piątek, 2 stycznia 2015

Od Manusa (do Jashy)

Znikam Bogowie widzą gdzie… No więc właśnie. Gdybym tylko miał odwagę ci powiedzieć i wyznać prawdę, której sam nie rozumiem. Tak, nie byłaś pierwszą moją ukochaną, choć tak naprawdę teraz mam niejasne wrażenia, że w moim życiu byłaś jedyną sprawą, którą poważnie zacząłem, może nawet i przemyślałem.
No dobra nie przemyślałem tylko przy pierwszej możliwej okazji wpadłem z tobą do łóżka.
Nie żałuję. Naprawdę nie żałuję, do cholery!
Przygryzłem dolną wargę pocierając szyje i na wszelki wypadek obwiązując ją ponownie bandażem… Patrzyłem jak zmierza do wyjścia z komnaty z bólem serca i niemocy. Byłem winny! To wszystko przeze mnie, teraz wszystko spieprzyłem, bo jestem samolubnym egoistą.
- Jasha? - Chyba na więcej obecnie nie było mnie stać, jak podejść do niej i objąć ramieniem.
- Przepraszam, ja… Jestem tchórzem, nie wiem dokładnie, w której chwili mnie to przerosło, ale… Nie jestem jak widać już tym samym Masnusem, którego znałaś i… - Poczułem jej dłoń na policzku, nieśmiało podniosłem wzrok. W jej oczach szkliły się łzy.
- Lepiej nie mogliśmy się dobrać, prawda? - Zachrypiała uśmiechając się gorzko na co ja również odwzajemniłem uśmiech czując łzy na policzku.
- Tak, masz cholerną racje…- Pochyliłem się nad nią i pocałowałem w usta. Z początku niewinnie i niepewnie to przede wszystkim, ale zaraz się przekonałem. Gdy w końcu uwolniliśmy się nawzajem objąłem ją jeszcze mocniej i zniżyłem głos jak tylko się da.
- Kocham cię.
 
- Isil?! Do jasnej cholery, gdzie jesteś kobieto?! - Pędząc przez las i zaglądając w każdą możliwą dziurkę, pod każdy listek pomału traciłem dech. Ileż można nabiegać się za jedną obłąkaną kobietą? 
Oczywiście zwykłem też szukając jej nawet nie odchodzić na więcej niż trzydzieści metrów od zgliszczy mojego domu, Isil bała się ciemności, dziczy, a nade wszystko pragnęła nie opuszczać dzieci i należycie je wychować.
Problem w tym tkwił tylko taki. Owe dzieci nie chodziły po tym świecie już od  czterech lat, albo i więcej, ona wciąż jednak ślepo nie przyswajała sobie do tego zakutego łba chwili ich śmierci. Nie obeszło ją nawet gdy jedno dziecko zostało wydarte z jej organizmu, zapomniała? Nie, ona po prostu temu zaprzecza, ale na mnie jak widać tak bardzo jej nie zależało, bo stałem się dla niej bestią. 
Już wcześniej zresztą nią byłem biorąc tę prace, by utrzymać nie tyrającą, wiecznie wolną matkę i dzieci, przy czym jednego nienarodzonego. Było to zajęcie dość opłacalne, ale Isil wolała na to wołać z pogardą “handel śmiercią”, pieszczotliwe nie? Choć poniekąd… W dużej mierze była to prawda.
Powoli z szybkiego biegu z ciężkim jękiem zwolniłem do truchtu, aż w końcu lekkiego chodu, by po dłuższej chwili zatrzymać się i załamując ręce opaść na jakąś przypadkową kępkę mchu.
Zakryłem twarz dłońmi z ciężkim westchnieniem, a może nawet i jękiem żalu z nutą zaniepokojenia. Nie miałem pojęcia, natomiast po raz kolejny byłem tak zmartwiony, a doprowadziły mnie do tego dwie kobiety.
Zupełnie różne, ale obie równie kiedyś kochałem… Nie, Isil była kiepskim żartem, a jednak ten żart wciąż trawił mnie od środka. Współczułem i pragnąłem porozumienia, ponowienia wspólnego języka między nami, który zagubił się gdzieś w czasie. 
Nie jestem jednak pewny czy to może i nie w pewnym sensie lepiej… Bo jeśli faktycznie tak by się nie stało jak mało się najwidoczniej stać to nigdy bym nie poznał mojej prawdziwej miłości. Jashy, niezwykłej osóbki o wyszukanym guście i niesamowitym stylu, w tym gracji… A ja znów bredzę, choć to nie do końca tak i to wyszyto jest prawdą, ale… No, nieważne już.
- Manus, co ja widzę. - Po plecach przeleciały mnie natychmiastowe ciarki, gdy usłyszałem przyczajony głos za sobą. Wyrwał mnie on zupełnie z przemyśleń, nie  miałem też wątpliwość co do tego, że teraz trudniej by było do nich powrócić. Powoli się wyprostowałem zachowując pozorny spokój, choć serce waliło mi jak oszalałe, jak mało kiedy, teraz jednak trzeba było przywyknąć, pogodzić się z tym biorąc głęboki wdech.
Odwróciłem się w stronę Isil z uśmiechem na co ona prychnęła z pogardą poprawiając kaptur na swych wyniszczonych niegdyś przecudnych w dotyku włosach.
- Skarbie…- Zacząłem na co ta wzdrygnęła się i przez chwile wpatrywała się we mnie ze smutkiem w oczach, ledwie zauważalnym i skrzętnie, przed właśnie mnie podobnym ukryty.
- Darowałbyś sobie to już cztery lata temu, przecież wiesz, że to na marne! I tak rzucę ci się do gardła! Po co tu wciąż przychodzisz?! -  Jej głos był pozornie normalny, oczywiście pytania wydane takim tonem były dość władcze i robiące spore na mnie wrażenie… Po prostu miała dość duże możliwości.
- Ależ słoń… Dobra, przepraszam. Tak? Już spokojnie… - Ruszyłem z zamiarem podejścia do niej, a gdy postawiłem zaledwie pierwszy krok ona gotował była już do skoku. 
Jej dzikie oczy, niegdyś potulne i pełne troski spoglądały na mnie spod mroku kaptura jak na ofiarę łatwą do upolowania. Niemal mogłem sobie wyobrazić jak zaciska na mojej szyi swoje szczęki, a że dodatkowy ucisk stanowił bandaż owinięty w okuł mojej szyi to cóż. Wyobraźnia działa.
Wyciągnąłem przed siebie ręce ukazując, że nic w niech nie ukrywam, bo jakżebym i śmiał, prócz smakowicie wypieczonego chleba, który podwędziłem służącej pełniącej dyżur przy spiżarni.
Od pewnego czasu, kiedy to Jasha  odkryła przedziwny ubytek jedzenia, utrudnionym mi było rzecz jasna zgarną tyle ile zazwyczaj potrzebowałem, by stanąć przed wychudłą Isil. Oczywiście to nie ja zostałem oskarżony o podjadanie, bo jak by to miało się do takiego kościotrupa jak ja. Azor, to przed nim te dziewczyny wachtują tam na zmianie, a zazwyczaj o dziwo tylko ja tam zaglądam.
Po dłuższym zastanowieniu przypomniałem sobie też o koźlim serze, który trzymałem w małej sakiewce umocowanej przy pasie.
Gdy jednak powędrowałem tam dłonią usłyszałem warkot. To Isil poczuła się zagrożona wonią sera… Nie, oczywiście, że była święcie przekonana iż sięgam po broń w ostatniej chwili i chciała pokazać jaka jest czujna.
Brawo. Jednak nie mam póki co szczerych chęci do atakowania jej jedynym ostrzem jakie posiadałem, a mianowicie w obcasie. Szykowne, nie uważacie? Też tak sądzę.
- Nie wygłupiaj się moja droga, to tylko jedzenie. - Westchnąłem wysuwając jej przed nos skromne podarki, na które łapczywie polowała wzrokiem.
- Bierz i wiem, że to znów za mało, ale…
- Wynocha! - Przed mą twarzą powietrze smagnęły ładne długie pazury, które wyhodowała przez tyle lat odsiadki w lesie. Zachwiałem się mało nie lecą do tyłu, jednak po drodze od razu wróciło mnie coś do pionu. A było to dość nieoczekiwane.
- Manus! - Chwila znów słyszę swe imię, z ust mężczyzny. Widzę jego uśmiechniętą twarz na zakręcie dróżki już tak blisko. Potem spoglądam na Isil, która powoli zatapia się w czeń lasu.
- Chłopie reaguj jak się do ciebie mówi! Wiesz ile cię szukałem?! - Zawołał profesjonalnie aż ucho zapiekło, kiedy to stanął na tyle blisko, by dotknąć mego ramienia i tym samym sprowokować do odwrócenia się w jego stronę.
- Co ty tu rodzisz staruszku? Czy to czas na takie wyprawy? - Mój ton był zupełnie opanowany, jakby wcale przed chwilą nie atakowała mnie wściekłą “bestia”.
- Sugerujesz, że jestem stary? - Jego spojrzenie stało się nagle srogie, na co ja tylko wzruszyłem ramionami.
- Wiesz przecież, że to prawda i właśnie po to tu jesteś… - Odtrąciłem jego ramie i poprawiłem bandaż na szyi biorąc głęboki wdech i usiłując pozbyć niemiłego wrażenia iż ktoś mnie wciąż obserwuje.
Oj, przewrażliwiona Isi, czyżby jednak mój tyłek wciąż był twym obiektem westchnień? Oczywiście, że robiłem sobie teraz jaja, to wszystko… Dawno, dawno i nie prawda. Mogłem najwyżej pomarzyć.
- Kto cię ściga tym razem i co zwinąłeś? - Pytanie zadane szybko i bez możliwości odwrotu. Znałem go dobrze, nie przychodził po to, by się spotkać, był na to zbyt zajęty, a w dodatku byłoby to z jego strony zbyt banalne.
Tak jak i poprzednio… Nie, nie powiedział, bo może i nie zdołał… Rozeszliśmy się tak jakoś.
Ale wciąż go to trapiło i właśnie po to przyszedł.
- Ach… Słyszałem, że masz narzeczoną i gdzie ty mieszkasz… może zanim to… To nas sobie przedstawisz? - Znów się zaczyna. Przewróciłem oczami. Zawsze to robią gdy coś im nie na rękę, Odwijanie w bawełnę nic tu nie pomoże. Chcą pomocy niech mówią!
- Szczegóły później. - Dodał szybko, by się zreflektować widząc moją zapewne nie zbyt zadowoloną minę.
- Dobrze, wobec tego zapraszam na herbatkę. - Uśmiechnąłem się krzywo i upinając włosy w kucyk ruszyłem w stronę domu.
- Tata, rusz się, bo zapuścisz tam korzenie. - Popędziłem stojącego w miejscu wciąż jak ten kołek. Skoro chciał zapoznać się z Jaszczureczką to niech ma…

<Jasha? Tatuś się podoba? xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz