Budząc się późnym już wieczorem, postanowiłam poszukać mamy… Długo już nie wracała, zaczynałam się martwić. Dlatego też natychmiast zrobiłam jak postanowiłam, wychodząc i stawiając kolejne pewne kroki na nierównej kamienistej drodze przez miasto. Właściwie to było już dość ciemno, nie mam pojęcia czy wypadało mi tak chodzić samej, ale w razie czego chyba będę potrafiła sobie jakoś poradzić. Na potwierdzenie własnych słów zacisnęłam lekko piąstki.
Wszystko szłoby bez problemu, a na drodze cały czas panowałaby ta nocna cisz i pustaka, gdyby nie moje nagłe niemal potknięcie. W mroku zupełnie nie zauważyłam kogoś kto leżał na ścieżce, teraz ten ktoś trzymał mnie za materiał sukienki.
- A ty...? Ile bierzesz? - Usłyszałam, co mnie zupełnie ogłupiło. A dopiero potem gdy mój wzrok przywykł do panującego półmroku, ujrzałam jego drwiący uśmiech.
- Co? I za co mam brać? - Oburzona wyszarpnęłam mu z dłoni rąbek sukni. Poszło jednak zbyt gładko, aż za bardzo. Gdy się mu bliżej przyjrzałam odkryłam iż nie jest on tylko pijany, ale i jest ranny. Przyklęknęłam przy nim chcąc lepiej ocenić sytuacje, wtedy właśnie moja dłoń dotknęła czegoś lepkiego, przyschniętego już do ziemi, wymieszanego z błotem.
- Za zrobienie czegoś dla mnie... - Ten jego uśmiech nie schodził mu z ust, choć zupełnie odbiegał od stanu rzeczywistego. Jego głos drżał z wycieńczenia i ledwo siedział, nie dość, że zlany w trupa to i prawie trup. Gdy próbowałam wyciągnąć rękę w stronę rany pod żebrem ten mnie jednak zatrzymał w dość mocnym uścisku nawet jak na jego stan.
- To jak? - Drążył temat dalej pobrzdąkując mi sakiewką przed nosem.
Przygryzłam dolną wargę i ściskając dłoń w piąstkę wyrwałam się z jego uścisku bez niepotrzebnego krzyku, ale nie omieszkałabym mieć do niego pretensji.
- O czym ty mówisz?! Jesteś ranny i i... - Jęknęłam, gdy jednak jego głowa niebezpiecznie opadła poderwałam się natychmiast z zamiarem cucenia go.
- To tylko tak zwana śmierć, nie przejmuj się, nawet mnie nie znasz. No chyba, że chcesz, na te choć krótką chwile. - Chciał mnie chwycić za pośladek i mu się to udało, a ja pisnęłam jak mysz gromiąc go spojrzeniem. Nie dość, że zaczepia przypadkowe kobiety na uliczny to już marzą mu się figle.
- Słuchaj nie jestem tym za kogo mnie bierzesz, to raz, a dwa... Czyś ty oszalał? A może to od upływu krwi? Zostałeś pchnięty pod żebro! - Nie sposób było się nie irytować widząc jego nastawienie, zarówno jak i miny, a mimo to nie miałam zamiaru stąd iść póki nie zgodzi się bym mu pomogła. We właściwym tego słowa znaczeniu.
- Czy mogę cię opatrzyć? - Spojrzałam na niego błagalnie teraz już klęcząc, nie przejmując się krwią która wsiąkała w materiał. Chciałam by w końcu wziął te sytuacje na poważnie.
- Nie. - Uciął krótko pociągając jeszcze z gwinta butelki, którą miał przy sobie. Prawie pustej.
- Bo? - Teraz to ja ciągnęłam temat, znacznie różniący się od jego.
- Bo nie? Słuchaj, czym ty się przejmujesz? Jestem ci obcy. - Naprawdę irytował mnie swoją postawą, ale nie miałam zamiaru dać mu wygrać te wojnę i się przyznać.
- A czy to ważne czy znam ciebie czy ty mnie? Każde życie jest ważne bez względu na to jak dana osoba a niego korzysta. Ty możesz jeszcze zdziałać wiele, zapewniam cię. - Uśmiechnęłam się podając mu dłoń, spojrzał na mnie wilkiem, wręcz podejrzliwie i nie odwzajemnił gestu od razu.
- A ja ci gwarantuje że od początku nic nie osiągnąłem i nigdy nie osiągnę. - Warknął, ale podał mi w końcu dłoń. Chciałam go teraz podnieść, ale poczułam potrzebę przytulania go.
Zrobiłam tak zanim zdążył to zarejestrować. Nie minęła chwila, a ja mierzwiłam kojąco jego czarne włosy, lekko muskając policzek. On zaś milczał.
- Nie wolno tak mówić póki nie spróbujesz choć raz...
- Już nawet dwa razy było mi to dane. - Zaśmiał się gorzko i charkotliwie.
- Zapomnij lub wręcz pamiętaj byleby nie popełnić tego samego błędu, po to właśnie otrzymujemy kolejne szanse od losu. - Czułam jak jego oddech się uspokaja, postanowiłam więc w końcu wyjąć opatrunki i zaczaić się na jego ranę, a przeprowadzić atak gdy najmniej się tego spodziewa.
- Masz zbyt optymistyczne podejście do świata, wkurwia mnie to jak cholera. - Burknął wyplątując się z moich objęć.
- Jesteśmy więc kwita bo mnie wkurza twój upór. - To mówiąc dobrałam się do jego rany. - W zemście mam zamiar cię opatrzyć.
- A ty...? Ile bierzesz? - Usłyszałam, co mnie zupełnie ogłupiło. A dopiero potem gdy mój wzrok przywykł do panującego półmroku, ujrzałam jego drwiący uśmiech.
- Co? I za co mam brać? - Oburzona wyszarpnęłam mu z dłoni rąbek sukni. Poszło jednak zbyt gładko, aż za bardzo. Gdy się mu bliżej przyjrzałam odkryłam iż nie jest on tylko pijany, ale i jest ranny. Przyklęknęłam przy nim chcąc lepiej ocenić sytuacje, wtedy właśnie moja dłoń dotknęła czegoś lepkiego, przyschniętego już do ziemi, wymieszanego z błotem.
- Za zrobienie czegoś dla mnie... - Ten jego uśmiech nie schodził mu z ust, choć zupełnie odbiegał od stanu rzeczywistego. Jego głos drżał z wycieńczenia i ledwo siedział, nie dość, że zlany w trupa to i prawie trup. Gdy próbowałam wyciągnąć rękę w stronę rany pod żebrem ten mnie jednak zatrzymał w dość mocnym uścisku nawet jak na jego stan.
- To jak? - Drążył temat dalej pobrzdąkując mi sakiewką przed nosem.
Przygryzłam dolną wargę i ściskając dłoń w piąstkę wyrwałam się z jego uścisku bez niepotrzebnego krzyku, ale nie omieszkałabym mieć do niego pretensji.
- O czym ty mówisz?! Jesteś ranny i i... - Jęknęłam, gdy jednak jego głowa niebezpiecznie opadła poderwałam się natychmiast z zamiarem cucenia go.
- To tylko tak zwana śmierć, nie przejmuj się, nawet mnie nie znasz. No chyba, że chcesz, na te choć krótką chwile. - Chciał mnie chwycić za pośladek i mu się to udało, a ja pisnęłam jak mysz gromiąc go spojrzeniem. Nie dość, że zaczepia przypadkowe kobiety na uliczny to już marzą mu się figle.
- Słuchaj nie jestem tym za kogo mnie bierzesz, to raz, a dwa... Czyś ty oszalał? A może to od upływu krwi? Zostałeś pchnięty pod żebro! - Nie sposób było się nie irytować widząc jego nastawienie, zarówno jak i miny, a mimo to nie miałam zamiaru stąd iść póki nie zgodzi się bym mu pomogła. We właściwym tego słowa znaczeniu.
- Czy mogę cię opatrzyć? - Spojrzałam na niego błagalnie teraz już klęcząc, nie przejmując się krwią która wsiąkała w materiał. Chciałam by w końcu wziął te sytuacje na poważnie.
- Nie. - Uciął krótko pociągając jeszcze z gwinta butelki, którą miał przy sobie. Prawie pustej.
- Bo? - Teraz to ja ciągnęłam temat, znacznie różniący się od jego.
- Bo nie? Słuchaj, czym ty się przejmujesz? Jestem ci obcy. - Naprawdę irytował mnie swoją postawą, ale nie miałam zamiaru dać mu wygrać te wojnę i się przyznać.
- A czy to ważne czy znam ciebie czy ty mnie? Każde życie jest ważne bez względu na to jak dana osoba a niego korzysta. Ty możesz jeszcze zdziałać wiele, zapewniam cię. - Uśmiechnęłam się podając mu dłoń, spojrzał na mnie wilkiem, wręcz podejrzliwie i nie odwzajemnił gestu od razu.
- A ja ci gwarantuje że od początku nic nie osiągnąłem i nigdy nie osiągnę. - Warknął, ale podał mi w końcu dłoń. Chciałam go teraz podnieść, ale poczułam potrzebę przytulania go.
Zrobiłam tak zanim zdążył to zarejestrować. Nie minęła chwila, a ja mierzwiłam kojąco jego czarne włosy, lekko muskając policzek. On zaś milczał.
- Nie wolno tak mówić póki nie spróbujesz choć raz...
- Już nawet dwa razy było mi to dane. - Zaśmiał się gorzko i charkotliwie.
- Zapomnij lub wręcz pamiętaj byleby nie popełnić tego samego błędu, po to właśnie otrzymujemy kolejne szanse od losu. - Czułam jak jego oddech się uspokaja, postanowiłam więc w końcu wyjąć opatrunki i zaczaić się na jego ranę, a przeprowadzić atak gdy najmniej się tego spodziewa.
- Masz zbyt optymistyczne podejście do świata, wkurwia mnie to jak cholera. - Burknął wyplątując się z moich objęć.
- Jesteśmy więc kwita bo mnie wkurza twój upór. - To mówiąc dobrałam się do jego rany. - W zemście mam zamiar cię opatrzyć.
<Asheroth?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz