czwartek, 12 lutego 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Nie miałem pojęcia po co ta dziewucha się mną w ogóle przejmuje. Nie miałem jednak ani siły, ani ochoty się z nią dalej sprzeczać. Nic więc więcej nie powiedziałem, kiedy rozpięła mi kamizelkę, którą miałem na sobie. Dziewczyna skrzywiła się na to co ujrzała, mnie to jednak jakoś nie obeszło. Nie raz zdarzało mi się broczyć w krwi, a teraz? Teraz było mi wszystko jedno. 
- Trzeba to zszyć... Tak niewiele zrobię... - jęknęła moja niezbyt pożądana towarzyszka, gdy skończyła zakładać mi uciskowy opatrunek, który od razu przesiąkł czerwienią. 
- Obejdzie się... - burknąłem.
- Nie! - skarciła mnie. - Możesz wstać? Muszę cię stąd zabrać w jakieś bezpieczniejsze miejsce... I czystsze przede wszystkim.
- Po co zadajesz sobie tyle trudu?
- Mówiłam ci: każde życie jest ważne. A teraz nie marudź więcej tylko spróbuj wstać, bo sama nie dam rady cię unieść.
Ciężko westchnąłem, pokaszlując przy tym. Ta dziewucha porządnie mnie już irytowała.
- Nawet zdechnąć nie można w spokoju... - warknąłem, unosząc się chwiejnie. 
- Nikt tu nie będzie umierał - odparła i podtrzymała mnie, odtrąciłem jednak jej rękę. Tego by jeszcze brakowało, żeby kobieta mnie taszczyła. 
Ruszyliśmy powoli. Nogi uginały się pode mną, ale szedłem o własnych siłach.
- Kurwa... strażnicy - syknąłem i pociągnąłem dziewczynę za sobą, opierając się ciężko o mur.
- Szukają cię? - spytała szeptem.
- Nie w takim sensie w jakim myślisz, ale pozwól, że oszczędzę nam obu zbędnych pytań... - wymamrotałem, i ruszyłem dalej.
- Więc... Jak się nazywasz? - spytała.
Przystanąłem i spojrzałem na nią. To było dziwne, że dziewczyna wcale mnie nie kojarzyła. A myślałem, że w tym mieście zna mnie każdy.
- Asheroth... Jeśli już musisz wiedzieć - przedstawiłem się.
- Ja jestem Morwen - zaszczebiotała. Ten jej milusi głosik mnie drażnił...
Dość wolno, bo miałem niezbyt wiele siły, doszliśmy do mojej rezydencji. Tam jakoś udało mi się wtoczyć przez boczne wejście, ale moje ciało dało za wygraną i padłem ja długi. Podniosłem oczywiście niezły raban, kiedy zobaczył mnie jeden za służących.
- Pomóżcie mu - poprosiła Morwen, a ja nie miałem siły stawiać oporu, gdy uniesiono mnie i zaniesiono do sypialni.
- Trzeba wezwać medyka - rzucił ktoś.
- Ani mi się waż! - warknąłem. - Nikogo tu nie chcę. Nikogo!
- Ale... - wyskomlał służący.
- Przywlecz mi tu kogoś to kark ci przetrącę - wysyczałem.
Mężczyzna skulił się, ale powstrzymał się od ucieczki. A obok nie usiadła Mor, gromiąc mnie wzrokiem.
- O chciał tylko pomóc, naprawdę potrzebny ci uzdrowiciel.
- Nikt nie jest mi potrzebny... - burknąłem. - Podaj mi coś do picia... Najlepiej mocnego...
Służący wybiegł niemal, by wrócić po chwili z alkoholem. 
Morwen w tym czasie zdążyła zdjąć opatrunek i poprosić o wodę, nici, igłę i świeże bandaże.Kiedy sługa podawał mi alkohol butelkę przechwyciła ona.
- Co ty wyrabiasz? - warknąłem na nią.
- Nie powinieneś więcej pić, ale to się przyda - namoczyła czyste płótno alkoholem i zaczęła przemywać ranę. Rwało jak cholera, ale jeszcze gorzej było gdy zaczęła zszywać boki rany. Mimo to nawet nie drgnąłem. Tatuowanie boli bardziej, szczególnie, gdy przy okazji wpuszczają ci pod skórę trucizny. 
- Powinno być dobrze - zakomunikowała dziewczyna, gdy nałożyła ostatni bandaż.
Prychnąłem tylko. Byłem senny, tak cholernie senny i zmęczony.
- Asheroth? - usłyszałem zaniepokojony głos Mowen.
- Wynoś się stąd - syknąłem. - Chcę zostać sam...
- Nie zostawię cię. Ktoś musi przy tobie czuwać... - Mor położyła mi dłoń na czole. - Jesteś rozpalony... To niedobrze...
- Wręcz przeciwnie... - wymamrotałem. Chciałem coś dodać, ale nie zdołałem. Głowa opadła mi na poduszkę i pochłonęła mnie ciemność...

<Mor?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz