sobota, 17 stycznia 2015

Od Manusa (do Jashy)

Spojrzałem na Jashe jak otępiały, a jej słowa ledwo do mnie docierały. Czułem tylko lekki ból, pieczenie, w okolicach łopatek, idące w dół i w dół… Przyjemne mrowienie, a zaraz potem zadygotałem pochylając głowę i piorąc głęboki wdech. Dawno czegoś takiego nie czułem.
- Manus? - Złapano mnie za ramie i potrząśnięto, później i moją dłoń zamknięto w mocnym, ale czułym uścisku.
Sapiąc, uniosłem się lekko, spod gdzieniegdzie pozlepianych potem wilgotnych włosów opadających na moją twarz, tworząc maskę obłąkania. Podkreślającą dzikość mojego otępiałego spojrzenia.
Gdy zobaczyłem łzy, perlące się w oczach Jashy natychmiast zareagowałem gładząc ją po policzku i czule do siebie tuląc.
- Nie, obejdzie się i bez opatrunków, to tylko draśnięcia kochanie. - Wyszeptałem, mój głos ledwie jednak docierał do mnie, a co dopiero do niej, ale przytaknęła lekko głową opierając policzek o moją szyje. Cichutko łkała. 
- Tylko draśnięcia… - Powtarzała pragnąc uwierzyć w moje słowa. Poczułem też jak głodzi ostrożnie moją podrażnioną skore, niekiedy natykając się na świeże wciąż plamiące rany. Przymknąłem oczy z cichym warknięciem. Był to jednak nie ostrzegawczy, a przywracający mnie do rzeczywistości  dźwięk. Próbowałem się bowiem wydostać z odrętwienia i obezwładniającej przyjemność odczucia bólu zadanego przez dłonie, które kochałem w ich nieprzewidywalności, bezwzględności bez cienia zawahania w stosunku do swych ofiar.
Musiałem odpędzić myśli o chęci pozostaniu jedną z nich na ten wieczór, a może nawet i na czas dłuższy.
Jashce złamałoby to serce, nienawidziła widoku mojej krwi, winiła za krzywdy moje siebie… W innym przypadku po prostu siekała cokolwiek odważyło mi się zadać jakikolwiek cios.
Ale nigdy nie odważyłbym się jej poprosić, by sprawiała mi te przyjemność właśnie bólem. Nie wyobrażałem sobie jej reakcji i nie byłem pewny czy pragnąłbym się kiedykolwiek z nią zapoznać.
- Tak, dokładnie, a teraz skarbie zaszczyć mnie proszę swą bliskością podczas snu. - Wymamrotałem skubiąc lekko jej uszko, na co odruchowo odpowiedziała mi warknięciem, ale w mgnieniu oka się zreflektowała i zarumieniał grzecznie układając się w moich objęciach na pościeli. Przymknęła zupełnie rozluźniona oczy, a jej oddech powoli zwalniał… Powinienem był iść w jej ślady. 
Przyglądałem się jej chwilami uważniej, chwilami zajmowałem się gładzeniem wolną dłonią jej ciała. Zgrabnych bioder, brzuszka, gdy doszedłem do piersi, Jasha mruknęła przeciągle przez półsen po czym przewracając się w moją stronę z lekko przymkniętymi oczyma ułożonymi słodko na rękach. Jej ciało było teraz słodko skulone, a ona spoglądając mi prosto w oczy z dezaprobatą kręciła główką.
Przyłapałem się na tym, że wciąż trzymam dłoń na jednej z jej piersi, na co ta ostrzegawczo kłapnęła kiełkami.
Uśmiechnąłem się i ścisnąłem ciut, pieszcząc ją w dłoni. 
- Nieposłuszny chłopiec. - Syknęła niemal wijąc się powoli bliżej w moją stronę podgryzając moją skórę niby tylko zaczepnie, ale mnie to jak najbardziej ekscytowało. Jednak nie, to nie było w porządku.
- Niegrzeczny dzieciak przeprasza i obiecuje poprawę. Uśmiechnąłem się znów do niej, ale tym razem bledziej, chwyciłem za dłoń. Tym razem i ja przymknąłem oczy trwając wraz z Jashą w ciągłym uścisku.


Siedziałem sobie spokojnie strugając sztyletem bezwiednie w kawałku drewna. Byłem zły, napięty i gdy podszedł do mnie mały chłopiec stając naprzeciw skłonny nawet byłem go nie zauważyć.
- Znów się pokłóciłeś z mamą prawda? - Spytał nagle ze smutkiem w głosiku malec.
Spojrzałem na niego z uniesioną jedną brwią. Jak to jest, że dzieci zawsze wiedzą co w trawie piszczy, a może nawet aż za dużo… 
- Ale nie zostawisz jej praw… - Położyłem lekko palec na jego ustach darząc go ciepłym uśmiechem po czym czochrając po idealnie ułożonych przez jego matkę lokach, choć teraz już nie tak ułożonych. 
Były jasne, na pewno nie powiedziałbym w żadnym wypadku, ze były rude. Shannon, bo tak miał na imię mój syn wobec zarządzenia Isil. Był w każdym calu podobny do matki, można by rzec, iż był jej męskim jeszcze nie w pełni rozwiniętym odpowiednikiem. No jasne… Zawsze to ja będę odstawać od własnej rodziny. Rutyna.
- Nie zaprzątaj sobie tym główki mądralo. Skąd w ogóle ten pomysł? - Rzuciłem niby z wyrzutem na co chłopiec skrzywił się nieznacznie i spojrzał w dół na kawałek drewna. Również tak poczyniłem.
Nieszczęsny kawałek był dość zarysowany i wyniszczony, a na środku samym ziała w nim sporawa dziura.
Gdy odkładając niedbale scyzoryk na ławkę stojącą pod domem, chwyciłem oburącz drewienko bez problemu przełamałem je na pół z głośnym trzaskiem. Shannon milczał przyglądając mi się posępnie spod swojej złocistej grzywki. Tą miną przypomniał mi zawsze mnie, to akurat było pewne bo nienawidziłem gdy tak robił.
- Zawsze to robisz gdy coś się miedzy tobą, a… - Znów mu przerwałem. Nienawidziłem gdy mój własny dzieciak uświadamiał mnie w fakcie, iż moje małżeństwo nie miało sensu. Zdążyłem zauważyć…
Ale miałem dzieci, a Isil mimo wszystko wciąż kochałem. Naprawdę kochałem choć ona nie potrafiła już tego dostrzec pod skorupą jaką sobie zmajstrowałem gdy tylko wziąłem te felerną robotę.
“Nie poznaje cię!” - Krzyczy zawsze to samo, mogła by sobie już dać na wstrzymanie, zrozumiałem przesłanie za pierwszym razem. Już mnie nie chcesz, ale ja tak. I co my z tym fantem zrobimy?
Ociężale wsiałem obserwowany przez czujne oko obserwatora domagającego się natychmiastowych wyjaśnień. Nie dam mu jednak tej satysfakcji, a raczej nie spieprzę mu nadziei… Chłopak i tak szybciej niż myśli pozna się na tych sprawach, ciekawe czy dotrwam chwili kiedy to będę mógł krytycznie spoglądać na jego rzekome wybranki serca i oceniać w skali jeden do dziesięciu na ile jest fałszywa.
Mój syn właściwie sięgał mi już o dziwo powyżej pasa, one tak szybko rosną… Co ja się będę i czemu niby miałbym dziwić, gdyby nagle z dumą oświadczył mi, że idzie na dziwki do miasta.
- Skarbeńku? A może by tak - Nabrałem powietrza w usta i gwizdnąłem w pustą przestrzeń przed sobą, a zaraz z oddali usłyszałem rżenie i stukot kopytek, z chwili na chwile przyśpieszał. - przejażdżka na Garaafrith’cie? 
A zaproponowałem to dlatego, że miałem cichą nadzieje iż zapomni. Kochał jazdę konną i nasze wieczne kółka po lesie, sam ogier zresztą też. Rzekłbym, że doskonali się rozumieli…
- Chętnie, ale tato czemu to robisz? - Poczułem dziwny dreszcz gdy zadał to pytanie więc głaszcząc chwile konia, obróciłem się w stronę mojego syna i zamarłem.
Wokół niego szalały płomienie, sam zaś wyglądał blado jakby z niego uchodziło życie. I tak też było.
Gdy przyjrzałem mu się uważniej moim oczom ukazała się rana cięta gardła i parę innych mniejszych, nie mogących spowodować natychmiastowej śmierci, ale na pewno sprawić ból.
- Dlaczego? Nie rozumiem. - Załkał chłopiec niemiłosiernie zniekształconym, słabym i charczącym głosem, po czym opadł bezwładnie na kolana wpatrując się we mnie bez ustanku z przerażeniem.
Poczułem ciepło na rękach, stałem też z niewytłumaczalnych przyczyn tuż przed malcem. Uniosłem dłoń na wysokość twarzy by się jej dokładnie przyjrzeć. Nie widziałem nic, prócz czerwieni… Właśnie, czerwieni.
Moja, dłoń… Obydwie dłonie były umazane całe posoką.
- Tato - Wyjęczał pokładający się na ziemi i trzęsąc się z zimna i przerażenia Shannon. Jego usta przybrały kolor dojrzałych owoców śliwy, a oczy jakby zapadły się głęboko w czaszce… Im dłużej mu się tak przyglądałem tym miałem wrażenie, że kara mojego syna, jego ciało się zwęgla. Fakt ten dotarł jednak do mnie za późno.
- Shannon! Nie! Garaa na ciebie czeka! Rozumiesz?! Słyszysz mnie? - Usiłowałem pochwycić jego dłoń, ale rozsypała się pod wpływem mojego dotyku w popiół. 
Po raz ostatni spoglądając w twarz mojego syna zobaczyłem jedynie okaleczone ciało… Jego wrak, zwęglone, powoli przeżerane przez płomienie ciało biednego siedmiolatka.
Odwróciłem żałośnie wzrok. Wstyd… czułem wstyd, rozpacz… Nie, to nie tak, przecież.
Ja czułem radość!

Wybudziłem się przepocony, z krzykiem na ustach i piekącymi niemiłosiernie plecami. Więc jednak Jasha nie posłuchała i nałożyła opatrunek. Gdy rozejrzałem się uważnie, napotkałem jej spojrzenie zaraz obok mnie, przyczajone w cieniu na fotelu.
- Shannon? Któż to? - Spytała nie dając mi nawet chwili na poukładanie myśli. Już miałem otworzyć usta kiedy znów i pokrótce dodała.
- I co znaczy ów zdanie: “Czy wyjdziesz za mnie”? - Zamarłem. Ja tak powiedziałem? Wymamrotałem to znaczy… 
- Skarbie, ja… - Jęknąłem z sykiem unosząc się na łokciach i poprawiając na łóżku wsparty o poduszki.
- Nie ukrywaj przede mną już tego dłużej! Wiem, że miałeś żonę! Że dalej ją masz! - Wybuchła nagle, a ja skulony na łóżku jak zbity pies nie wiedziałem w dalszym ciągu co powiedzieć.
Wiedziała… Cóż to dla mnie znaczy… Byłem nieszczery wobec mojej Jaszczurki, dalej, jestem i dalej zapewne pozostanę.
- Tak. - Westchnąłem.
- Tak?! - Powtórzyła znacznie wyraźniej z naciskiem na pytanie. Była dość rozemocjonowana. Cóż ja żem gadał przez ten sen.? 
Przytaknąłem więc tylko głową.
- Owszem, miałem żonę, Isil i dwoje synów, a właściwie jednego. Drugi nie doczekał przyjścia na świat… A teraz Jaszczureczko pytaj o co chcesz, ocenie w trakcie na ile jestem w stanie przybliżyć ci prawdę i tylko prawdę.

<Jasha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz