piątek, 2 stycznia 2015

Od Wielkiego Mędrca (do Narishy)

Spojrzałem na mężczyzn i pokręciłem głową z dezaprobatą. Jak można okazać taką bezmyślność? Okrucieństwo i nienawiść i za co?
- Proszę byś ją puścił - powiedziałem stanowczo.
- Nie. Ona tu zginie, a ty lepiej się w to nie mieszaj dziadku - warknął młokos.
- Nikt tu dziś nie zginie - warknąłem donośnie i zbiłem kostur w ziemię. 
Mężczyźni mimowolnie cofnęli się, gdy wlałem strach w ich umysły. Nie chciałem tego zrobić, ale nie miałem wyjścia. Następnie przywołałem moce ziemi, by utworzyć klatki z pni cierniowego drzewa. 
- Zostaniecie tutaj, do chwili, aż przyjdzie po was straż z miasta. Nie radzę zbliżać się do ścian klatki. Nie dacie rady się uwolnić - wyjaśniłem i podszedłem do Narish, która leżała na ziemi ciężko oddychając.
Ułożyłem dłoń na ranie, delikatnie wyjmując strzałę i lecząc mięśnie i naruszoną przez grot kość.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Za kilka dni będzie jak nowa - powiedziałem łagodnie, gdy skrzywiła się, z chwilą, gdy wyjąłem do końca drzewiec strzały.
- Cholerny staruchu! Niech ja się tylko stąd wydostanę! - warczał ten hardy dzieciak, który przewodził grupie.
- Radze, żebyś okazał mi więcej szacunku, dzieciaku - powiedziałem surowo, wpatrując się w niego. - Nie lubisz mieszańców, co? Każdy z was nie wie i nigdy się nie dowie jaka to krew płynie w waszych żyłach.
- Co ty pierdolisz, starcze. Jesteśmy...
- Makh'Aray? - spytałem, kończąc za niego. - Czarni, którzy od pokoleń nie odwiedzali nawet Makhi. Harde młokosy, których ojcowie odeszli w siną dal, a matki od ust sobie odejmowały, żeby was darmozjady wyżywić. Zwący siebie wielkimi Czcicielami Krwi. Gdybyś żył syneczku w Makhi, to poczułbyś co to dyscyplina, a twój ojciec złoiłby ci rzyć jak należy za pyskowanie. Dobrze jest udawać groźnego pośród słabych. Zobaczymy jak sobie poradzisz w lochach, bo prawo tu nie będzie działać wedle twojego widzimisię.
Młokos nie odezwał się, a jedynie rzucał na boki nienawistnym spojrzeniem. Znałem takie dzieciaki jak on. Chcące być lepszymi poprzez gnębienie słabszych. Żyjące nienawiścią, bo ktoś im powiedział. e tak powinny żyć. Przecież Makh'Aray powinien być bestią. Jeśli nie jesteś pewny tego, kim jesteś stań się bestią, a będziesz czysty. Głupota!
- Pomogę ci wstać - powiedziałem do dziewczyny i uniosłem ją delikatnie.
Zagwizdałem, a mój wierny Siwek przydreptał, kołysząc z wolna łbem na boki. Pomogłem dziewczynie wdrapać się na grzbiet konia.
- A pan? Nie jedzue?
- Spacer na uspokojenie mi się przyda, młoda damo.
- Dlaczego? - spytała tylko.
- Bo świat moja droga ma wiele ciemności, a w ludziach jest ich jeszcze więcej. Ale nie mówmy już o tym. Proponuję, byśmy odwiedzili moją chatkę w lesie. Tak - rzuciłem na nieme pytanie w jej spojrzeniu - także zdarza mi się przesiadywać pośród natury. Nie lubię zgiełku. Choć muszę go znosić z racji funkcji, jaką pełnię.
- A tamci mężczyźni? - spytała Narisha z lekkim niepokojem.
- Trafią do lochu za swoje zbrodnie - wyjaśniłem. 
Przywołałem Impa, który zamruczał i połasił się do mojego karku.
- Co to? - zapytała dziewczyna.
- Mój mały przyjaciel. Imp. No maluchu. Leć i sprowadź straże, niech zabiorą tych rozbójników zanim zrobią sobie krzywdę.
- Mrr... Prrr.... - zamruczał i jak strzała pognał w stronę Yrs.
- No, jesteśmy - oznajmiłem, gdy moim oczom ukazała się nieduża chatka pośród brzóz.

<Narisha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz