niedziela, 12 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Nie do końca wiedziałem co się ze mną dzieje. A raczej wiedziałem, ale nie potrafiłem tego przełożyć na język zrozumiały dla mojego otępiałego umysłu. No bo jak to tak? Jak to możliwe, że leżę tu, na ziemi, pod Carrickiem, który odrzucił poły falbaniastej spódnicy i majstrował sobie do woli przy moim ciele? No przecież to nie było możliwe. Nie to, żeby on tak nieustępliwie się do mnie dobierał.
Poczułem ból, ostry i gwałtowny. Syknąłem i szarpnąłem się, ale Carrick był nie do zatrzymania i zwyczajnie mocniej przycisnął mnie do ziemi, wchodząc we mnie głębiej. Zaczął się po chwili poruszać, a jego gorący język znaczył ścieżki na moim torsie. Ból malał powoli, ustępując innym uczuciom. Fakt, że było przy tym i sporo przyjemności, ale nie odstępowało mnie przemożne wrażenie, że coś było zdecydowanie nie tak. A co dokładnie? A choćby to, że o ile ja brałem już różnych mężczyzn, to nikt nie brał mnie w ten sposób. Formalnie rzecz biorąc to był mój taki pierwszy raz i nie byłem zwyczajnie na to gotowy, a tu łup! Zostaję rzucony na ziemię i po kłopocie...
Mimo natłoku nie do końca zbieżnych myśli moje ciało działało samopas, a kiedy dłonie Carricka zaczęły szybko pieścić mojego penisa, doszedłem z głuchym jękiem, na który chłopak mi zawtórował kończąc we mnie.
Jakimś dziwnym trafem udało mi się wygramolić spod dyszącego ciężko Carricka. Mój oddech też się rwał, a serce waliło mi od resztek podniecenia i ogromu szoku, jaki na mnie spadł wraz z trzeźwym już osądem sytuacji. Dolne partie ciała rwały niemiłosiernie przy co gwałtowniejszym ruchu, ale jakoś byłe w stanie to przeboleć. Za to inne rzeczy już mniej...
- Co to do cholery było? - warknąłem, szybko wiążąc spodnie i odsuwając się od niego. - To jakaś chora zemsta czy co?! Jak przesadziłem ostatnim razem, to wystarczyło mi powiedzieć, a nie... 
Warknąłem gniewnie pod nosem. Byłem wściekły. Solidnie wściekły. Na siebie, że się dałem, na Carricka, chociaż nie wiedziałem co mu tak właściwie do łba strzeliło. Nie rozumiałem całkowicie co się z nim działo.
Młodzieniec zwiesił głowę, jak to zwykł robić już nie raz, później ostrożnie na mnie spojrzał. Oczy miał zaczerwienione, jakby miał zaraz się rozpłakać. Nieco mnie to ostudziło, ale niemiła uczucie pełznące mi po krzyżu nie odpuściło.
- Nie... To nic z tych rzeczy... - zaczął. - To... ja nie wiem jak to powiedzieć. Przepraszam... Tylko, że to za mało - znów zwiesił głowę. 
- Zostawmy to już... - burknąłem.
Nie chciałem budzić w chłopaku poczucia winy czy coś w tym stylu, nie zmieniało to faktu, że źle się czułem z tym co się stało. Musiałem sobie to chyba jakoś poukładać no i nieco podleczyć boląc części ciała.
Mimo bólu wsiadłem na Ruth'Rę i popędziłem ją przed siebie. 
To był dla mnie zawsze dobry sposób na wyczyszczenie głowy z myśli. Pędzić przed siebie. Szkoda tylko, że tym razem był jakoś mało skuteczny.
Po jakichś dwóch godzinach bicia się z myślami wróciłem do chaty. Wóz stał obok, a Mgiełka pasła się na resztkach zeschłych traw. 
Jutro trzeba będzie przedstawić Kerenzie i Morwen co też wymyśliłem. Mianowicie chciałem, żeby do Yrs ruszyła ze mną cała piątka. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym je tu zostawić, że Mor, albo małe mogłoby spotkać to co było przez tyle lat udziałem ich matki, albo, że samą Kerenzę weźmie sobie kolejny obleśny buc, który będzie ją krzywdził. To było dla mnie nie do pomyślenia i zabiorę je ze sobą, choćbym miał je na ten wóz własnoręcznie wpakować.
Stanąłem przed drzwiami. Cóż wziąłem kilka głębszych oddechów i wszedłem do środka. Wnętrze było dość ciemne, bo tu w górach noc zapadała bardzo szybko, gdy tylko słońce schowało się za co wyższym szczytem.

<Carrcio? Jesteś czy cię wywiało do mamusi? A i jak na mnie zareagujesz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz