środa, 17 grudnia 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Kiedy otworzyłem oczy zastanawiałem się co ja tak właściwie piłem i dlaczego nie pamiętam kiedy to było i w jakiej ilości. Nic mnie nie bolało, nie miałem nawet kaca... Pamiętałem tylko, że śnił mi się cholernie dziwny sen. 
Lekko się uniosłem, by w końcu usiąść, i spojrzałem na Carricka. Mój kochaś trzymał na rękach Nepetę.
- Miałem dziwny sen... Mor była w ciąży i... - zwiesiłem głos, bo zobaczyłem kto Carrickowi towarzyszył. - Zaraz... Staruszek?!
Kiriliel spoglądał na mnie, a ja aż za dobrze znałem to spojrzenie. Przecież będąc częścią Wielkiego Mistrza wiedziałem co myśli, gdy obdarzał tym właśnie spojrzeniem swoich uczniów. Tak samo zapewne spoglądałby ojciec na syna, który wplątał się w niezłe tarapaty.
- Jak się czujesz? - spytał szybko Carri, podchodząc do mnie.
- Dobrze... - wydukałem i pogłaskałem malucha po główce, bo wyciągnął do mnie łapki, próbując się wyswobodzić z objęć Carricka.
- Gdzie Mor? - spytałem z lekka zdenerwowany. W końcu nie bardzo miałem pojęcie co się działo gdy byłem nieprzytomny. Zdawałem sobie tylko podświadomie sprawę z tego, że atmosfera w pokoju była dość... napięta.
- Na dole zapewne. Nie martw się, nic jej nie jest - rzucił szybko i uśmiechną się, ale jakoś blado.
- Mógłbyś do niej iść? Sprawdź co z nią. Porozmawiamy niedługo, dobrze? - spytałem, czując na sobie wyczekujący wzrok Mędrca.
- Dobrze - powiedział i wyszedł, choć było widać, że robi to niechętnie.
Miałem w głowie niezły mętlik. Sam nie wiedziałem co mam robić, co czuć. 
- Jak to możliwe? - zapytałem stojącego przede mną blondyna. Młodego, ale o oczach, które jasno wskazywały na jego wiek. A przynajmniej dla mnie, bo sam patrzyłem tymi oczyma poprzez wspomnienia wszystkich tych stuleci.
- Nie wiem - powiedział, a ja miałem nadzieję, że on wie. W końcu tak wiele rzeczy wiedział. Tak to już jest gdy spogląda się poprzez czas i żyjące istoty. Gdy widz się magię, która płynie w żyłach tego co żywe.
Zapadła chwila ciszy, niezbyt przyjemnej.
- Jak ty to sobie wszystko dalej wyobrażasz? - zapytał Kiri.
- Normalnie. Zajmę się Mor i.... moim dzieckiem.
"Moim dzieckiem" - nawet trudno mi było to wymówić. Nigdy nie sądziłem, że użyję tego określenia, że naprawdę będę miał swoje maleństwo. Dziecko, które będzie krwią z mojej krwi.
- Cieszę się twoim szczęściem i wiesz o tym, ale pomyśl choć chwilę. Jak chcesz wychować to dziecko? Jak chcesz mu wytłumaczyć, że nie jesteś z jego matką, tylko bierzesz do łóżka innego mężczyznę? Na dodatek jego rodzonego wuja? 
- Kocham Carricka...
- Wiem. Wiem, ale choć raz się zastanów nad tym co robisz. Dzieci to nie zabawki...
- Wiem o tym! - rzuciłem ostro, wstając. - Wiem jaki jestem i co o mnie myślisz. Wiem, że wszystko robię pod wpływem impulsu... Tak było z Carrickiem, z Mor... nawet ze sprowadzeniem tu Kerenzy i dzieciaków... Ale jakoś to wszystko będzie... Coś wymyślę. Nie zostawię ich. A już tym bardziej tego malucha, którego Morwen nosi pod sercem. Zrobię dla nich wszystko...
- Oby to wystarczyło... - wyszeptał. - Zostaniesz więc tu, z nimi. Na stałe.
- Co? - spytałem bezwiednie.
- Każde z nas musi chyba obrać własną drogę... 
- Ale...
- Nie ma już żadnego "ale". Dam Ci tyle wolności ile to będzie możliwe, a w razie czego, gdybyś potrzebował pomocy, wiesz gdzie mnie szukać - usłyszałem, a na twarzy Mędrca pojawił się ciepły uśmiech. 
- Dziękuję...
- Nie mnie dziękuj, tylko tym, którzy się będą musieli z tobą użerać - rzucił na co się zaśmiałem. - A teraz się pożegnam. Czekają na ciebie i zdecydowanie się niecierpliwią - w tej chwili usłyszałem pukanie do drzwi. 
- Prosz... - nim dokończyłem do pokoju wpadła Kerenza, tuż za nią Mor i Carri.
Nieco obawiałem się reakcji kobiety. W końcu miała ponoć nie wiedzieć o tym, co wydarzyło się ten jeden, jedyny raz między mną, a Morwen. Znów się jednak pomyliłem w przypuszczeniach, bo Kerenza nie była wcale zdenerwowana.
- Gratulacje! - rzuciła i... przytuliła mnie mocno.
- To ty... wiedziałaś? - spytałem.
- Mam oczy i znam swoją córkę - skwitowała. - Widziałam, że coś się zmienia i widziałam jak zerka na ciebie. Dodać dwa do dwóch trudno nie jest. No, a teraz wy sobie porozmawiajcie, a my znikamy.
Kerenza wygoniła z pokoju Carricka, który stawiał jawny opór, po czym wzięła za rękę Kiriliel'a.
- Ty też młodzieńcze - pogoniła. - No! Jak chcesz to poczekaj, aż skończą.
Kerenza zwyczajnie.. wywlokła za sobą Mędrca, na którego twarzy zauważyłem szczere zdziwienie, za którym skryte było zwyczajne rozbawienie. Tak, Kerenza miała swój niezaprzeczalny urok...
Gdy drzwi zamknęły się podszedłem do Morwen. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć, co ona odwzajemniła. 
Zanim zdałem sobie sprawę z tego co robię zwyczajnie porwałem Mor w ramiona i zatoczyłem z nią zgrabne kółko, unosząc ją do góry. 
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! - ryknąłem. - Przepraszam za to... Ja wciąż nie do końca potrafię uwierzyć. To znaczy wierzę ci, ale nigdy nie sądziłem, że... - plotłem bez sensu. Mor jednak położyła mi palec na ustach, żeby mnie wreszcie uciszyć.
- To dobrze, że się cieszysz... Trochę się bałam... - zaczęła.
- Nie masz czego! Obiecuję. Zrobię wszystko dla ciebie i maleństwa - położyłem dłoń na łonie Mor, a ona przykryła ją swoją.
Trwaliśmy tak chwilę, a ja znów cieszyłem się jak głupi.
- Moje maleństwo... Moje - mamrotałem sobie pod nosem.
Po chwili jednak odrobinę spochmurniałem. Być może to słowa Mędrca... a może moje własne sumienie...
- Mor ja... przepraszam...
- Za co niby? - spytała i usiadła obok mnie na łóżku.
- Pewnie nie tak to sobie wyobrażałaś, co? W końcu... W końcu powinnaś znaleźć sobie kogoś kto będzie cię kochał... kto będzie z tobą, dla ciebie i to jego dziecko nosić pod sercem... - nie było mi łatwo to mówić. Chciałem tego malucha, ale z drugiej strony miałem wrażenie, że coś Mor zabrałem...
Mor położyła mi dłoń na policzku i spojrzała mi w oczy z tym swoim ciepłym uśmiechem pełnym spokoju. Podziwiałem to w niej. Zawsze była taka dzielna.
- Ja w żadnym wypadku nigdy sobie tego nie wyobrażałam, - zaczęła - nie śniłam nawet o przeżyciu więcej niż może jednego dnia kiedy to zawitałeś razem z moim bratem do wioski. Szczerze nawet nigdy się nie zastanawiałam, czy tego aby na pewno pragnę... Dziękuje, bo widzisz dzięki tobie mogę nie tylko żyć, ale i to życie dawać. Nic mi nie zabrałeś, a dałeś może nawet aż za wiele.
Zrobiło mi się cieplej na sercu po tym, co powiedziała. Nachyliłem się do niej i pocałowałem delikatnie w policzek.
- Nawet nie wiesz ile ty mi dajesz... Ile wszyscy dajecie...
- Tanith.... nie płacz, głuptasie, bo ja też zacznę! - zawołała Mor, gdy zamrugałem gwałtownie, chcąc ukryć wilgoć, jaka zapiekła mnie w oczy.
- O nie! - zawyrokowałem. - Tobie nie wolno płakać! Musisz na siebie uważać i dużo odpoczywać.. i znowu mnie ponosi, prawda?
Morwen uśmiechnęła się do mnie i lekko przytaknęła.
- Tak troszkę... - wyszeptała.
- Chodźmy coś zjeść - rzuciłem, wziąłem ją za rękę i razem ruszyliśmy na dół.
Czułem, jakby wyrosły mi skrzydła. Było... cudownie. Miałem wszystko o czym marzyłem. Miałem rodzinę i będę miał dzieciątko... Jeżeli to był sen, to miałem nadzieję, że nigdy się nie obudzę...

<Carri?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz