- Jakiś ty śliczny - zaszczebiotałam, do wielkiego węża, który wił mi się po przedramieniu. Podrapałam go po łuskowatym łepku, uśmiechając się do niego i rozkoszując jego chłodną skórą. Zachichotałam, wyszczerzając kiełki. Rozdwojony jęzor gada łaskotał mnie.
Przerwał mi skowyt.
- Nie uczyli cię, że to niekulturalnie przerywać komuś pieszczoty? - warknęłam i podeszłam do tego buraka, który ośmielił się mi przerwać. - Jeżeli się nie zamkniesz, to będę musiała cię mało delikatnie potraktować.
Mężczyzna wyglądał nader malowniczo. Naprawdę! Cieszył moje oczka, jak mało co. No może wąż na moim ramieniu był piękniejszym widokiem. Jeszcze piękniejszym był mój blady ukochany. Jego rude włoski, w które uwielbiałam delikatnie wplatać palce, oczy, w których kochałam się przeglądać....
Dość, wróćmy do mężczyzny przede mną i tego jak pięknie komponował się z krwiści czerwonym gobelinem przywieszonym na ścianie. Przykuty do drewnianej belki sztyletami, które przebijały jego dłonie, ponad jego głową, wpół klęczał w tym co wydostało się z jego rozciętego podbrzusza. Zapach był może i odtrącający, ale jakoś mnie nie przeszkadzał. No i widok ziemistej cery mężczyzny, jego pokrwawionych ust, zlepionych włosów i wyprutych wnętrzności był przecież przecudny.
Wróciłam do gładzenia węża, który leżał mi teraz na ramionach. Tajpan ułożył łeb na moim ramieniu.
Znów usłyszałam nieprzyjemny jęk.
- Ostrzegałam - warknęłam. Z szuflady wyciągnęłam igłę, na którą nawleczona była dratwa i szybkim krokiem podeszłam do swojego eksponatu i zaczęłam zaszywać mu usta.
- Nie wierć się - syknęłam, kiedy zaczął wierzgać, ślizgając się na własnych jelitach.
Gdy skończyłam podeszłam do miednicy i zmyłam krew z dłoni. Następnie rozsiadłam się wygodnie w fotelu, powracając do gładzenia tajpana.
- Słodka cisza - wymruczałam, spoglądając na swą nową ozdobę, której oddech słabł coraz bardziej.
Ciekawie było oglądać taki rodzaj śmierci, nawet jeżeli przedstawienie trwało tylko trzy godziny, po czym moja zabaweczka zwiotczała i umilkła na wieki. Serduszko przestało mu bić, oddech ustał. Podeszłam wiec do niego i pogłaskałam go po policzku. Był zimny, całkiem zimny i całkiem cichy.... Taki piękny. Dziwne, bo za życie był iście wstrętny. Przerośnięta, spalona na słońcu, góra mięcha z kilkudniowym zarostem, cuchnąca piwskiem i tytoniem. Był głośny i śmierdział nie lepiej niż teraz.
- Pewnie spodobałbyś się mojemu ukochanemu. On też jest znawcą piękna - wyszeptałam do ucha zmarłego.
Kiedy jednak zaczęłam dłużej myśleć o moim ukochanym wyszarpnęłam sztylet z ciała trupa i rzuciłam nim w dzwonek na złotym łańcuszku, który wisiał przy drzwiach. Do komnaty pędem wpadła dziewucha, która padła od razu na kolana. Cała drżała.
- Posprzątać to ścierwo - rzuciłam i zamaszystym krokiem wyszłam.
- Gdzie on do cholery jest!? - darłam się, rzucając czym popadło.
Byłam wściekła. Jak on może? Jak może a tyle znikać? Co on sobie wyobraża? Tak zostawiać mnie. MNIE! A co jeśli coś mu się stanie? Dawno powinien wziąć swoje lekarstwa... Co jeśli nie wróci? Jak coś mu się już stało?
Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Myśl o tym, że mogłabym go stracić była okropna. Tak bardzo się tego bałam.
Wgramoliłam się an obita aksamitem sofę i zwinęłam w kłębek, płacząc w poduszkę.
<Manus? Cóż tam u Ciebie ukochany? Wrócisz do mnie? :(>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz