wtorek, 28 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Carrick zaczął się pode mną wiercić, a jego dłonie niby to przypadkiem co chwilę lądowały na moim tyłku. Uśmiechnąłem się na to, ale dalej zwyczajnie go tuliłem. Kiedy westchnął, znów lekko zmieniając pozycję, lekko się uniosłem.
- Gorąco ci? - spytałem z minką niewiniątka.
- Nie... To znaczy... - męczył się biedny, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. 
Carrick sapnął gniewnie i przyciągnął mnie do siebie, odnajdując moje usta.
Z ochotą oddałem pocałunek. Zaśmiałem się delikatnie, gdy chłopak mocno przyciągnął moje biodra do siebie, ściskając przy tym moje pośladki.
- Widzę, że coś nie możesz się odkleić od tylnych partii mojego ciała - wymruczałem i w pośpiechu pozbawiłem go odzieży. 
Wkrótce całowałem i pieściłem jego gorące, nagie ciało, a on pięknie odwdzięczał mi się tym samym. 
To było szczerze dziwne, jak bardzo tego chłopaka kochałem. Jak wiele radości mi sprawiała jego bliskość. Przeważnie nie wytrzymywałem z jedną osobą zbyt długo. Zaspokajałem ciekawość i tyle... Tak, wiem, że to była moja ogromna wada, ale nie umiałem nic na to poradzić. Coś, lub też ktoś, mnie ciekawiło, próbowałem tego i odchodziłem zadowolony.Nie potrzebowałem przeważnie powtórki z rozrywki,a teraz było zupełnie inaczej. Chciałem Carricka za każdym razem i zawsze tak samo mocno. 

Leżałem z zamkniętymi oczyma, wsłuchując się w rytmiczne uderzenia serca Carricka. Oddech chłopaka wreszcie także zwolnił i nabrał spokojnego rytmu. 
- Skarbku...? - wyszeptałem mu do ucha, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Mój kochaś spał słodziutko, zmęczony trudami podróży i naszymi harcami. Ja natomiast nie potrafiłem zasnąć. To co poczuliśmy prze karczmą, słowa właścicielki... To mnie niepokoiło i nie umiałem sobie wybić tego ze łba. Znacie to uczucie, kiedy wchodzicie do ciemnego lasu, nie widzicie co na was czyha w mroku, ale po prostu wiecie, że w krzakach siedzi coś, co wam się natarczywie przygląda? Coś czego nie mielibyście ochoty spotkać nawet za dnia. Ja tak się właśnie czułem. dosłownie czułem czyjeś ślepia wpatrzone we mnie i nie tylko we mnie. 
Ostrożnie wstałem, tłumiąc jęk, który chciał wydostać się z mojego gardła, gdy wstawałem. Tylne partie ciała miałem z lekka obolałe, ale tym razem było to za obopólna zgodą, więc nie narzekałem, no i pięknie to sobie na Carricku odbiłem... Ale to nie ważne...
Zniknąłem tak, jak tylko aj to potrafię, całkowicie. Rozejrzałem się po pokoju, po czym wymknąłem ostrożnie. Jak duch przemknąłem do pokoju, który zajmowały Kerenza, Mor i maluchy. Spojrzałem na śpiące na wąskich łózkach kobiety. były całkiem spokojne, choć widać była, że Kerenza była zmęczona podróżą i opieką nad Irulaną i Majrą.
Maluszki spały ślicznie w kołysce, wniesionej tu przez właścicielkę karczmy. Wyglądały przesłodko, przytulone do siebie, z lekko rozchylonymi pyszczkami. Takie spokojniutkie. Mógłbym tu chyba stać do rana wpatrzony w nie.
I tu się jeszcze rozejrzałem, ale nie znalazłem niczego. Wróciłem więc do pokoju, który dzieliłem z Carrickiem i wlazłem pod kołdrę, układając się tuż, za obróconym w stronę ściany chłopakiem i przylegając do niego mocno. mieściliśmy się ledwie, ale nawet mi to odpowiadało, ta bliskość...
Próbowałem zasnąć, ale całą noc nie byłem w stanie zmrużyć oka.

Rankiem zwlokłem się z łózka w dość nieciekawym stanie. Byłem zmęczony, poddenerwowany i chciałem jak najszybciej ruszać dalej. Ubrałem się pospiesznie, obudziłem Carricka i ruszyłem do pokoju kobiet. Na szczęście Kerenza już wstała, bo maluchy były głodne. My też szybko zjebliśmy śniadanie i ruszyliśmy w dalsza drogę.
Sama podróż dłużyła mi się niemiłosiernie, nawet mimo tego, że Carri siedział ze mną cały czas. Z ledwością powstrzymywałem się, żeby popędzić konie do pół galopu, co nie byłoby zbyt mądre, ani tym bardziej bezpieczne dla niemowląt, które przecież w ramionach kobiet, znajdowały się pod moja opieką.
Przed zmrokiem musieliśmy się zatrzymać w niedużym zajeździe. Nie było to zbyt przyjemne miejsce, ale cóż. Przynajmniej był dach nad głową i tym razem udało mi się załapać nieco snu.

Do Yrs dotarliśmy po kolejnym dniu jazdy. Trudno mi opisać ulgę, którą poczułem, gdy ujrzałem mury miasta jeszcze przed zachodem słońca. Wszyscy mieli już dość tej całodziennej jazdy. Maluchy marudziły okropnie, nawet Majra popłakiwała i machała łapkami.
- Zaraz będziemy w domu - powiedziałem i wjechałem do miasta nie zważając na przechodniów, którzy uciekali na boki.
Kiedy stanąłem pod swoją rezydencją byłem już całkiem szczęśliwy.
- Tu mieszkasz? - zapytała Morwen, spoglądając na sporych rozmiarów domiszcze z ogrodem. 
Rezydencja liczyła sobie dziesięć sypialni, łaźnię i mniejsze łazienki, bibliotekę, pracownię, z której nie korzystałem praktycznie wcale, jak i ze swojej sypialni i reszty domu, ale to szczegół, ogromną jadalnię i jeszcze większą kuchnię. Ogród też był sporawy i zadbany. Szczerze to nie miałem pojęcia po co kupiłem to miejsce, ale jak już to zrobiłem to i służba się znalazła, a konkretniej starsze małżeństwo i ich dwie córki. Mężczyzna dbał o ogród, kobiety o dom.
- Tak, to mój, a teraz i wasz dom - stwierdziłem z uśmiechem.
- Pan Tanith - usłyszałem. To Onnar wyszedł mi naprzeciw, wraz z Falrią, starszą córką. - Długo tu pana nie było. Jak widzę ma pan gości... Falri, powiedz matce, żeby przygotowała pokoje i kolację.
- Już ojcze - skinęła dziewczyna i pognała do domu.
- To nie tyle goście, co nowi mieszkańcy domu - wyjaśniłem.
Onnar uniósł lekko brwi, ale nie odezwał się więcej. Był mądrym człowiekiem, dobrym, nie pakował się w nie swoje sprawy, za to robił doskonale to, za co mu płaciłem. Wiedziałem, że on i jego żona zaopiekują się Kerenzą, Morwen i maleństwami.
- Zostawiam wszystko an twojej głowie, jeśli to nie kłopot - zwróciłem się do służącego.
- Oczywiście wszystkim się zajmę - mężczyzna pomógł mi znieść z wozu kufer, a gospodyni i Falria pomogły kobietom. Ja natomiast zbierałem się na powrót do wyjścia.
- Dokąd idziesz? - zapytał mnie Carrick, łapiąc za rękaw koszuli.
- Musze się zobaczyć z Wielkim Mędrcem... Sam wiesz z resztą... - wyjaśniłem.
- Na długo... znikniesz? - zapytał i zwiesił głowę.
- Niedługo się znów pokarzę, a wtedy od razu do was zajrzę, dobrze? A teraz odpocznijcie, pomóż matce i siostrom... I nie martw się - uśmiechnąłem się do niego i pogłaskałem go po policzku.
Carrick westchnął ciężko. Wyglądał na przybitego.
- Niedługo wrócę, obiecuję - powiedziałem przyciągając go do siebie i tuląc. - A teraz muszę już iść.
Wyszedłem z rezydencji, wsiadłem ostatkiem sił na Ruth'Rę, która została wyprzęgnięta z wozu i popędziłem do domu Mędrca.

<Carrick?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz