niedziela, 11 stycznia 2015

Od Carricka (do Tanith'a)

Tanith'cię Vicky, czemu mi uciekasz? Wiesz czemu cię kocham? Bo widząc twoją uśmiechniętą, krzywą mordkę czuje ciepło głęboko tam gdzie w środku, a bucha ono coraz bardziej z każdą chwilą gdy słyszę twój głos, widzę twoje oczy, czuje zapach i rejestruje każdy ruch. Jesteś moim słońcem kretynie, które zachodzi ilekroć znikasz mi z pola widzenia, zasięgu dotyku.
Widząc zaś Manusa odczuwam dotkliwe zimno i żal, ufam jednak jego szczerym intencjom, które tak rzadko przebłyskują mi przed oczyma. 
Teraz właśnie zostawiłeś mnie z tym zimnem. Cóż mam więc począć? Mam się czuć osamotniony? Jak za każdym razem... Tulić rozpaczliwie do siebie twoje koszule, puste bo bez najwartościowszego w tym wszystkim, cieplutkiego właściciela.
Nie mogę, bo muszę pilnować wszystkiego. Więc w takim układzie ty masz wrócić!
- Spróbuj tylko nie. - Szepnąłem przez zaciśnięte zęby kiedy Tanith znikał za drzwiami, by zaraz potem kompletnie rozpłynąć się w powietrzu. Zacisnąłem powieki i odwróciłem głowę.
Nie lubiłem, gdy to robił, zawsze panicznie bałem się tego, że nigdy, ale to przenigdy więcej go nie ujrzę czego bym nie przeżył. Tanith... 
- Cóż to ja może pójdę w ślady starszego braciszka i również...
- O nie! - Warknąłem chwytając go za kołnierzyk gdy ten już kierował się do drzwi.
Posłałem w jego stronę ostrzegawcze spojrzenie w stylu : "stąd nie ma ucieczki" po czym zabrałem dłoń, poprawiając co wymiąłem pod wpływem jedynie drobnych emocji.
- No okey, spokojnie... Za dużo ze sobą przebywacie, zaczynasz jak on. - Musiałem przyznać, że zaskoczył mnie tą wypowiedzą, ale i również rozbawił.
Ja miałbym przypominać Tanith'a ? Uważaj bo się uduszę. Jestem zbyt słaby i niezdarny by móc mu próbować choćby całować pięty.
- Oczywiście, a teraz bądź tak miły bracie i zajmij swoje miejsce. Tak o wiele łatwiej będzie mi was wszystkich ogarnąć. - Czułem się w tej chwili, jak pies straży... Swoją drogą ciekawe jak takim się powodzi, zaraz. Oni w ogóle mają jakieś psy? Mniejsza.
W zamyśleniu wsparty plecami o ścianę stałem gapiąc się w sufit. W pokoju panowała cisza, w całym domu było jak w grobie, nie licząc wiercących się maluchów i jęczenia przesuwanych krzeseł.
- No proszę może jednak zaryzykuje myknięciem na górę jak nikt nie patrzy... - Szepnąłem do siebie powolutku i niepozornie przesuwając się w stronę schodów. Gdyby nie jęk który usłyszałem w połowie drogi do celu już dawno myknął bym do pokoju.
Obróciłem się i zobaczyłem jak Manus tuli, czy też może pociesza płaczącą Mor, oczywiście było to z jego powodu. Przecież nagle zniknął, niby zabity, a my i tak nie moglibyśmy znaleźć jego ciała. Nie zmienia to wszystko jednak faktu, że ona go kochała i chyba przez większość czasu starała się to mizernie ukryć.
A teraz, teraz zapewne nawet nie może marzyć o ponownej szansie, a nawet nie jestem pewien czy by tego chciała. Bała by się, bo teraz żadne z nas nie znało Mańka na tyle by przewidzieć jego ruchy i reakcje. Zmienił się, ale nie na leprze, coś ukrywał, coś tam się stało, a skrywała się za tym grubsza i boleśniejsza historia niż moglibyśmy sobie próbować wyobrazić. Cóż miło by było jednak kiedyś wiedzieć o co chodzi.
- Mor? - Usłyszałem szept Manusa, gdy dziewczyna usiłowała wstać i uwolnić się z jego objęć. Na chwile przestała, spoglądając na niego lśniącymi od łez oczami, ale nie płakała już teraz widziałem na jej twarzy upór.
- Pokaże ci coś. - Odpowiedziała krótko, mężczyzna więc nie stawiał już oporu dał się zaciągnąć jej do biblioteki.
Sam nie wiem czy powinienem tam za nimi iść i czy Mor się na mnie nie wydrze. Biblioteka była przecież ostatnio jej miejscem, oazą spokoju którego w domu pełnym dzieci, ogólnie ludzi, nie mogła zyskać.
Ta dwujka nie widząc mnie albo i ignorując szła razem do wyznaczonego celu, by w końcu skryć się za regałami. Nie jestem pewien, czy powinienem był podsłuchiwać te rozmowę bo przecież nie wchodziło to już w bezpieczny skład definicji słowa pilnować, ale sam byłem ciekaw, dlatego też wychyliłem się lekko podpatrując ich z bezpiecznej odległości.
Mojej skradanki nie nazwał bym umiejętną, ani przede wszystkim cichą. Wiele mi brakowało do mistrzów tego fachu, choć nie powiem, że tacy ludzie mi imponowali.
Mało jednak chyba tych dwoje obchodziło jakieś tam skrzypienie podłogi bo zastałem ich w ciekawej sytuacji... Całowali się, a sam pocałunek był dość uczuciowy i nie widziałem protestu u żadnej ze stron. No proszę.
Obserwowałem jak Mor wplatała palce dłoni w włosy Manusa, na co ten lekko zadrżał.
Gdy jednak ta postanowiła zjechać w dół na jego pośladki, ten zakończył pocałunek z głośnym sapnięciem, ale nie wyplątywał się jakoś specjalnie z objęć dziewczyny.
- Morwen, wiesz przecież, że nie mogę. - Szepnął jej rozbawiony do ucha. - Znasz, to znaczy widziałaś Jashe, ona mnie ci nie odda, a i ja nie jestem ku temu skłonny. Poza tym... W bibliotece? Ty mały świntuszku. - Zaśmiał się lekko Manus, ale Mor nie odwzajemniła uśmiechu tylko zwiesiła głowe.
- Wobec tego daj mi raz jeszcze choć cię pocałować. - Westchnęła ponownie czepiając się jego ust i tym razem po prostu trzymając się za ręce.
Postanowiłem z tą nową porcją informacji powrócić na górę pilnować dalej, czy przypadkiem rodzice Tanith'a i moja matka nie wszczęli znów wojny.
O dziwo, panowała tu cisza i spokój, a oni sami prowadzili błogą rozmowę o dzieciach. Było coś o wzajemnych gratulacjach, ekscytacji tym maluchem którego Mor w sobie nosi, a nawet padła propozycja odwiedzin... Cóż za zmiana.
- A gdzie Manus i Mor? - Spytała Lajrill jakby urwana z kosmosu. Oczywiście pytanie padło w moją stronę, ale nim zdążyłem otworzyć usta mój brat pojawił się tuż obok mnie z uśmiechem. 
- Tutaj. - Oznajmił wesoło, ale gdy spojrzał na chwile w moją stronę ujrzałem w jego oczach blask dezaprobaty. Widział mnie, więc czy powiedział Mor? Chyba nie, więc mam to uznać za wspólną tajemnice. Widziałem, że skrzypienie mnie w końcu zwiedzie.
Przekląłem pod nosem, na co ten się schylił w moją stronę z uśmiechem i szepnął.
- Nie trudno było cię zauważyć nim jeszcze weszliśmy do biblioteki braciszku, jeśli chcesz się w przyszłość też tak za mną skradać radzę ci poćwicz.
Zadrżałem z zimna gdy to mówił, więc kiedy mama Tanith'a go zawołała odetchnąłem z ulgą.
- Proszę? - Manus spoglądał po całej trójce. - O co chodzi?
- Chciała bym dowiedzieć się czegoś o tobie, Merektus próbuje mi coś o tobie powiedzieć, ale zbyt mało wie jak na twojego ojca. Więc postanowiłam sięgnąć do samego źródła. - Rudzielec wzdrygnął się, wiedział, że jest obiektem ogólnego zainteresowana i tego właśnie wolał uniknąć. Nie ukrywam, że też bym chętnie posłuchał, a szczególnie dowiedział się kim, że jest ta cała Jasha.
- A czy Kerenza nie była wstanie powiedzieć...
- Była, ale ja chce wiedzieć co dzieje się w twym życiu teraz. - Lajrill Drążyła bezlitośnie, Manus przełknął głośno ślinę. Na co zareagowaliśmy oboje z Mor idąc w jego stronę.
- Może... - Zaczęliśmy, razem spoglądając po sobie niepewnie i szukając wsparcia.
- Może lepiej by Manus zajął się tym naszyjnikiem. - Oznajmiliśmy oboje na jednym tchu trochę się jąkając. Ale Maniek tylko nam przytaknął.
- Racja, ja lepiej już pójdę. - Odetchnęliśmy z ulgą, choć oboje chcieli byśmy równie mocno usłyszeć co u niego. Choć Mor i tak wiedziała nie mam pojęcia skąd. Więcej od każdego z nas tu zgromadzonych.
Manus więc wyszedł, na co Lajrill jak i cała reszta zareagowała z westchnieniem żalu.
W tej samej też chwili jak na zawołanie wszedł Tanith, pewnie minął się z Manusem... A przynajmniej tak sądzę, ale niezbyt na to wskazywało.
- Glizda już wybyła? - A oto i odpowiedź na moje pytanie.
- Tak przed chwilą, ale skoro się nie spotkaliście to pewnie siedzi na dachu. - I wtedy dokładnie gdy to powiedziałem, nim drzwi za Tanith'em się zamknęły z góry zeskoczył jak gdyby nigdy nic Manus. Mrugnął do mnie i Mor po czym puścił się będziemy przez miasto.

<Tanith?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz