Niechętnie wypuściłem Naitherell z objęć i równie niechętnie wróciłem do rezydencji. Po drodze zerknąłem jeszcze przez ramię, ostatni raz obrzucając ją uważnym spojrzeniem. Coś się zmieniło. Być może oboje za dużo powiedzieliśmy, za wiele rzeczy, które dusiliśmy w sobie, ale o dziwo nie było to bolesne, irytujące ani żenujące, jak mogłoby być. Wręcz przeciwnie. Sprawiło mi swego rodzaju ulgę to, że Naith wie teraz, że jest dla mnie kimś ważnym. Od długiego czasu naprawdę ważną osobą.
Po śmierci Marissy odsunąłem od siebie wszystkie ludzkie odruchy. Zająłem się pracą, tylko nią. Tylko obowiązkami kata i tropiciela. Sprawiając tym samym, że ludzi zaczęli się mnie jeszcze bardziej obawiać.
Gdy Quith podrósł na tyle, żeby można go było trenować zająłem się i nim. Pokazywałem jak świat może być okrutny i brutalny, chciałem za wszelką cenę obudzić w nim siłę, której miał potrzebować w życiu. Nawet jeżeli miał mnie za to nienawidzić, co z pewnością już się dawno stało, to nienawiść zdawała mi się lepsza i bezpieczniejsza niż obdarzenie kogoś zaufaniem tylko po to, by otrzymać cios w plecy.
Teraz jednak znów zacząłem darzyć kogoś zaufaniem. Znów czułem, zamiast myśleć, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że wybiegłem za nią całkiem bezbronny, podając jej się jak na tacy. Wyjście bez broni było dla mnie czymś nie do pomyślenia.
Szybko wszedłem do posiadłości. Zdezorientowany Atrius już na mnie czekał.
- Mów - rzuciłem, kierując się do sypialni.
Mężczyzna ruszył pospiesznie za mną.
- Strażnicy przyznali się do wpuszczenia do pałacu dwóch kobiet w czasie zbliżonym i podczas całej audiencji - wyjaśnił i podał mi ich krótki opis.
Jedną kartkę zgniotłem od razu z cichym warknięciem. Czy Naith choć raz nie mogła zrobić czegoś normalnie i legalnie? Miała wezwania, a mimo to zamiast go użyć wśliznęła się jak zwykle.
Druga notka opisywała młodą Kargijkę, która w podobny sposób jak i Naitherell urzekła swymi wdziękami strażnika.
- Przyprowadzić mi dziewczynę, karę dla strażników znasz - rzuciłem.
- Dwadzieścia starczy? - spytał.
Skinąłem.
Lubiłem pilnować porządku i karałem tych, którzy łamali zasady. Pierwszą karą były baty, drugą najczęściej śmierć.
- Dziewczyna jest już w lochach panie - oznajmił mój podkomendny.
- Zaraz z nią sobie porozmawiam.
Ubrałem się pospiesznie i tym razem nie omieszkałem przypiąć do pasa miecza i zestawu długich sztyletów.
W drodze do zamkowych lochów straciłem swój dobry dotąd humor. Zastąpiła go moja codzienna obojętność, przez większość uważana za oznakę bestialstwa. Bo przecież tylko bestia potrafiła łamać innym kości i drzeć z nich skórę bez jakichkolwiek emocji. Trudno było zrozumieć, że to było tym, kim byłem. Miałem wymierzać kary, miałem łamać ludzi jeśli to było konieczne. Nie twierdzę, że nie zdarzało mi się znajdować w tym przyjemności. Skłamałbym mówiąc, że nie lubię tego zajęcia. Nie robiłem tego jednak z pasją, nie byłem takim degeneratem jak uważano. Ale też nie miałem najmniejszej ochoty wyprowadzać nikogo z błędu.
Wszedłem do celi przesłuchań i usiadłem naprzeciw czarnowłosej dziewczyny. Wcześniej zdany mi został krótki raport, w którym znalazły się choćby takie informacje jak miejsce w którym złapali dziewczyną, jak i to, że miała sobie fiolkę z resztką jakiejś substancji, która z przyczyn wiadomych była badana.
Widać było, że dziewucha jest wystraszona. Od razu zdradzały ją oczy śledzące mnie bacznie, a przy tym nie mogące utrzymać się na jednym punkcie, czy choćby szybko unoszące się piersi, doskonale widoczne w mocno wydekoltowanej sukni.
- Co robiłaś w pałacu? - spytałem po prostu.
- Nic takiego - powiedziała siląc się na uśmiech. - Chciałam tylko dotrzymać towarzystwa kilku szlachetnie urodzonym panom. Tym się zajmuję. Umilam innym życie... Twoje, panie, też chętnie umilę...
Lekko zmieniła pozycję, tak, żeby jeszcze bardziej wyeksponować biust.
- Co robiłaś w pałacu i dla kogo pracujesz. Nie powtórzę pytania po raz trzeci - rzuciłem bezbarwnym tonem, spoglądając jej w oczy.
- Nic! Naprawdę! Nie zrobiłam nic złego i dla nikogo nie pracuję! - w jej głosie pobrzmiewała panika, a oczy starały się unikać mojego spojrzenia.
Wstałem i brutalnie chwyciłem ją za kark, jednocześnie poderwałem na równe nogi.
- Proszę ja naprawdę... - skomlała.
Nie słuchałem. Wywlokłem ją na środek sali i szarpnąłem jej skrępowane kajdanami nadgarstki, by przewiesić łączący je łańcuch przez hak wiszący na suficie. Uważałem przy tym na kiełki dziewczyny, którymi próbowała mnie dziabnąć, co niewątpliwie skończyłoby się dla mnie dość boleśnie.
Wymierzyłem jej solidny cios w twarz, po czym sięgnąłem po bat. Raz po raz wymierzałem jej ciosy, drąc na jej plecach zarówno materiał sukni, jak i jej ciało. Robiłem to dotąd, dopóki jej krzyk nie zmienił się w błagalny charkot, a krew spływająca z jej ran nie zrobiła solidnej kałuży.
Odłożyłem broń i znów podszedłem do niej. Chwyciłem w dłoń jej twarzyczkę i uniosłem, żeby na mnie spojrzała.
- Powiesz mi teraz co chcę wiedzieć, czy bawimy się dalej? - spytałem.
- Ja... - wycharczała, ale po chwili zamilkła.
Uniosłem dłoń, by znów ją uderzyć, ale zatrzymała mnie krzykiem.
- Jeśli ci powiem to ona mnie zabije - wyskomlała dziewczyna.
- Powiesz mi i tak. Od ciebie jednak zależy jak długo będę cię tłukł. Możemy to skończyć teraz, albo spędzimy razem jeszcze kilka godzin - powiedziałem po prostu. - Co to za "ona"?
- Nie wiem, przysięgam... - wycharczała. - Miałam... spotkać się z klientem... Ale zamiast niego była ta kobieta. Nie przedstawiła się, nie widziałam jej twarzy, było ciemno... Miała kaptur... Dała mi ten flakonik, powiedziała jak się dostać do pałacu i że będzie tam kobieta, blondynka... opisała mi ją, dokładnie. Kazała mi wlać zawartość flakonu do napoju i poprosić sługę, by jej go podał... Tylko tyle, tylko tyle... - zaszlochała.
Puściłem ją i wyprostowałem się. Wierzyłem jej. Nie miała powodu ukrywać więcej szczegółów. Poza tym, jeżeli ktoś chciał otruć Naith, czy kogokolwiek innego w pałacu, nie pokazałby swojej twarzy.
- Gdzie się spotkałyście? - zapytałem jeszcze.
Dziewczyna podała mi lokalizację budynku.
- Co się teraz ze mną stanie? - spytała żałośnie się we mnie wpatrując.
- To co czeka każdą kurwę, która nie widział gdzie jej miejsce - rzuciłem i odwróciłem się, by odejść.
- Nie błagam! Powiedziałam przecież...
- Zabrać ją - rzuciłem do strażnika, sam wyszedłem.
Atrius zjawił się obok jak to miał w zwyczaju.
- Chcę wiedzieć kto zrobił tę truciznę i czy ktokolwiek widział tę dziwkę i jej tajemniczą pracodawczynię. Zrozumiano?
- Tak, panie - mężczyzna wyprzedził mnie w pośpiechu.
Wróciłem do swojej rezydencji i zająłem się przeglądaniem kolejnych raportów, próbując coś w nich znaleźć. Nie udało mi się jednak.
Kolejny miesiąc życie toczyło się normalnym rytmem. Sprawa zakapturzonej trucicielki ie dawała mi spokoju, ale okazało się, że kimkolwiek była nie zostawiała po sobie śladów, zostało jedynie czekać i mieć nadzieję, że ewentualne kolejne próby spełzną na niczym jak i pierwsza. Dało mi to dodatkowy pretekst do trzymania Naith blisko siebie. Starałem się z resztą kraść jej jak najwięcej z jej cennego czasu z innych także przyczyn. Choćby takiej, że zwyczajnie łaknąłem jej towarzystwa, co kobieta niejednokrotnie komentowała we właściwy sobie sposób, chcąc mnie tym chyba zirytować, a budząc we mnie tylko rozbawienie. Z resztą nie broniła się jakoś szczególnie przed moim towarzystwem, co niezmiernie mnie cieszyło.
<Naith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz