sobota, 13 grudnia 2014

Od Manusa (do Jashy)

Wciąż lekko otępiały  klęczałem przy mojej zrozpaczonej i roztrzęsionej Jaszczureczce, rozciągniętej na podłodze wśród czerwieni i skrzących się kawałków szkła. Równie pięknie niepokojące były krople potu na jej wypranym ze zdrowych barw ciele. Z westchnieniem otarłem ściekającą również po mojej twarzy strużkę szkarłatnej mazi. Efekt mleka i zapewne niecodziennej pozycji spoczynku. Nie to jednak teraz mnie obchodziło na tyle, bym nie czuł coraz to większej troski nad moim kochaniem.
Co też najlepszego znów narobiła... Czyżby to wina stanu w jakim zastała salon?
Chybiłem oczywiście z tym podejrzeniem, bo przecież po prostu rozbudziłby mnie wtedy krzyk, którego na pewno bym nie przeoczył.
Ale to co ona wyszeptała błędnym zupełnie potokiem słów. 
Dzieciątko? Nasze dzieciątko? 
Przetarłem zmęczone oczy próbując ustalić co dokładnie usłyszałem, a wieść ta okazała się o wiele większym ciosem niż mogłem przypuszczać. Zawsze się wzbraniałem, bo bałem się, bałem najgorszego. Nie potrafiłem spojrzeć na Jashe w niektórych momentach bez chęci wyjawienia jej smutnej prawdy. Zarzekałem się więc, że nigdy więcej. Nigdy nie będę chciał, ani nawet próbował.... Nie sądziłem też, że.... Z trudem było mi to przyznać, ale traktowałem Jashe jak bezpieczne zapewnienie z zerem niespodzianek. Przynajmniej z tej strony.
- Kochanie? - Tak potwornie się myliłem, miałem tego żywy dowód przed nosem. Błąd, nie powinienem był oceniać, jak mogłem śmiać brać pod uwagę drugą szansę.
To było za dużo i ja. Ja dawno osiągnąłem już limit, który naginałem, okazałej to już nie raz nie dwa, ale starałem się blokować. To znów jednak zaczynało się lekko tlić.
- Tak mi przykro. Nie mam pojęcia jak ci pomóc. - Mój głos nawet nie brzmiał szczerze, to było okropne bezbarwne i puste. Z bezsilności po moich policzkach zaczęły spływać łzy, drugi już raz w tym dniu. Tym razem jednak nie odważyłbym się nawet na chwile pomyśleć o kryciu się w cieniu materiału, zresztą i tak nie miałem go na sobie, leżał tam gdzieś na dole, w kącie czy bogowie wiedzą jakim meblu. Byłem nagi i niech tak pozostanie i tak ukrywałem przed nią już za dużo.
Ułożyłem się obok niej chwytając za drżące dłonie. Nie zważałem na szkło, które przebijało skutecznie moją skórę, leżałem po prostu dalej nawet się nie krzywiąc.
- Przepraszam, nie umiem nawet pomóc. - Gdy to mówiłem widziałem jak jej ramiona lekko drżą, czułem jak ręka jej chcę uciec od mojej jak najdalej. Ja jednak nie dawałem jej się wydostać. Uparcie ściskałem mocniej bacząc jednak na to, by nie sprawić jej bólu.
- Chcesz pomóc? - Wychlipała, a ja jakby nic uniosłem się zerkając na jej spuchniętą od niekończących się łez twarzyczkę.
- Wyjdź proszę... To w zupełności wystarczy. - Dokończyła szybko nie pozwalając mi dojść do głosu. Urażony ponownie tą samą prośbą uwolniłem jej dłoń, natychmiast też ją zabrała, by trzymać blisko ciała. Zostałem sam, beznadziejny, bez pomysłu, planu, bezużyteczny i zrozpaczony.
- Nie, nie spełnię twojej prośby. - Uznałem krótko kończąc ten przewracający mi wnętrzności do góry nogami temat i przysunąłem się bliżej ciała dziewczyny, bogaty w kolejne nacięcie na ciele. Piekło, ale mało porównanie z skołowanie sercem, które nie wiedziało co począć z faktem kolejnej utraty szansy ojcostwa, założenia rodziny.
Pierwsza tak dzielnie tłumiona przeze mnie łza ścieka po policzku smagając jak kiedyś iskry jarzących się w mroku poranka zgliszczy. 
Oplotłem Jashe ramieniem, ale długo tak nie mogłem wysiedzieć wobec czego w końcu wyzwalając sensowne emocje siłą obróciłem w moją stronę oporną Jaszczureczkę, gładząc po twarzyczkę na uspokojenie. Choć gdyby tylko mogła poczęłaby mnie odganiać kąsając jak za dawnych lat.
I tym razem poczyniłem ryzyko, muskając jej usta swoimi, a po niewielkiej chwili i ją przekonałem do tego nieszczęśliwego pocałunku. Wpici w swe usta leżeliśmy tak bez sił w dywanie z rozsianego po pokoju szkła i ozdobnych wzorach z własnej krwi.
W końcu jednak wyswobodziliśmy nasze usta wzajemnie, choć ból zmieszany ze słodkością mógłby trwać wiecznie. Cieszyłem się natomiast tym, że ukoiłem w końcu choć trochę Jashe, jej oddech zdołał nawet się uspokoić.
Uniosłem się więc w końcu z tego popisowego pobojowiska strzepując pomniejsze kawałki szkła z ran na skórze bez problemu, były natomiast przypadki, przy których nie obejdzie się bez opatrunków i tak dalej. 
Pochyliłem się do Jashy ostrożnie biorąc w ramiona i przenosząc jak porcelanową laleczkę na posłanie łóżka. Przydałoby się jej w końcu pozwolić odpocząć po takim jakże niefortunnym dniu. Posłałem więc jedyną trzeźwą w tym domu służącą po miednicę ciepłej wody i szmatkę. Normalnie zrobił bym to sam ale nie chciałem z niej spuszczać oczu ani na chwile. 
Gdy w zamyśleniu oczekując na sługę oparłem się o posłanie łóżka poczułem mierzwiącą moje włosy słabo dłoń. Podniosłem spojrzenie zaciekawiony tą nagła zmianą.
Jasha leżała uśmiechając się do mnie lekko. 
- Coś nie tak z moimi włosami? - Spytałem odruchowo i uśmiechnąłem się. Był to chyba pierwszy w tym dniu uśmiech do mojej ukochanej... To niewybaczalny błąd, który pragnąłem naprawić jak najlepiej.
- Tak, są zbyt idealne. - Szepnęła łamiącym się głosem, znów płakała, ale tym razem inaczej... Jakby tak mimo wszystko się uśmiechała. Był to przedziwny mało mi znany grymas twarzy, ale dodał mi otuchy.
W tym właśnie też momencie otrzymałem zamówienie i od razu poczułem przemywać jej twarz, chciałem, by w końcu poczuła ciepło i nabrała rumieńców. Ubranie jednak przeszkadzało w dokładnym obmyciu jakiego właśnie chciałem dokonać.
- Obrazisz się jeśli dobiorę się do wiązań twojej spódnicy i całej reszty? Chce tylko, by było ci wygodnie obiecuje, nic więcej. - Uznałem unosząc porozumiewawczo ręce do góry.
- Na pewno tylko? - Zabrzmiała jak zrezygnowana i poczęła ze speszeniem przebierać palcami u nóg.
- Tak, tak przykro mi słońce moje, ale tylko tyle. - Wiem, że chciała po prostu rozpocząć luźną rozmowę, załagodzić panującą atmosferę. Ale miało to swoje granice.
Bez większych ceregieli więc po prostu, po krótkiej szamotanie i operacji namoczoną szmatką, Jasha leżała w końcu spokojnie w łóżku przykryta ciepłą kołdrą. Czysta i zadbana jak najlepiej umiałem. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło kazała mi swym pełnym błagania spojrzeniem ułożyć się koło siebie, bo przecież w samych spodniach mogłem złapać przeziębienie. Mocny argument, ale też po prostu znacznie bardziej kusząca propozycja dlatego też ostatecznie wylądowałem na posłaniu tuląc do siebie Jashe i ogrzewają ją swym ciałem, jak najlepiej było mi to dane.

Krzywiąc się obrócony plecami do sporego lustra  jeździłem dłońmi po ranach, niektórych ledwie przypominających zadrapanie innych już trochę bardziej na styl dzióbnięć, aż w końcu nie takiej sporej wielkości znów rozcięcia. Jedno natomiast na tyle wyjątkowe, by biec mi przez niemal całą długość tułowia było dla mnie niewytłumaczalne. Przez chwile zastanawiałem się czy to tak naprawdę mnie boli. Tak było i owszem, ale ból był stłumiony czymś innym, a była to Jasha. Spała spokojnie, nie krzywiła się nawet prze sen, ją zdążyłem opatrzyć wcześniej, to jedyne co mogłem zrobić nie byłem dobry w leczeniu, a niszczeniu, zabijaniu.
Nie dość, że problem tkwił w środku to ja sam mogłem jedynie nasłuchiwać jej jęków czujny na to, czy coś się znów nie stało. Chciałem przynajmniej teraz zostać i pilnować.
Wyjąłem w końcu z pierwszy odłamek szkła z rany na karku zrzucając go do miski pozostałych zakrwawionych szklistych odpadków z ran nas obojga. I tak raz za razem wpatrując się w spokojną nareszcie twarz Jashy, a raz znów w lustro. Operacja ta na samym sobie oczywiście trwała dłużej, ale cóż poradzić przynajmniej mogłem na spokojnie pomyśleć nad tym wszystkim ostatnio. 
No proszę, znów to samo uczucie pustki i strachu wtedy gdy zawiniłem zbyt wiele, by móc wciąż trwać w roli ojca i małżonka, którym nigdy prawnie nie byłem… Nigdy nie doszło z nią do stałego związku, w końcu jaki miało sens wiązanie się z nic nie znaczącym odpadkiem, który odnalazła żerując w górach.
Pewnej nocy po prostu nadepnęła na ramie nie do końca martwego trupa, który ledwo znalazł siłę, by zasyczeć z głuchego bólu. Dziwnym była jej miłość… Przytargała do swego domu chłopaka prawie nie do odratowania, nawet nakłoniła go do zamieszkania u niej. Isil, do tej pory nie rozumiałem jej, ani tego co prócz wdzięczności ślepo ciągnęło mnie do tej biedaczki, której przyniosłem dostatek, dom bez przeciekającego dachu… Ona zaś nie akceptowała tego co robiłem, a robiłem to dla niej.
Nie zaakceptowała też pomocy jakiej jej udzieliłem, a wręcz pragnęła tyko z szaleństwem w oczach zrozpaczonej matki zamordować. Szukałem więc dalej… Choć nie chciałem to znów coś ciągnęło za sznurki.
Goniłem za czymś co nie było zwykłą kobietą, ani też nie miała przeciętnych dla nich cech. Atakowała jak zwierze, gdy nie podobał jej się któryś z moich ruchów, a wszystkie nasze spotkania były jednym wielkim wyścigiem w fachu.
Pociągnąłem kolejny kawałek szczypiąc się w skórę i troszkę ją nadrywając w miejscu rozcięcia. 
Pamiętam te kolejną noc, która jakoś tak po prostu zmieniła to podejście, a może po prostu pokazała nam obojgu prawdę. Której później się bałem mając przed oczami wciąż nie znaczącą tak naprawdę dla mnie nic w porównaniu z Jashą, Isil, jej czas minął, oraz nigdy tak naprawdę nie nastąpił.
To Jasha była moją pierwszą szczerą nawet przed samym sobą, choć wciąż zduszoną miłością. Wobec tego tamtej nocy chyba tak naprawdę kochałem i w końcu zrobiłem coś co nie było kłamstwem.
Może powinienem się jednak cieszyć, że stało się to co miało się stać. Może to bogowie chcieli pokazać jak bardzo się myliłem. Ale byłem młody. Dalej też niezaprzeczalnie jestem oczywiście, chodzi jednak bardziej o to, że i głupi. 
Znów lekko szarpnąłem powracając do rzeczywistości i ze łzami w oczach podniosłem spojrzenie na Jashe odwróconą do mnie plecami oddychającą lekko i spokojnie. To dobrze.
Bawiąc się tymi odłamkami czułem się jak w dziecinnej układance, prostej, ale wciąż przewyższającej mój skromny intelekt. W końcu na podłogę opadła wolno pęseta, a ja kończyłem zszywanie najpokaźniejszej z ran.
I igła odleciała gdzieś w ciemność, a moje ciało przysłonił bandaż tak samo jak zrobiłem to z Jashą.
Teraz pasowaliśmy do siebie oboje bardziej niż nigdy wcześniej. Obłąkane, małe, mumijki, blade i zmęczone.
Zdecydowałem w końcu stojąc przez chwile przy łóżku, że jednak nigdzie się nie wybieram jak planowałem… Moje  kochane szczęście jest tu, właśnie na powrót obok niego się ułożyłem i objąłem ramieniem na co ona zareagował od razu układając się na białym materiale mojego bandaża. Uśmiech nie schodził mi z twarzy od pewnego już czasu, ale dopiero teraz to zauważyłem widząc nasze dobicie w lustrze. 
No tak w końcu stało się to na co zasługuje, byłem szczery i taki miałem zamiar pozostać… Czas pokaże, ale na pewno za cel wziąłem sobie ciężkie zadanie uleczenie jej ran. Wszystkich, jeśli to tylko będzie oczywiście możliwe, ale postaram się. Dałbym teraz wszystko, by spełnić jej marzenia.
Jej smutek kłuł mnie.
- Dziękuje, że jesteś. - Szepnąłem jej do uszka i pocałowałem w policzek. - Dziękuje, że się na mnie rzucałaś za każdym razem. I ja w końcu mogłem to zrobić choć ci nie przypadło to do gustu…
Gładziłem mruczącą przez sen Jaszczureczkę spoglądając w sufit, choć widziałem tylko mrok panujący w pomieszczeniu i nic więcej, świeca postawiona przy szafce zgasłą z chwilą, gdy znalazłem się w łóżku.
- Pamiętasz te pełną wyrzutu twarz tej staruchy? A raczej jej trupa? - Gadałem sam do siebie, rzadkie bo zwykle po prostu wymieniałem swoje poglądy we łbie. To co teraz robiłem było nie w moim stylu i pewnie szło mi beznadziejnie.
- Teraz  jednak sądzę, że dorobiliśmy się znacznie wygodniejszego łóżka. - Poczułem ruch na klatce piersiowej. 
Dziewczyna skrzywiła się, ale zaraz potem uwięziła mnie całego w mocnym uścisku. Pozostało mi chyba tylko zasnąć razem z nią…

<Jasha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz