wtorek, 21 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Byłem wyspany, zadowolony, cholernie głodny, ale szczęśliwy. Szczególnie czując na sobie ciężar Carricka, który uwalił się na mojej klatce piersiowej jak na poduszce.
Leżałem tak chwilę, wpatrując się w niego. Musiałem jednak wstać, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty. Mus to jednak mus.
- Carrick, skarbie, muszę wstać - wyszeptałem, głaszcząc chłopaka po policzku. Ten w odpowiedzi warknął coś przez sen i zmarszczył nosek, Przez chwile wzmocnił uścisk, ale gdy delikatnie zacząłem wyplątywać się z jego uścisku, to zamruczał i przewrócił na drugi bok, zwracając mi wolność.
Wstałem powoli. Nie chciałem go budzić. Mógł jeszcze przecież pospać. Ubrałem się szybko i zostawiłem na stole kartkę dla Carricka. Napisałem, że jadę po Kerenzę, Mor i maluchy i niedługo wszyscy się zjawimy.
Wyszedłem lekkim krokiem, kierując się do wozu. Zaprzęgłem konie i pojechałem domu Kerenzy. Ledwie się zbliżyłem, a usłyszałem głośny płacz. 
- Ojć słyszę, że Irulana daje koncert - jęknąłem, wchodząc do środka. 
- Witaj Tanith - przywitała się Mor, słabym głosem. - Mała ma chyba kolkę. Nie możemy sobie dać już z nią rady... Majra też jest niespokojna - energiczniej zakołysała w ramionach drugą dziewczynkę, która zaczęła z lekka kwilić. 
- Pomogę - zaoferowałem i podszedłem do Kerenzy, która ledwo siedziała na bujanym fotelu. Wyglądała na naprawdę zmęczoną.
Wziąłem małą na ręce i przyłożyłem palce do jej brzuska. Dziecko od razu się uspokoiło i spojrzało na mnie swoimi wielgachnymi, ciemnymi oczętami.
- No już już maluchu, dobrze będzie, a teraz śpij już, śpij - zacząłem ją kołysać, z wolna chodząc w tę i z powrotem.
Obie kobiety odetchnęły z ulgą.
- Pakujcie się - powiedziałem prosto z mostu. Nie przyjąłbym oczywiście odpowiedzi odmownej.
- Pakować? - zdziwiła się Morwen.
- Tak. Zabieram was wszystkie do Yrs - rzuciłem.
- Do Yrs? Ale... jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała Kerenza. - Tu mamy dom... mimo wszystko.
- Mam w Yrs posiadłość. Spokojnie się pomieścicie. Tam... tam się wami jakoś zajmę. Carrick też nie chciałby przecież się z wami rozstać, a ja was tu zwyczajnie nie zostawię. Więc natychmiast ładować do kufra co potrzebne i ruszamy jak najszybciej.
Obie wyglądały na zaskoczone, ale po chwili wymieniły się uśmiechami. Pędem ruszyły, żeby pozbierać wszystko, co było na tyle cenne, by warto to było zabrać. Wkrótce w kufrach były ubrania, koce, kilka skór zaniosłem na sam wóz, żeby maluchy nie zmarzły, a Kerenza ściskała w garści sakiewkę, w której pobrząkiwało kilka monet.
Załadowałem dziewczyny na wóz i ruszyłem z powrotem po mojego śpiocha.
Zeskoczyłem z wozu, z zamiarem wejścia do chaty, gdy drzwi otworzyły się i wypad przez nie Carrick. Coś pomamrotał i rzucił się w moim kierunku. Jego łapki wylądowały centralnie na moim tyłku.
- No bardzo jestem zadowolony z takiego powitania, ale.. wiesz. Twoja mama patrzy... - zaśmiałem się, pomagając mu wstać.
- Nie lubię jak cię ktoś dotyka - burknął. - Ktoś inny niż ja. 
- Dalej się złościsz? - spytałem, mając na myśli Morwen. Zastanawiałem się przy tym, czy Kerenza o tym wie... Jakoś miałem nadzieję, że nie, bo nie chciałem wyjść w jej oczach na skończonego skurwiela, nie, żebym nie miał na niego zadatków...
- Mniejsza. Pozbieram nasze rzeczy. Ty się ubierz, bo zmarzniesz. - rzuciłem i pociągnąłem go za sobą. W środku podałem mu koszule i kurtkę. Sam zabrałem się za błyskawiczne zbieranie wszystkiego co potrzebne. Chciałem już opuścić Makhę.
- Możemy już jechać? - spytałem Carricka, który stał i rozglądał się błędnym wzrokiem. - Dobrze się czujesz? - zapytałem, przykładając mu dłoń do czoła. Nie miał gorączki, był tylko jakiś słaby. - Kac, co? - zaśmiałem się.
Znów pociągnąłem go za sobą, pomogłem usadowić się wygodnie na wozie, sam wskoczyłem na wóz i trzepnąłem lejcami, zmuszając konie do ruchu.

<Carrick?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz