Z jękiem uniosłem się na łóżku by w końcu móc usiąść, jak człowiek i
poczuć już dziwnie zapomnianą władzę w każdej możliwej kończynie swego
ciała. Nie maiłem jednak teraz zamiaru się nad tym rozwodzić dłużej niż
było mi to zazwyczaj potrzebne. Większy problem już w tym by wstać,
ruszać się, a co ważniejsze ubrać… No właśnie ubranie.
Lekko odwinąłem pościel, w której byłem zakopany. Aż zadrżałem czując na skórze
otaczające mnie już od dawna zimne powietrze. Odzwyczaiłem się od
paradowania nago, przez kilka miesięcy przecież niemal przyrosło do mnie
to, w co miałem okazje się odziać, czasem też to, co zgarnąłem po drodze.
Jednak trzeba było samemu coś poczynić w te stronę… Tak jak przypuszczałem moja mała Jaszczureczka wybudziła się jeszcze nim wstało słońce, a ja nie potrafiąc dłużej pozostać w łóżku wyczołgałem się za
nią.
Zawsze, tak było, najmniejsza moja niechęć, nagła zmiana tematu z tych które nie potrafiły mi przejść przez usta.
Dołowałem
ją i siebie. Tylko, że problem w tym, że wciąż nie mogłem, mają przed
oczyma te przepełnione pretensją oczy, popiół… Krew na mojej skórze, gdy
Isil wyrwała się z rąk medyków i niezważająca na świeżo naniesione szwy
wleciała na mnie by zacisnąć swoje wychudłe długie dłonie na moim
gardle. To był chyba pierwszy raz gdy tak natarczywie pragnęła dobrać
się do mojej skóry, odebrać mi życie. Stopniowo później jednak to cichło,
zagłuszone jej szaleństwem i domniemanym głosem jej synów.
Moich synów, choć nie miałem prawa ich tak nazywać.
Pod
natłokiem tych wszystkich jakże gorzkich myśli ociężale schyliłem się,
nurkując pod łóżko w poszukiwaniu mojej koszuli. Gdy zanurzyłem się w
mroku ujrzałem stos jarzących się węgielków, a wśród nich przywaloną
ciężkim filarem złotowłosą kobietę. Zachłysnąłem się powietrzem.
Z
niemym wrzaskiem wyłoniłem się spod ciężkiego drewnianego mebla
próbując uspokoić oddech i to drążące uczucie napięcia, chęci jak najprędszego biegu. Przypomniał mi się też ból pierwszy ból, ból
niemocy.
- Cholera… - Nabuzowany emocjami potarłem się nerwowo
po policzku wciąż jeszcze lekko kasłając. Na mojej dłoni dojrzałem
ledwo widoczną warstwę kurzu. Wygląda na to, że dziewuchy opuściły się w
swych obowiązkach. Nie mniej jednak nie mnie to oceniać, natomiast do
mnie należy wybór kary.
- Ach… szkoda słów…- Westchnąłem
machając ręką lekceważąco na moje niebywałe odkrycie “niewybaczalnego”
błędu jakiego dopuściły się te dwie smarkule.
- Czasem
przesadzasz Jaszczureczko, naprawdę przesadzasz... - To mówiąc naciągnąłem na siebie koszule i poprawiłem pasek w spodniach by móc w
końcu wyjść z tego pokoju... Choć nie ukrywajmy niepotrzebnie czasem się
rozdrabniałem, przecież wystarczyły by same spodnie. Wszystko wokół
śpi, wszystko prócz mojej ukochanej zaszytej w czeluściach swojej
norki, pełnej tajemnic, dziwnych na pierwszy rzut oka samo-ruszających
się składników powykładanych na stołach i w szafach. Wciąż jednak były
to podziemia, a chłód tam królował po wieki. Nim jednak skierowałem tam
kroki i zamykając za sobą drzwi, zgarnąłem pierwszy lepszy wzorzysty
kocyk by móc opatulić nim moją golusią myszkę, mimo jej protestu.
-
Kochanie... - Szepnąłem jej czule do uszka, znajdując się za nią
zwinnie niczym cień i obejmując mocno w pasie. Płomyki ognia w odbiciu
mojej porcelanowego skóry rozkosznie, ale wciąż zbyt mało rozgrzewały komnatę. Natomiast mnie samego wprowadzały w bardzo luźny i radosny
nastrój.
- Czemu uciekasz? - Zaśmiałem się całując ją w szyje,
a zaraz potem czule wtulając się w jej policzek. Nie odpowiedziała,
tylko lekko pociągnęła noskiem, zaraz później jednak przekręcając się w
moich ramionach tak by ująć w pazurzaste łapki moją twarz i nieśmiało
całować mnie w usta.
- Czy zrobiłem coś nie tak? - Spytałem
uciekając figlarnie raz po raz przed jej łapczywym długim i tak
ukochanym przeze mnie języczkiem, mimo iż sama odpowiedź była mi dobrze
znana.
Zresztą i z jej strony znów nie otrzymałem odpowiedzi,
zwyczajnie przyciągnęła mnie do siebie wpijając się w moje usta. W
pewnym momencie doznałem przedziwnego wrażenia, że sam jej język mało co
nie wpełzł mi głęboko dalej w gardziele.
Pomału począłem się
obawiać o odnalezienie bezpiecznego miejsca, pchany do tyłu nie miałem
najmniejszego pojęcia gdzie też mogłem wylądować upadając przeważony
nie do końca piórkową wagą mojej przecudnej gadzinki.
Gdy nagle zdębiałem, a całe ciepło uszło ze mnie jak z balonika.
Jasha
wyczuła te nagłą zmianę, powtórną nagłą zmianę i naparła bardziej na
moje ciało wijąc się zgrabnie wokół mnie niczym pożądliwy wąż boa. Z
wielkim żalem odsunąłem ją znów od siebie... Ponownie.
- Przepraszam. - Szepnąłem gładząc ją po policzku.
To wciąż za mało.
"O
świcie bachor nie moim problemem"... Co ty mnie powiesz Cwengalu?
Mamusia nadała ci takie imię, bo przewidziała twój ogólny rozmiar rozumu
wielkości łepka od szpilki?
Z warknięciem wciąż w myślach
recytując wyuczony na pamięć tekst listu sterczącego w kieszeni moich
spodni. Naparłem na drzwi do mojej komnaty.
O umówionej z
jedną z dziewczyn godzinie miałem znaleźć tu przytarganego przez bóg wie
jakiego pierwszego lepszego chłopa, dzieciaka. Ponoć o tyle niezwykłego,
że należał on do mojego młodszego braciszka. Bogowie... Jacykolwiek
siedzicie tam w niebiosach, na zastygłych dupskach przyozdobionych bajkowymi tronami... Powiedzcie po prostu, że to żart okey?
Z
westchnieniem musiałem jednak przyznać nadawcy tego romantycznego listu,
zawierającego tyle soczystej nienawiści do "pierdolonej dupy" Carrcia.
Od co... Na podłodze dosłownie pod moimi nogami dojrzałem przecudny
obrazek.
Mały chłopczyk, patrzył na mnie mądrymi świecącymi
oczyma. W zupełnej ciszy, nawet nie pisnął. Natomiast gdy się ruszyłem
nieznacznie on również nie omieszkał za wierzgać nóżkami.
Był...
Cóż ładny, miał kręcone kruczoczarne włoski, dziwne wchodzące w
szkarłat oczy... Szczerze powiedziawszy nie było wielce przyjemnym
zaszczytem przeglądanie się w jego ślepiach. Nie miałem pojęcia gdzie
miałbym odnaleźć podobieństwo do jego domniemanego ojca, wyglądał jednak
na co najmniej rok.
Nagle maluch rozchylił usta i wyciągając rączki jęknął, a był to jęk ostrzegawczy.
Oto
ten Carrick junior, był głodny... W tym problem młody człowieku, że
wątpię bym miał w swym wyposażeniu cycki! Poza tym co to ma znaczyć?
Twój tatuś to przecież pedał!
Biłem się tak z malcem
spojrzeniem nachylając się nad nim coraz to bliżej i bliżej, aż w końcu
prawie stykaliśmy się czubkami nosów.
- Bu! Larwo mała... - Zaśmiałem się łaskocząc malca po brzuszku.
Nie
zdało mi się to jednak na zbyt wiele, jedynie na chwile zainteresowałem
chłopaka, nie w natomiast ten sposób który był mi tu wskazany.
Przestraszył się mogłem to przewidzieć...
Nie chwaląc się
zbytnio mym usposobieniem czy też mocą, czasem samo jakoś tak wyciekała.
Tak, zdążyło mi się już nie raz przerazić Odra, mojego własnego syna z
krwi i kości, bardziej jednak w formie żartu... Teraz jednak cóż jest to
dość niebezpieczna dla życia pewnych osób, załóżmy choćby mnie.
-
Cisza... Noo.. Maluchu? Masz ty w ogóle jakieś imię? - Wziąłem wiercącą
się kulkę w ramiona tuląc i głaskając jak najczulej umiałem. Dzieciak
patrzył tylko szklistym, smutnym spojrzeniem, a jego wargi lekko drgały.
-
Aaa... Weź to cios poniżej pasa! Ja nie mam mleka na zbyciu. - Ta
rozmowa mogła by trwać wieki i tak by lepiej było, dla obojga... No
dobra dla mnie.
Chłopak jednak miał inne plany, dostrzegłem
wtedy w jego mince, bólu smutku podobieństwo do Carrika. Pamiętam gdy
często widziałem go obolałego i wycieńczonego, wyraz tych uczuć często
królował na jego buźce.
Przyłapałem się na tym, że moja dłoń
sama jakoś tak poczęła gładzić policzki dzidzi, ocierając powoli ściekające łezki. Właściwie to kiedy ten malec ostatnio zaznał spokoju?
Ile dostarczano mu pokarmu? Przecież został odrzucony... Oddany już parę miesięcy temu.
W
następnej chwili posłyszałem pisk, donośny i przeciągliwy dobyty z tego
niepokornego gardziołka, zdałem sobie kolejno sprawę, że mając tego
malca w ramionach stałem się miętki, czułem coś w rodzaju pustki. Coś
jakby żal... Nie.
Natychmiast wszystko znikło i wróciło do
pierwotnego stanu rzeczy. Wróciło uczucie irytacji, a akceptacja, całe
to rozczulenie uleciało wraz z ponownym wrzaskiem malca.
-
Morda! Przez ciebie będę miał problemy! Wiesz jak trudno udobruchać
niektóre kobiety?! - Zniesmaczony tym małym ciepłym czymś już miałem
szukać dobrego miejsca kryjówki, gdy do moich uszu doszedł niepokojąc
dźwięk. Właściwie głos, nawoływanie Jashy.
Bez większego
zastanowienia szurając przez sterty papierów wciąż zapełniających cała
powierzchnie podłogi doskoczyłem do szafy, zwykle pustej, nigdy nic nie
miało tu miejsca.
Postanowiłem wepchać tam niemowlę, po drodze kneblując ten uparcie niekończący się skowyt.
- Manus! - Wrzasnęła tuż za mną niespodziewanie.
- Tak? Kochanie? - Zajęczałem, wiedząc co mnie czeka gdy tylko zobaczy dziecko.
-
Co robisz z znów tak ważnego? Mogę spytać? - Zaszczebiotała jeszcze
niczemu nieświadoma próbują zerknąć mi przed ramie, ja jednak skutecznie
to wychwyciłem kręcąc się w miejscu. Malec jak na złość przestał
dopiero teraz chlipać i gapił się na nią z ciekawością.
- Noo... - Nie wiedziałem co odpowiedzieć na jej pytanie by nie nabrała podejrzeń, ale chyba i tak było już na to za późno.
-
Co to za koszyk? - Ciągnęła dalej te tortury, gdy ja usilnie próbowałem utrzymać w dłoniach wiercącego się bobasa, który za wszelką cenę chciał
spoglądać na Jashe.
Młody... Jak jeszcze, żeś nie zauważył jest zajęta. Poza tym wujek ma pierwszeństwo....
<Jasha ? Źle trzymam, tak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz