Wciąż lekko otępiały klęczałem przy mojej
zrozpaczonej i roztrzęsionej Jaszczureczce, rozciągniętej na podłodze
wśród czerwieni i skrzących się kawałków szkła. Równie pięknie
niepokojące były krople potu na jej wypranym ze zdrowych barw ciele. Z
westchnieniem otarłem ściekającą również po mojej twarzy strużkę
szkarłatnej mazi. Efekt mleka i zapewne niecodziennej pozycji spoczynku.
Nie to jednak teraz mnie obchodziło na tyle, bym nie czuł coraz to
większej troski nad moim kochaniem.
Co też najlepszego znów narobiła... Czyżby to wina stanu w jakim zastała salon?
Chybiłem oczywiście z tym podejrzeniem, bo przecież po prostu rozbudziłby mnie wtedy krzyk, którego na pewno bym nie przeoczył.
Ale to co ona wyszeptała błędnym zupełnie potokiem słów.
Dzieciątko? Nasze dzieciątko?
Przetarłem
zmęczone oczy próbując ustalić co dokładnie usłyszałem, a wieść ta
okazała się o wiele większym ciosem niż mogłem przypuszczać. Zawsze się
wzbraniałem, bo bałem się, bałem najgorszego. Nie potrafiłem spojrzeć na
Jashe w niektórych momentach bez chęci wyjawienia jej smutnej prawdy.
Zarzekałem się więc, że nigdy więcej. Nigdy nie będę chciał, ani nawet
próbował.... Nie sądziłem też, że.... Z trudem było mi to przyznać, ale
traktowałem Jashe jak bezpieczne zapewnienie z zerem niespodzianek.
Przynajmniej z tej strony.
- Kochanie? - Tak potwornie się
myliłem, miałem tego żywy dowód przed nosem. Błąd, nie powinienem był
oceniać, jak mogłem śmiać brać pod uwagę drugą szansę.
To było
za dużo i ja. Ja dawno osiągnąłem już limit, który naginałem, okazałej
to już nie raz nie dwa, ale starałem się blokować. To znów jednak
zaczynało się lekko tlić.
- Tak mi przykro. Nie mam pojęcia
jak ci pomóc. - Mój głos nawet nie brzmiał szczerze, to było okropne
bezbarwne i puste. Z bezsilności po moich policzkach zaczęły spływać łzy,
drugi już raz w tym dniu. Tym razem jednak nie odważyłbym się nawet na
chwile pomyśleć o kryciu się w cieniu materiału, zresztą i tak nie
miałem go na sobie, leżał tam gdzieś na dole, w kącie czy bogowie wiedzą
jakim meblu. Byłem nagi i niech tak pozostanie i tak ukrywałem przed nią
już za dużo.
Ułożyłem się obok niej chwytając za drżące
dłonie. Nie zważałem na szkło, które przebijało skutecznie moją skórę,
leżałem po prostu dalej nawet się nie krzywiąc.
- Przepraszam, nie
umiem nawet pomóc. - Gdy to mówiłem widziałem jak jej ramiona lekko
drżą, czułem jak ręka jej chcę uciec od mojej jak najdalej. Ja jednak
nie dawałem jej się wydostać. Uparcie ściskałem mocniej bacząc jednak
na to, by nie sprawić jej bólu.
- Chcesz pomóc? - Wychlipała, a ja jakby nic uniosłem się zerkając na jej spuchniętą od niekończących się łez twarzyczkę.
-
Wyjdź proszę... To w zupełności wystarczy. - Dokończyła szybko nie
pozwalając mi dojść do głosu. Urażony ponownie tą samą prośbą uwolniłem
jej dłoń, natychmiast też ją zabrała, by trzymać blisko ciała. Zostałem
sam, beznadziejny, bez pomysłu, planu, bezużyteczny i zrozpaczony.
-
Nie, nie spełnię twojej prośby. - Uznałem krótko kończąc ten
przewracający mi wnętrzności do góry nogami temat i przysunąłem się bliżej
ciała dziewczyny, bogaty w kolejne nacięcie na ciele. Piekło, ale mało
porównanie z skołowanie sercem, które nie wiedziało co począć z faktem
kolejnej utraty szansy ojcostwa, założenia rodziny.
Pierwsza
tak dzielnie tłumiona przeze mnie łza ścieka po policzku smagając jak
kiedyś iskry jarzących się w mroku poranka zgliszczy.
Oplotłem
Jashe ramieniem, ale długo tak nie mogłem wysiedzieć wobec czego w
końcu wyzwalając sensowne emocje siłą obróciłem w moją stronę oporną Jaszczureczkę, gładząc po twarzyczkę na uspokojenie. Choć gdyby tylko
mogła poczęłaby mnie odganiać kąsając jak za dawnych lat.
I
tym razem poczyniłem ryzyko, muskając jej usta swoimi, a po niewielkiej
chwili i ją przekonałem do tego nieszczęśliwego pocałunku. Wpici w swe
usta leżeliśmy tak bez sił w dywanie z rozsianego po pokoju szkła i
ozdobnych wzorach z własnej krwi.
W końcu jednak
wyswobodziliśmy nasze usta wzajemnie, choć ból zmieszany ze słodkością
mógłby trwać wiecznie. Cieszyłem się natomiast tym, że ukoiłem w końcu
choć trochę Jashe, jej oddech zdołał nawet się uspokoić.
Uniosłem
się więc w końcu z tego popisowego pobojowiska strzepując pomniejsze
kawałki szkła z ran na skórze bez problemu, były natomiast przypadki,
przy których nie obejdzie się bez opatrunków i tak dalej.
Pochyliłem
się do Jashy ostrożnie biorąc w ramiona i przenosząc jak porcelanową
laleczkę na posłanie łóżka. Przydałoby się jej w końcu pozwolić
odpocząć po takim jakże niefortunnym dniu. Posłałem więc jedyną trzeźwą w
tym domu służącą po miednicę ciepłej wody i szmatkę. Normalnie zrobił
bym to sam ale nie chciałem z niej spuszczać oczu ani na chwile.
Gdy
w zamyśleniu oczekując na sługę oparłem się o posłanie łóżka poczułem
mierzwiącą moje włosy słabo dłoń. Podniosłem spojrzenie zaciekawiony tą
nagła zmianą.
Jasha leżała uśmiechając się do mnie lekko.
-
Coś nie tak z moimi włosami? - Spytałem odruchowo i uśmiechnąłem się.
Był to chyba pierwszy w tym dniu uśmiech do mojej ukochanej... To
niewybaczalny błąd, który pragnąłem naprawić jak najlepiej.
-
Tak, są zbyt idealne. - Szepnęła łamiącym się głosem, znów płakała, ale
tym razem inaczej... Jakby tak mimo wszystko się uśmiechała. Był to
przedziwny mało mi znany grymas twarzy, ale dodał mi otuchy.
W
tym właśnie też momencie otrzymałem zamówienie i od razu poczułem
przemywać jej twarz, chciałem, by w końcu poczuła ciepło i nabrała
rumieńców. Ubranie jednak przeszkadzało w dokładnym obmyciu jakiego
właśnie chciałem dokonać.
- Obrazisz się jeśli dobiorę się do
wiązań twojej spódnicy i całej reszty? Chce tylko, by było ci wygodnie
obiecuje, nic więcej. - Uznałem unosząc porozumiewawczo ręce do góry.
- Na pewno tylko? - Zabrzmiała jak zrezygnowana i poczęła ze speszeniem przebierać palcami u nóg.
-
Tak, tak przykro mi słońce moje, ale tylko tyle. - Wiem, że chciała po
prostu rozpocząć luźną rozmowę, załagodzić panującą atmosferę. Ale miało
to swoje granice.
Bez większych ceregieli więc po prostu, po
krótkiej szamotanie i operacji namoczoną szmatką, Jasha leżała w końcu
spokojnie w łóżku przykryta ciepłą kołdrą. Czysta i zadbana jak
najlepiej umiałem. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło kazała mi swym
pełnym błagania spojrzeniem ułożyć się koło siebie, bo przecież w samych
spodniach mogłem złapać przeziębienie. Mocny argument, ale też po prostu
znacznie bardziej kusząca propozycja dlatego też ostatecznie
wylądowałem na posłaniu tuląc do siebie Jashe i ogrzewają ją swym ciałem,
jak najlepiej było mi to dane.
Krzywiąc się
obrócony plecami do sporego lustra jeździłem dłońmi po ranach,
niektórych ledwie przypominających zadrapanie innych już trochę bardziej
na styl dzióbnięć, aż w końcu nie takiej sporej wielkości znów
rozcięcia. Jedno natomiast na tyle wyjątkowe, by biec mi przez niemal
całą długość tułowia było dla mnie niewytłumaczalne. Przez chwile
zastanawiałem się czy to tak naprawdę mnie boli. Tak było i owszem, ale
ból był stłumiony czymś innym, a była to Jasha. Spała spokojnie, nie
krzywiła się nawet prze sen, ją zdążyłem opatrzyć wcześniej, to jedyne
co mogłem zrobić nie byłem dobry w leczeniu, a niszczeniu, zabijaniu.
Nie
dość, że problem tkwił w środku to ja sam mogłem jedynie nasłuchiwać jej
jęków czujny na to, czy coś się znów nie stało. Chciałem przynajmniej
teraz zostać i pilnować.
Wyjąłem w końcu z pierwszy odłamek
szkła z rany na karku zrzucając go do miski pozostałych zakrwawionych
szklistych odpadków z ran nas obojga. I tak raz za razem wpatrując się w spokojną nareszcie twarz Jashy, a raz znów w lustro.
Operacja ta na samym sobie oczywiście trwała dłużej, ale cóż poradzić
przynajmniej mogłem na spokojnie pomyśleć nad tym wszystkim ostatnio.
No
proszę, znów to samo uczucie pustki i strachu wtedy gdy zawiniłem zbyt
wiele, by móc wciąż trwać w roli ojca i małżonka, którym nigdy prawnie
nie byłem… Nigdy nie doszło z nią do stałego związku, w końcu jaki miało
sens wiązanie się z nic nie znaczącym odpadkiem, który odnalazła żerując w
górach.
Pewnej nocy po prostu nadepnęła na ramie nie do końca
martwego trupa, który ledwo znalazł siłę, by zasyczeć z głuchego bólu.
Dziwnym była jej miłość… Przytargała do swego domu chłopaka prawie nie
do odratowania, nawet nakłoniła go do zamieszkania u niej. Isil, do tej
pory nie rozumiałem jej, ani tego co prócz wdzięczności ślepo ciągnęło
mnie do tej biedaczki, której przyniosłem dostatek, dom bez
przeciekającego dachu… Ona zaś nie akceptowała tego co robiłem, a
robiłem to dla niej.
Nie zaakceptowała też pomocy jakiej jej
udzieliłem, a wręcz pragnęła tyko z szaleństwem w oczach zrozpaczonej
matki zamordować. Szukałem więc dalej… Choć nie chciałem to znów coś
ciągnęło za sznurki.
Goniłem za czymś co nie było zwykłą
kobietą, ani też nie miała przeciętnych dla nich cech. Atakowała jak
zwierze, gdy nie podobał jej się któryś z moich ruchów, a wszystkie nasze
spotkania były jednym wielkim wyścigiem w fachu.
Pociągnąłem kolejny kawałek szczypiąc się w skórę i troszkę ją nadrywając w miejscu rozcięcia.
Pamiętam
te kolejną noc, która jakoś tak po prostu zmieniła to podejście, a może
po prostu pokazała nam obojgu prawdę. Której później się bałem mając
przed oczami wciąż nie znaczącą tak naprawdę dla mnie nic w porównaniu z
Jashą, Isil, jej czas minął, oraz nigdy tak naprawdę nie nastąpił.
To
Jasha była moją pierwszą szczerą nawet przed samym sobą, choć wciąż
zduszoną miłością. Wobec tego tamtej nocy chyba tak naprawdę kochałem i w
końcu zrobiłem coś co nie było kłamstwem.
Może powinienem się
jednak cieszyć, że stało się to co miało się stać. Może to bogowie
chcieli pokazać jak bardzo się myliłem. Ale byłem młody. Dalej też
niezaprzeczalnie jestem oczywiście, chodzi jednak bardziej o to, że i
głupi.
Znów lekko szarpnąłem powracając do rzeczywistości i
ze łzami w oczach podniosłem spojrzenie na Jashe odwróconą do mnie
plecami oddychającą lekko i spokojnie. To dobrze.
Bawiąc się
tymi odłamkami czułem się jak w dziecinnej układance, prostej, ale wciąż
przewyższającej mój skromny intelekt. W końcu na podłogę opadła wolno
pęseta, a ja kończyłem zszywanie najpokaźniejszej z ran.
I igła odleciała gdzieś w ciemność, a moje ciało przysłonił bandaż tak samo jak zrobiłem to z Jashą.
Teraz pasowaliśmy do siebie oboje bardziej niż nigdy wcześniej. Obłąkane, małe, mumijki, blade i zmęczone.
Zdecydowałem
w końcu stojąc przez chwile przy łóżku, że jednak nigdzie się nie
wybieram jak planowałem… Moje kochane szczęście jest tu, właśnie na
powrót obok niego się ułożyłem i objąłem ramieniem na co ona zareagował
od razu układając się na białym materiale mojego bandaża. Uśmiech nie
schodził mi z twarzy od pewnego już czasu, ale dopiero teraz to
zauważyłem widząc nasze dobicie w lustrze.
No tak w końcu
stało się to na co zasługuje, byłem szczery i taki miałem zamiar
pozostać… Czas pokaże, ale na pewno za cel wziąłem sobie ciężkie zadanie
uleczenie jej ran. Wszystkich, jeśli to tylko będzie oczywiście możliwe,
ale postaram się. Dałbym teraz wszystko, by spełnić jej marzenia.
Jej smutek kłuł mnie.
-
Dziękuje, że jesteś. - Szepnąłem jej do uszka i pocałowałem w policzek.
- Dziękuje, że się na mnie rzucałaś za każdym razem. I ja w końcu
mogłem to zrobić choć ci nie przypadło to do gustu…
Gładziłem
mruczącą przez sen Jaszczureczkę spoglądając w sufit, choć widziałem
tylko mrok panujący w pomieszczeniu i nic więcej, świeca postawiona przy
szafce zgasłą z chwilą, gdy znalazłem się w łóżku.
- Pamiętasz
te pełną wyrzutu twarz tej staruchy? A raczej jej trupa? - Gadałem sam
do siebie, rzadkie bo zwykle po prostu wymieniałem swoje poglądy we
łbie. To co teraz robiłem było nie w moim stylu i pewnie szło mi
beznadziejnie.
- Teraz jednak sądzę, że dorobiliśmy się znacznie wygodniejszego łóżka. - Poczułem ruch na klatce piersiowej.
Dziewczyna skrzywiła się, ale zaraz potem uwięziła mnie całego w mocnym uścisku. Pozostało mi chyba tylko zasnąć razem z nią…
<Jasha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz