piątek, 2 stycznia 2015

Od Asheroth'a (do Naitherell)

Wciąż bijąc się z myślami ruszyłem do komnat króla. 
- Pan jest w bibliotece - przekazał mi strażnik. 
Skinąłem i ruszyłem pospiesznie do ulubionego pomieszczenie władcy. 
Urdon nie raz przyjmował tu gości. Tu czuł się najlepiej. Pośród ksiąg i zwojów, pod którymi uginały się niezliczone regały.
- Chciałeś mnie widzieć, panie - skłoniłem się lekko.
- Tak... Owszem - zaczął, siadając na fotelu. - Mamy pewien... kłopot. Mianowicie, najprawdopodobniej Ark przetrzymuje dwójkę z naszych mędrców. 
- Co mędrcy robili w Makhi? - spytałem.
- Sam ich tam posłałem. Mieli zbadać ubytki magii także w Makhi. Mieli przy sobie listy ode mnie do Kaghath'a. Sądziłem, że będzie na tyle rozsądny, żeby ich wpuścić i dać im przejść. W końcu sprawa dotyczy nas wszystkich. No i faktycznie straż graniczna ich przepuściła. Wszystko wydawało się iść dobrze. Jednak wraz z otrzymaniem raportu, jakoby mędrcy mieli udać się do Arka - król wskazał na zwój leżący na stole - wieści od nich przestały przychodzić. Nie mam pewności, czy dotarli do króla Makhi, ani kto jeszcze mógłby być zamieszany w ich zniknięcie. Jesteś nadal jednym z ich ludu. Jako jedyny masz możliwość negocjacji.
- Dobrze. Spróbuję się czegoś dowiedzieć, panie -wiedziałem, że to nie będzie łatwe.
Kaghath był od zawsze uparty i nieufny. Co prawda przetrzymywanie mędrców, których wcześniej wpuścił do Makhi nie było specjalnie w jego stylu. Była jednak możliwość, że mędrcy naruszyli jakoś warunki wejścia, zrobili coś, czego nie powinni i spotkała ich za to kara. Niestety w Makh kara była jedna. Śmierć.
- Jeżeli czegokolwiek się dowiesz, proszę byś mnie o tym poinformował.
- Oczywiście.
Wyszedłem z pałacu i pospiesznie skierowałem się do swojej rezydencji. Miałem nadzieję, że sprawa z Makhi nie będzie wymagała mojego wyjazdu. Teraz nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie kiedy nie dowiedziałem się nic o tym całym bajzlu z trucizną... Nie, kiedy Naith mnie potrzebowała. 
Wiedziałem, że to w sporym stopniu absurdalne. Przecież obiecywałem sobie, że nie dopuszczę już nikogo do siebie. Zarzekałem się, że nigdy się nie zakocham. Tylko, że to nie było takie proste. Naitherell była dla mnie ważna, po raz pierwszy od długiego czasu ktoś był dla mnie ważny.
Wszedłem do swojej sypialni. Naith siedziała owinięta kocem.
- Zimno ci? - spytałem siadając obok niej. - Każę zagrzać ci wina, lub zrobić jakiś napar z miodem.
- Nie trzeba. To nic takiego - zaprzeczyła, nie patrząc mi nawet w twarz.
- Naith do cholery jasnej spójrz na mnie - warknąłem.
Czułem bezsilność, znowu. A w takich przypadkach bywałem zwyczajnie wściekły.
Zrobiła to, a jej oczy były obce i zimne.
- Przepraszam... Nie powinienem krzyczeć. Martwię się o ciebie - powiedziałem i wyciągnąłem dłoń w jej stronę.
Kobieta skuliła się, mocniej okrywając kocem.
Westchnąłem ciężko i bez dalszych ceregieli przyciągnąłem ją do siebie. Nawet przez koc czułem jak drży. Chciała się opierać, ale nie bardzo miała na to siłę.
- Naith. Nie możesz tak dalej. Wiem, że się boisz... Ale to co sobie robisz tylko pogarsza sprawę. Nie widzisz tego? Ktokolwiek to zrobił nie zabił cię i nie dopuszczę do tego, żeby znów próbował, ale ty sama siebie wykończysz w tym tempie. A na to nie pozwolę.
Pogładziłem Naitherell po policzku, zmuszając ją, by spojrzała na mnie. Nachyliłem się, chcąc ją pocałować.
- Przestań - zaskomlała, chcąc się odsunąć.
- Niby dlaczego? - przyciągnąłem ją mocniej do siebie.
- Wyglądam okropnie... - jęknęła.
- Przestań. Wrócisz do formy. Choćbym miał cię tu zatrzymać i pilnować. Poza tym, czego byś ze sobą nie zrobiła dalej będziesz moją Ptaszyną - tym razem nie dałem jej uciec i wpiłem się w jej usta.
Delikatnie ułożyłem ją na łóżku i nakryłem swoim ciałem. Czułem jej wahanie, niemy protest, gdy zacząłem gładzić ją po szyi, zjeżdżając niżej, ku piersiom, przy których zatrzymałem się na dłużej.
Badanie nienaturalnie szczupłego ciała Naith sprawiło, że coś kłuło mnie w środku, w duszy. Jak ona mogła doprowadzić się do takiego stanu? A ja? Jak mogłem do tego dopuścić? Świadomość, że ona nie czuje się bezpieczna, że nie widzi we mnie kogoś, kto będzie dla niej oparciem bolała.
Mimo to ciało Naith, jej głosik, zapach... Ona cała. Pragnąłem jej tak, jak zawsze. Z tą samą dziką pasją. Tym razem jednak starałem się jak mogłem być delikatny. Nie dołożyć jej jeszcze bólu.

<Naith? Nje obchodzi mnie, że za swodko i już! (ale nje bij, oki? *.*)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz