wtorek, 30 grudnia 2014

Od Deysare'a

Wstałem i z głośnym westchnieniem uniosłem dłoń w geście powitania mojej ulubionej wspólniczki, która ostatnimi czasy dawała dupy na całej linii, co było niezwykle trudne, zważając na jej zawód. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że oczekuje ode mnie czegoś więcej niż kulturalnej pogawędki z wymianą zdań odnośnie ostatnich wydarzeń politycznych, szczególnie stosownej zważywszy na jej kilka miesięcy nieobecności łamanej przez totalne zlewanie mnie zatęchłym moczem, byleby mnie przekonać, iż Asheroth jest jej czarnym księciem z bajki na jeszcze ciemniejszym koniu. Chyba będąc w stanie wskazującym zapomniała, że w zasadzie gówno mnie to obchodzi, komu się pakuje do łóżka. Byłem tylko ciekawy, co też ta lekko obyczajowa dama ma mi do powiedzenia, czy też do wykrzyczenia, patrząc jak dojechała tego swojego biednego konia na tak krótkim odcinku drogi.
- Naith, Naith, słońce ty moje... - zacząłem, podchodząc z wolna do ścieżki, którą wściekle pędził Silver Doom. - Taki bogaty ten twój czarnul, a na konia dla ciebie go nie stać?
- Daruj sobie - mruknęła ponurym tonem, posyłając mi złowieszcze spojrzenie. Brakowało tylko kruka na ramieniu i konduktu żałobnego w tle. - Mam do ciebie parę pytań - rzuciła, zsiadając z zadyszanego ogiera.
- Ło, ło, spokojnie - zadrwiłem, unosząc ręce do góry, jakbym chciał się poddać. - Ostatnia osoba, która zadawała mi pytania, skończyła na opowiedzeniu mi swojej jakże fascynującej historii życia, niezwykle przydatnej przy innej okazji, ale tę opowieść zachowam chyba na ...
- Zamknij się - wychrypiała, zdradzając oznaki stresu i zmęczenia, jakich nie widziałem u niej od, cóż, w zasadzie nigdy. - Od kiedy jest ci tak wesoło?
- Mnie? Od zawsze, spójrz, jakie to życie jest piękne... - gadałem, wskazując teatralnie ręką na zachodzące słońce. - Chociaż zapewne mniej śmiesznie jest tym, którzy mogą to życie stracić, hm?
- Wiesz o tym? - ocknęła się nagle, podchodząc bardzo blisko mnie.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą. Domniemywam po ubraniu, że wracasz od klienta, więc bądź tak miła, odsuń się. 
Ledwo co skończyłem mówić, a jej dłoń poleciała w górę jak pies na kiełbasę, a celem tejże ślicznej łapki było walnięcie mnie w pysk za nieprawidłowe skróty wyrazowe używane przy damie. Było mi niewyobrażalnie przykro, że od dziecka nie przyswajałem zasad udawania miłego pana, czy też tam dobrego wychowania. 
- Jednak nie u klienta, tylko u Asha - skwitowałem, łapiąc ją za nadgarstek w ostatniej chwili. - Z kim się zadajesz, takim się stajesz, moja ty narwana Ptaszyno - zaszczebiotałem, naśladując jego sposób słodzenia jej i puściłem jej rękę. - Mówiłem ci; do trzech razy sztuka. Pieprzłaś mnie tak ze dwa razy na oko, swoją drogą po bliznach i to było chamskie, a za trzecim razem ci oddam. A że kobiet się nie bije, to nie licz, że se jeszcze kiedyś trafisz.
Oparłem się o pień i obserwowałem ją z szelmowskim uśmiechem, który z przyjemnością starłaby mi z twarzy, gdyby tylko mogła go zobaczyć. Doskonale wiedziałem, co mi zaraz powie.
- Krzyż sekty. Długo będziesz to ukrywał?
- Przypomnij mi, kiedy zadziałał na mnie twój szantaż - powiedziałem znudzony, iż Naith nie ma dla mnie żadnej ciekawej riposty. - Możesz mnie wydać, może martwy na coś ci się przydam. Nekrofilia? A może to któryś z twoich kolegów, czy tam koleżanek?
- Jesteś obrzydliwy... - Jej wzrok przeszył mnie na wylot, a ja podziękowałem bogom, że bazyliszki nie istnieją. - Czyli nie zamierzasz mi pomóc? Nie robi to na tobie najmniejszego wrażenia, że ktoś dolał mi trutki do kielicha?
- Ktoś? A nie ta nieszczęsna Kargijka? - westchnąłem, oglądając jeden z moich krótkich mieczy, nieco uszczerbiony po ostatniej potyczce. - A tak właściwie, to wystarczyło zapytać, w lochach raczej zbytnio przyjemnego przesłuchania nie miała...
- Jak to? Po co? Wiesz o tym?! - uniosła się, wyczekując ode mnie jakichś wyjaśnień.
- Nic nie wiem - mruknąłem cicho, mrużąc przy tym oczy. - I nie, nie mogę ci pomóc. Wpakowałaś się w niezłe gówno, a ja nie lubię się brudzić.
- Skoro tak mówisz, to coś wiesz - jęknęła w akcie desperacji, wplatając palce we włosy i niszcząc sobie fryzurę. - Ty to zrobiłeś?!
Parsknąłem.
- Skoro uważasz mnie za zdrajcę, to naślij na mnie swojego kochasia, pozbędziesz się problemu.
Nie miałem żadnego interesu w truciu Naitherell. I nie wiedziałem, dlaczego ktoś chce się jej pozbyć. W tym właśnie leżał pierdolony problem - kiedy JA czegoś nie wiem, to znaczy, że ktoś płaci bardzo wysokie stawki za kombinowanie i ukrywanie prawdy. 
- Nie, nie uważam cię za zdrajcę... poniosło mnie...
Kiwnąłem głową, uznając takie słowa za wystarczające przeprosiny w jej ustach. To było aż nadto, przy złotowłosej pannie Cu'aro, nieprzyznającej się do żadnych win i nieżałującej ani jednego grzechu, a współczuję kiecy, który zechciałby ją wyspowiadać.
- Tu chodzi o to, że otruto mnie moją własną trucizną - dokończyła, patrząc na mnie z wyraźną ciekawością mojej reakcji.
No, było się czym zaciekawić.
- Twoją własną? - uniosłem brwi i wbiłem w nią wzrok, natychmiast sprawdzając, czy blefuje, by mnie sprawdzić, czy naprawdę są na mnie jakieś dowody.
- Tak. Ale to nie żadna z tych, które ty mógłbyś znać.
- Jakim trzeba być debilem, by rozgłaszać wszem i wobec, czego używasz? - zapytałem z naturalną dla mnie szczerością.
- Stul pysk, szczylu, nie miej mnie za głupszą od ciebie - warknęła, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem. - Jesteś jedynym, który zna przepisy, ...
- Jakże mi miło - wtrąciłem ironicznie.
- ...Ale było kilka przepisów, które zostawiłam w domu, porządnie ukrytych i pozamykanych na kilka zamków - wyjaśniła.
- Fałszywki? - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem, przysłuchując się uważnie słowom kobiety.
- Dokładnie - uśmiechnęła się tajemniczo. - Pamiętasz, że nie zapisuję receptur. Aczkolwiek... ta, którą zostałam otruta, była podpisana jako zabójcza. Ja miałam zginąć. Z własnej trucizny. 
Aż gwizdnąłem.
- Niezłe zagranie... spektakularne. 
"Ale szczerze wątpię, czy ten ktoś nie wiedział, że ta trucizna cię nie zabije", dokończyłem w myślach, wpatrując się w ciemniejący horyzont.
- Ktoś to ukradł. Mam kurewską służącą, która grzebie mi po szafkach, zamierzam ją przepytać.
- Nie ma takiej potrzeby - przerwałem. - Sprawdzę ją.
- Nella.
- A nazwisko?
- Nigdy nie podała. Nie ma - wykrztusiła Naith po chwili, a ja zaśmiałem się cicho.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
- Co by jej dała fałszywa tożsamość? To szara mysz! - krzyknęła, wyraźnie szukając punktu obrony.
Tym razem musiałem się z nią zgodzić.
- Służka grzebiąca po szafkach, z fałszywą tożsamością... Za proste, aby było rozwiązaniem. Ona nic nie wie - stwierdziłem bez namysłu. - Ale jest czymś w stylu kozła ofiarnego. Kogoś, kogo pierwszego przykuje się do muru i zacznie biczować, by zmarł za to, że nic nie wie. - Odwróciłem się do rozmówczyni, patrząc na nią wymownie. - NIE rób tego. Ten ktoś na to czeka.
- Skąd ta pewność? - zapytała, wzruszając ramionami. - I kogo masz na myśli?
Uniosłem głowę i przyglądałem się murom, jak gdybym chciał ocenić, co konkretnie się za nimi znajduje.
- Nie wiem, kim on jest, ale siedzi znacznie wyżej ponad szarymi ludźmi. Bądź ostrożna - mruknąłem, powoli zdając sobie sprawę, że będę musiał złamać własne zasady, by nie zdeptać sumienia, o ile jeszcze coś mi z niego zostało.
Zwiesiła głowę. Wiatr leniwie kołysał falowanymi kosmykami jej złotych włosów, a ostatnie promienie mieniły się w srebrzystym blasku, odbijając od jej gładkiej, przypudrowanej skóry. Mogłem o niej powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że los poskąpił jej urody. Była piękna; co z tego? W mojej skromnej opinii brzydła z dnia na dzień. Dla mnie stanowiła tylko lodowaty posąg, który z jakiegoś dziwnego powodu chciałem uchronić przed zniszczeniem. Szkoda, że z biegiem czasu pokrywał się patyną...
- I co mam zrobić? - zapytała po kilku minutach ciszy, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Chcesz mojej rady? Proszę bardzo, oto ona. Zerwij kontakty z Asheroth'em. 
Nie minęła sekunda, a jej źrenice poszerzyły się, wykrzykując jakiś niemy akt rozpaczy. Tyle bólu dupy o jednego kolesia. Było do przewidzenia, że na tym się zakończy. 
- Czy ty kiedyś wreszcie skończysz? Ash nie ma z tym NIC wspólnego, rozumiesz?! Wbij to sobie do głowy!!
Zamrugałem, pocierając twarz dłonią.
- Nie wątpię, ale nie zdziw się, że następne akcje, o ile będą, uczepią się was obu. Sama się o to zamieszanie prosiłaś, latając za królewskim Strażnikiem jak napalona żebraczka spod bramy za psiarzem.
- Odpierdol się wreszcie od niego. Pomożesz mi albo nie, twój wybór - burknęła.
Przekląłem pod nosem i chwyciłem ją za ramię, przyciągając do siebie.
- Stąpasz po kruchym lodzie! - syknąłem. - Jestem w stanie wymienić czas twojego pobytu u tego złamasa, co do minuty, i to każdego dnia minionego miesiąca. A człowiek, który was ściga, nie zostawia po sobie żadnych śladów. Rozumiesz? Żadnych. Kimkolwiek jest, zarówno ja, ty, jak i twój książę z horroru jesteśmy przy nim bandą szczeniaków trącających nosami własne zadki.
Wyrwała mi się, o mało przy tym nie fikając do tyłu na trawkę. Ach, jak ja uwielbiałem numer z nagłym puszczaniem, niestety, ona już go za dobrze znała...
- Co masz na myśli, mówiąc "was"? - dociekała. - Dlaczego uważasz, że to się tyczy mnie i Asherotha? To ja zostałam otruta - podkreśliła, a w jej oczach dostrzegłem strach.
Zrobiło mi się jej żal. Nie dlatego, że chciała go ochronić. Dlatego, że był taki czas, w którym nie chroniła nikogo, prócz siebie. Wiedziałem, że w takowym czasie nic jej nie groziło. Z drugiej strony, ona nie potrafiła żyć w ten sposób. Dziewczyneczka z patologicznego domciu, smutne, ale prawdziwe.
Zsunąłem chustę z ust.
- Naith. Uważam cię za przyjaciółkę, niezależnie od tego, jak bardzo mnie wkurwiasz i jak często mam ochotę zarzucić ci, że twój wiek to tylko wypis na papierku - mówiłem ze słabym uśmiechem. - Wiem, co robisz i pilnuję, by nikt nie wbił ci noża w plecy, zwłaszcza, gdyby chciał to zaplanować.
- Nie potrzebuję tego.
- Z dzisiejszej rozmowy wynika co innego - zauważyłem ponuro. - Pilnowanie cię było proste, dopóki trzymałaś się z dala od Asheroth'a. Polityka nie jest moim kręgiem, powtarzałem to aż do, za przeproszeniem, twoich odruchów wymiotnych, ale to pewnie dlatego, że wtedy przechyliłaś za dużo. Gdyby tu chodziło tylko o ciebie, wiedziałbym o tym. Ale nie, ten skurwiel upatrzył sobie akurat was, bo podajecie mu się na talerzu - wyrzuciłem z siebie ze słyszalną irytacją. - A może na łóżku - dodałem, na powrót zakrywając usta wykrzywione w oznace rozbawienia. - Dowiem się czegoś, ale w tym czasie musisz być ostrożna.
- Nie jestem aż tak głupia, na jaką dla ciebie wyglądam - zażartowała.
Przewróciłem oczami i wygoniłem ją gestem dłoni, świadomy, że właśnie popełniłem ten sam błąd, co ona - dałem się wsadzić w bagno o nieznanej głębokości. Bo że ktoś wypełnił je gównem, to już wiedziałem. Bardzo sprytnie zaczęli tę zabawę, ale to niemożliwe, by nie popełnili żadnego błędu. Do każdej zabawy potrzeba zabawek. A jeśli ktoś w Yrs gra na słowa, to trzeba będzie znaleźć kapusia, który coś wydusi. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Ponownie zerknąłem na wielkie mury, przypominając sobie małą, niewinną dziewczynkę, którą nie tak dawno temu dziwiła niesprawiedliwość życiowa.
- Ciężko wytrzymać życiowe próby, co, mała? - zapytałem, chociaż byłem już jedyną osobą w okolicy. - Ciekawe, kto szybciej się złamie. Ty w Yrs, czy my, kiedy zaczną podstawiać nam świnie... zatrute świnie.
Upewniłem się, czy mam potrzebne mi do nadchodzącej pracy składniki, po czym szybkim krokiem wróciłem do niewielkiej chatki służącej mi za dom, w której podziemiu spędziłem długą noc poprzedzającą poszukiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz