wtorek, 30 grudnia 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Długo nie mogłam pozbierać się po rozmowie z Vidim. Od zawsze uważałam go za dzieciaka, a nagle dopadło mnie wrażenie, że ten dzieciak wszystko przewidział. I nie powiedział ani słowa. Bo i po co? On uważał swoje, ja swoje. Z tym, że Vidi nie miał racji, jeśli chodzi o Asha. Nie wspominam nawet o jego prawach do wybierania mojego partnera. Zresztą, on zawsze miał problem, jeśli chodzi o Makh'Araj. Co mnie obchodzi, jakiego miał ojca? Nie spotkało go to, co mnie. Nigdy nie dowie się, jak to jest. Haszcz wstrętny.
Ostatecznie jednak uznałam, że lepiej go posłuchać. Ashowi nie pisnęłam ani słowa o mojej rozmowie z Vidim; w sumie to mój ukochany nie miał pojęcia o jego istnieniu. Jakoś nie wyobrażałam sobie wyznać mu, że latam po krzakach za asasynem, który ma mdłości na dźwięk jego imienia. I nie wyznałam mu również moich obaw co do służki - mój dawny przyjaciel miał rację co do niezbyt szczęśliwego zakończenia losów Kargijki podejrzanej o zatrucie mnie, więc cóż innego zrobiłby Nelli? Bałam się, ale nie na tyle, by wskazywać palcem winnego z zawiązanymi oczyma.
A bałam się, to muszę przyznać. Z dnia na dzień wpadałam w coraz większą paranoję. Przerażał mnie każdy dźwięk w domu, każdy cień sunący za mną na ulicy. Spojrzenia zdawały się skrywać echa szyderczego śmiechu, a jedzenie jakby szkliło się od trucizny. W pewnym momencie przestałam jeść i pić, a obecność Nelli przynoszącej mi posiłki, gdy leżałam i chudłam, wcale nie pomagała. Zaczęłam oskarżać każdego, w tym Vidiego, dla którego przecież kradzież przepisu i dolanie mi czegoś do wina nie stanowiło najmniejszego problemu. Nie było go na liście? A co z tego? Znałam jego metody. Vidiego nigdy i nigdzie nie było. 
Tłumaczyłam sobie, że to tylko obłęd, który ma za zadanie mnie oślepić i pozbawić mnie zaufania do dwójki najbliższych mi osób. Manipulacja psychiką... przerażające. Do tej pory uważałam się za mistrzynię w tej dziedzinie. A tymczasem ktoś uczynił ze mnie marionetkę, nawet się ze mną nie spotykając. Bo jaka jest szansa, że znałam oprawcę już wcześniej? Nikła.
Wyjście z domu, do ludzi, wydawało mi się nader trudne, ale ostatecznie pokonałam obawy. Mniej powalająca wyglądem niż zwykle, owinięta wielką, jedwabną chustą, osłaniającą przed przenikliwym wiatrem i wścibskimi spojrzeniami, ale wyszłam. Spędzałam czas na wydawaniu pieniędzy, których, jak odkryłam podczas przeszukiwania domu, zgromadziłam naprawdę sporo. Odkryłam także, że kupowanie absurdalnie drogich przedmiotów, kiedy wokół mnie biega mnóstwo głodnych, obdartych dzieciaków, których rodzice nie mają grosza przy duszy, nadzwyczajnie pali sumienie. W wieku tych dzieci chodziłam odziana w najdroższe sukieneczki, zazwyczaj wybierane i kupowane przez ojca. Co z tego, skoro wtedy dałabym wszystko, łącznie z własnym ubraniem, by mój horror się zakończył. I uważałam, że na wszystko należy sobie zapracować samemu. Chociażby po trupach, jak Haszcz. "Lub tyłkiem, jak ja", przemknęło mi przez myśl z goryczą, gdy koścista dziewczynka pociągnęła mnie za rękaw z błagalnym spojrzeniem zaszklonym łzami. Kazałam jej zawołać kolegów i kupiłam im pół straganu jedzenia, które zdawało się tak śmiesznie tanie i błahe przy moich obecnych zmartwieniach. 
Zabawne. Te dzieciaki lubiły mnie, ale ja nie lubiłam ich. Dałam im coś, co ich nie uratuje. Pomogłam, ale po co? I tak jutro znowu będą głodne. Ale pomogłam im, bo... Bo ja sama też od zawsze pragnęłam, by ktoś mi pomógł. To nigdy nie nadeszło; nauczyłam się radzić sobie sama i myślałam, że już nigdy więcej nie będę chciała pomocy. I co? I oto nadeszły te ponure dni, w których siedziałam skulona przy murze, zaczepiana przez łajdaków niczym tania dziwka, marząc o czyjejś łasce.
- Jasna cholera, wstawaj. - Usłyszałam wyraźną, nieznoszącą sprzeciwu komendę. 
Powoli otworzyłam oczy, dostrzegając wpierw przyglądających się z zaciekawieniem ludzi, zgromadzonych - o dziwo - w sporej odległości ode mnie. Dopiero później wpadło mi do głowy, by spojrzeć w górę - tak, nade mną stał żyjący taran, czyli Asheroth we własnej osobie. Już mnie nie dziwiło, dlaczego pospólstwo zachowuje bezpieczny dystans.
- Ash... - wymamrotałam, a ten bez słowa podniósł mnie z ziemi, obrzucając wszelkich komentatorów tego zdarzenia wściekłym wzrokiem. - Jak się cieszę, że jesteś...
- Ty jesteś pijana? - zapytał, zanim jeszcze wziął mnie w ramiona. - Na litość boską, ty już nic nie ważysz. 
- Sam jesteś pijany - jęknęłam, niemal zginając się z bólu brzucha. - Nic nie jadłam...
- Widać - uciął krótko i nie odzywał się, dopóki nie poczułam, jak kładzie mnie na czymś miękkim.
To samo posłanie, na którym leżałam, gdy byłam zatruta. Ciarki przeszły mi po plecach. Mogłabym przysiąc, że jakieś lodowate palce przyklejały mi się do skóry.
- Podadzą ci leki i coś lekkiego do jedzenia, żebyś nie umarła z głodu. A teraz wybacz, muszę wracać na służbę - powiedział, stojąc już w progu pokoju.
- Nie, proszę, wracaj - zaprotestowałam słabo, z trudem przesuwając dłoń w jego stronę po miękkiej pościeli.
Widziałam, jak się waha, jak na mnie patrzy, jaki ból mu zadaję. Znowu. 
- Panie, król wzywa - zawołał ktoś, być może, z piętra niżej.
- Przepraszam, Ptaszyno. Wrócę najszybciej, jak będę mógł - rzucił i zniknął.
Długo leżałam, zastanawiając się, jak właściwie straciłam przytomność. Służba Asha podała mi lekarstwo, jednakże nie wypiłam go; bałam się, że może być w nim trucizna. Postanowiłam jednak się ratować, więc sięgnęłam po kawałek chleba, który bardzo długo rozdrabniałam w poszukiwaniu prochów. Po upływie kilkunastu minut zaryzykowałam i zjadłam, przypłacając to okropnym bólem brzucha - nie z powodu trucizny, a z powodu wycieńczenia żołądka i braku jakiejkolwiek osłony. Zrezygnowana, wypiłam przyniesiony w masywnej, zdobionej szklance gorzki płyn. Dopiero wtedy odzyskałam względną przytomność i zaczęłam jeść dalej, wybierając lekkostrawne produkty. Nie miałam pojęcia, co powiedział Ash służbie, ale korzystając z okazji, iż co poniektórzy w rezydencji drżeli na mój widok bardziej, niż na jego, zażądałam kąpieli i otrzymałam ją z ucałowaniem ręki. Zabawne, bo wyglądałam okropnie. Szczególnie dobrze mogłam to zobaczyć w sporym, łazienkowym lustrze, odbijającym każdą z moich wybijających się wraz ze skórą kości. Moje nogi wyglądały jak dwa patyki ze spływającą z nich martwą masą, a policzki zapadły się. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Do czego doprowadziłam? Przecież nikt na mnie nie spojrzy, nie w takim stanie. Jak mam pokazać się Ashowi...?
Kąpiel nie zmieniła mojego samopoczucia, chociaż wcierałam w siebie różne rzeczy, ze zgrozą poznając budowę ludzkiego szkieletu. Nic nie mogło tego zatuszować. Przypomniało mi się dzieciństwo, w którym zawsze mi zarzucano niedowagę. Za chuda i za chuda, jedyne co słyszałam od napchanych tłuszczem grubasek. Nigdy dzieci nie urodzi. Złamie się na spacerze. 
Albo nastraszy jakiegoś faceta, w czym zapewne było sporo racji.
Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku z mokrymi włosami, niespecjalnie przejmując się wodą kapiącą na pościel. Pragnęłam jakimś cudem napchać się jedzeniem i wyglądać tak dobrze, jak przed paroma tygodniami. Ale najpierw zniknąć, by Ash mnie nie zobaczył.
Ze smutkiem naciągnęłam na siebie koc pod samą szyję, wyczekując powrotu "księcia z horroru", jak go określił Vidi. "Skoro książę z horroru, to zapewne potrzebuje księżniczki kościotrupa", pomyślałam z goryczą.

<Fluszaku, pocieszysz Naith, czy jednak za chuda? xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz