i byłam z tego powodu szczęśliwa. Czemu?
Raz,
że nie musiała sobie zaprzątać głowy moimi żałosnymi łzami, a dwa, nie
musiała mi czynić litości i pocieszać. Głupio jest płakać w obecności
innych, dlatego właśnie chyba samotność jest w takich chwilach dobra.
Otarłam łzy, które uporczywie wypływały mi z oczu i żałośnie pociągając nosem zduszałam w sobie jęk.
Miałam nadzieje, że tego nie słyszy lub po prostu weźmie to za słabość związaną z raną.
I
tak się chyba stało, bo zaraz potem usłyszałam pytanie o medyka w
stolicy. Zatkało mnie na chwile, uświadomiłam sobie właśnie,że przecież
ja sama może jestem tu zaledwie od paru dni.
Znaczy oczywiście zwiedziłam już lochy, zdążyłam być obserwowana przez strażników o ile dalej nie jestem…
Rozejrzałam
się nerwowo po ogrodzie, ale zaraz opadłam z powrotem w kucki
uświadamiając sobie, że sama popadam w swoją małą paranoje. Wątpliwie by
tu jakikolwiek miał chęć przychodzić.
Nie zmienia to jednak
faktu, że póki co nie chce powtarzać spotkania. Naprawdę, wystarczając o
mnie poniosły emocje i żołądek bym miała ochotę to powtarzać. Zachowałam
się jak bezmózgie zwierze.
A medyka, jak i całej tu okolicy
praktycznie nie znałam. Oczywiście widziałam w przelocie jakieś budynki
karczm, mnóstwo straganów, ścisk ogólny. Mimo jednak wszystko dalej się
będę tu gubić póki ktoś mi nie wyrysuje planu kredką!
- Cóż
myślę, że do jedzenia coś się znajdzie… Medyka jednak nie znam, jakby
się jednak już upierać można poszukać czegoś w ziołach ususzonych na
niektórych straganach przy głównej ulicy… - Nim zdążyłam się nawet dobrze
zastanowić czy i na tej łące czy też ogrodzie nie ma jakiś przydatnych
ziół wspomagających gojenie, Say’jo zdążyła wstać i zrobić parę okrążeń
wokół mnie dotykając wszystkiego, zachłystując się tego zapachem.
Skąd
ten zapał? Przecież ta rana to tylko i wyłącznie mój problem.
Myślałam, że od samego początku ma ochotę po prostu trochę pobawić się z
bratem w chowanego. Zaczęła chyba trochę zbyt się wczuwać… Chyba.
W
końcu podeszła do mnie zadowolona z siebie mając już w ręce trochę
zieleniny i płatków kwiatów. Niektóre z nich z skądś znałam, tyko skąd?
Zaczęłam
niespokojnie szukać mojego małego szkicownika i przekartkowując go
natrafiłam na parę ziółek, które widocznie zainteresowały nie tylko mnie,
ale i Say’Jo. Zaczęła jeździć niespokojnie dłonią po kartce.
-
Czy to twoje zapiski? Co dokładnie przedstawiają? - Skrzywiła się,
widząc że nic nie wskóra rozpaczliwymi ruchami ręki, więc potulnie
poczęła wsłuchiwać się z żalem w oczach w przelatujące stronice.
- Coś
w ten deseń niektóre z tych ziół są tak pospolite, że znajdziesz je
zakurzone przy drodze, równie dobrze stratowane przez kopyta czy po
prostu zdatne do paszy i dobre na… przeczyszczenie organizmu.
Ale
na przypadł te.. - Wskazałam na zielonkawe pompony z postrzępionymi
listkami nakreślone na jasnej z osobnych stron. - z ich włosków można
zetrzeć proszek poprawiający krzepliwość krwi i odbudowę ciężkiej
warstwy skórki. Nie wszyscy moją być tego świadomi i w większość używają
ich jako domową ozdobę.
Dziewczyna przytaknęła zamyślona
jakby uważnie wpatrzona w kartki papieru, które z przyzwyczajenia dałam
jej przed nos. Miałam jednak wrażenie, że dostrzega w tym więcej niż ja.
Znowu wzięła mnie za rękę i tym razem mnie pomogła wstać.
- Czyli idziemy na targ? - Spytała z nadzieją i entuzjazmem w głosie, nawet nie starała się tego ukryć.
Widziałam też jednak jak się waha.
-
Jeśli zobaczymy twojego brata zawsze możemy… wskoczyć na dach. -
Podsunęłam mało ambitne rozwiązanie. A ona się zaśmiała, szczerze, nie
mogłam przez chwile nadziwić się jak bardzo piękny był to dźwięk, nigdy
jeszcze nikogo nie rozśmieszyłam tak, by zostać zaszczycona usłyszeniem
czegoś tak dźwięcznego.
Sama zaczęłam się śmiać jakby zarażona, sprawiało mi to przyjemność mimo kującej boleśnie rany.
Biegłyśmy razem między ludźmi, zręcznie omijając wszystkich bez nawet jakiegokolwiek zetknięcia się ciałami.
Say’Jo posiadła niesamowitą gracje, wręcz nią promieniała i gdyby jej
niewidzące spojrzenie nikt by nie pomyślał, że brak jej zmysłu takiego
jak wzrok. Chciałam być jej oczami, starałam się by jej nie zawieść,
zaufała mi, więc nie mam zamiaru tego zmarnować. Wypatrywałam więc też
uważnie ponuraka, umięśnionego chłopaka będącego jej bratem. Czy on
serio musiał wszystkich tak dziurkować? Mam niejasne wrażenie, że on
znowu domagał się widzenia za dużo, a to bardzo, ale to bardzo nie fair w
stosunku do jego siostry.
- Myślę, że to tu. - Przystanęłam na uboczu mocno ściskając rękę Say’Jo i jednocześnie się pochylając.
Stałyśmy
przy straganie, na którym wisiały pokaźniej wielkości, piękne i puszyste
pompony. Nigdy w sumie nie nadawałam mi nazwy, ani jej nie słyszałam.
Sądzę jednak, że to nie problem ponieważ stragan ten posiadła w
asortymencie tylko te rośliny, interes zaskakująco dobrze szedł i w
sumie racja, w oknach często widywałam te rośliny, niektóry sami je
hodowali nie znając ich dość niesamowitych właściwość.
- Można
prosić parę pąków? - Spytałam troszkę podnosząc głos, by kobieta za
ladą zwróciła na mnie uwagę, choć ledwo i z tym mnie usłyszała, jedyne
co spowodowało, że na mnie spojrzała był blask moich kolczyków w słońcu,
najwidoczniej poraziło ją to w oczy. Chciałabyś je, co? Lekko się uśmiechałam, ale zaraz wróciłam do tematu.
- Same pompony? -
Zdziwiła się kobieta, chyba nie była do końca świadoma faktu, że świeżo
ucięte przy samym owocu kwiaty zaczynały “krwawić” produkując więcej
pyłku osadzonego na włoskach, który tu był najbardziej istotny.
-
A czym zapłacić panienka ma? - Spytała podejrzliwie kobieta zanim
poczęła spełniać zamówienie, zmieszałam się bo właściwie prawda była
taka, że nie za bardzo. Czyżbyś chciała moje kolczyki? O nie!
-
Ma, ma! - Uśmiechnęła się promienie Say’Jo rzucając na ladę parę
żetonów. Krągła kobiecina, która stała za ladą na widok połysku zapłaty
spojrzała na mnie zaraz łaskawszym okiem i wzięła się do roboty.
Spojrzałam
niepewnie na dziewczyna, a ta tylko zmrużyła oczy przytakując na znak
bym się nie przejmowała, znów się uśmiechałam, to było niesamowite.
Pogładziłam ją po ramieniu na co ona dziwnie drgnęła zdziwiona, ale ja
nie roztrzęsłam tak bardzo tej sprawy, byłam zajęta odbieraniem zakupu.
Jednogłośnie postanowiłyśmy więc wrócić do zacisznego ogrodu mimo iż zabawa w
którą bawiłyśmy się z bratem wyraźnie mówiła, ze lepiej nie wracać w to
samo miejsce, ale ja tam tego chłopaka nie widziałam.
Przynajmniej
na razie… Zresztą nieważne, trzeba było jakoś przygotować maść z
pyłkiem pomponów i reszty ziół, które zebrała Say’Jo. Poczułam się trochę
nieswojo gdy usiadłyśmy znów na trawie, zdałam sobie sprawę co robi dla
mnie ta ledwie dziś poznana dziewczyna. Zaufała mi zupełnie jakbyśmy
znały się choćby od dziecka.
Zamyślona tak nie zauważyłam
kiedy ona zdążyła utrzeć wszystko razem tak, że przybrało oleistą konsystencją z kawałkami bialutkiego pyłu i fioletowych płatków
znieczulającego i wonnego kwiatu który rozsiał się po większość obszaru
tej łąki. Niezwykłe… Nagle jednak zrobiło się dziwnie, Say’Jo wyciągnęła
dłonie w moją stronę i kazała mi podnieść koszule w górę by mogła
posmarować mi ranę. Docisnęłam materiał ubrania jednak mocniej z
rumieńcem na twarzy. Chyba tego nie widzi nie?
<Say’Jo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz