Uśmiechałem się, nie mam pojęcia czemu, ale wciąż to
robiłem. Było to dość dziwne jak na mnie, ale gdy tak biegłem
przeskakując z nogi na nogę, mając na uwadze innych ludzi wokół mnie…
Naprawdę czułem się lepiej, jakby lżej jak nigdy. Choć może i była to
tylko chwilowa zmiana, chciałem to wykorzystać po prostu jak najlepiej.
Może było to efektem tej rozmowy z tym chłopakiem, widząc jego nawet
blady uśmiech poczułem się znacznie lepiej. A może też po prostu
naprawdę chciałem już poznać odpowiedź Jashy.
Nie mogłem się
doczekać by usłyszeć odpowiedź, była to rzecz, która przyprawiła mnie o
tyle stresu, choć prawdopodobnie zbyt dobrze znałem odpowiedź.
Przyśpieszyłem natychmiastowo ignorując pojękiwanie moich nóg. Chyba
nigdy tak do końca nie przestaną mi o sobie przypominać.
W
końcu stanąłem przed domostwem Tanith’a. Przyznaje, że za każdym razem
ten sporych rozmiarów dom przyprawiał mnie o niemały podziw, nie po to
jednak tu przyszedłem. W dłoni trzymałem ten śmieszny wisiorek, który
ostatnio sprawił nam troszeczkę problemów, gdy zaś weszłam do domu tak
bez pukania. Bo i po co?
Nikt by nie usłyszał tak lichego odgłosu w tak wielkim budynku.
-
Pusto coś - Stwierdziłem rozglądając się i nasłuchując.
Nie stałem jednak tam długo, pewnie Tancio by się jeszcze pieklił czego dziś akurat pragnąłem szczerze uniknąć… Oraz też w najbliższym czasie. Rozważałem nawet zawarcie jakiegoś konkretniejszego pokoju, a nawet poprawianie stosunków miedzy nami… Nami wszystkimi. No bo w końcu to jednak rodzina.
Nie stałem jednak tam długo, pewnie Tancio by się jeszcze pieklił czego dziś akurat pragnąłem szczerze uniknąć… Oraz też w najbliższym czasie. Rozważałem nawet zawarcie jakiegoś konkretniejszego pokoju, a nawet poprawianie stosunków miedzy nami… Nami wszystkimi. No bo w końcu to jednak rodzina.
Nie tracąc jakoś specjalnie czasu, ani głowy
na szukanie ich po reszcie domu albo wypytywanie służby o ich miejsce
pobytu. Którzy tak poza wszystkim chyba jednak by się zdziwili widząc
mnie w tym domu bez wcześniejszej zapowiedzi odwiedzin. Ale ja nic nigdy
nie zapowiadałem, po prostu robiłem co do mnie należało i odchodziłem w
cień. Zawsze.
W podskokach skierowałem się na górę, wiedziony
przeczuciem lub jak kto woli niezbitą pewnością. Przecież tak lubili
przebywać w swojej zacisznej sypialni. Tam jednak też panowała cisza… To
trochę, jakby to ująć… Mnie zawiodło, a jednocześnie zbiło z tropu…
Sądziłem, że moje cudne uszy usłyszą coś bardziej spektakularnego niż
tylko chrapanie. Naparłem na drzwi.
- Wstajemy gołąbki wy
moje! - Zawołałem entuzjastycznie na co zostałem powitany morderczym
spojrzeniem mojego starszego braciszka z pod wymiętej kołdry. - Hooo… No
proszę, a jednak miałem racje! Tylko trochę się spóźniłem - Chyba
czasem zbyt dużo mówiłem, przyznaje bo mój brat najzwyczajniej w świecie
przewrócił się na drugi bok zupełnie znikną pod kołdrą.
- Oj
no weź! Chce tylko wiedzieć co mam dokładnie zrobić z tym świecidełkiem?
- Jęknąłem podchodząc bliżej do ich łóżka z tą jakże wymęczoną już
pościelą.
- Przecież to chyba jasne, że musisz to odnieść do
świątyni… - Burknął Tanith, a ja słyszałem to doskonale choć jego głos
był stłumiony przez kołdrę. Z westchnieniem zmierzwiłem sobie włosy i
usiadłem na najbliższym stołku wpatrując się w jeden martwy punkt.
Posłanie i dwa na nim wybrzuszenia.
- Będziesz tu tak sterczał? Kiedy cię to znudzi? - Warknął ponownie głos potwora z pod kołdry.
-
Ogólnie rzecz biorąc jestem już i tak dość cierpliwy, wziąłbyś pod
uwagę może kochany, że w każdej chwili mogę z was zerwać pierzynkę i
napawać się widokiem waszych splecionych ciałek? - Nim skończyłem nawet
mówić do moich uszu przebiła się wiązanka przekleństw, niektóre były
typowe i świetnie je rozumiałem, ale inne… Co to do cholery miało być?
Plusem
tego wszystkiego było jednak to, że nie musiałem nawet ruszać się z
tego wygodnego siedzenia, Tanith sam w końcu usiadł na łóżku.
Oczywiście nagi, równie jak i Carrick, który wciąż rumiany tulił się do
jego pleców. Rudzielec się na to uśmiechnął, podobnie zresztą jak ja, po
czym zmierzwił jego czarne włosy.
- Noo… - Odchrząknąłem,
zwracając na siebie uwagę dość niechętnego tłumu. - To co z tym? -
Wskazałem na połyskujący w mojej dłoni wisior. Mój starszy braciszek
wstał, eksponując przede mną swoje nagie ciało w całej okazałości.
-
Hm… No niczego sobie masz rozmiary, ale wiesz… przykrył byś się czymś. -
Tanith uniósł kpiąc jedną brew krzyżując ręce na piersi.
- A
kogo obchodzi twoje zdanie? A teraz dawaj to świecidełko. - To
zabrzmiało jak rozkaz. Nie lubiłem rozkazów, ale mus to mus. Podałem mu
więc biżuterie i stało się coś czego zupełnie się nie spodziewałem.
Dłoń
jego zaczęła drżeć i jakby znikać, rozmazywać się w powietrzu. Zasyczał
upuszczając przedmiot, zdążyłem go pochwycić gorzej było z tym, który
waśnie jak kłoda padał na podłogę. Można by rzec, że trochę odrętwiałem
ze zdziwienia bo w żaden sposób nie zareagowałem. Carrick jednak był
gotowy do skoku w stronę Tanith’a, swoją drogą bardzo ładnego skoku.
Złapał go w ostatniej chwili podpierając głowę, później ramiona i
powrotem dźwigając na łóżko.
- Nic ci nie jest prawda?! - Dyszał wręcz z przerażenia, a w kącikach jego oczu czaiły się łzy.
- Pewnie, że nic! To kawał chłopa! - Usiłowałem go pocieszyć jakoś tak automatycznie, w końcu był to Carri.
- Od kiedy to prawisz mi komplementy co? - Zaśmiał się ironicznie i słabo Tanith.
-
No co? Zawsze musi być ten pierwszy raz… No i sądzą po tym co się
stało… Lepiej bym to już odniósł. - Na moje słowa ten tylko mi
przytaknął, więc bez zbędnego przeciągania postanowiłem wyjść. Nie będę
przecież im przeszkadzać… Gdy schodziłem już po schodach usłyszałem
kroki więcej niż jednej osoby, co więcej znacznie cięższe niż te o które
mógłbym Mor choćby posądzić. Zbiegłem więc na dół by móc zobaczyć o co
chodzi i w razie czego zaalarmować przybyszów o nie najlepszym stanie
zdrowia pana tego domu.
Gośćmi tymi jednak o dziwo okazała się
dość ciekawa parka… Uśmiechnąłem się widząc ponownie tego blondyna z
ławki wcześniej. Zadaje się… nazywał się Kiriliel. I nie było by w tym
nic dziwnego gdyby zaraz za nim nie kroczyła moja mama. Rumiana i
wesoła. Wyglądała na wypoczętą.
- Kogo ja widzę! - Zaśmiałem
się, puszczając przy okazji oczko do chłopaka. Ciekawe czy domyśli się
co miałem namyśli. No młody… Czyżby moja matka była tą twoją tygrysicą?
- Co ty tu… - Zaczęła Kerenza, ale jej niezbyt grzecznie przerwałem.
- Ja? Ja właśnie wychodzę. - I tak też się stało, szczerząc się do nich jeszcze chwile wyleciałem z domu.
Przelotem jednak uchwyciłem jeszcze jeden fakt. Mor. Jej już nie było na terenie tej posiadłość…
Zakradłem się powoli do mojej ukochanej, ograniczając oddech do minimum i lekko stąpając z palców na pięty.
Gdy
byłem już na tyle blisko by sięgnąć do jej ramienia, skoczyłem na łóżko
wywołując na jej ciele przyjemne drgawki. Objąłem ją w tali i chwile
tak czekałem, aż w końcu spojrzała na mnie swymi skrzącymi się oczyma.
Płakała, ale ze szczęścia, było to coś co tak rzadko było mi dane u niej widzieć.
Pogładziłem
jej dłoń wyczuwając na jednym z jej palców z dziką radością mój skromny
podarek. Pocałowałem ją w szyje, a później nachylając się do jej ucha
zaszeptałem.
- I jak ? - Zachichotała, łaskotał ją mój ciepły oddech, włosy smagającej jej delikatną skórę.
- A jak myślisz? - Zamruczała przewalając mnie na materac i przywalając całym ciałem.
- Myślę, że już ci nie ucieknę… - Westchnąłem, spoglądając na nią ukradkiem. - Co za strata…
- Strata? - Na jej twarzy pojawił się grymas zmartwienia.
-
Ależ tak, strata… - Zaszeptałem gładząc jej krągłe biodra i kierując
dłonie coraz wyżej poprzez nagi biust, który lekko musnąłem drażniąc i
widząc z radością świeży rumieniec na jej twarzy. Później pochwyciłem
jej podbródek jedną z dłoń, całując ją namiętnie, a drugą łapiąc za
nadgarstek. Drugiego również nie omieszkałem zniewolić, ale to w swoim
czasie. Przewaliłem Jashę tym razem pod siebie na co zareagowała dość
entuzjastycznie drażniąc wcale nie specjalnie moje krocze.
- Niecierpliwa jesteś. - Zaśmiałem się nie ukrywając tego ile trudności sprawiało mi teraz logiczne myślenie.
-
Czekałam zbyt długo. - To mówiąc kąsała mnie w szyje, dość mocno, by
później z uwielbieniem zlizywać kropelki krwi z mojej skóry.
- Nie mam zamiaru czekać też dłużej. - Skarciła mnie przejeżdżając kłami ponownie, znacząc moją skórę.
- Dobrze więc… - Mruknąłem, napawając się jednocześnie bólem, ale i ciepłem jej wilgotnego języka.
Poszedłem za jej przykładem liżąc jej obojczyk później piersi, zaciskając na ich twardych już brodawkach usta.
Dotrwałem w końcu do najcieplejszego miejsca które było moim celem już od dłuższej chwili.
Powoli wsunąłem język do jej wnętrza, poruszając nim sprawnie.
Jasha? ^.^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz