niedziela, 28 września 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Sunąłem po błotnistej ścieżynce miętoląc w dłoniach to co wypatrzyłem po drodze do domu, popędziłem mniej więcej tam gdzie wcześniej szukałem ziółek wszelkiej maści, w sumie to co zebrałem było prawie, że na ślepo, prawie… A dlaczego? Nie chodziło tu o to, że nie znałem tego nazwy, próbowałem doszukać się zamienników, bo powiedzmy szczerze nie są to rejony gdzie rośnie wszystko i wszędzie na pęczki.
Nie było to też łatwe bo minęło sporo czasu kiedy to ostatnio bawiłem się za garami, właściwie koło dziesięciu lat już będzie. Mogłem spokojnie zapomnieć, choćby i dlatego, że sam już nie odczuwałem potrzeby ani pociągu do przyrządzania czegokolwiek. Proste spojrzenia na świat udziela się chyba tu każdemu po nawet dłuższym czasie. Skaczący królik przecież był już od razu gotowy do posiłku, tylko czasami kłaki wchodziły miedzy zęby, cóż chyba jedyny mankament takiej diety. A tak a propos królików.
Przystanąłem na chwilkę dostrzegając przecinającego mi drogę młodziaka, niesamowitą puszystą kulkę. Skrzywiłem się trochę wyobrażając sobie jak bardzo kłopotliwe byłoby wygrzebanie tego spomiędzy zębów, ale że nie to teraz miałem w zamiarze to ucieszyłem się i zaraz potem w jednej dłoni ściskałem wesoło kępkę zielonego, a w drugiej dyndałem zwierzaczkiem z poderżniętym gardziołkiem.
W końcu pchnąłem drzwi biodrem i zaraz po chwili przytrzymałem je butem w ostatniej chwili przed uderzeniem o ścinę. Tanith spał wtulony rozkosznie w poduszkę, jak tak się zastanowić po raz pierwszy miałem okazje obserwować go w fazie tak błogiego snu, wręcz nie mogłem oczu oderwać od tej jego rozczochranej czuprynki i ogólnie dziwnie rozwalonego ciała na całej szerokości łóżka.
Odłożyłem moje zdobycze ze spacerku gapiąc się jak w transie w stronę łóżka i tam też się pokierowałem pod pretekstem naciągnięcia na rudzielca kołdry, pomimo tego, że się trząsł z zimna jego kocyki i cała reszta została przez niego skopana na ziemie obok łóżka. Otuliłem go więc szczelnie całując w policzek na co ten coś zamruczał i przewrócił się na drugi bok tyłem do mnie. Ależ wybredny.
- No nic.. - Westchnąłem wracając do przygotowywania potrawy, która miejmy nadzieje wyjdzie mi z oczekiwanym przeze mnie choć w pewnym stopniu efektem.
Zgarnąłem z rogu pokoju gar sporej wielkość zwykle używany do zagotowywania wody, w sumie od samych początków jego działalność więc dziś czeka go dziwaczna odmiana.
Dawno nie bawiłem się w oddzielanie dokładnie mięsa od skóry oraz kość, a przynajmniej z taką dokładnością, a do tego rękoma.
Właściwie ten u kogo otrzymywałem nauki nie pozwalał mi na takie bajeczne ekscesy, byłem ponoć za młody na czynienie takich rzeczy. Teraz nie robiło mi to w sumie różnicy... Flaki gorsze już się widywało, z czego dumny już tak bardzo nie jestem, wręcz ani trochę.
Uwiesiłem gar na palenisku, dodatkowym plusem tego co za chwile miało tu mieć miejsce był fakt, że mogło stać się dość parno, co chyba znaczyło dość dużo dla biedaka, który mimo opatulenia wysoce zimową wersją posłanka dygotał i szczękał zębami jak oszalały.
Na krojenie mięsa, czy też cebuli, czegokolwiek co było do posiekania poświęciłem mój krótki sztylet. W sumie jakby się uprzeć nóż z niego byłby niczego sobie.
Z początku mieszałem ze sobą wszystko ręcznie w misce, aż dziw, że miało to przypominać w późniejszym efekcie gulasz. Mięso było żylaste i twarde, a jednocześnie wszystko było jeszcze suche co bardzo kontrastowało z kolei z całokształtem zamysłu. Niezrażony jednak wrzuciłem zawartość miski do nagrzanego wnętrza kociołka, długo mieszałem dorzucając jeszcze wszystko co wydawało mi się odpowiednie, świeżo zebrane z tej mojej krajoznawczej wycieczki...
Sterczałem z przekrzywionym i pełnym zastanowienia łebkiem nad miską parującego dania, naprawdę nie było źle, kawałki mięsa rozpadały się gdy nakładałem je łyżką z gara do drewnianego naczynia, a to chyba dobrze wróżyło dla zapewne nie mającego siły rzuć w dużym nakładzie Tanith'a. Wesoło więc poczłapałem do niego z miską ciekawy zdania i reakcji na danie z pod mojej ręki, które uwierzcie naprawdę nie wyglądało źle!
Przysiadłem z początku na łóżku i odłożyłem porcje po czy szturchnąłem lekko jego ramie, nie zareagował więc nachyliłem się nad nim z uśmiechem po czym szepnąłem mu do ucha.
- Ożyjesz trupku? Czy ci pomóc? - Poruszył się niespokojnie po-czym otworzył lśniące oczy z rumieńcem na twarzy i spojrzał na mnie pytająco, jakby też z wyrzutem, że go budzę, ale humor mu się znaczenie poprawił gdy zobaczył jak blisko niego się znajduje.
- Pozwolisz, że cię nakarmię? - Spytałem podsuwając mu pod nos dymiącą miskę na co ten patrzył się na nią uważnie coraz bardziej zmieszany.
- Gwarantuje, że nie doprowadzi cię to do gorszego stanu niż, w którym obecnie się znajdujesz. - Mrugnąłem rozbawiony jego strachem, czy jednak nie winnem czuć się urażony? No cóż w każdym razie miałem nadzieję, że mi zaufa.
- A nie mógł bym tak sam... - Zaczął słabo, a ja pokręciłem głową ze smutkiem.
- Obawiam się że... - Zamruczałem układając się na nim tak by nie mógł się wyrwać.
- Musisz to przecierpieć. - Obdarzyłem go słodkim uśmiechem i nabrałem na łyżkę sporą porcje dania celując w usta Tanith'a, nie protestował, nie miał siły ani ochoty. 
Przełknął głośno, czyżby coś było nie tak? Zrobiłem smutną minkę, ale gdy dostrzegłem ściekający mu po brodzie sos od razu z wielką przyjemnością zlizałem mu to z twarzy.
Można by uznać, że na nim leżałem wymachując łyżką i co jakiś czas zlizując plamki z jego twarzy. Koniec końców jednak moje usta odnalazły jego, wtuleni w siebie ułożyliśmy się na łóżku, objąłem go tak by zapewnić jak najwięcej ciepła.
- Jesteś taki przyjemny i cieplutki w dotyku. - Rozmarzył się Tanith gładząc mnie po policzku. Uśmiechnąłem się i mrużąc oczy przytrzymałem przy sobie jego dłoń.
- Ciesze si,ę że jestem w stanie jakoś pomóc. - Szepnąłem podnosząc się z łóżka, może i byłem dość ciepły dla skostniałego Tanith'a, ale nawet ja czasem potrzebuje czegoś więcej prócz gatek na dupie. Spojrzałem w stronę już wcześniej otwieranego przeze mnie kuferka, nabrałem zdecydowanej ochoty na dokładniejsze zapoznanie się z jego wnętrzem.
- Nie podglądaj. - Skarciłem go niby to zawstydzony gdy ten powędrował za mną spojrzeniem.
- Niespodzianka bo twój piesek ma zamiar ubrać się jak człowiek. - Zaśmiałem się szczerze, bo to była prawda najprawdziwsza. Większość mojego życia przebalowałem w samych portach, może czas na zmiany? Wielokrotnie zresztą już proponowane przez Mor, czyżby goła klatka piersiowa wyszła z mody? W tych stronach, raczej wątpię ale czemu nie? Warto spróbować.
Wygrzebałem z czeluści owej skrzynki naprawdę podejrzenie, że przedmioty, w moich rękach przez chwile znalazła się jedna z wielu sukienek mojej siostry i nw czemu, ale przez moment wahałem się czy jej nie włożyć i zatoczyć parę piruetów... Pokręciłem jednak głową rozwiewając ten niedorzeczny pomysł. Gdy jednak wpadłem na gorset, którego nigdy nie wiedziałem jak zapinać ani zakładać, nie mogłem się powstrzymać.
Miałem ubrać zwykłą koszule i tyle, jednak oczywiście ja koniec końców wylądowałem na środku chaty przyodziany we wzorzysty gorset. Dodawało to mi męskości jak nic, cóż z tego, że był tak nieporadnie zapięty. Spojrzałem na Tanith'a i obróciłam się w miejscu po czym podpierając się w biodrach stanąłem wyczekując opinii.
- Jak bardzo wyglądam jak debil? A może wolał byś kieckę?

<Tanith? Pomóż wybrać! Pooosz.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz