niedziela, 8 lutego 2015

Od Manusa (do Jashy/ Mędrka)

Oddałem pocałunek z pasją. Nie było chyba nigdy wątpliwości co do tego jak bardzo kochałem Jashe, nie potrafiłem jednak tego należycie okazać. Smakowałem jej usta z przyjemnością i nieznaną nawet mi samemu chciwością.
Byłem jej wdzięczny za te słowa, pragnąłem jej całym ciałem, serce dudniło w moim ciele z niesamowitą prędkością, nawet jak na mnie.
Gdy w końcu uwolniliśmy się z własnych objęć dysząc wpatrywaliśmy się w siebie przez chwile. Chwyciłem ją za dłoń pocierając czule i kładąc ją sobie na policzku, przymykając lekko oczy.
- Dziękuje ci... I postaram się zmienić. - Wyszeptałem, po czym zgrabnym ruchem zamknąłem w jej dłoni pewien mały przedmiot. Uśmiechnąłem się ponownie do niej, nachyliłem by szepnąć jej coś do ucha.
- Zastanów się nad odpowiedzią Jaszczureczko... Tylko proszę, przemyśl to. - Pogładziłem ją po policzku, raz jeszcze muskając jej nienasycone usta. Nastał jednak też taki moment jak przymus przerwania tej pięknej mogącej trwać wieczność chwili. Mój braciszek mnie o coś prosił, warto by wypełnić zadanie i pokazać mu w końcu, że nie jestem takim debilem za jakiego mnie bierze. Jeśli tylko chce pomagam. Jasne to?!
Spojrzałem raz jeszcze muskając lekko trzęsącą się z podniecenia, zaciśniętą dłoń Jashy. To tam ukryłem moją małą wątpliwość, która drążyła mnie lawiną od dawien, dawna. Pierścionek, srebrny pierścień z kamieniem barwy jadowitej zieleni. Przywodził mi na myśl Jashe, ale nie tylko ją bo i pewne szczególne pytanie...
"Czy wyjdziesz za mnie?" - Ne potrafię tego powiedzieć, chciałbym lecz nie mogę... Poczułem piekące łzy w kącikach oczu. Odwróciłem się od kobiety, nie chciałem by to wszystko widziała. Zresztą starałem się zawsze jakoś niezbyt kwieciście ubierać w emocje.
Poczułem lekkie poruszenie pod dłonią. Jasha koniecznie chciała zobaczyć co jej podarowałem.
- Nie, nie kochanie, możesz to zrobić dopiero gdy wyjdę. - Odwróciłem się do niej jakby nigdy nic z figlarskim uśmiechem. Jeśli tag go było nazwać można.
- Wyjdziesz? - Jej blady uśmiech spełzł z twarzy. Znów to samo znowu to robiłem.
Przygryzła dolną wargę i spuściła głowę z westchnieniem.
- Dobrze idź, naszyjnik jest w kufrze. - Byłem chyba już zdecydowanie zbyt przewidywalny.
- Niech tak i będzie... Ale kochanie, ja przecież wrócę i wiesz o tym... No i pamiętaj o tym co trzymasz w łapce. - Pocałowałem ją raz jeszcze, nie chciała mnie w pierwszej chwili wypuścić z objęć. Mierzwiła przyjemnie moje włosy i błądziła języczkiem po wnętrzu moich ust. Nie nadążałem za tempem, które nam nadawała, czułem natomiast nie raz jak ociera się o moją dolną wargę kiełkami. W końcu zatopiła w niej jeden z nich i lekko pociągnęła ranę po skórze. Leciutko, ale na tyle by pozostawić po sobie stały ślad. Jęknąłem gdy się odsunęła ode mnie spoglądając na nią pytająco.
- To znak, świadczy o tym, że należysz do mnie, a nie żadnej innej przypadkowej blondyny. - Powiedziała to z dumą i wcale nie żałowała tej malutkiej rysy na mojej skórze która powolutku rosiła się małymi kropelkami krwi.
- Jeśli tylko czujesz się z tym faktem pewniej to się dostosuje kochanie. - Syknąłem lekko gdy usiłowałem oblizać ranę z krwi. Rozcięcie mimo wszystko było dość głębokie.
Wstałem w końcu, musiałem przecież jeszcze ogarnąć rzeczywistość w jakimś tam stopniu.
Wziąłem więc naszyjnik i wciągnąłem na siebie na szybko. 
Gdy spojrzałem w lustro poczułem się dziwnie, a nawet po moim ciele przepłynął dreszcz.
Nie byłem tym Manusem, miałem na sobie zupełnie nie wyróżniający się strój, jedyna broń jaką miałem to dwa sztylety w obcasach butów i jeden przy boku, blisko ciała. Zakrywała go natomiast biała koszula ze zwykłymi nie falowanymi specjalnie rękawami. Zgrabna czarna kamizelka i zwyczajne czarne spodnie. Jedynie buty były stałą fanaberią, były bowiem na wysokim obcasie, ale z tym po prostu nie potrafiłem się rozstać.
Ponownie jak zresztą zwykle, zamiast wyjść przez drzwi jak człowiek, stanąłem na parapecie okna i czyniąc jeszcze jeden krok do przodu poleciałem w dół.
Zleciałem jak zwykle prosto między drzewa, które tym razem lekko smagały materiał mojej koszuli, czyniąc na niej niewielkie zawarcia. Nie obchodziło mnie to jednak, jak zwykle.
Gdy tylko podeszwy moich butów zetknęły się z ziemią ja ruszyłem do biegu.
Gdyż tylko znalazłem się blisko miasta oczywiście wskoczyłem na dach pierwszej stojącej mi na drodze zabudowy i skacząc lekko po uderzających o siebie miarowo dachówkach pognałem przed siebie dalej. Jakoś nigdy szczególnie nie lubiłem chodzić ulicą jak człowiek, sam nie mam pojęcia czemu. Po prostu takie przyzwyczajenie, nie żebym kiedyś tak właśnie nie spacerował. Gdy byłem młody, czy gdy nogi poczęły mi odmawiać posłuszeństwa.... I w sumie nadal to robią.
Nie miałem zamiaru iść prosto do Tanith'a, spacerowałem więc dość okrężną drogą, przypatrywałem się ludziom. Aż w końcu moje spojrzenie napotkało młodego blondyna zgarbionego na ławce w jakimś ogródku. Zainteresowany rozpoczęciem jakiejkolwiek rozmowy lekko opadłem na palcach na oparcie ławki po czym zsunąłem się na tyłek sadowiąc obok chłopaka.
- A cóż trapi takiego urodziwego młodzieńca jak ty? Czyżby kobieta? - Zaczepiłem go jakby nigdy nic, jakby w ogóle nie pojawił się tu jak z nieba. - On jednak jakoś nie wyrażał szczególnego zainteresowania moją osobą. Jego spojrzenie było mętne, zamyślone, zawieszone jakby gdzieś w przestrzeni.
- Oh no co ty? Będziesz to tak w sobie tłamsił? Wyrzuć to z siebie! - Mówiąc to klepnąłem go w plecy. Zachwiał się, nie był na to przygotowany. W dodatku... Jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zamrugał zdziwiony.
- Jestem Manus. - Uśmiechnąłem się podając mu dłoń, po chwili zawahania również się uśmiechnął, ale wciąż smętnie.
- Miło mi, jestem Kiriliel. - Odpowiedział krótko i wrócił do rozmyślań.
- Chodzi o kobietę nie? - Zacząłem znowu.
- Co proszę? - Znów to spojrzenie. A ja ledwo mogłem powstrzymać rozbawienie.
- Wiedziałem! I jak było? Ja też mam niezłą zabawę z moją Jaszczureczka... - Tu się rozmarzyłem, a on tylko przyglądał mi się uważnie.
- Przepraszam, ale chyba nie do końca jestem w stanie pana zrozumieć...
- Oj no wieś! - wybuchnąłem zadziwiając nawet samego siebie, ale chciałem pocieszyć tego chłopaka. miałem teraz  dziwnie nazbyt dobry humor, moje serce nie przestawało dudnić z ekscytacji. - To widać, że coś zaprząta twoją jasną główkę... Kobieta rzecz jasna, a dokładniej zeszła nocka. - Młody, poczerwieniał kryjąc twarz w dłoniach. Teraz nie mogłem się śmiać, sytuacja ta bowiem wymagała powagi z mojej strony.
- Naprawdę, nie masz się czym stresować, ja natomiast mam... Bo widzisz, oświadczam się i nie wiem co teraz się stanie. Boje się! O bogowie... Odczuwam strach! - Teraz zapewne patrzył na mnie jak na wariata. Przebierałem w miejscu nogami, cały się trzęsąc.
- Noo... Nie martw się... - Słyszałem w jego głosie nutę rozbawienia<, na co uniosłem lekko jedną brew.
- Mnie to mówisz!? 

<Mędrku? XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz